Mnich buddyjski w długiej, bordowej szacie, w bordowej puchowej kurtce, z
trekkingowym plecakiem (plecak ma bordowe okucia i obszycia zamków) i z bordowym
neseserem na kółkach, w podróży życia, a co najmniej w podróży jesieni 2012,
przystaje i się rozgląda z zainteresowaniem.
Miga mi przed oczami modowa zajawka, którą drobiazgowo – choć nerwowo –
studiowałam niedawno w poczekalni u ortodonty. Bordo to nowy czarny tej
jesieni, do bordowych cygaretek załóż bordowe kozaki.
Mężczyzna po pięćdziesiątce w dopasowanych blue dżinsach i w welurowej marynarce
o dwa numery za ciasnej. Idzie sprężystym krokiem, tubylczy Silvio Berlusconi -
choć hojniej ufryzowany, gna i mimo października łyska opalonymi licami,
wygolonymi na gładko.
Młody biznesmen albo nie-daj-Boże prawnik, w formalnym garniturze i z tekturową
torbą z drogiego sklepu z biżuterią ostrożnie ujętą w dwa palce.
Trzyosobowa rodzina, para zakochanych małolatów przed trzydziestką, Romeo i
Julia peronu trzeciego i ich synek, mniej więcej dwulatek. Kiedy kobieta zwraca
się do dziecka, mówi słodkim, afektowanym tonem. Kiedy się wychyla, żeby coś
szepnąć mężczyźnie na ucho, aura wokół nich gęstnieje, w ich mikroświecie defaultowo
obowiązuje sypialnia. A później kobieta przerzuca przez ramię spory, skórzany
worek, chwyta kabłąk walizy na kółkach, mężczyzna unosi dziecko, drugą walizkę,
torbę i złożony wózek spacerowy. Dziecko płacze. Silvio Berlusconi przyspiesza
i zmienia kierunek marszu. Mnich buddyjski rozgląda się bezradnie. Pociąg wjeżdża
na stację, wagony oznaczone numerami osiem, siedem i sześć zatrzymują się w
sektorze czwartym.
Wtedy ją widzę po raz pierwszy, kobietę o twarzy jak pośmiertna maska.
Tak, ma twarz jak pośmiertna maska Fryderyka Chopina z muzeum w Valldemossie,
jest piękna, jest fascynująca, chuda, wysoka i na wskroś nie z tego świata.
Kiedy pociąg rusza, siada naprzeciw mnie.
Orli nos, zapadnięte oczy, lekko rozchylone usta, majestatyczna i koszmarna.
Odbiera telefon i rozmawia z kimś o zjeździe absolwentów, z którego wraca.
- Nie, - rzecze. – prawie nikogo nie było, wszyscy umarli.
… Leon nie zorganizuje pięćdziesięciolecia
doktoratu, a już wszystkich pozapraszał …
Oczy łzawią.
Kobieta zanurza długie, kościste palce w swoim bagażu.
I wyjmuje szeleszczącą torebkę.
A z niej – bez żenady – płaską butelkę wódki. I pociąga kilka razy.
Rejestruję ich. Kradnę ich. Ich wizerunki, ich pomarszczone policzki,
rozbiegany wzrok, ich zniszczone obuwie. Spodnie wytarte na kolanach. Splecione
buty, łydki, stawy skokowe tych dwóch pań, które siedzą pod oknem przedziału i
są ze sobą, chociaż by się z tym nie afiszowały. Tytułu lektur. Kanapki w
przetłuszczonych opakowaniach.
Zabieram ich sobie bez sensu i bez celu, ograbiam ich z tego, czego im nie
ubędzie, zapisuję ich.
Kiedy wysiadamy, stara, chuda kobieta staje w drzwiach wagonu. I stoi.
Bezbronna wobec trzech stopni zawieszonych w próżni. Stoi i się chwieje, jak
przed skokiem na bungee. Szybciej, szybciej, mży i mgła, szanowni państwo, pociąg
nadjechał z dwudziestominutowym opóźnieniem, proszę o sprawdzenie, czy w
przedziałach nie pozostał bagaż …
… taksówkę na kod MD-612.
Wyciągam rękę. Chude, kościste palce wczepiają się w nią, jak palce mojego trzylatka.
Mówię do widzenia, ale kobieta nie odpowiada.
nie.
OdpowiedzUsuńja uciekam
przed starością
przed śmiercią...młodością
nie.
to nie tak
fascynujace
OdpowiedzUsuńumiesz ukryc swoj wzrok obserwujacy? wszystkowidzacy?
W PL ludzie nie obserwuja, takie moje spostrzezenie. Dlatego pytam, jak to robisz.
Bo ja ciagle dostaje kuksanca - nie gap sie tak (mama, corka, siostra)
piękny wpis, droga Zimno. dreszcz i łzy.
OdpowiedzUsuńCzasem, jadąc metrem, patrzę oczami Luciena Freuda. Rysy siedzących naprzeciwko wyostrzają się, jak obrysowane ciemnym konturem. Są wtedy tacy piękni, a ja żałuję, że nie mam w oczach aparatu fotograficznego. Bo ten prawdziwy mam, w torebce, ale on nie odda tego, co chciałabym zapamiętać. Jak zabrać to piękno, co pojawia się na chwilę - nie wiem. Oni, całkiem trzeźwi, wszyscy w końcu odchodzą.
OdpowiedzUsuńKradnę ich, ich stawy, opisuję ich śmierci, ich butelki, kradnę i opisuję, buduję pomnik ze spiżu, z butelek, oczy łzawią. Tej kobiety oczy, tego internetu oczy łzawią od mojego pomnika. Ze stawów, ze śmierci, z maski Chopina na klawiaturę łzy jak nieodpowiedziane do widzenia. Jak i dreszcz.
OdpowiedzUsuńJaki patos i kicz. :D
PS. Objaśnienie dla blogorosłych psycholożek - oczywiście napisałam to z zazdrości, że ja sama nie potrafią zmieścić tyle patosu na jednym ekranie. Może dlatego, że mam za małą butelkę w szeleszczących torebkach.
Niczym film...
OdpowiedzUsuńZobaczyłam to, co napisałaś.
Rzadko tak mam.
Od pewnego czasu też obserwuję.
Warto.
Lubię. I tekst i czynność. Witam w Towarzystwie Złodziei Twarzy (piękny tytuł na powieść fantastyczną) ;)
OdpowiedzUsuńZ tej samej partii jestem, drogie zimno.
OdpowiedzUsuń:*
"ograbiam ich z tego, czego im nie ubędzie" - zgrabnie to ujęłaś bardzo:)
OdpowiedzUsuńja również staram się towarzyszyć nienachalnie, patrzę
wszyscy jesteśmy tym samym, tylko forma różni nas od siebie tysiącem odmian
i nieustannie zadziwia
i to jest piękne
wszak:
"Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka
gdyby wszyscy byli silni jak konie
gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości
gdyby każdy miał to samo
nikt nikomu nie byłby potrzebny"
o, tak, ja też jestem w Towarzystwie Złodziei Twarzy (bebeluszek: :)).
OdpowiedzUsuńdzięki, Zimno, za ten film:*
Piękny tekst, zgadzam się.
OdpowiedzUsuńI aż się boję zapytać: jaki jest cel tej podróży?
W sensie zupełnie dosłownym.
Pozdrawiam ciepło,Zimno.
ewa
I, tak naprawdę, nie czekając na odpowiedź, bo to byłoby zbyt zuchwałe. I nie na miejscu.
OdpowiedzUsuńewa
literatka z Ciebie wychodzi jesienią :)
OdpowiedzUsuńObserwuję i zastanawiam się, czy jestem obserwowana? Jako kobieta tuż przed 40-tką sądzę, że jestem półprzezroczysta, niewidzialna wręcz. Ale może się mylę. Słyszałam gwizd pociągu i widziałam panią z pośmiertną maską twarzy. Piszesz tak plastycznie.
OdpowiedzUsuńtrochę mi tu powiało patosem i jesienną rzewnością a la coelho..
OdpowiedzUsuńmonika
...pociąg jest doskonałym miejscem dla takich drobnych kradzieży.
OdpowiedzUsuńPociąg do ... poznania.
Eeetam, ten mnich buddyjski w bordo (jak ta nasza polska krowa w kropki co gryzła kręcąc) totalnie z reklamy wycięty jest.
OdpowiedzUsuńOstatnio tak rzadko jeżdżę pociągami, ale gdy jeździłam sporo - nastrajały mnie te podróże podobnie jak Twój wpis. I poczułam, że tęsknię za tą senną, dworcową melancholią, mdłym światłem jarzeniówek i twarzami ludzi, które w tym świetle stają się jeszcze bledsze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
red_adelka