piątek, 26 października 2012

2.125

Wracaliśmy z Nowym Człowiekiem do domu dość późnym wieczorem. Nowy Człowiek pokolebał się trochę w prawo i w lewo na przednim siedzeniu, miauknął, że chciałby szybciej, szybciej, mama!, bo w telewizji leci Indiana Jones, mlasnął, mruknął, powiercił się jeszcze i - usnął. Na peryferyjnej, czteropasmowej miejskiej ulicy utknęliśmy ni stąd, ni zowąd w korku, słuchałam Marillion, wyprzedziło nas kilka dużych wozów straży pożarnej i karetka pogotowia. Ktoś sterował ruchem i kierował przejeżdżających na chodniki i pobocze. Toczyłam się wolno w zatorze, więc kiedy mijałam ślady hamowania na jezdni oświetlone błyskami kogutów, zobaczyłam je wyraźnie, szerokie, mokre pręgi na asfalcie, splątane, jak kłąb czarnych wstążek i samochód osobowy kołami do góry, wbity po tylne drzwi w betonowy płot. Było ciemno, droga co prawda czteropasmowa, ale wąska, niebiesko migające koguty służb, śpij, dziecko, śpij, nie patrz.
Nie patrz, śpij.




Myślę dziś wieczorem o pewnej dzielnej, bliskiej wielu z Was i mi również bliskiej Osobie.

Wolałabym odwrócić głowę i zasnąć, a nie mogę.






13 komentarzy:

  1. wiele osób myśli
    każdy podziwia
    nikt nie chciałby być na jej miejscu..

    mnóstwo osób tak walczy
    wiele się poddaje
    kruchość życia

    OdpowiedzUsuń
  2. od kilku dni się nie odzywa, martwię się... nie wiem co dziś...
    kruchość

    OdpowiedzUsuń
  3. tak, noc czuwania
    jak przed podroza
    bo przed podroza

    OdpowiedzUsuń
  4. Każdego z nas dławi w gardle w obliczu śmierci.
    Mnie dławiło już dwa razy w tym tygodniu...

    Z czym nie mogę się pogodzić - to że śmierć jest tematem tabu. Że nie nazywamy jej po imieniu, mówimy (sama mówię) o odchodzeniu, o przejściu...

    Gdzieś tam kiedyś czytałam, że w jakiejś kulturze ludzie płaczą z okazji narodzin dziecka. Dlaczego? Bo to dziecko będzie musiało kiedyś umrzeć...

    Mam w domu dorastającego, niegroźnego hipochondryka. Słyszę czasami, wypowiadane z uśmiechem, "ja chyba umrę" - zawsze odpowiadam, że kiedyś na pewno ;) To niby straszne, ale prawdziwe.

    Chustka miała dobre życie, ma wspaniałą rodzinę, przygotowała siebie i ich do śmierci jak mogła najlepiej. Cieszmy się z tego. Ja wiem, że boli, ale są wokół niej specjaliści od tego aby bolało jak najmniej. To jest przecież jej wybór, aby walczyć do końca. Wspaniale, że miała możliwość decydować. Niektórzy nie mogą. Dwa dni temu przed szkołą moich dzieci zginął 15 letni chłopiec. Potrącony przez samochód.

    Mam pewnie inne spojrzenie niż większość. Zawód.

    Cieszmy się każdym dniem, bo każdy może być ostani. Ale nie bójmy się. Strach zabija radość życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą w pełni..
      Myślę, że Chustka uczy nas radości
      potężniejszej niż ból i cierpienie
      niż brak nadziei
      radości z tej chwili, która mamy

      bo nikt z nas nie "posiada" przyszłości
      wszystko co mamy, to tu i teraz
      reszta jest tylko projekcją umysłu...

      Usuń
  5. życie jest bardzo kruche, ale zdajemy sobie z tego sprawę gdy jest za późno.

    OdpowiedzUsuń
  6. cały czas myślę o chustce, na prawdę nie mogę się oderwać od tej myśli, żeby wszystko było dobrze, ale co to znaczy "dobrze" w obliczu tego co niesie JEJ przyszłosć... nasza zresztą też. ja akurat strasznie boję się śmierci najbliższych i swojej. boję się chorób i ten strach od kiedy mam dziecko, coraz bardziej zabiera mi właśnie tą radosć życia. walczę z tym ale to nie łatwe.

    OdpowiedzUsuń
  7. I ja myślę o Niej, właściwie bez przerwy.
    Dziś piekłam z dziećmi ciasto i myślałam o Jej synku.
    Przytulałam moje do snu i myślałam, jak długo mam TĘ możliwość, jak długo będzie mi TO dane.
    ewa

    OdpowiedzUsuń