sobota, 10 września 2011

Chcę być taki, jak Cętek!

To się działo w zerówce.
Jan nie czuł się w niej dobrze. Kilka tygodni przed rozpoczęciem roku szkolnego przeprowadził się do Lwiej Pieczary z odległej sawanny, bo jego tata, Lew Ludwik Dwudziesty musiał przejąć na naszej sawannie obowiązki króla. Wuj taty Jana, leciwy władca sawanny Lew Rudobrody zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Ostatni raz widziano króla pewnego majowego wieczoru nad Potokiem Zebr. Nazajutrz rano monarcha nie pojawił się w pracy w sali tronowej i kolejnego dnia również nie. Nie znaleziono żadnych śladów. Król nie zostawił listu, esemesa, maila, nagrania, żadnej wiadomości. Nikt nie pamiętał też, żeby zwierzał się wcześniej z jakichkolwiek problemów. Zaniepokojona Rada Zwierząt wezwała tatę Jana, jedynego krewnego Lwa Rudobrodego do tymczasowego pełnienia funkcji króla.
- Nie wątpię, - rzekł zafrasowany tata, podpierając łapą drżącą, strapioną brodę. – że sytuacja wyjaśni się wkrótce i że niebawem wrócimy do naszego domu. Tymczasem wzywają nas obowiązki. Jedziemy!
Rodzice Jana zapakowali dotychczasowe życie w kufry i w walizy i ruszyli przed siebie.

***

Lwia pieczara, w której zamieszkał Jan z rodzicami była co prawda wygodna i obszerna, ale obca.
Naszą sawannę rozświetlało co dzień jasne, wesołe słońce, ale starą sawannę Jan wspominał jako najpiękniejszy zakątek na całej ziemi.
Nowi znajomi Janka, dzieci z sąsiedztwa wydały mu się hałaśliwe a ich zabawy infantylne i głupie.
Złośliwe surykatki kopały tunele tuż pod progiem jego pokoju.
Owoce rosnących wokół pieczary palm były cierpkie i niedojrzałe a woda w pobliskim jeziorze za zimna albo za ciepła do kąpieli.
Koszmarne miejsce do życia. I do tego ta szkoła!

Dlatego też Jan odetchnął z ulgą, kiedy tylko się dowiedział, że jego kuzyn, leopard Cętek też wybiera się do zerówki. Na tę samą wiadomość mama Jana zadrżała z niepokoju, bo Cętek nie był najgrzeczniejszym ze znanych jej chłopców. Przeciwnie, w rodzinie często mówiło się o dokuczliwych psotach małego leoparda i o jego męczących figlach.

Zaczęło się już pierwszego dnia szkoły.
Pani Antylopa Gnu rozdała zerakom kredki i białe arkusze i poprosiła:
- Narysujcie swój portret.
Dzieci zabrały się do roboty – szkicowały, kreśliły, mazały, wymieniały między sobą kolory, wszyscy z werwą zajęli się zadaniem, tylko Cętek siedział bez ruchu. Kiedy po kilku minutach Pani Antylopa Gnu nachyliła się nad leopardziakiem i spytała:
- Dlaczego nie rysujesz?
Ten gwałtownie poderwał się z miejsca.
- Trole-fasole-bum! – krzyknął prosto w ucho nauczycielki, odbił się przednimi łapami od blatu stołu i wskoczył na parapet pod oknem. - Trole-fasole-bum! – zakrzyknął ponownie i zagrał na nosie. – Nie rysuję, bo nie muszę!
Klasa zamarła.
Piętnaście par przerażonych oczu obserwowało każdy ruch Cętka. Pani Antylopa Gnu przetarła kopytkiem czoło, głęboko westchnęła a później, ku zaskoczeniu klasy po prostu usiadła za swoim biurkiem.
- Cętku, - rzekła spokojnym, cichym głosem. – proszę, żebyś zszedł z parapetu i zajął miejsce przy stole.
- Trole-fasole! – wrzasnął Cętek i wykręcił dwa albo trzy fikołki pod oknem.
Jakiś głos z końca sali zachichotał.
- Proszę, - ciągnęła Pani Antylopa. – Cętku, usiądź na swoim krześle. Ostatni raz cię proszę.
- Trole-fasole-bum-bum-bum! – huknął rozbawiony Cętek. - Wcale nie muszę słuchać!
Chichotaniu w końcu sali zawtórował wesoły sopranik ze środkowych rzędów.
Pani Antylopa Gnu wstała i szybkim krokiem podeszła do drzwi.
- Zachowajcie spokój. – pouczyła wychodząc. – Zostawiam was na pięć minut.
Po kilku chwilach wróciła w towarzystwie Dyrektorki Szkoły, Pani Słoniowej.
-Cętku, zapraszam do mojego gabinetu. – twarz Pani Dyrektor była poważna i surowa. – Teraz ciebie, jutro rano twoich rodziców. Rozmawiałam telefonicznie z twoją mamą. Nie była zachwycona tym, o czym musiałam jej powiedzieć.
Cętek jednym susem zeskoczył z parapetu i powlókł się w kierunku wskazanym przez Panią Dyrektor.


***

- Super, fantastyczny ten słoniowy pokoik. – na kolejnej przerwie Cętek brylował wśród uczniów zerówki. Był pierwszym zerakiem ukaranym osobiście przez Panią Dyrektor. A ściślej – był pierwszym zerakiem ukaranym w ogóle. – Miękki fotelik, chłodny soczek. – ekscytował się Cętek. - Całą lekcję układałem puzzle, kiedy wy się męczyliście z tym głupim rysunkiem. Współczucie.
- Puzzle? – gwizdnął zaskoczony Q, hipopotam.
- I to jakie! – Cętek przewrócił oczami i dla lepszego efektu schwycił się za głowę. – Z kości! Dwieście elementów! Parszywie trudne!
- Ułożyłeś? – drążył Q.
- Jednym palcem i patrząc jednym okiem. – prychnął Cętek.
- Jesteś taki zdolny ... – westchnęła żyrafka Kiki. – Ja z dwustu jeszcze nie umiem …
- Zazdroszczę … - szepnął Jan i nagle, gwałtownie zapragnął być taki jak kuzyn: popularny wśród wszystkich uczniów, budzący podziw, wspaniały, silny, utalentowany. Poza tym - też chciał ułożyć puzzle z kości, siedząc na miękkim fotelu u Pani Słoniowej. I napić się soku z agawy. Myślał o tym przez całe popołudnie, dumał nad tym wieczorem w domu. Rano postanowił, że zrobi wszystko, żeby dorównać Cętkowi. Szybko połknął śniadanie, kiwnięciem łapy pożegnał się z mamą i pobiegł do szkoły.
- Dzisiaj zaczniemy od lekcji rachunków. – Pani Antylopa Gnu stanęła wyprostowana przed białą płaszczyzną tablicy. – Janku, ile to jest: jeden strąk akacjowy dodać dwa strąki?
- Trole-fasole-bum! – zaśmiał się Jan. – Nie dodaję, bo nie muszę!
Cętek zachichotał nerwowo.
- Janku! – upomniała lewka Pani Antylopa.
- Trole-fasole! – powtórzył Jan i wybił się zgrabnym susem ze swojego miejsca, wylądował na parapecie i już miał się brać do gry na nosie, kiedy – aaaa, a co to? – okno okazało się być uchylone i rozbawiony lewek wyturlał się przez nie na zewnątrz.
Spadł wprost między twarde pędy sukulentów pielęgnowanych przez szkolnego woźnego, Pana Bawoła.
- A co ty tu?! – groźnie burknął Pan Bawół, który się właśnie zabierał do podlewania rabatki z ogrodowego węża. – Wandalu! Już ja cię nauczę!
Deszcz zimnych kropli spadł na obolałe, potłuczone plecy Jana. Lewek, kulejąc i ścierając z twarzy strużki wody pognał do klasy. Kiedy stanął w drzwiach, zeraki wybuchnęły śmiechem. Jan wyglądał żałośnie, zielone pędy roślin tkwiły mu w nosie i w uszach, wzdłuż skroni płynęły strugi brudnej wody. Najgłośniej chichotał Cętek.
- Jeszcze wam wszystkim natłukę! – mruknął pod nosem Jan i zajął swoje miejsce.


***

Hipopotam Q siedział w czasie przerwy pod ścianą i przesypywał w dłoniach garść kolorowych kamyków. Promienie słońca załamywały się w tych przezroczystych i rzucały na podłogę barwne cienie.
- Tam-duri-duri-tammm. – cicho podśpiewywał Q. - Tam-duri-duri-tiii!
- Wpadłeś w szpony śmierci! – wrzasnął Jan wyrastając znikąd tuż przed nosem Q. – Broń się!
Zaskoczony Q upuścił wszystkie kamyki. Błyskotki potoczyły się na prawo i lewo. Sparaliżowany gwałtownym atakiem Q był łatwym celem. Bach! Bach! Bum! Jan kilkoma ciosami powalił kolegę na ziemię. Q rozpłakał się donośnie.
- Beksa! – zaśmiał się Jan. – Widziałeś to? – zapytał z dumą Cętka.
Leopardziak protekcjonalnie klepnął kuzyna w plecy.
- Dobre! – cmoknął, uśmiechając się fałszywie.
Co ładniejsze kamyki z kolekcji Q napastnicy wsunęli sobie do kieszeni.

Kilka kroków dalej, w pobliżu drzwi do sali zajmowanej przez klasę zero stał Michał, marabut i przeglądał obrazki w komiksie o życiu na Antarktydzie.
- Wpadłeś w szpony śmierci! – huknął Jan, wyrywając mu książkę z ręki. – Broń się, niezdaro!
Zdumiony Michał kłapnął dziobem. Bach! Bach! Bum! Jan chichocząc rozrywał kolorowe stronnice komiksu.
- Proooszę pani! – załkał zrozpaczony Michał. – On mi niszczy!!!
- Brawo! Świetnie! – ucieszył się Cętek.
Jan poczuł, że się zbliża do celu, że już niewiele go dzieli od tego, żeby być takim, jak młody leopard.
- Niezły jestem! – uderzył się wnętrzem dłoni w piersi. – Nieźle zły!
Tryskało z niego zadowolenie.

Tuż po dzwonku na lekcję Panna Fleming zaprosiła zerówkę na naukę Tańca Pory Deszczowej. Uczniowie mieli stanąć rzędem pod ścianą z luster, wyprostować się i …
- I raz! I dwa! I flex! I pointe! … - Panna Fleming uniosła ramię nad głowę a stopą wyrysowała w powietrzu ósemkę. – I flex! Iii …
- Trole-fasole! – wrzasnął Cętek i rzucił się na podłogę.
- Trole-fasole-bum! – zawtórował mu Jan i upadł na ziemię tuż za plecami Panny Fleming.
- Chłopcy, proszę powstać i ćwiczyć! – surowo zganiła ich Panna Fleming. – I raz! I dwa! – powtórzyła w stronę tańczących zerówkowiczów. – Teraz pracują tylko pięty!
- TROLE-FASOLE! – ryknął z podłogi dwugłosy chór: lew Jan i leopard Cętek i wystukał ośmioma łapami hałaśliwy rytm. - TROLE-FASOLE-BUM-BUM-BUM!
I wtedy w drzwiach klasy tańca stanęła Pani Dyrektor.
Nie minęła minuta i Jan, w chichoczącym towarzystwie Cętka, znalazł się wreszcie w upragnionym miejscu – w gabinecie Pani Słoniowej. Rozejrzał się szybko w poszukiwaniu wygodnego stanowiska do układania kościanych puzzli. Nie było go! Nie było go nigdzie, choć patrzył na wprost i w prawo i w lewo. Nie ma! Nie znalazł również karafki ze słodkim sokiem z agawy. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zdał sobie sprawę, że obszerny, ciemny gabinet Pani Dyrektor wypełniają wyłącznie wielkie szafy biblioteczne pełne książek dla uczniów i dla nauczycieli.
- Chłopcy, - rzekła gniewnie Pani Dyrektor, rzucając uczniom poirytowane spojrzenia. – proszę odkurzyć i uporządkować księgozbiór. Macie na to godzinę. Układacie książki, wcześniej je odkurzywszy, od najmniejszej do największej a wśród równych wysokością od najgrubszej do najcieńszej. Mam nadzieję, że będzie to dla was okazja do głębszych przemyśleń.
- Też wtedy układałeś? – Jan zwrócił się półgłosem do Cętka.
- Mhm. – mruknął Cętek. – Tamtą biblioteczkę.
Oszklona szafa zajmowała połowę szerokości ściany z oknem.
- Okłamałeś mnie! – jęknął Jan.
- Chłopcy, proszę o ciszę! – Pani Dyrektor podniosła głos. – Zabierajcie się do pracy, bo czasu macie niewiele!
- To przecież prawie jak puzzle … - usiłował tłumaczyć się Cętek.
- Nie! – warknął Jan i zabrał się do przecierania książkowych grzbietów suchą ściereczką. – to wcale nie jest jak puzzle!
- Okłamał mnie! Okłamał mnie! Okłamał mnie! – myślał.

***
Mama Jana zdenerwowała się nie na żarty, kiedy po południu odbyła rozmowę z Panią Dyrektor. Skok na parapet w czasie pierwszej lekcji, zniszczone, połamane rośliny w ogródku Pana Bawoła, paskudny incydent na lekcji tańca u Panny Fleming, czy mogła usłyszeć gorsze wieści? Smutna powlokła się za Janem do szatni, żeby pomóc mu zmienić buty i spakować tornister.

- To on! To on, babciu! – krzyknął Marabut Michał, balansując na wąskiej ławce w szatni. – To on mi podarł książeczkę!!!
Stara Marabucica Helena łypnęła z przyganą na mamę Jana.
- Wstydziłaby się pani! – rzekła.
- Przepraszam … - jęknęła mama Jana. – syn odkupi książkę z własnego kieszonkowego ...
Jan poczuł, że ogarnia go dziwne ciepło. Mama pchnęła go do wyjścia.
- To ten! To ten! To ten! – Jan usłyszał donośny szept za swoimi plecami. – To ten, tato, najgorszy chłopak w szkole! Tato! Dziś mnie zbił i jeszcze ukradł mi szkiełka! To ten, tatuńciu! TO TEN!
Powleczona stwardniałą skórą hipopotamia noga ciężko opadła na ramię mamy Jana.
- Pani poczeka. – wolno wycedził tata Q. – Mamy tu chyba coś do załatwienia.
Potężny hipopotam nachylił się i zwrócił wprost do lewka:
- To prawda? – spytał. – To, o czym mówi mój syn?
Jan zadrżał. Spoconą z emocji łapkę w panice zanurzył w kieszeni.
- Tu są … - wydukał. - … tamte kamyki …
Barwne kryształy mieniły się na dłoni Jana. Q zebrał je łapczywie.
- Kamyki to nie wszystko. – huknął tata Q. – Ważniejsze są przeprosiny.
- … Przepraszam … - szepnął Jan. – Już nie będę ...
Mama Jana, purpurowa z zażenowania i wstydu pociągnęła syna w stronę drzwi na zewnątrz.
- Ilu ich jeszcze dzisiaj skrzywdziłeś? – spytała zbolałym głosem. – Ilu jeszcze?
- Nikogo więcej. – ponuro mruknął Jan. – Słowo. To już naprawdę wszyscy.
Doszli do domu w milczeniu.

Jan poczłapał do swojego pokoju. Mama usiadła w dużym fotelu. Kiedy po kilku kwadransach Jan wszedł do kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia mama nadal siedziała bez ruchu. Połyskliwe strumyki łez ciekły wzdłuż jej nosa, spływały ku kącikom ust, kapały na koronkowy kołnierzyk. Mama smutno patrzyła w przestrzeń.
- Wszystko dobrze, mamo? – zapytał Jan.
- Nie. – głucho jęknęła mama. – Nic nie jest dobrze. Tak bardzo mi przykro ... To moja wina …
- Przepraszam, mamo! – Jan w spontanicznym geście objął mamę. – To nie tak! To ja! Bo chciałem być, jak Cętek! Chciałem, żeby mnie lubili! Ale nikt mnie nie lubi! A Cętek skłamał! Przepraszam, mamusiu! To nie twoja wina!
Mama głośno wytarła nos w chusteczkę.
- Więc rozumiesz, że to, co robiłeś krzywdziło wszystkich? Panią Antylopę Gnu, Pannę Fleming, Panią Dyrektor, nie wspominając już o twoich kolegach … - mama wzięła głębszy wdech. - … o tacie … i o mnie …
Jan w odpowiedzi smętnie kiwnął głową.
- To już się nie powtórzy! – zapewnił. – Nigdy! Nigdy! Nigdy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz