niedziela, 30 września 2012

2.111

- A co to jest kutasik? – zapytał Nowy Człowiek.
Gdyby mnie tam nie było, nie uwierzyłabym.
Że dzień po dniu może go trafiać taka faza na ekstrawaganckie pytania.
- Pędzel. Pędzelek ze sznurka. – rzekłam. – Chwościk.
Czy jakoś.
- Oraz siusiak również. – dodałam. – Dość wulgarnie.
Nieletni się kotłowali właśnie w korytarzu. But, drugi but, trzeci but, chustka, bluza, kurtka, czapka.
- Kutasik! KU-TA-SIK!!! – wykrzyknęła Erna. – Jakie ładne słowo! KU-TA-SIK!!!
Czwarty but, piąty but.
- Kutasik. – mamrotał pod nosem 
Nowy Człowiek. – Ku-ta-sik.
Szósty but.
Trzaśnięcie drzwiami.

-----------------------------------------

- Mama, dlaczego masz takie smutne oczy? – zapytał Silny, kiedy siedziałam na tarasie i dyndałam nogami.
- Smutne? Ależ nie smutne.
Skąd.
- Jozśmieszamy! – zachichotał Silny. - JOZŚMIESZAMY!
I joz-śmie-szał mnie bulgocącym, dźwięczącym, jak dzwoneczki, perlistym chichotaniem.

-----------------------------------------

Co prawda jest słonecznie, ale to już jesień. Mam nostalgię.

 



czwartek, 27 września 2012

2.110

… zgłębiając natomiast temat obrzydliwości …

Nowy Człowiek zadał mi dzisiaj pytanie o to, czym jest paragraf, po czym zdecydowanie odmówił udzielenia wyjaśnień, w jakim kontekście powstała kwestia paragrafu i w ogóle, dlaczego, po co i za co.

… co – skoro mowa o odstręczających asocjacjach - mi przypomina pewne zajście z sierpniowego, słonecznego poranka.

Pojechaliśmy z Nowym Człowiekiem pobrać wymaz i zlecić antybiogram i utknęliśmy w niewielkiej kolejce tuż pod drzwiami laboratorium. Nowy Człowiek jął skanować ogłoszenia z korkowych tablic, dość niespokojnie, bo - nie da się ukryć - był podenerwowany.
- A jak się pobiera wymaz z pochwy u ciężarnych? – spytał znienacka wskazując na jedną z kartek. – Mamo?
Zapytał pełnym głosem, żeby było to jasne.
Wyluzowana ciężarna, która siedziała w kolejce tuż za nami miała niezgorszą bekę z moich poniekąd chaotycznych wyjaśnień. Chociaż być może jej szczery uśmiech stanowił wyraz aprobaty dla moich metod edukacyjno-wychowawczych.

… co mnie prowadzi do dość smętnej konkluzji, że macierzyński
roller coaster posuwa wyłącznie w dół i im głębiej w czas, tym mocniejszy hardcore. Pięciolatek pyta o naturę Boga, o nieuchronność śmierci i takie tam, a dziewięciolatek o technikę pobierania wymazu.
Lękam się trzynastolatka.

… co mi szczęśliwie przypomina, że mam jeszcze trzylatka na stanie. Uff.

… trzylatka we wrześniowy ranek ...
Trzylatka wbitego pazurami w moje udo w przedszkolnej szatni.
- A mogę dzisiaj puakać? – pyta Silny i patrzy we mnie wielkimi, wilgotnymi oczami.
- Nie, dzisiaj nie, - pozoruję moc i święte przekonanie. – dzisiaj nie płacz, szkoda gardła.
- Ale … ja … muszę … - głos Silnego grzęźnie mu w krtani. - … puakać …
I płacze.

Tulę, całuję, zmykam, znikam za drzwiami.
I to dopiero jest hardcore.



środa, 26 września 2012

2.109

- A co to jest gwałt? – zapytał kilka godzin później Nowy Człowiek.
I to z takim uśmieszkiem błąkającym się wokół ust, z takim szyderczo-krotochwilnym wyrazem dziecinnej buźki, że nie pozostawił cienia wątpliwości, że już sobie przybliżali z kolegami nieprawdziwe znaczenia słowa „gwałt” pod trzepakiem na przerwie w szkole.
Cisnęłam w te skojarzenia dwutonowym młotem.
(Chociaż – mimo irytacji, nawet mnie ucieszyło, że nadal dopytuje. Póki pyta, mam szansę interweniować).

Poza tym – zagrzmiałam -przeszkadza mi ten frywolny uśmieszek wykrzywiający fizjonomię na każdą wzmiankę o „robili seks” (bo z frazą „robili seks” też przyszedł jakiś czas temu ze szkoły).
Konkluzja jest taka, że czego by się na temat seksualności nie dowiedział w domu, i tak przyniesie od rówieśników jakąś emocjonującą rewelację, absolutnie osobliwą asocjację, z której należy chichotać.
W trzeciej klasie! Na bogów!




…  tuż przed zaśnięciem wbił palec w okładkę książki, która właśnie zalega na szczycie pryzmy na moim biurku.
- A jest mistyka facecości? – spytał.

Jest. Bezspornie.
(Gdybym zasiała wątpliwości, czyż nie byłoby to seksistowskie? ;)) )





poniedziałek, 24 września 2012

2.108

- Mama, a co oznacza słowo słitaśny? – ni stąd, ni zowąd spytał Nowy Człowiek.
Niespodzianie wychynął spoza pryzmy zadań domowych, z czeluści „dokończyć wrześniową lekturę”. Przyczłapał do kuchni tylko po to, żeby cisnąć pytaniem i uzyskać odpowiedź.
Ten mechanizm działa w Nowoczłowieczym wydaniu szybko, efektywnie i prosto: ekspresowe pytanie – bezzwłoczna odpowiedź – spadam do moich klocków.

Wyjaśniłam słitaśne na przykładzie pewnego Justina. Nowy Człowiek zachichotał (tu dygresja: należy być zawsze gotowym, jak – nie przymierzając – panny roztropne i w nieustannej zborności umysłowej, wbrew temu, co po radiach, gazetach i innych internetach suponują utytułowani filozofowie).

Zainteresowałam się, dlaczego pytał.
- Ale o so chodzi? – zdziwił się Nowy Człowiek.
Ale o so chodzi? - uniwersalny synonim „matko, odpuść”.
Ostatecznie jednak udało się wydobyć niechętne zeznania na temat „takiego jednego słitaśnego pomieszczenia w piwnicach” i „całkiem słitaśnej windy osobowej”.
Cnota młodych intelektualistów - odpowiednie dać rzeczy słowo.




A słitaśne? To słowo mi dziś współgra.

Jest bowiem słitaśnie od samego poranka, bo się zimno.blog całuje z Wydawnictwem Zakamarki na forum twarzoksiążki
Słitaśnie i miękko w podołku.





A tak w ogóle, to zimno.blog darzy Wydawnictwo Zakamarki mocnym i czystym uczuciem nie tylko wówczas, kiedy się rzeczone biorą za całusy!


niedziela, 23 września 2012

2.107

Finał filmu, który pod moją nieobecność wypożyczyły z Ojcem nielaty dział się na wzgórzu, pod rozdartą sosną, w promieniach zachodzącego słońca, z panoramicznym widokiem na pogrążone w mroku miasto. Główny bohater, mężnie zwalczywszy zło przyczajone w robotach-gigantach czule objął bohaterkę płci żeńskiej i z animuszem się wessał w jej wargi.
- A bleee! – wykrzywił się Nowy Człowiek i ze wstrętem odwrócił twarz od monitora.
- A wcale nie! – Erna zaplotła ręce na piersiach i przybrała Bardzo Mądry Wyraz Twarzy. – Kiedy ty będziesz dorosły, też się będziesz tak całował z dziewczynami.
W niektórych sprawach Erna jest nader dojrzała.
Nowy Człowiek przewrócił oczami.
- A ja? – Silny, zafrasowany, podniósł się z kanapy. – Mama, a ja?
Silny zawsze pyta „a ja?”.
Silny pyta „a ja?” takim tonem, że biada temu, kto miałby (bez)czelność odparować: „ty jeszcze nie, ty na razie nie, kochany”.




Kilka godzin później Nowy Człowiek ni z gruszki, ni z pietruszki zagaił:
- Mamo, a czy zostańmy przyjaciółmi po dziewczyńsku znaczy zrywam z tobą?
- Nie. – rzekłam w pierwszym odruchu. – To znaczy …
tak.

Jestem pewna, że wziął to z kreskówki. Tak, z całą pewnością pobrał to z kreskówki.
Stawiam na tę z pingwinami.




czwartek, 20 września 2012

2.106

Ojciec Dzieciom trafnie wyliczył drogą skomplikowanych działań, że jesteśmy w połowie drogi do Nowoczłowieczej pełnoletniości.

Po czym podrzucił pierworodnego – hopla! – pod sufit. To znaczy na wysokość kilku centymetrów od swoich wyciągniętych ramion. Nisko, a i tak nie było to łatwe, bo Nowy Człowiek ma stopę w rozmiarze trzydziestym siódmym, a nogi i ręce drastycznie dłuższe w stosunku do ciała, niż w ubiegłym kwartale, w proporcjach mu bliżej do nastolatka, niż do przedszkolaka, o, matko z synem, to jego ostatnie jednocyfrowe urodziny, kiedy minęły te lata.
Były dobre!






Synku, zrobiłeś mnie matką.
Sto lat!

środa, 19 września 2012

2.105

Powiedziałam, co wiedziałam, a teraz mogę wrócić do robienia z siebie małpy.
Ten bal – było, nie było – nadal trwa.


Jesteśmy z Erną na etapie dwóch kokoszek, które raz po raz skaczą sobie do gardła.
- Sprzątnij kredki!
- Sama sobie sprzątnij!
- #$%@@&%^!!!
- Jesteś najgorszą mamą świata! – wykrzykuje Erna w złości.
- Wcale nie. – wtrąca się Nowy Człowiek, Nowy Człowiek bywa Siłą Spokoju i Kojącym Balsamem. – Nasza mama się bardzo stara.

Ale jej nie wychodzi?
Nie dopytuję. Nieważne.

Nadąsana Erna wrzuca kredki do glinianego saganka.




poniedziałek, 17 września 2012

2.104

Co prawda mogłabym tu dalej beztrosko gruchać i opowiadać błahe historie o nielatach, mam z dwie albo nawet z trzy czy cztery w zanadrzu, to w końcu tylko internet, tutaj równie dobrze mogę być dzisiaj zabawna, jak i mogę być piersiastą blondyną na obcasach, mogę być kimkolwiek, tutaj nie widać nic więcej ponad to, co napisane. Więc mogłabym, ale dzisiaj już nie chcę.
Bo nie jestem teraz ani zabawna, ani dowcipna, wcale.



Od wielu dni myślę, tak jak pewnie mnóstwo z Was, o Joannie. I o ekstremalnym doświadczeniu, które jest teraz jej udziałem. O bólu, jakiego nikt z nas sobie nie wyobraża. Nie napiszę, że o odchodzeniu, bo „odchodzenie” jakoś się w kontekście Joanny wyświechtało. Co my wiemy o odchodzeniu, że tak nim szafujemy? Co my wiemy o „gaśnięciu”? My, przypięci każdy do swojej nadziei na długie i szczęśliwe lata, które nas czekają? Wyobrażenia o „odchodzeniu” tych, którzy póki co zostają, nie mają się nijak, obawiam się, do mierzenia się z nim i do świadomości, że to się dzieje naprawdę i nieodwołalnie.

Myślę też o skutkach tego, że Joanna nas wpuściła do swojego świata. I pokazała kawałek intymności swojego chorowania. Nie mam cienia wątpliwości, jak ważne jest to, co robi Joanna, publicznie pisząc o godności chorowania. Nie wątpię, że wielu ludziom pomogła, wiele osób pomogło też jej.
Nie mogę natomiast czytać blogowych komentarzy.


Pamiętacie, o czym pisałyśmy z Joanną na egze-gezie rok temu? Pamiętacie notkę o chujaskach?
O tych wszystkich „trzymaj się”, które teraz ewoluują w „walcz”?
Być może cierpię na jakąś skazę, ale wśród mnóstwa dobrych intencji czytelników chustki wietrzę - w trzymaniu ręki na pulsie przez netową brać - pogoń za sensacją. I potrzebę mocnych wrażeń on line, dość obrzydliwą jednak.

Smutno.


Niestety, nie mogę napisać, że chorowanie Joanny uczyniło ze mnie lepszego człowieka.
Że jej cierpienie mnie uszlachetniło.
I otworzyło oczy na nowe sensy, że mi przewartościowało świat.
Jedynym, co mi uczyniło cierpienie Joanny jest bolesne pogłębienie refleksji, że choroba (ale i starość) są fatalnie skonstruowane. Że się bez sensu marnuje mnóstwo energii. Bo urodziwi, mądrzy, utalentowani, wspaniali ludzie powinni żyć i czynić ten świat lepszym, ładniejszym, znośniejszym i tak dalej, a nie pojawiać się i znikać po trzydziestu pięciu, albo po siedemdziesięciu pięciu latach.


I im bardziej o tym myślę, im bardziej myślę o pięknej kobiecie ze stylową torbą na przedramieniu, pachnącej Eclat d’Arpege, tym bardziej nie mam zgody na to, że ten świat działa, jak działa, ale i tym bardziej rozumiem, że nonsensem jest tupać nóżką i się nie zgadzać na oczywiste. Oczywiste, które dosięgnie nas wszystkich.



niedziela, 16 września 2012

2.103

Wrzesień jest jak "Truman Show".
A może ten show trwał już wcześniej, tylko ja, nierozważna, zauważyłam go dopiero we wrześniu, bo wrzesień rutynowo przyspiesza mi tempo, podbija mi tętno powyżej 110, gnam przez wrzesień z obłędem w oku, a im szybciej gnam, tym ostrzej widzę.
Czy ten fenomen się tłumaczy jakimś zjawiskiem optycznym?

To, co widzę, nastraja mnie ponuro, niestety.
Słońce zwisa niżej i coraz mizerniej, niezdecydowane, czy jeszcze powinno świecić, czy już otwierać remanent jesienny i raczej by trzeba archiwizować letnie odzienie, jakie to przykre.
Matkopolko, kup dzieciom buty na zimę, nim spadnie pierwszy śnieg.
Oraz szaliczek.
Ugotuj im zupę z wkładką (z kalosza), zawekuj letnie powietrze i zapach rozgrzanej ulicy.
Spocznij.
Co roku mam podskórną nadzieję, że czerwiec potrwa do października.
A tu lipa.


W dodatku, na meteorologiczną, wrześniową przykrość nakłada się przykrość cywilizacyjna, większe nielaty poupychać co dzień w szkole (nadal nie mam patentu na budzenie Erny o świcie), najmłodszy nielat do przedszkola. Łokciem. Kolanem.
- Proszę, wejdź już!
Silny beczy.
- Dlaczego tak płaczesz? – pytam. – Co cię tak smuci, synku?
- Życie. – odpowiada Silny. – Mamo, życie.
I gdyby to nie mnie tak odpowiedział, nie uwierzyłabym.


Wieczorem, a raczej w nocy, kiedy się cicho przekradam do pościeli i zahaczam o łóżko Silnego, Silny gorączkuje. Jest rozpalony rzetelną, dziecięcą infekcją. Niespokojnie rzuca spoconą głową na prawo i lewo.
Silny – uściślijmy, to ważne – nigdy nie choruje. Tzn. nie chorował. Czas przeszły.

Nigdy nie myślę fatalistycznie.
Przeciwnie, na temat przedszkolnych infekcji starałam się w ogóle nie myśleć, nieuniknione impulsy, które mi się kluły po zwojach, dobijałam w zalążku. Do licha! Przecież ja już przechorowałam przedszkole w tym macierzyństwie.
A tu kicha.
Przechoruję je prawdopodobnie powtórnie, dlaczego by nie.


Silny się męczy i nie rozumie, dlaczego nie może oddychać i dlaczego mu ciecze z nosa i w ogóle, DLACZEGO.
Ja tymczasem tkam o poranku strategię, że jak pogodzić zaopiekowanie się nieletnim pacjentem z zasadniczym brakiem planów urlopowych na wrzesień. I gdyby nie nasza niezawodna opiekunka (dziękuję, Pani E.!), musiałabym się podać do dymisji na każdym, nie macierzyńskim polu.
Przedszkolne infekcje rujnują mi grafik.
I to zdanie tylko z pozoru trąci histerią.
To jest rzeczowa konstatacja. Że coś takiego, jak ramowy plan tygodnia/miesiąca – nie istnieje. Tzn. co prawda formalnie ma miejsce, ale w każdej chwili może się zmienić.


I na to wszystko Truman Show.
Jakaś cizia, która twierdzi, że jej feministki pobrudziły w łazience, więc ona to szoruje o drugiej nad ranem, a manikiur jej się wcale przy czyszczeniu nie niszczy (lubię ludzi, którzy się ze swoich psychoz zwierzają publicznie, a jeżeli dodatkowo w dobrej wierze, że aberracja jest normą, to lubię ich jeszcze więcej).
Dalej - pan w andropauzie, jako żywo z „Dnia świra”, rychtujący rynsztunek na wojnę z młodością (płodnością et caetera). I że raz chlapnął głupstwo, to się zdarza nawet filozofom, ale żeby drążyć temat?
Jakaś cycata brunetka, która pokazała diabełka na Euro, a teraz pokazują ją wszędzie, nawet na okładce „Newsweeka”. Za co? Dlaczego?



Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że się obijam po tandetnej operze mydlanej, w której tak zwane media mi aranżują coraz bardziej absurdalne dekoracje.
Gdy tymczasem ja mam tutaj realne problemy.
Wyhaftować piórem szlaczki z Erną w zeszycie w linie (Erna uwielbia).
Przypilnować, żeby w tym czasie Nowy Człowiek nie grał 
zbyt wiele na komputerze.
Obetrzeć gile Silnemu.




piątek, 14 września 2012

2.102

- A czy kiedy na ulicy spotykamy księdza, - pyta Erna. – to mówimy witaj, Boże?
Ekh.
- Nie, - odpowiadam. – niezupełnie.
Erna się zasępia, skurcz zafrapowania tnie jej zmarszczkę w poprzek czoła.
- Witaj DUCHU boży mówimy do księdza? – drąży Erna.
Cóż.
Metaforycznym palcem się alegorycznie drapię w moją w przenośni głowę.
- Erno, - mruczę pod nosem. – onieśmielają mnie twoje teologiczne wątpliwości.




niedziela, 9 września 2012

2.101

Psikus pierwszaczek robi się tak, że zwijasz dłoń w pięść, albo w beczkę, jak to określa Erna i ustawiasz ją pionowo, a kciuk nie chowa się wewnątrz, tylko zamyka beczkę od góry – cyk, cyk, cyk, kciuk dziobie w pięść jak klapeczka, albo jak cyngiel. Kurek. Spust. I podsuwasz kułak pod dłoń jakiegoś delikwenta.
- Otwórz pepsi! – chichocze Erna.
Kciuk miarowo uderza w palec wskazujący zawinięty w beczkę. Silny otwiera pepsi w dłoni Erny. Energicznie ciągnie za cyngiel.
- Jesteś seksi! – zaśmiewa się Erna.
(odpytana na okoliczność, że czyli jaki konkretnie, Erna tonie w błędnych skojarzeniach).



Psikus pierwszaczek w wersji Silnego wygląda w szczegółach tak samo, jeżeli chodzi o sposób zwijania palców w beczkę. Cyk, cyk, cyk, kciuk Silnego kołacze w ściśle zawiniętą pięść.
- Zamknij! – nakazuje Silny.
Erna zamyka.
- Jesteś koja! – chichocze Silny.
Cola, w sensie.



A dzisiaj Gołuchów.
To znaczy Narnia.




sobota, 8 września 2012

2.100


Silny się przede wszystkim upewnił, że nie jedziemy do przedszkola.
Nie, nie jedziemy do przedszkola. W sobotę przedszkole jest zamknięte na pięć zamków.
Ale na pewno nie do przedszkola?
Nie. Nie do przedszkola. Na pewno nie. Jedziemy oglądać F16.
Nam nie hałasują nad tarasem i nie mamy żadnych mentalnych skażeń (wyjąwszy skażenie a priori, moje własne, głęboko zakorzeniony anty-militaryzm). Ergo - nie wdrożyłam nielatów w potencjalną (i – jak się okazało - realną) możliwość wymiany myśli na miejscu z weteranami z Afganistanu. Sama co prawda trochę strzygłam uszami, ale raczej nieznacznie. Jak co strzela, gdzie się strzela, co się składa i rozkłada, czterdzieści-ileś stopni w cieniu, biegiem w pełnym rynsztunku i umundurowaniu, aaa, ok, pan szanowny wrócił z Iraku, a nie z Afganistanu, pardon.



Erna siadła za sterami wszystkich dostępnych maszyn, Silny puszczał wielkie bańki, a Nowy Człowiek nabił sobie guza w czołgu (jak bezmyślnie skonstruowane! – warknął).


Ale najpierw, najpierw wyczyść obuwie, brachu, po skorzystaniu w aeroporcie z mobilnej ubikacji ;)



piątek, 7 września 2012

2.099

Kiedy rano myję zęby, Silny ciężko wspina się po schodach. Człapie z trudem, wlecze za sobą nieobute nogi.
- Mama, - jęczy, zaglądając przez otwarte drzwi łazienki. – spuchła mi jęka!
I wyciąga przed siebie krągłe przedramionko.
- Ehe. – mówię.
- … i nie mogę iść do pedśkoja … - ciągnie Silny.
- Uhu. – bąkam.
- Aje tak nie mogę siedzieć! – monologuje Silny, wymachując, jak orężem, pulchną rączką.
- Silny, gdzie jesteś? – nawołuje z dołu Nowy Człowiek.
- Tu! – odkrzykuje Silny. – I MAM SPUCHNIĘTĄ JĘKĘ!

Odysei przedszkolnej odbywamy kolejną odsłonę.

Później jest polowanie na trzylatka wciśniętego między pręty łóżka a fotel (dobiegł tam z korytarza, do najbardziej odległego z pokojów i do najdalszego z kątów, już prawie zakładaliśmy buty, wykorzystał moment mojej nieuwagi i ekspresowo dał nogę).

Później jest nękanie psychiczne rodzicielki prowadzącej samochód.
- Mama, - pyta Silny. – a ty bendziesz w pjacy i bendziesz płakać?
- Nie.
– odpowiadam, roztargniona.
Silny demonstracyjnie pociąga nosem.
- Bo ja ZAWSZE płaczę w pedśkoju. – rzecze dramatycznym tonem. – I wołam mamo, wjóć!

I wołam mamo, wjóć! rozpaczliwie huczy mi w głowie.

Później Silny każe mi skręcać nie w tę, ale w tamtą stronę, im bliżej przedszkola, tym bardziej w tamtą.
Kiedy przed przedszkolną furtką wypuszczam z dłoni dłoń Silnego, żeby nacisnąć na dzwonek, Silny zwiewa. Biegnie przed siebie, nie rozglądając się na boki.
Łapię Silnego. Kuśtyk, kuśtyk.
Orteza rozszerza katalog doznań.

W końcu wciskam Silnego w ramiona przedszkolnej cioci, Silny ma na sobie bluzę, kurtkę, czapkę i buty, bo kiedy próbuję cokolwiek z niego złuszczyć, wrzeszczy, jak gdyby czapka wrosła mu w głowę. Bluza w plecy, a but w stopę.
- Mama, - wyjękuje na odchodnym. – a ja bendem płakał, taki bendem smutny …



W pewnym sensie wiem, że te objawy ustąpią.
W każdym sensie to absolutnie ciężki moment.