niedziela, 4 września 2011

Siostra Jana.

I.

Tego wrześniowego ranka Janowi nie chciało się wstawać. Leżał bez ruchu i bez słowa obserwował taniec promieni wschodzącego słońca na ścianie.
Wspaniały!
Jan wyobrażał sobie, że to bitwy i batalie, napierające na siebie armie, stada goniących i uciekających zwierząt, zwycięzcy i przegrani. Jan dowodził tryumfatorami, bił się dzielnie i zagrzewał swoich towarzyszy do walki.
- Do przodu! – nawoływał Jan, na czele pułku cieni na ścianie. – Odwagi!
- Jan! – zawołała mama. – Janku, wstawaj! Śniadanie!
- Już idę … – cicho odpowiedział Jan.
- Śniadanie! – powtórzyła mama. – I niespodzianka!
Puzzle! – pomyślał Jan. Zestaw kościanych puzzli, zwierzęta Australii! Prezent, o którym marzył! Od wielu tygodni codziennie, a nawet kilka razy dziennie prosił mamę o zakup wielkiego, kolorowego pudła. Stało na środkowej półce regału w sklepie z zabawkami.
- Poczekajmy na jakąś okazję, – odpowiadała wtedy mama. – na urodziny albo na Gwiazdkę. To drogi prezent.
Jan, nadąsany, wydymał wargi.
- Ale ja chcę! Dzisiaj!
- Janku, - cierpliwie tłumaczyła mama. – to drogi prezent. Poczekaj na ważną okazję.
Nos Jana zaczynał drżeć. Później policzki. Jan wybuchał gwałtownym płaczem.
- Ale ja chcę! Teraz! Puzzle!
Mama wyprowadzała rozpaczającego Jana ze sklepu z zabawkami.
A dzisiaj się udało! Są tu! Nowe, piękne puzzle, zupełnie bez okazji. Jan radośnie wbiegł do kuchni.
- Dzień dobry, Janku. – uśmiechnęła się mama. – Jak spałeś?
- Gdzie są? – pospiesznie zapytał Jan.
- Kto? – mama czułym gestem odsunęła pasma włosów zasłaniające oczy Jana.
- Zwierzęta Australii!
- Kto? – powtórzyła zaskoczona mama i oparła się o blat szafki.
- No puzzle! Ze sklepu! Duże pudło! – pospiesznie tłumaczył Jan. – Ta niespodzianka!
- Kochanie, - roześmiała się mama. – to zupełnie inna sprawa.
Do kuchni wszedł tato, wielki płowy lew. Grzywa taty połyskiwała złotorudo, tata pachniał słońcem, świtem i sawanną.
- Zjadłeś śniadanie? Gotów na wyprawę? Wiesz już o niespodziance?
- Nie, tato. – burknął Jan i zabrał się do porannej porcji płatków.
Kiedy zjadł, tata uchwycił go wpół i posadził sobie na kolanach.
- Chcieliśmy ci z mamą powiedzieć o pewnej ważnej sprawie …
Mama serdecznie ujęła przednią łapę Jana.
- Nasza rodzina już niedługo się powiększy. – rzekła. – Byliśmy wczoraj w szpitalu u Pana Geparda. Wkrótce będziesz miał siostrę.
Jan poczuł, że ciemnieje mu przed oczami.
- Jak to? – wyszeptał.
- Doktor Gepard potwierdził to, co przypuszczaliśmy. Niedługo w naszej rodzinie przyjdzie na świat mała lwinka. Twoja siostra. Niespodzianka.
Mama uśmiechnęła się promiennie.
- Ooo nieee! – jęknął Jan i zrezygnowany zsunął się z kolan taty.
Ranek był już o wiele mniej ładny, jakby słońce nagle zaszło za gęstą chmurę i jakby zamiast tańca słonecznych promyków na ścianie lunął w kuchni rzęsisty deszcz. Ciepłe kakao smakowało kwaśno. Zrezygnowany Jan z niechęcią dokończył śniadanie i powlókł się za tatą nad strumień, obserwować stada guźców i zebr. Zwykle biegł na wyprawy z radością, cicho się skradał, rozważnie zaczajał za kępami trawy, tak jak uczył go tata a dzisiaj człapał ciężko, pociągał nosem i co chwila pytał:
- Kiedy wracamy?
- Ciii! – napominał go tata. – Nie hałasuj!
Lewek ze złością rozgarnął źdźbła kłującej trawy.
- Chcę puzzle a nie siostrę, tato! – krzyknął rozgniewany i skoczył wprost w płytką wodę.
Spłoszone stado flamingów zatrzepotało w panice skrzydłami.
- Wstydziłby się pan. – mruknęła stara marabucica Helena i oskarżycielsko kłapnęła spłowiałym dziobem w stronę taty Jana.
- Przepraszam. – wielki lew potrząsnął grzywą. – Janku, wracamy!


II.

W poniedziałek Jan poszedł do szkoły, smutny i małomówny, poszarzały na twarzy. Humoru nie poprawiły mu nawet lody z liści baobabu zjedzone w niedzielne popołudnie u babci. Zimne grudki deseru rozpływały się cierpko w ustach Jana, smutny zwierzak nie czuł słodyczy przysmaku. Dorośli głośno rozmawiali o diagnozie Doktora Geparda.
- Mała lwinka! Już wkrótce! To wspaniałe! Gratulacje!
Jan miał całkiem inne zdanie.

***

- I jak tam, stary? – hipopotam Q dźgnął Jana w bok, kiedy ten ciężko opadł na siedzisko swojej ławki.
- Porażka. – mruknął Jan. – Katastrofa, koniec świata. Źle! Źle! Źle!
Jan mówiąc uderzał łapą w blat.
- Co się stało? – Q spojrzał na Jana z przestrachem. – Surykatki jednak podkopały się pod waszą pieczarę?
- No co ty! – blado uśmiechnął się Jan. – Nie ośmieliłby się. Będę miał siostrę.
- Tyyy! – Q gwizdnął z podziwem. – Ale fajnie!
- Dzień dobry, dzieci! – Pani Antylopa Gnu dziarskim krokiem weszła do klasy. – Zaczynamy od rachunków. Otwórzcie książkę na stronie …
- Fajnie? – szepnął Jan. – Żartujesz, bracie.
- Chłopcy! – upomniała ich Pani Antylopa G. – Już, już! Cisza! Proszę o uwagę!

***

- Jan będzie miał siostrę! – donośnie krzyknął Q, kiedy pierwsza klasa po lekcji rachunków wybiegła na przerwę pod rozłożystą akację.
- Uuu … - jęknęły trzy małe mandryle, podobne do siebie jak kropla do kropli trojaczki. – Współczucie, chłopie! Fatalnie, fatalnie.
Któż lepiej niż oni wiedział, jak to jest dzielić się uwagą i mamy, i taty? I jak się spędza dzień po dniu w towarzystwie braci? Jan solidarnie uścisnął trzy mandryle łapy ale chyba nie zauważył, że rodzeństwo wymieniło między sobą porozumiewawcze uśmiechy i ukradkowe kuksańce.
- Siostrzyczkę? – pisnęła żyrafka Kiki. – Małą? Słodką? Kochaną? Różowy pokoik już macie? Pozytywkę, tiulik, falbanki? Atłasowe kokardy?
- Ró-żo-wy? – wysapał Jan. – Po-ko-ik-fal-ban-ki? Jak to różowy? – zapytał ze zgrozą.
- No a jaki? – prychnęła Kiki. – Chyba nie szary?
Pan Woźny Bawół uderzył w gong na koniec przerwy.
- Dzieci, – zawołał. – proszę wszystkich do klasy!
Na lekcji Zasad Przetrwania Jan zamiast słuchać Pani Antylopy Gnu i skrupulatnie spisywać notatki powtarzał po nosem „różowy-pokoik-falbanka”. Po zajęciach co sił w łapach pognał do domu. Wyobraźnia podsuwała mu przerażające obrazy. Jego pokój w lwiej pieczarze spowity w różowy tiulik, jego puzzle z kości zgniecione i rzucone w kąt, obok girlanda z pastelowych kokardek, jego legowisko z miękkich liści nakryte koronkową kapą. Cenne albumy o zwierzętach świata zmięte i poszarpane. Brr!
- Nie chcę jej tu! – warknął zamiast powitania.
- Co mówiłeś, synku? – tata-lew leniwie uniósł łeb. – Jak w szkole? Idź, przywitaj się z mamą, odpoczywa w sypialni.
Jan ze złością trzasnął drzwiami.
Przy obiedzie markotnie dłubał w stojącej przed nim porcji. Odmówił deseru i unikając wzroku rodziców przemknął do swojego pokoju, gdzie zwinął się w pełen rozpaczy kłębek na posłaniu.
Płakał.

***

- Kochanie … - mama siedziała na brzegu łóżka i głaskała go po twarzy.
Jan nie usłyszał, kiedy wchodziła, musiał chyba zasnąć. Teraz przecierał spłakane oczy.
- Kochanie, - mama nachyliła się nad lewkiem i objęła go mocno. - zawsze cię będę kochała tak samo.
- To nieprawda. – burknął Jan.
- Ależ prawda. – zapewniła mama. – Posłuchaj, - głos mamy był słodki i miękki, jak aksamit. – Zawsze będziesz moim synkiem, nowe dziecko nie zabierze ci mnie, zobaczysz. Chociaż pewnie na początku będę miała dla ciebie trochę mniej czasu ... Ale po kilku tygodniach wszystko wróci do normy ...
- A różowy tiul i kokardy? – zapytał, łkając, Jan. – W moim pokoju? I pozytywki? I paskudne szmaciane lalki?
- Synku, - twarz mamy stężała. - boisz się, że lwinka zabierze ci pokój?
Jan kiwnął głową. Cicho wydukał:
- Tak.
- Kochanie, więc nie widziałeś, że tata wykuwa nowe pomieszczenia w naszej lwiej skale? Nikt nie zamieszka w twoim pokoju, bez obawy.
Jan przysiadł na łóżku. Z zaskoczeniem spojrzał na mamę.
- A teraz już chodź na lody, – mama pociągnęła Jana za łapę. – są twoje ulubione, z liści baobabu!
Jan zauważył, że brzuch mamy się zaokrąglił. Mama ostrożnie stawiała kroki.
- Czy ona tam jest? – zapytał Jan, wskazując na wypukłość na brzuchu mamy.
- Tak. – odpowiedziała mama.


III.

- Twój brzuch! – jęknął Jan. – Mamo!
Mama stała w progu lwiej pieczary.
- Nie mam już go. – uśmiechnęła się szeroko. – A teraz daj się wyściskać, mój mały!
Jan podbiegł do mamy i długo się łasił.
- Kocham cię, mamo. – szepnął cicho. – Gdzie byłaś tak długo?
- W szpitalu.
Jan usłyszał cichy pisk dobiegający zza drzwi.
- To ona? – zapytał.
- Owszem. – potwierdziła mama.
W kołysce z wydrążonego pnia pochlipywało małe złote kocię.
- Janinka. - mama skinęła głową w kierunku piskliwego bagażu. – Poznaj swoją młodszą siostrę Janinkę, Janku.
Jan, nie wypuszczając swojej łapy z łapy mamy ostrożnie pochylił się nad dzieckiem.
- Fajna. – warknął. – trochę brzydka ale … fajna … nawet …
Mama pogładziła Jana po jedwabistych pasmach wokół twarzy.
- Mamy coś dla ciebie, - zza załomu skały wyszedł tata, niosąc pokaźne pudło owinięte w barwny papier. – prezent od siostry.
- Co to? – zdziwił się Jan.
- Sam zobacz – zaproponował tata. – Godny podarek dla starszego brata – tata roześmiał się tubalnie.
Jan w pośpiechu rozerwał szeleszczące opakowanie.
- Zwierzęta … - wydukał cicho. Z emocji zaschło mu w gardle. – Zwierzęta Australii … Puzzle z kości! Zwierzęta Australii!!!
Lewek podskoczył radośnie.
- Dziękuję, mamo! Tato! Dziękuję! To wspaniałe!


IV.

Janinka dużo płakała.
Płakała nad ranem, bo - jak tłumaczyła mama – bolał ją brzuszek albo śniły się jej koszmary. Jan otrząsał się na swoim posłaniu i mocno naciągał poduszkę na uszy, bo przez zamknięte drzwi dochodził go głos mamy monotonnie śpiewającej Janince kołysankę.
Płakała przy śniadaniu, bo było jej za zimno, albo za ciepło, albo za ciemno, albo za jasno. Kiedy Jan wracał ze szkoły płakała ze zmęczenia całym dniem, wieczorem łkała, bo nie chciała się kąpać w małej wannie. Życie wcale nie ułożyło się tak, jak obiecywała mama. Narodziny Janinki zmieniły wszystko na gorsze. Mama, ciągle zajęta pocieszaniem, usypianiem i kołysaniem córeczki prawie nie znajdywała czasu, żeby pobawić się z Janem. Tata przejął zakupy i przygotowywanie śniadań, obiadów i kolacji, ale że sam często snuł się po lwiej pieczarze niewyspany, więc na kanapkach brakowało masła a makaron bywał twardy i niedogotowany.
W łazience piętrzył się stos niewypranych ubrań.
Zmęczona, blada mama denerwowała się każdym drobiazgiem.
Któregoś deszczowego popołudnia Jan pobiegł na sawannę pobawić się z Q, hipopotamem. Kiedy przyjaciele już obrzucili się lepkim błotem i dokładnie w nim wytarzali, Jan przetarł łapą wilgotną twarz.
- Nienawidzę jej! – jęknął.
- Kogo? – Q wynurzył się ze szlamu.
- Mojej siostry! Zabrała mi mamę! Nienawidzę jej! – twarz Jana ściągał brzydki grymas. – Głupia mała!
- Eee, nie przesadzaj, stary. – Q z impetem szturchnął Jana w bark. – Mała urośnie i znowu będzie, jak dawniej.
- Wcale nie. – burknął Jan. – Nic nie będzie, jak dawniej. Nie znoszę jej. – Jan tupnął ze złością, aż błoto rozbryznęło się szerokim wachlarzem. – Hej, dalej, do tamtej akacji i z powrotem? – szybko zmienił temat. – Biegiem, tyłem i na czas. Kto pierwszy?
Q wyskoczył z błota, jak katapultowany.
Chłopcy uwielbiali zawody a jeszcze bardziej – wygrywanie.
Tym razem wygrał Jan.
- WYGRAŁEM!!! – mały lewek wbiegł do pieczary w podskokach. – Tam-tara-tam-tam! Wygrałem!!!
- A kto tu tak nabłocił? – głos mamy zabrzmiał ostro i nieprzyjaźnie. – Jan! – mama wbiła oskarżycielski palec w pierś Jana. – Natychmiast to zmyj! I wycieraj łapy, kiedy wracasz z sawanny!
- A właśnie, że nie! – niegrzecznie odburknął jej Jan. – Nienawidzę cię! A tej małej jeszcze bardziej!
Tupnął ubrudzoną łapą i z całej siły popchnął kołyskę, w której spała Janinka. Kołyska się zachwiała, przez chwilę posłanie kiwało się mocno lewa-prawa-lewa-prawa, wreszcie straciło równowagę i lwinka wypadła na twarde płyty posadzki. Powietrze przeszył ogłuszający krzyk dziecka i jęk przerażonej lwiej mamy. Jan wybiegł na zewnątrz. Biegł przed siebie, biegł, biegł, byle dalej od wszystkich młodszych sióstr świata, byle dalej od mam, które nas nie kochają.
Płakał.
Łzy mieszały się z błotem i deszczem.
Był najnieszczęśliwszym lewkiem świata.
Trrrach!
Coś chrupnęło, trzasnęło i przenikliwie zabolało. Dwie przednie łapy Jana tkwiły unieruchomione w pułapce z ostrych krzaków. Jan próbował szarpnąć, ale gwałtowny ruch wzmagał ból. Kolce wbiły się głęboko w skórę i nie puszczały.
- Na pomoc! – wrzasnął. – Naaa-pooo-moooc!
Odpowiedziała mu cisza wieczornej sawanny.
- Na pomoc! – powtórzył skargę.
Na próżno.
Na pomoc! Na pomoc! Na pomoc! Nikt nie słyszał krzyków małego lwa, bo ta część trawiastego pustkowia była niezamieszkała.
- Na pomoc! – nawoływał Jan.
Wreszcie głodny, zachrypły, przerażony i obolały zasnął. Śniła mu się mama, miła jak dawniej, wspólne wyprawy z tatą, śniły mu się radosne zabawy z Q, śniło mu się, że wraca do domu i je z rodzicami lody z liści baobabu, siedzą w trójkę na płaskim kamieniu przed lwią pieczarą, mama łagodnie gładzi go po twarzy …
- Mamo … - szepnął Jan i uniósł łapę, żeby uchwycić dłoń mamy.
Trafił na … miękki, ciepły język. Język nie był ze snu, lizał Jana po twarzy. Jan otworzył oczy.
- Janinka!
Mała lwinka radośnie omiatała językiem twarz brata.
- Skąd … ty … tu?
Janinka pisnęła.
- Janek zginąć! Janinka szukać! Znaleźć! Janinka iść tata!
- Tak! – żarliwie zawtórował jej Jan. – Idź po tatę! Znasz drogę?
- Janinka zna! – pisnęła lwinka i pognała przed siebie.
Małe lwy szybko opanowują umiejętność przemierzania sawanny.
Już po kilku chwilach rodzice Jana wyswobadzali go z zasadzki kolczastych krzaków.
- Jesteś! – cieszyła się mama. – Umierałam z rozpaczy! Bałam się, że możemy cię stracić! Napędziłeś nam strachu!
Jan przywarł całym ciałem do boku mamy. Tata przycisnął ich do siebie miękką łapą. Uradowana Janinka tańczyła wokół tej trójki dziki taniec.
- Młodsze siostry - cicho szepnął Jan. – czasami się do czegoś przydają …
Wszyscy wybuchnęli oczyszczającym śmiechem.
- Dzięki, mała! – Jan serdecznie objął Janinkę.
Lwinka wskoczyła na pokaźny kamień.
- Janinka nie mała, Janinka duzia! – pisnęła. - Janinka znaleźć Jana!
W podskokach wracali do lwiej pieczary.
- Pobawimy się, chcesz, – zaproponował siostrze Jan. – w układanie kościanych puzzli? Które wolisz: zwierzęta Europy, Azji czy Australii?
- Tak! Janinka tak! Janinka puzzle! Janinka i Jan!
- Uratowałaś mi życie. – poważnie powiedział Jan, kiedy wreszcie zostali sami w pokoju Jana. – Kocham cię, mała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz