W odruchu bezradnej wściekłości po
warsztatach „Superwoman na rynku pracy” napisałam kawał tekstu.
A później go przeczytałam raz i drugi i od
kilku dni zadaję sobie pytanie: po co? Po co upubliczniać moją frustrację?
Ale, do licha, właśnie po to.
Bo tak.
***
Nie zapisałam się na warsztaty „Godzenia ról”, żeby dać się sprowokować, rozdrażnić, ani tym bardziej po to, żeby
napiętnować „Superwoman” na blogu dla czczej satysfakcji gnojenia pomysłu albo wykonania. Co prawda nie potrzebuję formacji w kwestii upychania w dobie tego i
owego, ale miałam nadzieję na sensowny flow. Lubię rozmawiać z kobietami.
Tymczasem.
Cóż.
- Jakie
są wasze cele w życiu? - spytała prowadząca. - Wypiszcie je na kartce.
Mój cel? Z grubsza? Przetrwać.
Rozwinąć myśl? Dotrwać do kresu czyli śmierci
w znośnej kondycji ducha i ciała.
Uch. Nie o taki cel chodziło w pytaniu? A,
to przepraszam.
Na celu „śmierć” nie da się zatknąć
chorągiewki i pobiec dalej. Jasne.
- Jakie
są wasze cele w wychowaniu dzieci? - spytała prowadząca. - Wypiszcie je na
kartce.
Wychowuję dzieci bez celu, nie napisałam.
Czasami również bez sensu. I od czapy.
Nigdy nikogo przed moimi dziećmi nie
wychowywałam, więc stosuję improwizację.
Poza tym, każde z moich dzieci jest inne,
diametralnie, stąd stuprocentowe metody dotarcia wyćwiczone z jednym nie
przydają się z więcej żadnym.
- Moim
celem jest wychowanie samodzielnego człowieka, - poddała myśl prowadząca - który
sobie poradzi. Postawienie tego celu i jego konsekwentna realizacja sprawiły, że
mój obecnie czteroletni syn nigdy nie przechodził kryzysu dwulatka, nigdy się
nie rzucił na ziemię w celu wymuszania.
Łał. Gratuluję, nie mam komentarza.
I mogłabym tak długo, cytatami: o
schemacie celów w życiu do zrealizowania, o możliwości nabycia każdej
umiejętności w ciągu dwudziestu godzin rzetelnej pracy (jak to, droga redakcjo,
ale jak to?), o listowaniu ról ze wskazaniem tych, które nas nie bawią i są do
eliminacji, o związku z mężczyzną, który to związek nie jest w istocie niczym
innym, jak rodzajem kontraktu, więc świadomie negocjujmy warunki małżeństwa
przed ślubem, żeby ochrona naszych interesów była obwarowana stosownymi
klauzulami.
- A
co, jeżeli nasz partner po latach za nami nie nadąża? - spytała prowadząca.
-
ZMIENIAMY! – ucieszyła się kobieta z rzędu za mną. Kilka zdań wcześniej entuzjastycznie
opowiadała o wychowywaniu kilkuletniej wnuczki.
-
No … - zacięła się prowadząca – może nie tak od razu zmieniamy …
[Tutaj, o zła
wyobraźnio, wizualizowałam sobie postawną bizneswoman w dopasowanej garsonce,
pewnie stąpającą na wysokich obcasach i jej rozpaćkanego męża w rozciągniętym
swetrze wełnianym, gość ma dość błędny wzrok, się rozgląda na boki bezradnie, gasi
peta w filiżance, a wokół feta, premiera, foty paparazzi na ściance, generalnie
Lions Club, Stary Browar i Matrix.
Dlaczego on za nią nie
nadążył? Jak to się stało, że tak się rozleźli przez ostatnich piętnaście lat? Gdzie
jest ich wspólny świat? Czyżby codziennie nie spali na jednej wersalce? Czy to
wyłącznie jego wina, że kiedy ona leciała na botoks, on przedrzemywał w
kapciach?]
Tymczasem …
-
Porozmawiajmy o czasie, - mówi prowadząca – i o delegowaniu zadań. Ja na
przykład już wcale nie sprzątam.
… a ja nie słucham dalej. O sprzątaniu
napisałam tu tyle, że więcej nie dam rady. Zresztą, nieodmiennie mnie zdumiewa
to samo, ów uniwersalny postulat scedowania sprzątania na inną kobietę, postulat
do wdrożenia przez każdą superwoman na rynku pracy.
Wyjąwszy jednak, mimo wszystko - zachowajmy pozory
logiki - superwoman zatrudnione przy sprzątaniu.
To znaczy, pardon. Mówiłyśmy o superwoman,
prawda? Te, których nie stać na scedowanie sprzątania, te, które zawodowo sprzątają,
nawet na czarno, te, które pracują za nędzną stawkę – one nie ganiają na
warsztaty „Superwoman na rynku pracy”, więc można bez obciachu brnąć w
neoliberalną gadkę babek, którym się finansowo udało.
I doprawdy nie chodzi o to, że mi tak nie wyszło, jak innym, więc przemawia przeze mnie zawiść. Przeciwnie jakby.
Lewicowo mi wstyd za Konfederację
Lewiatan.
… a warsztaty trwają …
-
Od kiedy uświadomiłam sobie, – mówi prowadząca – że wnuki są darem dla
dziadków, zmieniłam podejście. Masz okazję się przez tydzień zająć wnuczkiem,
dzwonię do mojej mamy, co ty na to?
Uśmiech rozświetla twarz prowadzącej, ręce się rozkładają w radosnym wymachu, voilà, problem z opieką nad
dzieckiem został rozwiązany.
O udziale babć w sukcesie projektu „Superwoman
na rynku pracy” nie pisałam, pisałyście Wy, Drogie Czytelnice, w komentarzach
do tekstu 2.214.
Konkludując, zasięg projektu „Superwoman
na rynku pracy” ginie w okolicach menopauzy. Trzy kreski, dwie kreski, brak
sieci. Babciejesz - wypadasz. Babcia to babcia, a nie superwoman (tym bardziej
nie na rynku pracy, tym niemniej, co z zasadą zrównywania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn w
ciągu nadchodzących lat?). Tak czy inaczej, babcia nie ma rezonować, ma za to zrezygnować
z tego, co posiadła i się włączyć w sukces córki.
Nawet z zaświatów. Nawet z tysiąca dwustu
kilometrów, pieprzyć kłopot z komunikacją. Zmartwychwstanie babć w pakiecie
standard.
Słowem, sukces „Superwoman na rynku pracy”
jest wsparty na schylonych plecach innych kobiet, niczym ziemia, pal licho
tandetne porównanie, na ramionach gigantów.
I dlatego shame on you, Konfederacjo
Lewiatan.
Para-korporacyjna, neoliberalna gadka jest
równie szkodliwa, moim bezczelnym zdaniem, jak gadka ultraprawicowa, jak
konserwatywne pitolenie o przyrodzonym powołaniu kobiety do rodzenia dzieci i
gotowania. I gdyby zamiast Konfederacji Lewiatan na Kongresie Kobiet się
pojawiła Małgorzata Terlikowska z koleżankami celem poprowadzenia warsztatów,
podniosłabym porównywalny raban.
Przyjmuję, rzecz jasna, że są kobiety
wyznające ultrakonserwatywne zasady. Nie wartościuję, nie oceniam. Skrobnę coś
to tu, to tam, kiedy ich poglądy stają się ciałem w publicznym przepływie
danych. Tyle.
Przyjmuję też, że są kobiety traktujące swoje
życie jak sekwencję zadań do wykonania. Kobiety, dla których macierzyństwo jest
jednym z celów do osiągnięcia, zatykamy chorągiewkę na szczycie i biegniemy
dalej. Więcej, szybciej, am am am.
Jeżeli rzeczone mają w tym komfort –
brawo.
Problem z miejscem i czasem.
Kongres Kobiet nie był, jak się zdaje, w
założeniach szkoleniem dla bizneswoman. Sensownie mówiło się na nim, w trakcie
panelowych prezentacji i na korytarzu, o zmianie świata. O wspólnym świecie mężczyzn i kobiet. A
w tym wspólnym świecie, w świetle warsztatów, więcej jest wykluczonych kobiet,
niż włączonych. Słabe.
A nade wszystko to chromolę, Konfederacjo, przemianę świata
w korporację.
Powiedziałam.