Któregoś z listopadowych dni, takich, kiedy
to mrok zapada zanim się na dobre przejaśni, a słońce słabo ćmi zza chmur przez
kwadrans jechałam z punktu a do punktu b. Tempo, tempo, bieg z laptopem i z siatami
[w bagażniku śmieciarki], RPG między pracą a punktami edukacji, level advanced.
[Na marginesie - wypchane
siaty z tekstu niżej to jednak w pewnym sensie metafora – żeby było jasne. Nie
chodzi o to, czy „zamawiamy zakupy spożywcze przez internet”, czy wolimy postać w
ogonku w lokalnym warzywniaku, ani o to, czy nasze dziecko z przedszkola
odbiera opiekunka albo babcia/dziadek, czy raczej same po nie gnamy po pracy w
pracy. Chodzi o rozłożenie akcentów – czy życie domowe jest dla nas istotne,
czy przykładamy do niego wagę. Czy nie.
Silny medialnie
feministyczny głos pieje ostatnio - via "superwoman na rynku pracy" - że domowe krzątanie
i opieka są do scedowania. Że w życiu liczy się de facto tylko to, co „osiągamy”,
sprawdzając się na „konkurencyjnym rynku” i w generowaniu PKB. Z jednej strony
jest to niesłychanie wykluczające dla kobiet, których, mimo że pracują
zawodowo, zwyczajnie nie stać na cedowanie. Ale poza wszystkim nie trawię
banalizowania prywatności i spychania jej do kąta, wstydliwego aspektu życia,
pralki, zmywarki i garnków. I opieki nad wrzeszczącymi bachorami. Że to dobre
dla kucht (bez szacunku dla kucht) i ciemniaczek, a nie dla superwoman.
Superwoman nie przewija,
nie pierze i nie tłucze kopyścią w gary.
Nie dzierżę tego, bo uważam,
że prywatność – czytana jako „domowość” – ma znaczenie. I wagę.]
Wracając do ciemnego listopada – jechałam i
na czerwonych światłach grzmotnęła mnie po oczach reklama. „Wybierz swoją drogę”. Jakie to ładne, pomyślałam. Naprawdę głębokie,
och, zgadzam się. A później podjechałam bliżej.
… „ale
najpierw spróbuj wszystkiego” dopowiadała reklama.
Oj tam, spadaj.
Copywriter nie był jednak Baumanem.
[źródło: kampania
Magazynu Logo http://www.marketing-news.pl/message.php?art=40185
]
Wybierz swoją drogę, chociaż nie możesz
spróbować wszystkiego. Tak, pod tym mogłabym się podpisać obiema rękami. Nie
możesz spróbować wszystkiego, ale od czego masz rozum? Wybieraj, mając na
uwadze siebie i tych, którzy są dla Ciebie ważni.
To tylko pozornie się nie wiąże z motywem
siatki.
Kiedy stukam w garnki i kiedy się drę „Nowy
Człowieku, znowu nie posprzątałeś!” i kiedy wyciągam mokre pranie z pralki (a w
kieszeni czyichś spodni została chusteczka higieniczna albo nawet cała paczka)
i tak dalej, kiedy naprawdę zaprawdę mam poczucie, że zostałam stworzona do
rzeczy wielkich, istotnych i ważnych, a nie do takich …
Dobra.
Kwintesencja „siatki z zakupami”: kiedy
robię to wszystko, od czego nie rośnie produkt krajowy brutto, co się nie
przekłada na kasę, co nie jest żadnym osiągnięciem myśli ludzkiej, ani nawet kulturą i sztuką (bo w końcu nie jest sztuką nie przypalić obiadu), wtedy – ale to
dopiero od pewnego czasu, od kilku lat – wtedy mam poczucie, że tu jest życie.
Tu, w relacjach z dziećmi, których sobie narodziłam całą masę. W domu, który
wieczorem pachnie jedzeniem, mimo że generalnie nie znoszę gotowania.
Taki wybór. Wybierz swoją drogę.
A rano do pracy.
Ale nie znoszę wmawiania, że tylko to,
co w pracy jest ważne.
Byłoby fajnie, żeby do mainstreamu
przebiła się myśl, że i sfera domowa, rodzinna ma wagę.
[autor: David Allen;
wykonanie: internety]
Tymczasem czytam w dzisiejszym „Magazynie”
[„Kobiety na skraju wyczerpania”, Agnieszka Kublik rozmawia z dr Joanną Roszak]
o tym, co jest w kontekście macierzyńskim „źle widziane” i w których kierunkach
podąża presja społeczna na matki.
Źle widziane jest, żeby rodzina traciła na
pracy zawodowej matki. Akceptowane jest, kiedy kobieta godzi obowiązki płynnie,
bez straty dla rodziny.
W drugiej części wywiad wypływa spomiędzy
raf, ale pierwsze cztery szpalty o społecznym odrzuceniu złej – bo pracującej
zawodowo - matki są słabe.
To oczywiście mało naukowe i kompletnie
nie poddające się parametrom mierzalnym, ale warto, wydaje się, w kontekście
macierzyństwa nie zapominać o aspekcie emocjonalnym.
Fastrygowałam po nocy kostium baleriny,
kiedy Erna miała cztery lata nie dlatego, że „czułam społeczną presję na złą –
bo pracującą zawodowo - matkę”, ile dlatego, żeby rano zobaczyć radość w jej
oczach.
Kiedy po pracy gnam do warzywniaka, to nie
dlatego, żeby zyskać „społeczną akceptację”, ale po to, żeby zjeść z rodziną coś
fajnego na kolację.
To jest na tyle świadome, że nie przyjmuję
zarzutu, że mnie przerobił patriarchat.
Sfera rodzinna i domowa wagę ma także w tym sensie, którego chyba nie widzą "Warakomskie". To jest sens przeliczalny na PKB, albowiem wiąże się na ogół z wychowaniem kolejnego pokolenia, które będzie miało szansę zaoszczędzić na lekach, używkach czy - w najlepszym razie - terapiach. To jest także sens polegający na gromadzeniu kapitału kulturowego, społecznego i ludzkiego, a kapitały te, jak już wiedzą niektórzy ekonomiści, przekładają się ładnie na wzrost PKB, tylko nie z miesiąca na miesiąc, lecz może z dekady na dekadę. Ale to perspektywa trudno wyobrażalna, gdy chce się mieć wszystko już. I może mniej widowiskowa.
OdpowiedzUsuńpostawa że nie wszystko służy generowaniu zysku, że nie wszystko robi się po coś w sensie symetrycznego przełożenia na wysokość zarobków czy wzrost własnego ego jest dzisiaj tak rzadko spotykana, że wiele osób wygląda że zapomniało o jej istnieniu.
OdpowiedzUsuńBardzo się zgadzam z tym co napisałaś.
Wzrost PKB, zdrowie przyszłych pokoleń itd - to wszystko w nieogarnialnej przyszłości. A lasagne, sukienka baleriny i w ogóle - miłość - są tu i teraz. Życie składające się tylko z przyszłości jest chyba w sumie dość smutne.
OdpowiedzUsuńI w ogóle chrzanić tych wszystkich fachowców, którzy języki ekonomii, socjologii, etnologii itd, zbudowane do opisu pewnych (bogatszych przecież niż te języki) dziedzin życia przykładają do tego, co dzieje się w moim mikroświecie - i przylepiają etykietki. Szczególnie fałszywie mi brzmi jezyk ekonomii, cały nastawiony na rzeczy przyszłe i ilościową ocenę wymiany.
A robienie obiadu jest sztuką (a w każdym razie może nią być) - ulotną, ale o tyle uprzywilejowaną wśród innych sztuk, że łatwą w odbiorze (i materiały artystyczne niedrogie i powszechnie dostępne) :-)
Mnie akurat chodziło o to (bo to ja tu wprowadziłam język ekonomii i socjologii), że ten element i argument (ekonomiczny i socjologiczny) też w tym jest, jakby komuś brakowało tego właśnie zaczepienia.
UsuńAkurat osobiście mało się nad tym pochylam, zwłaszcza że córki mam dorosłe.
Ale myślenie kategorią pokoleniową też się przydaje, bo przyszłość zamienia się w dziś szybciej, niż się spodziewamy.
Wielki szacunek do autorki - potrafi pracować i być bardzo zaangażowaną matką. Gratuluję. Ja dopiero co urodziłam córeczkę i na razie nawet nie wyobrażam sobie pracy - satysfakcja z ułatwiania dziecku rozwoju jest niemierzalna. Natomiast mam znajome kobiety-matki, które - pod presją społeczną, nie dla własnej satysfakcji, bez radości - próbują pogodzić role zawodowe i rodzinne, i są nieszczęśliwe zatyrane, zrezygnowane. Może o takich mówiły w wywiadzie. Bardzo jestem za wyborem. Na dziś wybieram 100% matkowania, może za kilka lat zabiorę się do pracy zarobkowej (pewnie bardziej z rozsądku), ale rozumiem też takie, które maja odwrotnie - nie chcą tyle czasu spędzać w domowych zajęciach. Myślę, że fajnie jest powiedzieć im: masz prawo, jak nie lubisz, zatrudnij gosposię. Jak lubisz/chcesz, gotuj sama. Ty zdecyduj.
OdpowiedzUsuńwczoraj odbyłam bardzo poważną rozmowę na ten temat z nowoczesnym, młodym ojcem, który zostanie zaraz ojcem po raz wtóry.
OdpowiedzUsuńargumenty moje zostały uznane za radykalne i stronnicze - rozmowę chcemy dokończyć.
w ramach repliki pozwolę sobie przesłać ojcu link do Twego wpisu.
nie znajduję lepszych argumentów :)
pozdrowienia!
mama od juniora
Bardzo mi się podoba to, co napisałaś. Nie zawsze się zgadzamy, choć ostatnio jakby coraz częściej.
OdpowiedzUsuńDziś jednak poczułam się po prostu DOBRZE.
Zimno, odkryłam Twój blog niedawno. Bardzo ciekawy, zagrzewa do myślenia, lubię:).
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu dwóch ostatnich postów nasuwają mi się refleksje:
A co z mamami, które mają dzieci przewlekle chore? Porażenie mózgowe, zespół downa, autyzm i mogłabym wymieniać.
Dzieci te wymagają stałej opieki, no może dyspozycyjności większej.
Czy one są superwoman?
Czy dla feministek to jakiś wąski margines?
Nie jest to wszystko proste, książkowe. Urodzić dziecko, wrócić do pracy. Dziecko nie jest jak automat, który da się zaprogramować: choruje tylko czasami, jest samodzielne, grzeczne, wzorowo się rozwija.
Czasami trzeba dokonać wyboru, nawet nie wpisującego się w nasze marzenia.
To już nie superwoman, ale Człowiek.
Magda
Nie podoba mi się, że emancypacja doprowadziła (niektóre) kobiety do ściany, pod którą trzeba się gęsto tłumaczyć z przyjemności jaką sprawia nam macierzyństwo. "Rzecz" - jeśli można to nazwać rzeczą - zupełnie naturalna.
OdpowiedzUsuńJestem feministką ale mam wrażenie, że topowe feministki trochę straciły kontakt z tzw. terenem.
Pozdrawiam wszystkich.
podpisuję się
Usuńnie tylko z lenistwa
nie mam czasu, spełniam się w kuchni
"Nie dzierżę tego, bo uważam, że prywatność – czytana jako „domowość” – ma znaczenie. I wagę."
OdpowiedzUsuńPowiem więcej, moim zdaniem ma wagę pierwszorzędną. Bo tworzy podstawy do wszystkiego innego. Bo jeśli zdecydowałam się stworzyć rodzinę, to nie tylko wiem, że jest ona dla mnie ważna, ale i chcę, żeby oni - moja rodzina - też to wiedzieli. Bo bez tego, że oni wiedzą, czują, jak są ważni, to w zasadzie nie ma większego sensu.
No więc to, co dla nich robię ( i co oni robią dla mnie), to jest po to, żeby móc stawiać czoło wszystkim czekającym na nas wyzwaniom z bezpiecznym zapleczem. Bez kuli u nogi pt. "moi rodzice nigdy nie uważali mnie za dość dobrą/dobrego", "w moim domu nigdy nie było radości", "rodzice nie mieli dla nas czasu" etc. I oczywiście wiem, że to bezpieczne zaplecze nie składa się tylko z garów. Ba, wiem, że można zostać w domu przy tych garach i też nie umieć tego zaplecza stworzyć. Ale tak ogólnie, uważam, że deprecjonowanie tej sfery "domowej" jest bezsensownych piłowaniem gałęzi, na której wszyscy mamy prawo siedzieć bezpiecznie. Żeby się z niej potem spokojnie wspinać na inne gałęzie też.
Ten tekst z serca i głowy mi wyjęłaś. Kocham!
OdpowiedzUsuń"You can do anything but you can't do everything."
OdpowiedzUsuńPo 20tu latach w korporacji, po 9ciu latach miotania się (trying to do everything and even more) przesunęłam domowość na pierwsze miejsce. Z bardzo ograniczonym miejscem dla pozycji nr 2. W moim przypadku ruch ten oznaczał pożegnanie z korpo - światem, w którym odnosiłam sukcesy. Światem, do którego uciekałam. Nie wiem, czy to było jedyne dobre rozwiązanie. Ale wiem, że już nie uciekam. Wiem, że dzieje się dobrze.
http://burzowechmury.wordpress.com