Czytałam wczoraj posty na fejsbukowych
profilach moich znajomych z Warszawy i nagłówki doniesień medialnych i skręcała
mnie ta sama irytacja, co każdego roku tego dnia od kilku lat, nie ma to jak
kultywować tradycję jedenastolistopadowej rozwałki.
Kulminacja nadeszła z wieczornymi
wiadomościami w ogólnopolskim dzienniku.
- Stadion Narodowy ocalał – rzekła z ulgą
spikerka, hipnotyzując oko kamery wytrzeszczonymi oczami – ale ucierpiały znaki
drogowe i wiaty przystanków.
… oraz trawniki, chodniki, drzewa, ogrodzenia.
Rowery miejskie. Autobusy, tramwaje. Fasady domów. Wymieniać dalej?
Szykowaliśmy się na wojnę domową jedenastego
listopada?
Później kamerzysta wyłuskał z tłumu
maszerujących ładną dziewczynę z długimi włosami.
- Trzeba być patriotą – wyrecytowała licealistka
do podsuniętego mikrofonu. Promieniała uroczystym wzmożeniem. – Trzeba iść, a
nie siedzieć!
Symptomatyczne w kontekście obecnie
siedzących przez 48 godzin jej sąsiadów z marszu.
Niepodległość, patriotyzm, Wielka Polska,
Bóg, honor, ojczyzna. Armia.
Na czele marszu, przed rozciągniętym
banerem identyfikującym idących jako rzeczoną armię postawiono jedenasto- albo
dwunastoletniego chłopaczka ucharakteryzowanego na powstańca warszawskiego.
Bardzo, bardzo niefajnie. Bardzo mnie to dotknęło.
Mam wyraźnie inny słownik wyrazów obcych (ten,
w którym tłumaczą, co znaczy patriotyzm i jak on się objawia) i mam inaczej
skalibrowany patriotyczny diapazon. Rozumiem historyczne przebieranki, podziwiam
grupy rekonstrukcyjne, co roku jeżdżę oglądać te prasłowiańskie w Grzybowie i
te średniowieczne w Grunwaldzie, ale wszystko się we mnie sprzeciwia rekonstruowaniu
powstania warszawskiego przy udziale równolatków moich nielatów. Nie. To
okrutne. Niestrawne.
Po pierwsze – powstanie nadal jest świeże.
Po drugie – to była masakra, a nie jakiś patriotyczny festiwal, żeby to sobie
teraz „patriotycznie” odtwarzać przy świątecznych okazjach.
O makabryczny pomniku Małego Powstańca!
Kogo to kręci? Kto by świadomie wysłał
swoje dzieci na śmierć?
W moim słowniku patriotyzm nie jest gotowością
do złożenia ofiary z życia moich dzieci.
Z mojego własnego też zresztą nie. Od mojego życia "patriotom" wara.
Boję się ludzi, którzy szafują takimi
deklaracjami, boję się gładkich twarzy komunikujących do kamery „gotowość
ofiary”. Wokół ciepły listopad, radosna rocznica niepodległościowych wydarzeń sprzed stu lat, a
gładkie twarze płynnie obracają w ustach "patriotyzmem-poświęceniem-ofiarą". Oraz
Bogiem, honorem i ojczyzną. Oko im nie drgnie.
A ojczyzna to kostki brukowe powyrywane patriotycznymi
dłońmi chuliganów i zdemolowane wiaty.
Boję się tego, co gładkie twarze mają w
głowie. I tego, że znajdują tak potężny odzew wśród dwudziestolatków i gimnazjalistów
ucharakteryzowanych na powstańców.
Oraz, niestety, wśród chuliganów.
Życzyłabym sobie kiedyś wiarygodnej
wykładni. W którym to dokładnie miejscu bogoojczyźniany patriotyzm się płynnie przesącza w klanowe rozgrywki zadymiarzy? I dlaczego mam traktować poważnie
deklaracje gości o gładkich twarzach, jeżeli ich „Bóg, honor, ojczyzna” się skanduje
przy akompaniamencie wybuchającej racy?
I kostkę brukową też trzeba wtedy wyrwać i
nią cisnąć w policjanta. A twarz, zawczasu, ukryć za maską.
----------------------------------------------------------
W Poznaniu 11 listopada był, jak zawsze,
świętem słodkich jak ulepek rogali. Rogale się - tradycyjnie - jadło wprost z
tytki na ulicy, przed straganem. Balony z helem ulatywały nad tłumami,
pachniało watą cukrową z dodatkiem kolorantów, grał kataryniarz. Tandetne,
odpustowe święto całego miasta, lubimy chodzić 11 listopada na ulicę Święty
Marcin.
A patriotyzm to płacenie podatków i
wrzucanie odpadków do kosza.
Oraz zwrócenie ekspedientce uwagi, że
wydała za dużo reszty. Bo patriotyzm to uczciwość w drobnych i w dużych sprawach. I dbałość o wspólną przestrzeń - chodnik, wiatę, fasadę.
11 listopada jestem bez zastrzeżeń dumna z
Poznania, z poznańskiej umiejętności zabawy tego dnia, ze świętowania w tłumie
na ulicach, pełną parą. Z jedzenia, tańców, śpiewania.
A w repertuarze niekoniecznie „My, Pierwsza Brygada”.