wtorek, 31 lipca 2012

2.087

Perspektywy są świetlane. Oczywiście.
Pacjentka co prawda nadal kuleje, ale będzie chodzić ;) Stanęłam – hurra! – dzisiaj pierwszy raz od pięciu dni na dwóch nogach. Jaka ulga nie skakać o kulach, tylko kuśtykać! Z miejsca, wróciwszy w te pędy od ortopedy, obiegłam całe gospodarstwo, jak sarenka.
Kuśtyk. Kuśtyk.

Dziewczęta, weźcie sobie mój zły przykład do serca i nie ganiajcie pochopnie na obcasikach. A już z całą pewnością nie z pełnym obciążeniem w dół schodów o nierównych stopnicach.


… więc perspektywy są świetne, sześć tygodni – ta diagnoza się nie zmienia – ale sześć tygodni nie w gipsie, tylko w ortezie. Brzmi dobrze, w trymiga pozbędę się krwiaków i będę żyć ;)


poniedziałek, 30 lipca 2012

2.086

- Uwaga na nogę! – huczę głębokim basem.
Noga zajmuje pół kuchni, tę połowę, która służy do komunikacji.
- Zaparkuj nogę dyskretniej. – radzi Ojciec Dziatek.
- Albo ją oklej żółtym plastrem. – dodaje Erna i chichoce.
Cóż, mamy zabawę.
Biały kozaczek jest w centrum zainteresowania.

Kiedy stoję albo siedzę wrzucam nogę na krzesła albo na blaty, a się przemieszczam skacząc, niczym Łachonóg z Narnii. Chlast chlast chlast, nie miewam mniej ruchu skutkiem wypadku, ćwiczę nieustający stretching z elementami stepu i fat-burning.

Gdyby jeszcze dało się z taką kończyną prowadzić auto.
I gdybym mogła ją trzymać w dół, a nie wyłącznie na blatach.
Cóż.


Tymczasem rodzina omawia plan wycieczki rowerowej do lasu. Nowy Człowiek się waha.
- Jak mi radzisz, - zagaja. – jechać z nimi czy nie jechać?
- Zostań,
- mówię. – nie lubię być sama.
Nowy Człowiek przeszywa mnie świdrującym wzrokiem.
- Nie kłam, że nie lubisz. – rzecze. - Samość to twój żywioł.
I nie mogę zaprzeczyć, że zasadniczo nie mija się z prawdą.




sobota, 28 lipca 2012

2.085

Nowy Człowiek dopytuje, jak się czuję w sytuacji absolutnego spełnienia się moich marzeń. I jak to w ogóle jest, kiedy realizują się plany, kiedy realia idą na całość i kiedy kosmos śle dar – chciałaś-masz.
No, zrozumiałe, że czuję się wspaniale. Prawda.
Gdyby tylko nie było tak parno i gdyby spełniło się maksymalnie z 30% z tego, czego tak bardzo chciałam. A nie, że 270% normy.
Erna się upiera w zaaferowaniu:
- Ale przecież zawsze marzyłaś, żeby leżeć cały dzień w łóżku. I twoje marzenie się spełniło!
Och, tak.
Och, jakże się spełniło, mam gips od palców lewej stopy aż po kolano.
- Chcesz się ruszyć? – monologuje Erna. - To wstań na kule i idź!
- Choć tu, mama.
– błaga Silny. – MAMA!
Silny, Silny, gdybyż to było takie łatwe.
Kicam o kulach po powierzchniach płaskich, po schodach się wciągam, ze schodów spadam, uprawiam całodzienny fitness, ponieważ prezent od realiów (którym miało być – podkreślmy to - dobre alibi, żeby nie wstawać) posiada wgrany bonus gratis, istotną poprawę muskulatury górnych partii ciała.


Bo sobie pomykałam któregoś dnia na wysokich obcasach, w jednej ręce torba, w drugiej ręce laptop, w trzeciej ręce telefon (nie rozmawiałam!) i ziuuu! I turlając się w dół pierwszego biegu Podstępnych Urzędowych Schodów (już nieraz się na nich potykałam) miałam tylko jedno w głowie – nie trzasnąć zębami o podłogę albo o ścianę. Nie trzasnęłam. Rozerwałam staw.


A teraz z opatrunkiem po kolano, w gipsowym białym kozaczku w trzydziestu dwóch stopniach horyzontalnie medytuję opcję, że skoro marzenia w istocie się spełniają aż tak, to czy nie ostrożniej byłoby jednak marzyć z umiarem?


wtorek, 24 lipca 2012

2.084

Zapomniałam.
I ostatecznie nie wiem, czy to powód do hi hi cha cha, czy przeciwnie, powinnam się z impetem puknąć w jakiś wrażliwy punkt ciała. Przypomniała mi meg, która na tym blogu, na którym nie widać komentarzy napisała:


„Witaj po latach! Czasem zaglądam i czytam, ale najczęściej po cichu i w biegu, więc wymownie milczę. Serdeczności z okazji dziesiątej rocznicy ukazania się pierwszej notki na tym blogu. Nie myślałam wtedy, że 10 lat minie tak szybko. Jak wiesz, ja o tym pamiętam, bo wtedy kończyłam 40 lat. Wczoraj zaczęłam najpiękniejszy okres w swoim życiu i tej wersji mam zamiar trzymać się do sześćdziesiątki:) Życzę całej Waszej rodzinie samych radości w życiu! Ściskam mocno …”





… i ja Cię, meg, pozdrawiam, ściskam zdalnie i dziękuję Ci za życzenia i za pamięć i wszystkiego najlepszego z okazji wczorajszych urodzin, wielu następnych najlepszych lat i …

Tak, wczoraj minęło dziesięć lat od pierwszej notki na zimno.blog.pl, dokładnie o 14:26:17.
Czy odczuwam wzruszenie, poruszenie, uniesienie albo ekscytację? Minimalnie.
Czy odczuwam w ogóle cokolwiek? Tak, cieszę się, że zapisałam ekstrakt z tych dziesięciu lat, były gigantyczną zmianą.

Poza tym – cieszę się, że nadal mnie czytacie, ten blog nie jest już oczywiście taki, jak dawniej, nie tylko dlatego, że jestem starsza o dziesięć lat. Jest inny, ale nadal go lubię i chce mi się go uprawiać, więc tym bardziej Wam dziękuję, że tu zaglądacie i utrzymujecie mi statystki przy życiu ;))))


Urodzinowo życzę sobie kolejnych dziesiątek lat tak obficie upstrzonych literami, jak ostatnie.
Kielnia w dłoń i do zapisywania! ;)







wtorek, 17 lipca 2012

2.083

Siedzimy w cieniu. Wokół sporo tubylców – półobnażonych, bo ciepło.
- Ale pani sobie strzeliła tatuażyk! – Erna ciska komentarzem na tyle głośnym i opatruje go tak wzburzoną pantomimiką, że gdybym nie miała pewności oscylującej wokół 100%, że do zainteresowanej nie dociera przekaz Erny, spaliłabym raka i wręcz przeprosiła. W jakimś dowolnym [body] lengłydż.
- A po co – dopytuje Erna. – pani ten tatuażyk? Mamo?
Mówię, że zapewne w celu poprawienia wyglądu i ogólnego upgrade’u.
- Nieee, - wymądrza się Erna. – ciało jest piękne, kiedy jest gładkie, a nie kiedy ma rrrysunki, prrrawda?

Erno, spisuję to, odnotowuję każde Twoje słowo, wiernie. Lipiec 2012. I wygrzebię ten kawałek za 10 lat, daję słowo, z otchłani internetu, kiedy mnie będziesz naciągać na piercing albo na tunel w małżowinie.



Tymczasem podróżowanie w gromadzie przybiera czasem zgoła nieoczekiwany przebieg, bo oto pniemy się wąską, kamienną ulicą średniowiecznej metropolii, wspinamy się powoli w stojącym powietrzu, Erna chce pić, chce lodów, Silny zbiega po wyślizganym bruku zamiast po nim wbiegać, uporczywie myli kierunek, hi hi, hi hi, ale śmiesznie się oddalać zamiast się zbliżać do celu, Silny nie reaguje na dyscyplinujące prośby i zalecenia, wreszcie się potyka i z impetem upada na ostrą krawędź chodnika, Ernę tym bardziej nęka właśnie pragnienie, Silny wyje, Nowy Człowiek rzuca cierpką uwagę na temat sprawności fizycznej małych, nieporadnych chłopczyków, Erna kona z pragnienia, z kolan Silnego sączy się krew, co eskaluje histerię, Erna:
- PIĆ!!!
Nowy Człowiek:
- BO WY ZAWSZE!
A poza tym obiecaliśmy mu pamiątkę i dlaczego nadal jej nie ma.
I wtedy zaczepia mnie uśmiech obleczony w dziewczynę ;)
[nie mogłam się powstrzymać przed tą szczyptą harlequina, ale moja interlokutorka naprawdę była kwintesencją uśmiechu].

Pomyślałam, że być może szuka drogi [tak jak ja, mniej więcej] i oszacowałam w panice, że ubolewam, ale akurat niestety nie mam pojęcia w którym punkcie w stosunku do jakiegokolwiek punktu oznaczonego na mapie się znajdujemy. Ona tymczasem przeprosiła, że mnie zaczepia w tak nieodpowiedniej chwili.
Agnieszko, pozdrowienia!
[chociaż nie mam pewności, że masz na imię Agnieszka, bo łypałam na Twój identyfikator przez nie więcej niż ułamki sekund].
Agnieszka nie szukała drogi, znała ją lepiej ode mnie, dla Agnieszki byliśmy ożywionym blogiem, wyjąco-rozpaczającą ilustracją zimna-zimna-zimna 4D i dlatego do nas podeszła.
To mi się rzadko zdarza, właściwie prawie nigdy. To zabawne, bo Agnieszka nas znała ze zdjęć i z blogowych dykteryjek, a ja nic nie wiedziałam o Agnieszce. I nagle też się poczułam poniekąd ilustracją własnego bloga w skwarnym zaułku czternastowiecznego miasta gdzieś daleko, frapujące, doprawdy, doświadczenie, ucieleśnić przez kilka minut narratorkę – do licha! – własnej, kulawej opowieści, jako żywo harlequin.


Agnieszko, powodzenia we wszystkim, o czym mi mówiłaś!










A punkt stykania się analogowych realiów z rzeczywistością internetu jest jednak dziwnym miejscem.



niedziela, 15 lipca 2012

2.082

Nie, nie rozpłynęłam się w czczej kontemplacji zrzutu ekranu z notki niżej. Spakowaliśmy za to liczne nielaty i pognaliśmy przed siebie, jak prowadzi autostrada, prościuteńko, przez kolejne tysiące kilometrów, nadal mnie to cieszy, że autostrada JEST - do granicy i od granicy i w którą stronę by nie spojrzeć – nareszcie się jedzie.

Jedzie się.
Jedzie.
Medytuje się widok przez przednią szybę. Przez pięć, sześć, siedem minut. W ósmej minucie [jeszcze widać zabudowania najbliższej, domowej okolicy] Silny pyta:
- Mama, a masz chamochodziki?
- Mam, -
odpowiadam. - ale w bagażniku.
Błąd.
- Chcesz pić? – staram się zmienić temat. – Albo miśka?
Nie, nie chce. On wie, czego chce. To, czego pragnie zwie się SA-MO-CHO-DZI-KI. Te, które upchnęłam w bagażniku między którąś z toreb, a którąś z walizek. I Erna też chce czegoś, ale zgoła innego, mam spojrzeć, mam patrzeć zaraz, teraz, mam weryfikować i oceniać. Coś, cokolwiek. JUŻ.
- Poczekaj, - mówię. – nie mam z tyłu oczu.
Nurkuję właśnie w schowku. Albo w torbie z napitkiem.
Erna się obrusza. Fuka:
- Ale gdy ja jestem z tyłu i ci pokazuję obrrrazek, to mówisz tak, to piękne.
Nieba! O, nieba.
Jak bardzo trzeba uważać, zawsze uważać, być bez przerwy czujnym i przezornie spiętym.


… Nowy Człowiek jest natomiast właśnie żywotnie zainteresowany w kwestii dokładnej godziny, temperatury na zewnątrz oraz liczby kilometrów pozostałych do celu.
Jest faktem, że ze swojego miejsca nie widzi adekwatnych ekraników.
Jest również faktem, że żąda aktualizacji danych z częstotliwością co pięć minut.
Pytam, czy wilgotność powietrza też byłaby ciekawa. I wysokość nad poziomem morza. Oraz ciśnienie atmosferyczne w hektopaskalach i milimetrach słupka rtęci.
Tak, byłby zainteresowany.
Dlaczego właściwie by nie.


- Mama, a jak ludzie wymyślili wilkołaki? – zaciekawia się Erna.
Zapada zmrok. Silny drzemie.
- Nie wiem. – mówię.
I nawet, gdybym wiedziała, to nie wiem. Nic nie wiem. Tabula rasa.
- Wiedziałaś, skąd się biorą zombie, więc na pewno wiesz. – nalega Erna i nagle jej się przestawia płyta i na tym samym oddechu – podziwiam tę umiejętność! – w tej samej wznoszącej intonacji zdania pyta – Mama, a wiesz, o czym ja najbarrrdziej lubię historrryjki? O Trrruskawkowym Ciastku albo o mnie, jak byłam w przedszkolu ...
Co oczywiście stanowi zaproszenie i punkt wyjścia do ewentualnej pasjonującej opowieści, którą powinnam teraz, zaraz tu sprokurować ku uciesze potencjalnej głównej bohaterki. O, jakże się raduję i jak tryskam fontanną pomysłów. Droga się przed nami rozwija, a za nami zwija. Turli, turli, turkocą opony po nawierzchni. Szczęśliwie Nowy Człowiek idzie mi z odsieczą.
- Przeliteruj mi „sówka”! – zagaja do Erny.
- Jakie słówka? – Erna się wychyla ze swojego fotelika i niebezpiecznie przechyla ponad śpiącym Silnym.
- No SÓWKA.
- S-U-W-K-A.
– literuje Erna.
- Słuchaj, – nalega Nowy Człowiek. - a jakie u?
Erna jest rozkojarzona.
- Małe u? – pyta.
Rechot.
Wkraczam z dyscyplinującą uwagą, że to nie było pytanie na poziomie absolwentki klasy zero.
- Jak się teraz tego nauczy, to będzie miała łatwiej w pierwszej i w drugiej klasie. – wymądrza się Nowy Człowiek tym specjalnym tembrem, który rezerwuje dla umoralniających gadek najstarszego.
- Wisi mi to. – prycha Erna.
I prawdopodobnie wystawia język.

Silny się budzi.
Nowy Człowiek zasypia.
Erna chce filmu, albo chce siku.




… A i tak, wbrew pozorom uwielbiam z nimi wyjeżdżać.



sobota, 7 lipca 2012

2.081

A oto, co mnie wprawiło dziś wieczór w doprawdy znakomity humor:



 klik



;))))
Cha cha, hihi, KTOŚ JESZCZE CZYTA ZIMNOBLOGA, niebywałe wieści ;))

I choć w skromności swej niewieściej powinnam była pewnie zachować newsa od mamabu w swoim sercu i go w nim rozważać z modestią, to się jednak nie mogłam powstrzymać, żeby Wam o tym nie opowiedzieć :)

Bo bloger jest bestią łasą na komplementy (… a tam tak ładnie piszą o zimnie … ;)) ).




… cóż, blogasek ma w istocie długawą historię, za dwa tygodnie skończy dziesięć lat, w kategoriach internetu on jest niemal pełnoletni.

Kiedyś był po coś innego, w ogóle – był po coś, teraz jest już bez celu, jest dlatego, że mi sprawia przyjemność.

A że jeszcze ktoś go czyta, ktoś poza Stałymi Czytelnicami i Czytelnikami, które/których znam i cenię, to są doprawdy cuda i dziwy.

Chichoczę dziko.





piątek, 6 lipca 2012

2.080

„… Był sobie kiedys młynarz, który miał trzech synów …”

- A miał ostji miecz?
– pyta Silny.
- Nie, skąd, - mówię. – to był młynarz, a nie rycerz.
- A tajče?

„… najstarszego, sredniego i młodszego …”

- Nie miał tarczy, no co ty.

„… I jak to przewaznie w bajkach bywa …”

- A kojowego joda? Miał kojowego joda,
- koniecznie musi wiedzieć Silny. - mama?
- Skąd
, - zawieszam lekturę i odkładam książkę. - na pewno nie miał kolowego loda, na sto procent nie.
W tej bajce nie było Biedry.
- Djaczego? – Silny się zasmuca. – Kojowy jód jest fačny.
- Kwaśny? Kwaśny jest?
- Nie. FAČNY!
- No kwaśny, mówisz, że jest kwaśny?
- NIE FAČNY, –
Silny się irytuje i zaciska zęby. - TYJKO FAČNY!!!
- SMACZNY?
Celnie!
- Kojowy jód jest fačny, kojowy jód. –
z zadowoleniem mantruje Silny.


[Poza tym Silny mówi wyraźnie i bezbłędnie i tak rzadko się potyka, że każdy przypadek aż się prosi o utrwalenie. Rozczula mnie etap oswajania języka.]


***

A propos rozczula - jesteście już na plaży?
W górach, lasach, na wakacjach?


Bo my mamy plaże (i fantastyczne bikini!) na razie tylko na rysunkach Erny :)







[ta na dole to ja, ta wyżej to Erna ;)))) ]



niedziela, 1 lipca 2012

2.079

Erna, prościutka jak struna i adekwatnie przejęta odebrała swoją zerówiarską cenzurkę i nagrodę książkową.
- Myślisz, że z łatwością sobie porrradzę w pierrrwszej klasie? – spytała, kiedy na powrót zacumowała w moim pobliżu.
Z pewnością, rzekłam, bez wątpienia. Celująco.
Później długo rozważałyśmy, które zajęcia dodatkowe wydają się najodpowiedniejsze dla pierwszaczki, a w samochodzie wielokrotnie wysłuchałyśmy hymnu szkoły z końcoworocznej płyty (zawodząc przy tym pełnym głosem na trzy gardła, bo zachęcony ponętną melodią i wpadającą w pamięć frazą ochoczo dołączył do nas Silny).

… no i ten kawałek nagrania też piłowaliśmy, który Erna odśpiewuje autorskim falsetem.
Fałszetem ;)
Erna się po roku zakochała w Szkole.


Dla Nowego Człowieka z całego zakończenia roku najistotniejsze było kiedy, jak i gdzie na powrót spotka kumpli i dlaczego dopiero jutro/pojutrze.
I czy będzie mógł zgrać sobie na pendrive’a, żeby kolegom …
I którą grę, mama, no ale którą grę?
I czy mogę zaraz na rowerze pojechać do … ?
Dla Nowego Człowieka koniec roku jest niekonieczną interwencją w intensywność życia towarzyskiego. Teraz nocuje u przyjaciela i jeszcze nie ma w pełni świadomości, że go czeka dwumiesięczne schłodzenie stosunków.


… poszłabym tym tropem i skróciła wakacje letnie do dwóch, góra trzech tygodni.


Ale jaka to ulga, że moje dzieci chodzą z ochotą do szkoły.
I jak to cudownie, że dobrnęliśmy szczęśliwie do końca roku.
Rzutem na taśmę. Ostatnie tygodnie przed końcem warto by przeżywać w kilku osobach. Jedna – do obskakiwania spektakli. Druga – do szlifowania ról. Trzecia do prasowania białych koszul. Że nie wspomnę o codziennej logistyce odrabianie lekcji-odwóz-przywóz-obiad-zakupy.
I innych, temu podobnych.




- Możesz mi tu nacukjować? – pyta Silny (Silny mało dzisiaj wystąpil).
- Ale to jest młynek do soli. – mówię. – To nie słodzi.
- To możesz mi tu nasólować?
– Silny jest niezrażony. Podsuwa mi dłoń pod nos.
Solę.
Silny uzupełnia niedobory.



***

Spektakl Nowego Człowieka:










Przedstawienie Erny: