Kartkując sobotnie „Wysokie obcasy” trafiłam
na materiał na dwie szpalty o kobiecie, która „zrobiła dla popularyzacji nauki
więcej niż kilka pokoleń naukowców”. Superzajawka. Kobieta, nauka, sukces. Wow.
Przysiadłam zatem i czytam.
Czytam i cóż oto widzę. Elise Andrew
założyła fanpage na fejsbuku (I fucking love science) i aktualizuje go co
godzinę. Wrzuca na profil materiały o cechach „płodozmianu” (wszystkie
cudzysłowy są cytatami z tekstu w WO), informacje o osiągnięciach naukowych i
memy. Dla zdrowia i higieny robi sobie pięcio-, sześciogodzinną przerwę na sen,
stara się „regularnie odżywiać i trochę poruszać”, ale „właściwie nie wstaje od
komputera”.
Och.
Rzeczywiście. Działalność popularyzująca
naukę jak cholera.
Gazeta mi wprost na panele wyleciała z
ręki.
Ja wiem. To znaczy – ja nie wiem. Boleśnie
się przekonuję co kilkanaście sekund, że nie jestem z cyfrowego pokolenia, mam
analogowy mózg et caetera, moje tempo reakcji na ważkie problemy świata, państwa
i cywilizacji jest znacznie wolniejsze niż raz na godzinę. Czasami zanim
zareaguję wolałbym przemyśleć. Czasami stoję w korku, tapiruję kok, tłukę
kotlety. A tu rach-ciach. Albo reagujesz szybko, albo wypadasz z krwioobiegu
opinii.
… i masz tyły na fejsie.
Od wczoraj wszyscy na mieście mówią o zalinkowanym przez Kongres Kobiet
wywiadzie z Moniką Zakrzewską, prawniczką, byłą ekspertką Konfederacji
Lewiatan, „Matka to nie zawód”.
Cóż, przeczytałam i szczęka mi opadła (w
ślad za opadłą wcześniej gazetą). Ale nie mam czasu, nie mam czasu zareagować w
ciągu godziny, więc po dwóch dobach mam wrażenie, że wszyscy już wszystko
powiedzieli i odfajkowane, lecimy do nowej sensacji na fejsie. Tym niemniej od
tylu lat robię w temacie „matka to jednak profesja”, że się jednak czuję
wyrwana do tablicy. Poza tym muszę sobie upuścić żółci, która mię zalewa.
I w istocie nie tyle chodzi o samo meritum,
nie tyle o poglądy M.Z. na macierzyństwo i jak je połączyć z pracą, nie to mnie
najbardziej osłabia (chociaż TO też). Pozostaję od wczoraj w bezbrzeżnym
zdumieniu, że Kongres Kobiet powiesił ten tekst u siebie. To jak wielomilowy
skok wstecz, jak dyktatura proletariatu reklamowana kapitalistycznym wyzyskiem,
to jakby promować black liberation movement tezą, że co białe, to lepsze.
Gdzie Agnieszka Graff i jej „umatczyńmy Polskę”
(tekst w końcu też pisany w kontekście rocznych urlopów macierzyńskich,
zupełnie jak wywiad z Moniką Zakrzewską)?
Cóż, nie wiem gdzie.
Kiedy we wrześniu rozmawiałam o moim „Projekcie:
Matka” w Czwartym Programie Polskiego Radia z Odetą Moro-Figurską i z Justyną
Dżbik, padło w którymś momencie pytanie raczej retoryczne o to, co zrobią z
macierzyństwem roczniki osiemdziesiąte matek. I późniejsze.
No bo matki z roczników siedemdziesiątych
(Odeta i ja) chcą wszystkiego, satysfakcjonującego macierzyństwa i
satysfakcjonującej pracy. Prowadząca, Justyna Dżbik, jedyna w towarzystwie kobieta
z osiemdziesiątych uśmiechnęła się szeroko i rzekła: mnie nie pytajcie, ja nie
mam dzieci.
Miałam jakąś podskórną nadzieję, że
kolejne roczniki kobiet odkryją Świętego Graala harmonii między życiem
zawodowym a macierzyństwem.
A tu taki zonk.
Przyjmujemy męskie reguły gry i jedziemy.
Poza tym i niejako ad vocem, to chciałam
powiedzieć, że mnie irytuje akcja „Superwoman na rynku pracy”, pod której to egidą
się ukazał inkryminowany wywiad.
I nie, znowu nie chodzi o meritum.
Chodzi o to, że wymiotuję „superwoman”.
Ciśnie mnie ten trykot. Nie chcę być superwoman na rynku pracy, wolałabym być
zwyczajną woman na superrynku pracy. Na rynku uwzględniającym potrzeby każdej z
płci, ile by ich nie było.
I jestem za umatczynnieniem Polski, za
przydaniem walorów kobiecej narracji, a nie za wciskaniem się na siłę w męski
garnitur.
A jeżeli chodzi o to, co sądzę o nauce karmienia
dziecka co trzy godziny i pozostałych poglądach M.Z. …
Mój Boże.
Pozwólcie, że pogłaszczę swoją długą, siwą
brodę, podrapię w łysinę i się wezmę za wspominki.
Urodziłam Nowego Człowieka i wróciłam do
pracy trzy miesiące później. Czy to mnie predestynuje do ubiegania się o wyższy
parametr „superwoman na rynku pracy” niż M.Z.? Wygrałam o półtora miesiąca,
więc chyba :))))
Po trzech miesiącach z niemowlęciem w domu
byłam związana z moim pierworodnym jak cholera. I on ze mną. Wróciłam do pracy
i przez kolejnych 15 miesięcy karmiłam ancymona piersią. Na żądanie. Odciąganie
w kolejowym kiblu w delegacji i te rzeczy. Po to, między innymi, żeby
pielęgnować więź. I dlatego, że było to i mnie i jemu potrzebne. Nawet bez
czytania światłych lektur jakiś hormon podpowiadał mi, że bliskość może mieć rozwojowe
znaczenie.
Nie dosypiałam, chodziłam na rzęsach,
typowa macierzyńska gadka, ale nie żałuję żadnej nieprzespanej nocy, zresztą –
nic już nie pamiętam.
Urodziłam Ernę i – tak samo. Urodziłam
Silnego. Chaos, zmęczenie, szalona logistyka, codziennie tysiąc pięćset wysuwających
się z rąk linek.
Pracuję zawodowo cały czas, nic mi nie odpadło.
Nie jestem superwoman.
Ani na rynku pracy, ani przy klepaniu
kotletów.
I nie, nie chodzi o to, że chcę tu
promować tezę, że jedynym słusznym poglądem na macierzyństwo jest histeryczne
karmienie piersią, rodzicielstwo bliskości i takie tam.
Mój scenariusz jest oczywiście tylko
jednym z wielu.
Różnica między scenariuszem M.Z. a moim
jest wszakże taka, że mój uwzględnia zmianę, jaka się pojawia z dzieckiem. No i
– cóż za truizm – uwzględnia też dziecko.
Nigdy nie udawałam, że mam dzieci i nic
się nie stało. Nic się nie zmieniło.
Mnie raczej kręci teza, że doświadczyłam
transgresji :)
Myślę też sobie – i mój pogląd nie jest przecież
odosobniony – że skoro powołałam do życia połowę drużyny siatkarskiej, to
wzięłam za tych ludzi odpowiedzialność (celowo pomijam miłość, czułość,
przywiązanie i tkliwość, niech będzie na zimno, a co).
Opieka nad moją czeredą nie jest co prawda
„zawodem” (ech, gdyby się dało pewnych rzeczy wyuczyć teoretycznie, zdać pomyślnie
egzamin i „mieć kompetencje”, o ileż byłoby łatwiej brnąć przez zakrętasy
rodzicielstwa), więc rodzicielstwo nie jest zawodem, jest za to istotną częścią
życia.
Spychanie tej części na margines ważności
mnie oburza.
To nie jest nowoczesna, feministyczna
narracja.
To jest gadka o tym, że męskie podejście
do życia rozumianego jako ekwiwalent kariery jest „lepsze”.
Kocham.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Zimno.
OdpowiedzUsuńzimno - LUBIĘ TO ;P
OdpowiedzUsuńJak zwykle - nic dodać, nic ująć ;)
OdpowiedzUsuńWynotowalam sobie na przyszlosc, bo ewidentnie spieprzylam swoj pierwszy polog :-) Zlote mysli. Prosto na kuchenne makatki.
OdpowiedzUsuń'Teraz jestem tylko matką, bo założyłam sobie, że na urlopie poświęcę się wyłącznie synowi.'
'Podobnie jest z karmieniem, oczywiście dziecko na początku jest niezadowolone i krzyczy, gdy karmisz je co trzy godziny, a nie wtedy, gdy mu się wydaje, że chce. Ale wystarczyło kilka dni, by syn przyzwyczaił się do takiego rytmu. Oczywiście na początku to strasznie trudne, bo jak matka słyszy płacz dziecka, to się jej serce kraje, ale nie można dać się zwariować.'
'Teraz mamy układ, że on zajmuje się synem w soboty.'
'I pewnie, że jest fajnie, tyle, że na razie ma pod opieką tylko dziecko bez domu.'
'Ale przecież bardzo często matki mogą poprosić o pomoc babcie.'
WOW!
Pobieżnie rzuciłam okiem na wywiad z M.Z. i widzę jedno wytłumaczenie jej postawy: to jej (domyślam się) pierwsze dziecko, jest mamą od 4,5 mca i ona jeszcze NIE WIE (chichot!), że teraz już nic nie będzie takie same - a ja, Ty i inne matki dłuższe stażem - już wiemy. Ale wkrótce się dowie, nie ma wątpliwości :)
OdpowiedzUsuńtymczasem wracam do ciepłej herbaty pitej zza biurka :)
ola
Och, tak. I pisze to bez zlosliwosci - pierwszy katar, pierwsza sraczka, zabkowanie, babcia zlozona niemoca, korek na drodze...
Usuńja jestem matką z końca lat siedemdziesiątych, przecież 79 to też siedemdziesiąt i uprawiam rodzicielstwo bliskości, zanim się dowiedziałam, że się tak nazywa - ot najpierw "lenistwo" - po cc trudniej wstawać z "japońskiego" łóżka przy ziemi by podejść do łózeczka i nakarmić dziecię - więc obaj, straszy teraz u siebie, młodszy nadal w moim łóżku - w nocy ot "wywalam cyca" i śpimy dalej, chusta bo jest fajna, reakcje na płacz dziecka bo nie bawi mnie tresura pt "wypłacz się i uspokój"
OdpowiedzUsuńmacierzyństwo totalnie przestawiło mi priorytety i może do matki ideału rodzica bliskości mi daleko, bo często wolę posiedzieć przy komputerze niż budować z klocków, oglądać milionowy raz tę samą bajkę czy coś tam, ale dzieci totalni zmieniły mi spojrzenie na pracę zawodową i szczerze mówiąc nie mam ochoty wracać do biura i pracować na czyjeś marzenia
próbuje rozkręcić własny biznes, zobaczymy co z tego wyjdzie, ale przede wszystkim daję sobie i dzieciom czas na to by być razem w domu
a cóż "przywileje" dla matek, ok niech ich nie będzie, ale wobec tego niech państwo odwali się od moich dzieci, żadnych obowiązkowych szkół, żadnego "Polki, trzeba więcej dzieci, bo się system emerytalny wali" żadnego jęczenia o demograficznym niżu
na zimno: transakcja wiązana: ja rodzę obywateli, którzy mam nadzieję będą mieli mozliwość godnego życia w Polsce, a w zamian za to mam jakieś uprawnienia [przywileje to chyba jednak przesadzona nazwa]
i śmiem twierdzić że ekonomicznie i tak wyjdę na tym jak Zabłocki na mydle
Jak zawsze się zgadzam z Tobą Zimno. Już od jakiegoś czasu mam takie wrażenie, że część feministek pojmuję walkę o prawa kobiet z walką z macierzyństwem. Ja jestem z tego osiemdziesiątego rocznika, przerabiałam i pracę z domu i odciąganie mleka w kiblu, adaptację w żłobku a teraz niekończące się logistyczne kombinacje co zrobić z chorym synkiem. A mam tylko jedno dziecko. Przykro mi, że kongres kobiet, który powinien walczyć też o mnie publikuje takie coś. Co wie o macierzyństwie matka 4miesięcznego dziecka? Jeszcze niewiele. Takie ma swoje prywatne opinie, koszmarne metody wychowawcze, ale dlaczego robić z tego artykuł na takiej stronie? Jak można otwarcie i oficjalnie mówić: "przecież można skorzystać z pomocy babci" - przecież to femnistkom powinno zależeć na tym, żeby starszych kobiet nie obarczać kolejnym etatem na emeryturze, żeby pracowały i realizowały się jak najdłużej a nie odchodziły z pracy, żeby zajmować się wnukami. I jeszcze można by komentować i komentować.
OdpowiedzUsuńMam koleżanki też osiemdziesiąte roczniki, które myślą podobnie jak autorka artykułu, ale są to albo zgorzkniałe singielki, które nie mają dzieci, albo te szczęściary, które mają na miejscu babcie zajmujące się wnukami. One mogą sobie pozwolić na takie opinie. Ale mam też koleżanki takie jak ja, które stają na rzęsach, żeby to wszystko ogranąć, dla których dziecko jest priorytetem i nie chcą być zmuszane do bycia superpracowanicą, a wystarczy im starać się ze wszystkich sił być wystarczająco dobrą matką. Najgorsze i bardzo smutne, że to właśnie inne kobiety to utrudniają i wpędzają nas w taki chory wyścig.
Też mnie to uderzyło, gdy czytałam ostatnie WO - jak to aktualizacja co godzinę?? I za następną godzinę termin przydatności do spożycia się kończy?
OdpowiedzUsuńSuperrynek pracy, ehh. Też o nim marzę....bo nie chce być bohaterką. Chcę żeby było zwyczajnie, bez zwierania pośladków i zaciskania zębów i pasa.
Pozdrawiam!
O to, właśnie! Nie wiedziałam, jak to ubrać w słowa i dopiero to "Chcę żeby było zwyczajnie, bez zwierania pośladków i zaciskania zębów i pasa." pomogło mi opanować myśl. A brzmi ona następująco: kobieta (ta archetypiczna) zawsze najpierw jest matką, dopiero potem pracownicą. Powstały na przestrzeni ostatnich lat wymóg, by matka była na każde skinienie pracodawcy, by całowała go po rękach za to, że raczy jej płacić i z tej okazji dziecko stawiała zawsze na drugim miejscu, jest zupełnie szalony. Normalność to moment, gdy kobieta może być najpierw matką, bez strachu, że inaczej wypadnie z obiegu.
UsuńJeszcze nie przeczytałam tego akurat wywiadu (za chwilę to zrobię), ale czytałam jej poprzedni na gazeta.pl, bodajże sprzed 2 miesięcy. Pamiętam, że wtedy "urzekło mnie" i wiele setek czytelników dających upust swoim emocjom w postaci komentarzy pod tekstem, stwierdzenie pani Moniki Zakrzewskiej: "dla dziecka nie ma różnicy, kto mu podaje butelkę z mlekiem". No brawo. Właśnie zrozumiałam ideę domów dziecka - oddajmy wszyscy dzieci do domu dziecka już w wieku niemowlęcym - w końcu to nie ma znaczenia, kto je przewija, karmi itd. Odbierzmy je już odchowane, odkarmione, nauczone sikania, połykania....wreszcie - kochania. Usuńmy ten problem z drogi. Właśnie w kontekście przyjęcia dziecka jako rodzaju kolejnego punktu dnia, który można jakoś rozwiązać, byle nie uronić ani jednego dnia w swojej cudownej i rozwijającej prace. Przecież nie będzie byle dziecko stało na drodze twojego rozwoju, ależ! Przedmiotowe traktowanie dziecka, jako przeszkody, jako problemu do pokonania - zemści się, oj zemści okrutnie. Nie tylko na jego matce, ale patrząc globalnie - jeśli przyjmiemy, że jest dużo takich M.Z - na całym społeczeństwie. Przeraża mnie myśl, że tak wychowany syn może będzie kiedyś mężem mojej córki.
OdpowiedzUsuńAż się boję czytać ten wywiad i również jestem zniesmaczona, że właśnie na stronie kongresu takie postawy sa promowane.
Nie wiem, jak to ująć, żeby nie zabrzmiało jak tani komplement
OdpowiedzUsuńBardzo bliskie jest mi to, co napisałaś
Za często słyszę ze strony osób identyfikujących się z ruchem feministycznym wypowiedzi takie jak MZ i dlatego sama niechętnie myślę o sobie jako o feministce
Ale pod Twoim tu wpisem podpisuję się obiema rękami
świetna odpowiedź na tamten artykuł. zgadzam się w 100%!
OdpowiedzUsuńjezu. przeczytałam wywiad i nie uwierzyłam. chciałabym, żeby mnie ktoś zapewnił, że to żart, badanie jakieś socjologiczne albo nie wiem. myślę o niektórych, że nie żyją, a są za-pro-gra-mo-wa-ni. mają procesory i słabą wentylację, bo im się przegrzewa.
OdpowiedzUsuńgdyby czytał to mój mąż oburzyłby się (słusznie?) za "męskie podejście do życia" i zupełne pomijanie ojców w kwestii rodzicielstwa.
OdpowiedzUsuńa ja jestem matką urodzoną w latach osiemdziesiątych. nie mam "graala harmonii", ale mam pełne poczucie, że harmonia wielu aspektów naszego życia jest potrzebna i staram sie o nią dbać, chcę byc i matką i pracownikiem, nie koniecznie superwoman.
Pani powołuje się na opiekę Męza - i to jest chwalebne i łądne, bo tatko też ważny niezmiernie ale w pierszych miesiącach życia kontakt z mamą jest bardzo ważny chyba że mama klinicznie chora, lezy w komie czy co...
OdpowiedzUsuńNie rozumiem logiki tej pani, bardzo egoistycznej logiki. JA! JA! JA!
Dziękuję za ten wpis. Nawet nie wiesz jak bardzo się zgadzam z Twoim zdanem na ten temat.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dziękuję. Widzę, że nie jestem odosobniona w odczuciach co do rosnącego tempa fejsbukowych sensacji, wiele blogerek nawet rezygnuje z pisania, bo ma już dość presji na nieustanne bycie online, twierdzą, że nie da się być trochę na fejsie. A co do matek, tak dobrze by było poszukać jakiejś pozytywnej ścieżki, mając do dyspozycji Internet, możliwość zdalnego zarobku, nie być ani po jednej stronie /histeria rodzicielstwa bliskości/, ani po drugiej - praca, praca, praca + nieustanne poczucie winy. Wydaje mi się, że mamom z 80 rocznika to się udaje, ale nie każda ma odwagę szukać pośrednich rozwiązań.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten wpis. Nawet nei wiesz jak bardzo zgadzam się z Twoim zdaniem na ten temat. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńtakże odnoszę wrażenie,że ktoś "w białych rękawiczkach" próbuje mi wykazać jaką to niezorganizowaną, odpuszczającą sobie i słabą wobec dziecka i wychowania jestem.ciekawe po co?czy własnych przemyśleń nie można podać bez sosu lekceważących/negatywnych ocen innych ludzi? oczekiwałabym większego taktu. te "przejęzyczenia", "pomyłki"...w jak wielkim strachu, aby przypadkiem nic się nie zmieniło musi żyć ta pani. w wielu kwestiach można przyznać jej rację (choćby fakt wypychania kobiet z rynku pracy) ale tak dobrane i podane argumenty nie trafią do ludzi bo ignorują rzeczywistość zdecydowanej większości kobiet, zarówno w kwestiach finansowych, rodzinnych (babcia zmuszona do pracy do 67 r.ż. za chwilę jako instytucja opiekuńcza dla wnuków będzie do zobaczenia co najwyżej w muzeum socjologii)i uczuciowych.pozdrawiam zimno!
OdpowiedzUsuńTrafiłem na Twój blog kilka dni temu - niuchałem w kwestiach feminizmu - i z radością odkryłem, że podoba mi się Twoja narracja, nie ta kobieca, lecz literacka; niewiele jest w necie ważnych, z uwagi na treść, ale i formę, wypowiedzi...
OdpowiedzUsuńNo, ale ad rem, kolego, ad rem...
Z rosnącym przerażeniem czytałem artykuł, który „zaopiniowałaś". I nie chodzi wcale o sprawy dystynkcji terminologicznych (czy matka to zawód, czy kariera jest ważna itd.), które są po prostu relatywne. Mnie przeraża technokratyczny charakter tej wypowiedzi, który stanowi symptom nie tylko korporacyjnego prania mózgu, któremu poddała się bohaterka wywiadu, lecz ogólną oznakę deformacji, której zaczyna ulegać nasza klasa średnia. Pragmatyzm, funkcjonalizm, obsesyjna potrzeba systematyzacji życia, neurotyczna potrzeba realizacji kariery, makabryczna potrzeba uczynienia z własnego domu dobrze naoliwionego, sprawnego mechanizmu… To napawa strachem o stan conditio humana, w tej grupie społecznej. I tak też postrzegam ogólny kontekst obu głosów – tamtego i Twojego. Głos „ludzkiego automatu” i osoby – kobiety – która robi karierę, prowadzi dom i wszystko to zwie po prostu życiem. Głos egzystencji i głos życia.
Czasem tylko zastanawiam się czy warto, czy warto byś traciła czas na komentarze podobnych wybryków współczesności. Szkoda Twojego warsztatu :)
Pozdrawiam ciepło...
Podpisuję się pod tym komentarzem, dodałabym jeszcze: bardzo znaczące pomyłki (freudowskie): Pani MZ myli dom z pracą. Zgadzam się w całosci (jak rzadko;)) z Zimno.
UsuńM
Przeczytałam zalinkowany przez Ciebie wywiad i brak mi słów. Dziecko trenowane od pierwszych dni życia, pilnowanie, by syn nie przywiązał się za bardzo do matki?? Żal mi tego dziecka:(
OdpowiedzUsuńZimno,
OdpowiedzUsuńwypraszam sobie to "męskie podejście". Jak już walczymy ze stereotypami, to w obie strony.
Zimno, bardzo się cieszę, że o tym napisałaś. Bardzo. Sama jestem matkom pracujoncom, do pracy wracałam po ok 5 miesiącach od urodzenia każdej z (dwóch) córek, wiem, jak się siedzi w domu z dzieckiem, jak się pracuje w domu z dzieckiem i jak się pracuje w firmie, gdy dziecko jest w domu/placówce z kimś innym. Wszystko to wiem, nie głoszę wyższości żadnej opcji nad inną i nie rozliczam żadnej matki z jej podjętych życiowych decyzji.
OdpowiedzUsuńAle wkurza mnie, o jak starszliwie mnie wkurza, gdy nazywają się feministkami panie, które - głosząc równość płci i walcząc o prawa kobiet - jednocześnie deprecjonują wybory kobiet, ich prawo do decydowania o tym, czy i w jakiej formie chcą pracować, być matkami, łączyć jedno z drugi. Gdy czytam, jak jedna pani profesor mówi, iż kobieta, która twierdzi, że spełnia się w macierzyństwie, bredzi i za głupia jest, żeby wiedzieć, co to znaczy spełniać się. Gdy czytam, jak pewna pani dziennikarka pisze, że kobiety są zmuszane do zajęć z natury gorszych, takich jak zajmowanie się dziećmi (serio? bo moim zdaniem to zajmowanie się dzieci jest uważane za gorsze, bo zajmują się tym częściej kobiety - ale to nie jest feministyczna narracja, to jest narracja ze średniowiecza, żeby nie powiedzieć z, sit venia verbo, dupy.). Gdy czytam (a to już dawno temu było) jak pani profesor pierwsza mówi, że zwalnianie ciężarnych kobiet z małych firm to bardzo dobry feministyczny pomysł, bo małe firmy często prowadzą kobiety, a te ciężarne to sam kłopot (czytaj: są lepsze kobiety, o których prawa walczymy, i gorsze kobiety, które niech sapadają na bambus).
Gdy tymczasem równouprawnienie to jest teoria, że jesteśmy równi z natury, tacy, jakimi jesteśmy, a nie dopiero wtedy, gdy niczym brzydkie siostry Kopciuszka poprzycinamy sobie palce i pięty, żeby się zmieścić w jeden jedyny poprawny i słuszny bucik. Szklany bucik. Jak szklane domy, nieprawdaż.
No to sobie napisałam, ufff....
No, to dzięki raz jeszcze.
Absolutnie się z Tobą zgadzam... I zawsze pytam ludzi (nie tylko matki), zapewniających , że robią wszystko żeby ich życie po urodzeniu dziecka się ani trochę nie zmieniło, po co im dzieci... Bo ja to chciałam mieć dzieci właśnie po to żeby się WSZYSTKO zmieniło... I się zmieniło bo musiało...
OdpowiedzUsuńWięc jeżeli ktoś chce mi wmówić, że bez dzieci żyje się tak samo jak z dziećmi to znaczy, że... biedne te jego dzieci - bo tak jakby ich nie było...
I mnóstwo nielogiczności, niekonsekwencji, hipokryzji w wywiadzie pani M.Z.
OdpowiedzUsuń- jeśli to partner pani M.Z zostaje w domu, bo jak się domyślam zarabia od niej mniej/nie jest pracoholikiem/nie lubi aż tak bardzo swojej pracy/ma luźniejszy system pracy, to jaka to różnica dla ogółu pracodawców, skoro jeden jakiś pracownik idzie na urlop? to tu chodzi o to, żeby to nie była koniecznie kobieta, czy jak? to jak kobieta z takich samych powodów zostaje w domu z dzieckiem to jest od razu leniem roszczeniowym wykorzystującym pracodawców, a facet jest po prostu kochającym i odpowiedzialnym ojcem? nie kumam
- chwileczkę - czasy, kiedy babcie miały co najmniej 70 lat i mogły się zająć dziećmi, dawno minęły. pewnie sama M.Z. przyklasnęła temu, że kobiety niemal do osiągnięcia tego wieku będą musiały pracować, jak więc wyobraża sobie to rozwiązanie? babcie mają iść na zwolnienie? babcie mają się zwolnić z pracy w ogóle? niektóre babcie mają natychmiast zmartwychwstać/wyzdrowieć/przeprowadzić się 300km do córki, bo ona chce robić karierę?
- osoba, która na urlopie wypoczynkowym myśli o pracy, działa na rzecz pracy, dalej się szkoli - jest osobą zaburzoną. może urlopy wypoczynkowe są niepotrzebne, bo wszyscy muszą i powinni harować na wakacje swoich pracodawców - którzy zapewniam, odpoczywać na pewno potrafią
- czy pani M.Z jest na tyle oderwana od rzeczywistości, by nie wiedzieć, że tak naprawdę może 5-10% zawodów, stanowisk pracy jest na tyle satysfakcjonujących, ciekawych, rozwijających, że przyjemność z pracy mogłaby się równać z przyjemnością przebywania z własnym dzieckiem. Nie wiem, w imię czego mam zostawić swoje dziecko w domu z obcą kobietą lub w żłobku, żeby sprzedawać pietruszkę na targu, myć szyby w autobusach, wykładać cukier na półki czy stawiać pieczątki na poczcie. Otóż te prace też ktoś musi wykonać i tak się składa, że to też LUDZIE, chcący mieć dzieci, zarabiający groszowe pensje, które ledwo wystarczają na życie, a co dopiero na dyspozycyjne opiekunki na pełen etat
- żłobki, przedszkola - siala lala - supersprawa. Niech najpierw BĘDĄ. Tanie i dostępne. Umowy o pracę? Niech najpierw będą normalne, z pełnymi prawami i świadczeniami, a nie śmieciowe, tymczasówki, oszukane. Urlopy dla ojców? Ok - niech najpierw wyrównają pensje dla kobiet i mężczyzn, by rzeczywiście nie stanowiło żadnej różnicy finansowej dla rodziny, kto pójdzie na ten nieszczęsny urlop. Najpierw niech pani Monika o to zawalczy. Wtedy dopiero możemy pogadać o niecnych kobietach w ciąży, wykorzystujących biednych pracodawców, którzy dają nam największy skarb tego świata - możliwość pracy. I nie szkodzi, że gdzieś po drodze ktoś (dziecko) na tym traci. Ważne, że pracodawca ma wiernego, oddanego, zindoktrynowanego woła roboczego, który nawet na nartach myśli o strategiach rozwoju własnej firmy.
Najwieksza hipokryzja to chyba dla mnie wlasnie te zaangazowane na pelen etat w przewijanie wnukow babcie. Dajciez odetchnac tym babciom. Rozumiem - zabrac od czasu do czasu na spacer, zostawic z na godzine lub dwie, bo wazna sprawa, ale nie oczekiwac, ze po wychowaniu wlasnych dzieci i czterdziestu latach pracy zawodowej babunia z usmiechem na ustach bedzie pocinac za aktywnym dwulatkiem przez caly dzien lub nosic niemowleca, jeczaca, zabkujaca meczybule w ramionach. A w miedzyczasie, co? Uprasuje, ugotuje, odkurzy? Podczas, gdy mamunia w osobie pani MZ bedzie opowiadac wokol, ze nie ma najmniejszego problemu, by kazda matka godzila kariere z wychowaniem dziecka? I to jest dopiero dyktatura proletariatu promowana kapitalistycznym wyzyskiem.
UsuńZabawna jest ta Pani bardzo, właściwie cały świat emocji potrafi opisać słowem "przyzwyczaić się". Dziecko się przyzwyczaja, kobieta się może znienacka od pracy odzwyczaić, ulegając pokusom domowych pieleszy. Jednocześnie zabawne jest, że tajemniczy partner owej Pani idzie na urlop rodzicielski, a ona z jakichś względów nie boi się, że może i on się odzwyczaić od pracy. A na przykład przyzwyczaić do dziecka. Jak prosto opisywać świat!
OdpowiedzUsuńAbsurd i brak logiki w wywodach pani M.Z?
OdpowiedzUsuńAno wystarczy wyobrazić sobie sytuację - kiedy zawodowa opiekunka do dzieci zostaje matką. I ponieważ powinna natychmiast wracać do pracy, zatrudnia opiekunkę do dziecka dla swojego dziecka, po czym codziennie idzie opiekować się cudzym. Absurd? No otóż nie. Takie jest rozumowanie wyżej wymienionej pani. Trzeba pracować, pracować, pracować. Inaczej wypadasz z obiegu, nie ma cię. Tylko.,..dla kogo mnie nie ma? Dla takich Monik? Dla pracodawcy? No i extra. będę za to dla mojego dziecka. Może to po prostu kwestia wyboru...
" Chodzi o to, że wymiotuję „superwoman”. Ciśnie mnie ten trykot. Nie chcę być superwoman na rynku pracy, wolałabym być zwyczajną woman na superrynku pracy. Na rynku uwzględniającym potrzeby każdej z płci, ile by ich nie było.
OdpowiedzUsuńI jestem za umatczynnieniem Polski, za przydaniem walorów kobiecej narracji, a nie za wciskaniem się na siłę w męski garnitur. "
Amen :)
Zaglądam i czytam :) Świetne miejsce :) Pozdrawiam!
Pani Zakrzewska jest osoba niedojrzala, azala pewnoscia niedojrzala do macierzynstwa. Co ona wypisuje. Ona boi sie, ze jakby zostala dluzej w domu to jej relacja z zieckiem bedzie glebsza. Przeciez to chore. Kobieta , ktora boi sie zeby jej relacje z dzieckiem nie byly za bliskie nie powinna byc matka, ona ma jakies ograniczenia emocjonalne. I tak niezrownowazona emocjonalnie kobieta ma byc dla kobiet przykladem? Wolne zarty.
OdpowiedzUsuńPiękne ! Kocham!
OdpowiedzUsuńcudownie, po prostu cudownie. jak miło, że pani ma babcię i męża, którzy przyzwyczają jej dziecko do tego, że mama robi karierę....
OdpowiedzUsuńja też mam bacie. dwie. obie pracują. mąż wziął tydzien tacierzyńskiego z radością. ale z 4-latkiem i 7-latką już tak łatwo nie jest. buhahahaha.
zaplanujmy, np. hm...jelitówkę! albo nie- zwykłą anginkę....
zaplanujmy zebrania, zajęcia dodatkowe, prace domowe, zły humor dzieci, przemęcznie. wszystko zaplanujmy.
ależ. zaplanujmy także chorobę opiekunki i zmęczenie męża.
BĘDZIE FAJNIE.
brak mi słów. zwłaszcza jeśli chodzi o przejęzyczenia.
łolka
Zmęczenia męża nie trzeba planować. Zmęczenie męża panią Monikę nie obchodzi nic a nic. Ona też każdy dzień ma męczący przecież...
UsuńPozdr., U.
i jeszcze, bo nie wytrzymam " I odwrotnie - ostatnio spotkałam młoda kobietę, która ma za sobą kilkuletnią przerwę związaną z opieką nad dziećmi. Szuka pracy, marzy o jakiejkolwiek, ale nie może nic znaleźć.". akurat tym problemem państwo nie powinno się zająć, ależ skąd. to przecież jest takie normalne.....
OdpowiedzUsuńłolka
W dyskursie, który zaprezentowała M.Z. zawsze mnie zadziwia poziom jednostronności spojrzenia na triadę praca-kobieta-dziecko. Zasmuca mnie, tak po ludzku zasmuca, to narzucanie światu jedynej słusznej drogi działania. Czy skoro jestem (byłam?) kobietą światłą, magisterium uzyskałam w tych samych murach, co Maria Janion (nawet z wyróżnieniem mi się ono trafiło, w skórę oprawne, z rąk dziekana w glorii i chwale odbierane), skoro potem w prestiżowych zwodach się realizowałam, to czy teraz, gdy ZADECYDOWAŁAM, że chcę pozostać przy dzieciach, wykorzystując bezpłatny urlop wychowawczy, tę kobiecą światłość utraciłam? Że wróciłam do czasów przedemancypacyjnych? Zatopiłam się w głębinach patriarchatu? Szanuję decyzje kobiet, które własne potrzeby ustawiają ponad potrzebami swoich dzieci. Szanuję, czyli nie gorąco popieram, nie przyklaskuję, nie utożsamiam się z nimi, ale - nie rzucam kamieniem. Chciałabym, by społeczeństwo szanowało również decyzje tych osób, które na pierwszym miejscu stawiają rodzinę. Mam wrażenie, że ten punkt widzenia: "Mam pracę, ale z niej rezygnuję. Chcę zająć się moimi dziećmi" jest w ogóle w kobieco-pracowym dyskursie pomijany. Że dla nas praca POWINNA być niesłychanie ważna i organizująca nasze życie, stwarzająca jego ramy. Mówi się o matkach, które chcą wrócić do pracy, ale nie mogą, bo nie mają z kim zostawić dzieci. Mówi się o programach żłobków i opieki dla niemowląt. Czy mówi się o rodzinie? Czy mam uwierzyć w to, że sytuacja ekonomiczna w naszym kraju jest tak niekorzystna, że ludzi nie stać na luksus wychowywania własnych dzieci? Nas pewnie też nie stać. Nie jeździmy na wakacje, nie kupujemy drogich kremów (Zimno, to, broń Boże, nie przytyk do Ciebie) i markowych ciuchów. Nie mamy mieszkania, ani swojego, ani w kredycie. Ale uznaliśmy, a właściwie ja uznałam, a mąż zaakceptował moją decyzję, ze wszystkimi jej konsekwencjami (np. pracą po 14 godzin dziennie), że wychowanie dzieci zwłaszcza w tych pierwszych latach ich życia jest DLA MNIE ważniejsze niż kroczenie po kolejnych szczeblach zawodowej kariery. Jestem jednorożcem? Czy po prostu trwa moda na matki pracujące (z akcentem na pracę)?
OdpowiedzUsuńA ja Wam powiem, że rozumiem doskonale panią Zakrzewską w jednym aspekcie, bo sama tak mam: dla mnie wyjście do pracy rzeczywiście jest formą odpoczynku i warunku zdrowia psychicznego od tego, co w domu... Może dlatego, że bardzo lubię swoją pracę, pracuję średnio do 14.00, a Synuś jest w bardzo dobrych rękach (Teściowa). I chyba też nie skorzystałabym z rocznego urlopu macierzyńskiego. Wróciłam do pracy po 7,5 miesiącach (urodziłam dziecko gdy urlopy były jeszcze po staremu, a że pracuję w szkole, to do urlopu doliczono mi jeszcze wakacje) i już naprawdę mi się dłużyło siedzenie w domu...
OdpowiedzUsuńNatomiast absolutnie nie mogę zrozumieć postawy typu "dziecku wydaje się (WTF? a skąd ona wie co się dziecku wydaje?), że jest głodne, to go przetrzymam do tych 3 godzin" i tresowania, aby się nauczyło kłaść spać jak najpóźniej. Dla mnie zgroza. Zero uszanowania podmiotowości dziecka.
Dodam, że lepiej pani M.Z by zrobiło, gdyby podczas urlopu wypoczynkowego, miast robić kolejne "projekty", chodzić na wykłady dotyczące pracy, wzięła do ręki pierwszą lepszą książkę o psychice niemowlęcia (tak, ono ma już psychikę!), o jego potrzebach, warunkach rozwojowych. Może wtedy nie klepałaby bzdur publicznie, wiedząc - że taki model niemowlęctwa, jaki zgotowała swojemu synowi (tresura czynności fizjologicznych) będzie niosło bardzo szerokie skutki w jego późniejszym, a nawet dorosłym życiu. czy ona naprawdę myśli, że to wszystko, co teraz robi, nie będzie miało wpływu na jego rozwój? to w takim razie po co w ogóle rodzić? są już zapłodnienia pozaustrojowe, nie wiem, czy jest sztuczna macica, ale wystarczy sztuczna macica i już można produkować nowe przedm.....nowych ludzi. Najlepiej od razu kształtować w nich przyszłych roboli korporacyjnych, których sensem życia jest zapełnianie kabzy swoim pracodawcom. Swoje też może będą zapełniać - ale czy znajdą czas, by je wydawać? Może lepiej zbierać na kozetkę u psychiatry?
UsuńAle wiecie co - najlepsze jest to, że nich sobie pani M. Z. ma te swoje poglądy. Ostatecznie każdy niech sobie żyje jak chce. Smutne, bo smutne (z punktu widzenia dziecka). Ale niezrozumiałym dla mnie jest fakt, że ktoś przeprowadza wywiad, ktoś to publikuje, ktoś sugeruje, że bohaterka wywiadu to ekspert, autorytet itd. Nie rozumiem, naprawdę.
Słowo klucz: „niepamięć". Też nie pamiętam. :)
OdpowiedzUsuńZimno, aj lowju soł macz;-) Pięknie i na temat, ciasny trykot stanie się moim mottem. Zakrzewska - mała idiotka, no nic mądrzejszego o niej powiedzieć nie mogę, sorry, choćbym nie wiem jak się intelektualnie wytężała. Kongres kobiet, Środa i inne historie - wkurzają mnie jak diabli. Nie są potrzebne nikomu. Szkoda.
OdpowiedzUsuńPani Zakrzewska jest "ekspertem", "prawnikiem" i "kierownikiem", więc w sumie to nic dziwnego, że nie zauważyła swojej uprzywilejowanej pozycji..... Takim osobom jak ona wsparcie państwa i zmiany mentalności nie są właściwie potrzebne, ona już jest superwoman.
OdpowiedzUsuńA przy okazji - teza o konieczności "umatczynienia" społeczeństwa, którą przedstawiłyśmy z Agnieszką Graff w Gazecie Wyborczej nie jest naszego autorstwa. To rozwinięcie propozycji meksykańskiej badaczki Marceli Lagarde, którą przywołujemy z Renatą E. Hryciuk w książce "Pożegnanie z Matką Polką" :)
http://www.wuw.home.pl/ksiegarnia/dodatki/Pozegnanie_wstep.pdf
pozdrawiam,
Elżbieta Korolczuk
Przeczytalam wywiad.
OdpowiedzUsuńPrzy wyrazonych obawach, ze dziecko zanadto sie przywyczai do mamusi pomyślałam: "WTF?!", chociaz zazwyczaj nie uzywam tzw. słów, zawsze sądzilam, ze niemowle przywiazane do matki to jest oczywista oczywistość, podniosłam opadająca szczękę i czytałam dalej.
Przy " dziecko na początku jest niezadowolone i krzyczy, gdy karmisz je co trzy godziny, a nie wtedy, gdy MU SIE WYDAJE, że chce" szczękę zgubilam nieodwołalnie i tylko probowałam wyobrazic sobie uczucia pani Zakrzewskiej, gdy ktoś kaze jej jeść wedlug jakiegos grafiku, a nie wtedy, gdy jej się WYDAJE, ze chce.
Przy "Ale przecież bardzo często matki mogą poprosić o pomoc babcie" sprawdzilam, czy to, co czytam na pewno publikuje portal feministyczny, bo wydawało mi się, że śnię.
Pojęcia nie mam, co chcial osiągnąć ten portal, publikując cos podobnego. Jako feministka to piszę - moim zdaniem ten wywiad to jest nie strzal, a cała seria w stopy, kolana i okolice, utrwalający wszystkie stereotypy o feministkach jako kobietach niezdolnych do uczuć, zimnych sukach (pardonnez) nie nadających się na matki i towarzyszki zycia, stereotypy, ktore i bez niego mają się dobrze.
Inna rzecz, że ja też przy: "Pamiętam jak raz poprosił mnie, żebym to ja wstała, bo miał za sobą męczący dzień. Odpowiedziałam mu, że ja codziennie mam męczący dzień. Tak się skończyła dyskusja" pomyślalam sobie, ze pani nie jest osobą, z która chciałabym dzielić zycie (mój mąż tez wstawał w nocy, tez karmił i przewijał i nosil ząbkujące dzieci, do glowy by mi nie przyszlo powiedzieć mu "ja tez jestem zmęczona, radź sobie sam!" gdyby mnie poprosił, żebym go zastąpiła, bo miał ciężki dzien), i że taka z niej matka, jak partnerka.
Ale ja tych opinii nie przerzucam na cale środowisko feministyczne (zwłaszcza, że moim zdaniem pani MZ nie mówi jak feministka, a takze nie jak kobieta, tylko jak korpofacet), jak to na pewno uczynią przeciwnicy feminizmu, którym Kongres Kobiet dał w postaci tej rozmowy poręczną broń.
A poza tym uwazam, ze matka i owszem, jest to w pewnym sensie zawód :), tyle, ze bardzo lekceważony miedzy innymi za sprawa takich właśnie jak pani MZ wypowiedzi.
pisze pani dosc chaotycznie, przeczytalam i w zasadzie nie wiem o co chodzi
OdpowiedzUsuń"I nie, nie chodzi o to, że chcę tu promować tezę, że jedynym słusznym poglądem na macierzyństwo jest histeryczne karmienie piersią, rodzicielstwo bliskości i takie tam. Mój scenariusz jest oczywiście tylko jednym z wielu."
OdpowiedzUsuńNo to ja nie rozumiem, dlaczego w takim razie scenariusz pani Moniki Zakrzewskiej się nie załapuje?
I dlaczego wracamy do ulubionego sportu: kto tu jest lepszą matką?
MZ wypowiada własną opinię na temat macierzyństwa -akurat inną niż Zimno - czy nie ma do niej prawa?
Czy macierzyństwo w tym kraju też ma podlegać jedynym słusznym wzorcom "niezastąpionej matczynej opieki".
W końcu krzywda się dziecku nie dzieje, zostaje na full time z ojcem, jest to pewnego rodzaju luksus, więc nie bardzo rozumiem głosy, że powinnyśmy biednego dziecka żałować. A może współczujmy raczej temu, którego ojciec pracuje po 14 godzin na dobę?
Jestem pracującą zawodowo matką, zaliczyłam odciąganie mleka w kolejowym kiblu w delegacji i przechowywanie go w hotelowej lodówce (ciekawe co na to Sanepid, hi hi). Tylko, że nie przyszło mi do głowy, że to mnie uprawnia do wywyższania się nad kobietami, które wybrały butelkę.
To, że "kobiety deprecjonują wybory kobiet, ich prawo do decydowania o tym, czy i w jakiej formie chcą pracować, być matkami", dotyczy niestety obu stron. A o tym jaką naprawdę matką jest (czy będzie) MZ tak naprawdę nic nie wiemy.
Ale przecież pani M.Z nie jest jakąś tam panią Moniką, która sobie opowiada, jak sobie ułożyła życie, nie rozumiesz tego? Właśnie to jest najgorsze, że ktoś taki w jakimś stopniu wpływa na prawodawstwo, na przepisy, udziela się w stowarzyszeniu pracodawców, uczestniczy przy tworzeniu ustaw i udziela wywiadów w konkretnym celu - kształtowaniu poglądów, postaw z poziomu: tak powinno być, jak ja mówię. To jest najgorsze. Poza tym - pomiędzy histerycznym karmieniem piersią, rodzicielstwem bliskości, a zimnym chowem jest jeszcze normalność, która dotyczy większości przeciętnych matek, takich jak ja. Pozdrawiam. :)
UsuńRozumiem, kim jest pani Monika:) Tylko, że co z tego? Opowiada w wywiadzie jak ONA urządziła sobie macierzyństwo, ale że jest przekonana, że jej wybór jest najlepszy - no cóż to chyba powszechna przypadłość:) Inna sprawa, czy Kongres Kobiet powinien takie stanowisko powiesić u siebie, i o to – jak rozumiem - rozchodziło się we wpisie Zimno.
UsuńMnie chodzi o coś innego. O zaprzestanie "wojny mamusiek", w których matki pracujące poza domem walczą z matkami pracującymi w domu. Jak wyjaśnia prof. Joan Willims, profesor prawa z U. C. Hastings: "Te wojny są tak zaciekłe, gdyż tożsamość obu grup jest zagrożona z powodu konfliktu ideałów społecznych: idealny pracownik to taki, który jest zawsze dyspozycyjny dla swojego pracodawcy, a dobra mama to taka, która jest zawsze dostępna dla swoich dzieci. Więc idealny pracownik kobieta musi dowieść, że chociaż nie było jej przy dzieciach, to jej pociechy na tym nie ucierpiały...Kobiet, które nie spełniły normy idealnego pracownika i wybrały wolniejsze tempo rozwoju kariery (albo w ogóle z niej zrezygnowały) muszą udowodnić, że zrobiły to dla dobra swoich rodzin. Więc jedna grupa ocenia drugą, bo żadna z grup nie była w stanie sprostać rozbieżnym ideałom".
Jak to skomentowała Sheryl Sandberg w książce Lean In, która właśnie wyszła po polsku: "Jedną ze sprzeczności wpisanych w możliwość dokonania wyboru jest to, za każdy z nas dokonuje swojego, a one nie są takie same. Zawsze ponosimy koszta alternatywne i nie znam kobiety, która by się dobrze czuła ze wszystkimi swoimi podjętymi decyzjami. W rezultacie nieumyślnie przerzucamy ten dyskomfort na osoby przypominające nam o drodze, której nie obrałyśmy. Poczucie winy i niepewność sprawia, że wątpimy w siebie i żywimy urazę do innych”.
Wszystkie chcemy tego samego: swobodnie wybierać i czuć się dobrze z podjętymi decyzjami. Osiągniemy to walcząc ze stereotypami, a nie: przeciwko sobie (albo przeciwko mężczyznom).
Pozdrawiam,
Marta
Wszystko się zgadza, Marto. Dlatego przy jej imieniu i nazwisku nie powinno być żadnych innych danych, poza tym, że jest to kobieta pracująca i matka małego Jasia. Wówczas - zapewniam - nikogo by jej wypowiedź nie bulwersowała, ot - ma swoją wizję, mnie się nie podoba, ale niech sobie żyje po swojemu. W momencie jednak, kiedy uświadamiamy sobie, że osoba o takich poglądach ma lub miała wpływ na konstruowanie ustaw i przepisów - to jest to już bardzo nie halo. I tu jest problem - a nie w wojence mamusiek. Wojenki były, są i będą, tego się nie zmieni, tak długo - jak długo ludzie będą mieli odmienne poglądy. Czym innym jednak jest sobie mieć odmienne poglądy i nawet je publikować, a czym innym jest - wpływać na taki układ, który wymusza coś (np. ustawą) na drugiej stronie, nie podzielającej owych poglądów.
UsuńJa, rocznik 83, rozwiązałam to w ten sposób, że mam własną działalność, uprawiam zawód, który uwielbiam, układam sobie pacjentów tak, żeby trzy razy w tygodniu odbierać dzieci z przedszkola po 15:00. Plus wolne weekendy, oczywiście. Działa. Mam poczucie harmonii i spełnienia zarówno w macierzyństwie, jak i w pracy. Mogłabym pracować trzy razy w tygodniu do tej 19, ale wybieram- świadomie- rodzinę.
OdpowiedzUsuńI jeszcze dopiszę wniosek po lekturze artykułu: jestem w szoku. Współczuję chłopcu.
OdpowiedzUsuńDzięki za te słowa! Ja do pracy zawodowej wróciłam później, więc mi trudniej argumentować tak jak Ty - tym bardziej to dla mnie cenne, dzięki!
OdpowiedzUsuń