sobota, 3 września 2011

2.011



Erna brawurowo wsunęła drobne ramiona w sztywne pętle pasków tornistra.
Ziuuu … zachwiała się pod ciężarem, zatrzepotała rękami. Wieczór wcześniej skrzętnie wypełniłyśmy szkolny ekwipunek rocznym zapasem zeszytów, kredek, bloków i farbek.
- Poniosę! – rzuciłam, zamykając bagażnik.
Erna wzruszyła ramionami [albo poprawiła bagaż - paski tornistra zsuwały się jej wzdłuż barków] i dziarsko ruszyła do wejścia do szkoły. Nowy Człowiek nonszalancko poczłapał za nią.
Mowa ciała nielata [witaj, druga klaso] komunikowała „oj tam, oj tam”, z żarliwej sylwetki debiutantki bił płomienny zapał.

Manewrując dwiema torbami pełnymi szkolnych książek w dwóch różnych rozmiarach strzelałam z biodra niepozowane foty z rodzaju pierwszy krok w pierwszym dniu przez szkolne wrota, fenomenalna pamiątka za dwadzieścia parę lat, o ile za dwie dekady ktoś będzie umiał odczytać dzisiejszy format.
I o ile będzie dysponował adekwatnymi narzędziami.
- Ale już przestań, mama – burknął Nowy Człowiek, czmychając z kadru. – z tymi zdjęciami!
Ma rosnące poczucie obciachu.
Więc podłubałam w obiektywie, wyłączyłam zasilanie, ciżba pacholąt wchłonęła dużego nielata, Erna energicznie parła przed siebie – aż tu nagle! ---
Ziuuu! – kilkoro adeptów nauczania o wzroście poniżej metr trzydzieści zakłębiło się w wąskich drzwiach, Erna straciła panowanie nad plecakiem i napierający tłum ją obrócił wokół własnej osi zanim zdołałam uchwycić pałąk bagażu.
Erna podniosła na mnie na poły zaskoczony, na poły przerażony wzrok.
Mamo!
Szybko wydłubałam ją z przejścia [w drugiej ręce - dwie potężne siaty z książkami]
i asekurowałam do drzwi klasy.
A oto i różnica między przedszkolem a.



[Tutaj specjalne pozdrowienia dla reformy edukacji. Ubiegłam ją bocznym przejściem, Erna przerobi program pierwszej klasy przez dwa lata, mamy już opanowany ten modus operandi, wygląda mi na idealny. Niestety, Silny może nie mieć tyle szczęścia, ile siostra i brat. Tym bardziej więc trzymam kciuki za fiasko operacji „sześciolatki do pierwszej klasy”].




Poza tym - pierwszy dzień nauki był pełen fascynujących doświadczeń [mama, a wiesz, że ja jestem najmniejsza w klasie? – wiem. – mama, a wybjałam sobie zieloną szafkę, taką, jak twoje oczy! – ale fajnie! – mama, a ja powiedziałam chłopakom, że Barbie są głupie i że wolę bakugany!].
- Bakugany wychodzą z mody. – bąknął Nowy Człowiek
- Mama, a …
[Pamiętaj, nie mów do pani ciociu, - pouczał Ernę jeszcze w samochodzie Nowy Człowiek. – pamiętaj, podnoś rękę, kiedy o coś pytasz, to nie przedszkole! Tylko na narób sobie obciachu i nie powiedz do pani ciociu, pamiętaj podnieś rękę
Erna jęknęła zatrwożona, że w życiu tego nie ogarnie.]




Kiedy po południu odbierałam nadal przejętą Ernę [dlaczego nie było cię tak długo, mamo?] i Nowego Człowieka rozentuzjazmowanego spotkaniem z kolegami, ten łypnął poważnym wzrokiem na wychowawczynię siostry.
- A jak ona się zachowywała na lekcjach? – zapytał a mentorski smrodek rozszedł się szeroką falą.
- Bardzo dobrze. – odpowiedziała pani.
Erna urosła o centymetr albo dwa od tej pochwały.



***


Na inauguracji Erna była jedynym dzieckiem w szkole [podobnie jak Nowy Człowiek dwa pierwsze wrześnie temu] obdarowanym rogiem obfitości, zwanym u nas roboczo marchwią.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz