czwartek, 1 listopada 2012

2.129

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, – spytała podenerwowana Erna stając w drzwiach. – że dzisiaj jest święto dyni? Mama?
I strząsnęła z siebie tornister.
Po czym strząsnęła z siebie kurtkę, czapkę i szalik. Oraz buty. Lewy i prawy.
Ojej. Jakoś nie przyszło mi to do głowy, córko, żeby cię trzymać na bieżąco z celtyckimi rytuałami.
- Erno, - wrzasnęłam. – Erno, wracaj i posprzątaj, co tu narozra …
- Ale mama! – jęknął zblazowany głosik ze sporej oddali.


Fazę na
Halloween mam tylko na blogasku.
W prawdziwym życiu jest mi to równie obojętne, jak zaokienna aura.


A sama wolę postać w te dni na zatłoczonym cmentarzu. Choćby w kaloszach i w deszczu, jak dziś. I nie mam poczucia, że to czcze i udawane.
Odstanie godziny albo dwóch przy grobach i obecność przy tych, których znałam dawno temu albo wcale się wpisuje w coroczny rytuał jesiennego umierania, opadających liści i krótkiego dnia.
Śmierć, która jest częścią życia.
I jakoś mnie nie rażą futra wytrzepane z naftaliny pierwszy raz w sezonie i białe kołnierzyki i krawaty spinające nienawykłe, czerwone gardła.
Defilada – my jeszcze żyjemy i się świetnie mamy jest oczywista. Naturalna.
Też podkręcam przed wyjściem niebyłe rumieńce pędzlem i stosownymi kosmetykami.

I oczywiście mi żal, że cmentarz już nie wonieje stearyną, od kiedy otwarte znicze w glinianych czarkach poległy w starciu z plastikową produkcją made in China. Żal, bo miałam zawodowstwo z moczenia palców w gorącym wosku i niezauważenie strącałam świeczkowe odlewy tak, żeby się to nie rzucało w oczy ciotkom, zagrabiającym ziemię wokół grobów w dywanik.

Wtedy byłam nieśmiertelna. Z upływem lat jestem coraz mniej.




˚˚˚˚˚





A właściwie to tak.
Być znowu nieśmiertelną. Wymyślmy lepszą wersję mnie. Na kawie w słoneczny dzień z przyjaciółkami. Mogę być tą nieśmiałą brunetą bez grzywki, bo fe, grzywki są takie passé. Szpilki na takich stopach, których już nigdy nie będę miała. Dreaming jest za free.
Więc fruu w szmaragdową wodę w jedwabnej kiecce.
Mieć wszystko jeszcze przed i prawie nic za.

Ha.

Czasami się budzę i między snem a skokiem w dzień świstaka miewam wrażenie, że to realne.
A czasem w fazie REM mi się objawia surowa fizjonomia Perfekcyjnej Pani Domu. Twarz się wykrzywia i z obrzydzeniem cedzi, bezczelnie wlepiając we mnie gały:
- Paskudnie wyglądasz nieumalowana.
Buaaa. Wyskakuję z pościeli w przytomność niemal pionowo, jak wampir.






39 komentarzy:

  1. kiedy meiszkalam w Polsce "te dni" byly dla mnie bardzo wazne i piekne. tez stalam na cmentarzu. i moczylam paluchy w wosku.
    dla moich dzieci bedzie wazne trick or treat.

    OdpowiedzUsuń
  2. moje dziecko chwile temu podeszlo do kompa i pyta: czy tam bylo napisane "zimno"?
    a twierdzi, ze nie czyta po polsku :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => ingrid: ojej! nauczyłam Twoje dziecko czytać!
      (... a swojego nie potrafię ... ;))) )

      Usuń
    2. A ja wczoraj z radością odkryłam, że wracają powoli, nieśmiało te zapamiętane sprzed lat odkryte znicze-knot zatopiony w glinianej miseczce pełnej wosku? stearyny? ...widziałam kilkanaście(sic!)liczyłam...na Górczynie i Junikowie...

      Usuń
  3. tez tak mialam
    znicze, paluchy, patyki do podpalania
    ogolna dzieciaca radosc

    i bluszcz a grobie pra pra babki w Szamotulach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Aniaha: jest moc w tym wspomnieniu, prawda? prawie czuję ciepły wosk na palcach :))

      Usuń
    2. :) Ja robiłam z kuzynostwem konkursy na największą palcową kulkę z wosku. Najlepiej jak była rożnokolorowa. W czasach braku kulek duńskich woskowa kulka z otworkiem na palucha była wielkim skarbem.

      A pamiętacie kwatery grobów dzieciecych? Jakoś wtedy nie bolały. Były malutkie i ciche.

      Usuń
    3. tia..a ja swój wyjściowy sztywny kożuch w wosku upaprałam... oj problem był:)
      a ja go nie lubiłam, bo sztywna nigdy nie byłam.

      Usuń
    4. >zorka..niestety nadal są.. i nadal ich przybywa.teraz krzyczą.
      ja nie mogłam pojąć jak to małe dziecko może umrzeć, przecież się nie zestarzało.

      Usuń
  4. tez dzisiaj myslałam o tych dobrych starach zniczach w kolorowych szkiełkach, z prawdziwym woskiem i maczaniu opuszków
    no i pachniało tym woskiem inaczej jakoś....
    tak bardzo wszystko się zmienia- wciąż mnie to zaskakuje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => zmylanka: zmienia się oczywiście w ZŁĄ stronę ;)
      (ekologiczne, gliniane znicze były poza wszystkim zwyczajnie ładniejsze, niż plastikowe tuby)

      Usuń
  5. Moje dzieciaki uczestniczyły w Swięcie Wszystkich Świętych tylko raz ale i tak uważają, że to najwspanialsze polskie święto!
    A co do nieśmiertelności...też mi się kiedyś tak zdawało ;)
    Ja oprócz maczania paluchów w stearynie uwielbiałam też chorągiewki i wianki z mchu...czy ktoś pamięta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Ania: wianki z mchu - jasne. ale chorągiewki - zupełnie nie. co to?

      Usuń
  6. Zimno, u nas w domu też był foch dyniowy - że nie mamy, że nie organizujemy imprezki.

    OdpowiedzUsuń
  7. bardzo ładnie napisałaś, znowu mam myśl, że to mógłby być mój wpis...
    U nas jeszcze zawsze po kolacji była nocna wyprawa na cmentarz jak na pasterkę.
    Może trzeba pokazać dzieciom, jak maczać paluchy w wosku? ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => drobneprzyjemnosci: przy obecnych zniczach próba utopienia w nich palca grozi utratą ręki ;)

      Usuń
  8. Nasza dynia leży i czeka na kuchenne podboje. Może wtedy zrobię z niej artystyczny lampion, ale nie straszny. Nie podoba mi się zastępowanie pięknej polskiej tradycji inną kulturą. Plus dla naszego przedszkola za brak jakichkolwiek aluzji do Haloween.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Jagoda: myślę, że nadal daleko do zastąpienia znicza dynią.
      na szczęście.

      Usuń
  9. te dni to dla mnie "seeezamki nagrobkowe, seeezamki" . w moich czasach po cmentarzu, wówczas jedynym z bliskimi, teraz mam już kilka do odwiedzenia, chodzili sprzedawcy sezamek, chorągiewek nagrobkowych wbijanych w ziemne, "odornowane" groby, oraz sprzedawcy żółtego piasku do wysypywania przestrzeni między grobami. została mi z tego właśnie zbitka "sezamki nagrobkowe" i chyba już tak zostanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Adam: nie znam sezamków, ani zwyczaju sypania piaskiem, ani chorągiewek.
      intrygujące!

      Usuń
  10. Cudnie ujęte - też mam takie chwilę, kiedy chcę być znowu na samym początku drogi...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  11. tak, ja też dokładnie pamiętam woskowe pazury:))
    cmentarna zabawa naszego pokolenia;)

    i wierzę w to, że jeszcze wiele przed nami:))
    nie bać się ryzyka, nie myśleć o konsekwencjach,
    nie studzić emocji chłodnym umysłem...:)
    też czasem szukam w sobie siebie z tamtych lat:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Alcydło Kr.: lubię to sformułowanie "cmentarne zabawy naszego pokolenia". normalnie wstęp do noweli ;)

      Usuń
  12. Ja też miałam mistrzostwo w moczeniu palców w gorącym wosku ... i na zawsze już prawdziwe znicze to te właśnie w glinianych miseczkach. Jakoś nie wczuwam się w te wielgaśne z pozytywkami ...

    OdpowiedzUsuń
  13. Zimno)) fajnie jest czytać wpisy o cmentarnych zabawach naszego pokolenia;-)jak to ujęło Alcydło. Cmentarze jako dziecko lubiłam i nocne wyprawy w listopadowe święto, kiedy to zapach i widok zapierał dech... dziś już nie lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => teatralna: im bardziej ten dzień jest osobisty i im bardziej dotyczy bliskich, tym mniej go można lubić, mam wrażenie.

      Usuń
  14. też wczoraj z przyjaciółmi rozmawialiśmy o starych zniczach - tych bez pokrywek. zauważyłaś, że teraz nie ma już łuny nad cmentarzami? owszem są pięknie rozświetlone na czerwono (lubię patrzeć w te dni na nasz wiejski cmentarz, który jako memento mori mam na sąsiedniej górce), ale nie ma łuny. a dawniej była :)
    wosk oczywiście też zbieraliśmy - obok rękawiczek robiliśmy jeszcze woskowe kule - rzecz jasna w tajemnicy przed dorosłymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => bojulia: tak, nie ma łuny. acz z drugiej strony te plastiki dłużej się palą :)
      propedeutyka użycia znicza. semestr pierwszy.

      Usuń
  15. Podczytuję czasem, bo lubię :)

    OdpowiedzUsuń
  16. chyba wszystko, co przypomina dzieciństwo jest piękne :))
    Ja nie lubię tłumów w chwili, kiedy potrzebuję spokoju i zadumy. I nie lubię robić niczego na hura, dlatego że wszyscy i taki zwyczaj, niezależnie od tego, czy mam na to ochotę, czy nie. Dlatego wszelkie takie zbiorowki mnie odstręczają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Ewa: a moc płynąca ze wspólnych, gromadnych przeżyć? nic a nic?

      Usuń
  17. Zimno, przeczytałam Szopkę. Jestem pod wrażeniem, jak autorka zmienia skórę. Jak łatwo prześlizguje się po ludzkich głowach za nic mając też czas. Znam takiego Maciusia, na szczęście nie u siebie, bo czasami mam wrażenie, że ja jestem tą krzyczącą. Fascynujące jest dla mnie to, że nie mogę sobie w głowie ułożyć obrazu autorki przez to jej zmienianie skóry w książce. I że w każdej czuje się świetnie, choć męskie postacie chyba mają wyraźniejsze charaktery, nawet, a może szczególnie pan Dulski.

    Dziś biorę się za Masłowską. Wojnę polsko - ruską pamiętam tylko z filmu. Kocham w nim rolę Szyca. Bardzo podobała mi się Sonia Bohosiewicz a Andżela zupełnie jak lalki Zazie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => tilula: cieszę się!
      (no i uff, ulga, że nie tylko ja mam taki hurra-optymistyczny odbiór "Szopki")

      Usuń
  18. z dzieciństwa kojarzą mi się przede wszystkim zaduszki, wizyta na Powązkach i grób Jana Brzechwy ... zapach zniczy bezcennny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Autumn: dopiero w czasie pisania notki uzmysłowiłam sobie, jakie ciepłe są moje cmentarne wspomnienia z dzieciństwa.

      Usuń
  19. JEJ! Pojęcia nie mam jak tu dziś do Ciebie i do tego konkretnego wpisu trafiłam ALE to co napisałaś o zaduszkach ze "starych czasów" to jakby z moich wspomnień wyjęte tylko ja tego tak ciekawie w słowa ułożyć nie umiałam! palce w wosku... jej, tyle wspomnień!

    OdpowiedzUsuń