środa, 17 kwietnia 2013

2.179

Zwarta kompozycja bloga wymagałaby teraz dodziergania logicznego spójnika, a jakże, między wątkiem nieuchronnego umierania (i spoczywania – dajmy na to - pod przystankiem), a problematyką poszarpanych nocy wielodzietnej matki. 

Że się tu wszystko tak po prostu spina w całość.

Otóż tym spójnikiem będzie przeterminowany wywiad z moją imienniczką Terlikowską. Ostatnio, wiadomo, głównie obieram ziemniaki (odrabiam lekcje w nauczaniu wczesnoszkolnym, piorę bieliznę i przypalam garnki), obieram ziemniaki zamiast porzundnego blogowania, więc wywiad z moją imienniczką przeleżał niemal miesiąc w tym miejscu na kanapie, w którym gromadzę nieświeżą, ale nadal wartą uwagi prasę.
I oto dzisiaj z makulatury powstaj(ę).

Ale cóż ma Małgorzata Terlikowska wspólnego ze śmiercią, spytacie?
(Od zawsze chciałam użyć na blogasku tej figury stylistycznej prosto z bajki.
I voilà.)
Ależ ma masę wspólnego, ale o tym zaraz.

Tymczasem na moment przesuwamy oko kamery nad jakąś ciasną i nieoczywistą lokalizację w miejscu mojego zamieszkania, na coś w rodzaju wąskiego korytarza przy drzwiach do łazienki albo na klaustrofobiczną przestrzeń przy wejściu, za wieszakiem. Jakimś cudem przydybała mnie tam Erna (odwieszałam płaszcz albo odstawiałam kalosz, gnałam do łazienki z butlą wybielacza), więc w tym wąskim gardle domu ucapiła mnie Erna i urządza wernisaże. W sekundę rozpościera przede mną naręcze swoich prac, podekscytowana. Które jej, a które panien z trzeciej klasy pyta, bo dzisiaj się integrowała w czasie przerw z klasą brata. Wskazuję bez pudła. Erna drży (rzecz się dzieje przy dość znacznym stężeniu egzaltacji):
- SKĄD WIEDZIAŁAŚ???
No przecież to jasne. Twoje, Erno, są po prostu najbardziej (i próbuję się wydostać na otwartą przestrzeń, ale to na darmo).
Naraz zza ramienia Erny wychynął Silny i nuże! lustrować arcydzieła siostry okiem marszanda.
- Twoja jest taka ładna, - rzecze – taka, że mi sie aż kjencom uszy …
Erna płonie, drży, omdlewa i tak dalej (a w kolejnej sekundzie odnotowują mięsiste starcie, Silny i Erna, jakieś gwałtowne skrzyżowanie szabel, literalnie, jakiś atak albo samoobronę, paznokcie, pięści, szramy na twarzy, łzy, wrzask, krew i użalanie).



Wróćmy zatem do Małgorzaty, żony Tomasza.
Przeczytałam wywiad do sobotniego śniadania. Pomyślałam, że o ile działam w zbliżonej patologii, co pani Małgorzata, to jej doświadczenia jednak nie są z tego świata (co mój).

Dla żadnego z moich dzieci nadejście kolejnych nie było „rozrywką” ani oczekiwaną atrakcją, przeciwnie - bywało źródłem traum.
„Czy nie wzrusza cię, że dzieci proszą o kolejne dzieci?” – pyta ginekolog panią Małgorzatę.
Jak wychowywać dzieci, żeby prosiły nie o konsolę (nie o miecz, chamochodzik, nie o lalkę Monster High), ale o brata? Siostrę? O jeszcze czternastu braci?
W głębi duszy niepokoi mnie potencjalny przepis na takie wychowanie, ale i tak chylę czoła. Jest moc. I nie dziwię się niczemu. To znaczy – nie przesadnie. Dziwi mnie raczej histeryczna reakcja społeczeństwa w komentarzach do wywiadu, że o rety albo o buacha cha. Przecież oni tylko literalnie się stosują do kanonów tej religii, którą wyznaje teoretyczna większość społeczeństwa na terenie tutejszego kraju.
Podporządkowują się bez cienia wątpliwości, bez mrugania oczkiem, bez naciągania, ło matko, szacun.

Ale jednego nie mogę.




A jeśli się Marysia zakocha w koleżance? ''Mamo, tato, jestem lesbijką. Od roku mieszkam z partnerką''.

Byłaby to dla mnie totalna klęska wychowawcza.

Co to ma wspólnego z wychowaniem?

Moim zdaniem sporo. Powiedziałabym: ''Marysiu, kocham cię jak dotąd. Ale nie zgadzam się, żebyś na Wigilię przychodziła do nas z partnerką''.

W imię czego?

W imię miłości do własnej córki. I troski o jej zbawienie. W naszym świecie to się nie mieści, że facet spotyka się z facetem i z nim sypia. Albo kobieta z kobietą.



No nie mogę.
Fanaberia przytwierdzania płodnych naklejek do kalendarza – proszę bardzo.
Ban na międzypłciowe przyjaźnie – dlaczego nie, jeżeli to komuś sprawia perwersyjną radość.
Ganianie za dziećmi po domu, chociaż chciałoby się pójść do pracy – przy pewnym poziomie determinacji każdy argument jest właściwy, żeby uzasadnić, że wielodzietna matka w pracy jest oksymoronem i w ogóle, śmierdzi, dymi i nieprawda.
Ale nigdy i żadną miarą nie zrozumiem odrzucenia własnego dziecka.

Kiedyś pisałam tu o związkach partnerskich. Osobiście i we własnym interesie mnie to w istocie cznia, związek partnerski, a tym bardziej związek jednopłciowy, mam heteroseksualny, zalegalizowany i tak dalej. Ale nie mogę sobie nie zadawać pytania o to, co się stanie, jeżeli moje dziecko? Jeżeli moje dziecko - to chciałabym, żeby mogło sobie ułożyć życie bez wygibasów. Moje dziecko, ale też dziecko tego pana i tamtej pani, i tamci dwaj goście w pizzerii, przy małym stoliku tacy zakochani.

Żadna idea nie jest warta tego, żeby dla niej składać ofiarę z własnego dzieciaka.
W ogóle, żadna idea nie jest warta tego, żeby dla niej składać ofiarę z ludzi.

Czy może jest? A jeżeli – to jaka?



Niech będzie z tego konkurs numer 6, mam jeszcze dwie książki do rozdania.
Proszę, napiszcie co sądzicie o ofierze dla idei. Czas – do piątku, godz. 20.
Będę też zobowiązana za głosowanie pod odpowiedziami. Powiedzmy, że do niedzieli, godz. 20.


A tu tematycznie – Filip Łobodziński, Jarosław Gugała i Georges Brassens.
Dla idei ponieść śmierć? Któż zna ideę lepszą?
Ja! Ja! Ja!





44 komentarze:

  1. Zawsze mnie trafia, jak słyszę o rozmaitych "poświęceniach". Poświęcił karierę dla rodziny, rodzinę dla kariery, ideał dla kasy, kasę dla ideału, cokolwiek dla czegokolwiek. Na litość.

    Moim zdaniem używanie takich figur, to po prostu nieumiejętność wzięcia odpowiedzialności za własne WYBORY.

    Wybieram "ganianie za dziećmi po domu". To ma plusy i minusy, ale to mój wybór, podjęty świadomie i póki co jestem z niego bardziej niż zadowolona. Jak przestanę, to może wybiorę co innego.

    I nawet jak się okaże, że na "co innego" jest za późno, to biadolić nie zamierzam, bo sama se wybrałam. Bo to był najlepszy wybór jaki W DANEJ CHWILI widziałam.

    A skoro sama wybieram, to czemu miałabym mówić o "ofierze"? Nawet, jeśli wybór byłby (nie jest ;) ) między sytuacją "niezbyt mi pasuje" a "nie pasuje mi zupełnie". To wybieram dla siebie. To, co łatwiej mi zaakceptować. Bo np. (czysto teoretycznie) bardziej zależy mi na czyimś zadowoleniu niż własnym. Bo poczuwam się do czegoś tam (misji, obowiązku, cholera wie) i to jest dla mnie ważniejsze niż wygoda.

    No ale skoro wybieram SAMA to jakie poświęcenie? Zawsze wybieram to, co jest DLA MNIE z jakichś względów ważniejsze.

    Gdybym miała za sprawą jakiejś decyzji czuć się poświęcającą męczennicą, to bym podjęła inną.

    Ofiara dla idei ładnie sprawdza się w literaturze. W życiu są wybory. I jak zaczynam o jakimś myśleć w kategoriach "ofiary" to zapala mi się czerwona lampka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja się tu Pani Wiewi00ro z całym szacunkiem nie zgodzę, bo chociaż wybory i owszem i konsekwencje niestety również moje, to jednak tak zwany outcome z tych wyborów może przerosnąć, zaskoczyć i ostatecznie przekształcić się w ofiarę, jeżeli jest czymś czego uniesienie oznacza wyrzeczenie siebie; a odpowiadając już samej autorce bloga, w kwestii ofiary dla idei, to szacun i jak się komu podoba, pod warunkiem, że SIEBIE poświęca, dla narodu wielu się poświęciło, dla religii, dla dzieci... ale żeby dzieci, albo innych ludzi, albo zwierzęta nawet dla idei, to już totalna niezgoda! i mam tylko nadzieję, że jeżeli Marysia przyjdzie rzeczywiście pewnego dnia do mamy z takim newsem, to mama nie powie 'jak dotąd' ale 'bez względu na wszystko', bo w teorii łatwo być kimś innym... pozdrawiam, Joanna Kavu /vel Porsgrunn Resident/

      Usuń
  2. Mam od kilku lat dokładnie to samo przemyślenie, że żadna sprawa na tym świecie nie jest warta oddania życia. Tylko inne życia mogą, inni ludzie mogą być tego warci, ale na pewno nie idea. Dodam jednak dla porządku, że nie wierzę w istnienie czegokolwiek po śmierci i chyba też dlatego życie samo w sobie jest dla mnie najwyższą wartością.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że teraz w szkole uczą dzieci czytania ze zrozumieniem. Może łatwiej im będzie zrozumieć, że "Marysiu, kocham cię jak dotąd" nie oznacza "odrzucenia własnego dziecka."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytania może tak, ale gorzej jak ktoś w drugim słowie zaprzecza swojemu pierwszemu.

      Usuń
    2. nikt tu nie sugerował, że tak jest.

      Usuń
    3. no właśnie, czytania ze zrozumieniem, mama powiedziała 'jak dotąd' bo nie byłaś lesbijką, a skoro teraz jesteś, to odtąd już nie! i jak na moje, to na tym właśnie polega odrzucenie, pozdrawiam Porsgrunn Resident

      Usuń
    4. @ anonimowy z 9:38 : wg mnie popełniasz grubą nadinterpretację i to celowo, rozmyślnie, żeby tylko wyszło na Twoje; w dodatku w moim rozumieniu niezgoda na bywanie partnerki córki pod moim dachem nie oznacza odrzucenia własnego dziecka; jak teściowa nie lubi zięcia, to chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie tego naciągał na odrzucenie własnej córki.

      Usuń
    5. :) @Małgorzato, 'odtąd dotąd' to jednoznacze wyrażenie w języku polskim nie wymaga interpretacji, to była tylko próba wytłumaczenia anonimowemu z 6:49 gdzie leży problem, bo miałam wrażenie, że nie dokońca było to jasne; bywania lub nie bywania nawet nie dotknęłam i absolutnie się zgodzę, że nielubinie partnera dziecka nie jest odrzuceniem dziecka, ale, ale...nie chodzi o to, że mamusia nie lubi partneki córki, mamusia nie chce jej pod własnym dachem nie akceptuje jej orientacji,czyli tego kim jest, a tym samym nie akceptuje orientacji swojej córki, i tym sposobem, przy pomocy logicznego wywodu docieramy do punktu wyjścia, mamusia nie akceptuje córki, czyli ją odrzuca... ps. udało mi się w końcu zalogować, nie jestem już anonimowa

      Usuń
    6. -> Yona - moim zdaniem problem leży w zanikającej kulturze języka. Może wskutek Internetu. "Jak dotąd" to nie to samo co "odtąd dotąd". "Jak dotąd" znaczy kocham cię tak samo jak do tej pory.

      Usuń
    7. Ja uważam, że dziecko jest ponad wszystkie idee. Idee według zimna, bo według mnie są to normy moralne. Uważam, że jeżeli dziecko wyzywa młodszą dziewczynkę od baranów, a nam sprawia to przykrość, najlepiej schować się pod bukszpan.
      W żadnym razie matka nie powinna dziecka składać na ołtarzu.
      "Jesteś w związku z kazirodczym? Świetnie, przyprowadź swoją miłość na Wigilię."
      "Robisz skok w bok? Świetnie, na Wielkanoc przyjdź ze wszystkimi żonami pobocznymi"
      "Robisz skok na bank? Kocham cię jak dotąd (wersja dla mniej biegłych w polskim - kocham cię jak do tej pory), córeczko, przynieś na niedzielny obiad wszystkie swoje wytrychy."
      Córeczka z wytrychem jest oczywiście akcentem feministycznym.

      PS. I pytanie konkursowe bez nagrody książkowej dla Yony - jak jest różnica między zwrotem "jak do tej pory" a zwrotem "od tamtej pory do tej pory"?

      Usuń
    8. tia... no przyznaję, popełniłam błąd, uzałam, że nie ma miejsca na interpretację, a jednak jest i co gorsza dokonałam, być może niefortunnego, skrótu myślowego... hehehe mniej biegłych w języku polskim, w rzeczy samej... pogimnastykujmy się trochę, drogie anonimy... jak dotąd, jak do tej pory, jak do tego momentu, dzisiaj cię jeszcze kocham tak jak wczoraj, dzisiaj się jeszcze nic nie zmieniło, ale... nie rób tego czy tamtego...a jeżeli zrobi, to też będzie 'jak dotąd'? może dobrze by sobie było wyobrazić sytuację, kiedy szef mówi do anonima, który właśnie przyszedł z życiowym pomysłem: byliśmy z pani/a jak dotąd zadowoleni, ale niech pani/pan nie próbuje podejmować żadnej inicjatywy!; czy to znaczy, że jeżeli anonim podjemie inicjatywę, to szef będzie nadal zadowolony jak dotąd??
      ps. też bym się schowała pod bukszpan, gdyby przyszło mi do głowy porównywać związek kazirodczy z homoseksualnym (i te inne tam wyszczególnione powyżej)brrrrrrrrrrr

      Usuń
  4. też nie rozumiem dlaczego ludzi ten wywiad tak oburza/śmieszy. wg spisu powszechnego, 87,5 procenta Polaków wyznaje religię której nakazy literalnie wypełniają państwo Terlikowscy. A wg tego kościoła, dogmaty i prawdy okreslone przez tzw. tradycję Kościoła stoją na równi (ważności) z Biblią. Ci państwo nie wybierają co im pasuje, tylko stosują.
    Natomiast ja mogę mieć o tym swoje zdanie. I kwestia: "kocham córkę ale nie pozwolę jej przyjść na Wigilię z partnerką" jest dla mnie okropna. Obrzydzają mnie wszystkie: bardzo cię kocham ale. Bardzo cię kocham ale musisz zakochać się w białym ,katolickim mężczyźnie który myśli tak jak my. Bardzo cię kocham ale musisz wyglądać tak i tak. Bardzo cię kocham ale nie zostaniesz stolarzem choć tak bardzo ci zależy. Nie ma nic ważniejszego nad kontakt i relację z własnym dzieckiem. Nic.
    Ja obserwuję sytuację z drugiej strony- mojego przyjaciela, który jest od kilku lat we wspaniałym związku, pełnym miłości i bliskości. I nie może tej swojej najbliższej, ukochanej osoby przyprowadzić do swojego domu rodzinnego. Musi wybierać. A zapewniam was, takie wybory są straszne.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moje dzieci bardzo czekaly na swoje rodzenstwo. Najstarszy syn mial dwa lata jak urodzila mu sie siostra i zakochal sie w niej od pierwszego wejrzenia. Jak rodzil sie najmlodszy, to starszaki nie mogly sie doczekac. Sa wspanialym rodzenstwem, rozczarowanym faktem, ze jest ich tak malo. Nie mam pojecia, czy to moja lub meza zasluga. Chyba nie. Tacy sa i juz.

    Pani MT gleboko wierzy, ze homoseksualizm zamyla droge do zycia wiecznego. Dlaczego tego nie mozna uszanowac? Jestem katoliczka, ale nie umialabym byc tak radykalna. Ale szanuje . Nie oceniam. Zwlaszcza ze ona nie mowi," wyrzucilabym corke z domu i znienawidzilabym".

    OdpowiedzUsuń
  6. hmmm wywiadu nie doczytałam...szkoda mi kobiety poza tym hipokryzja katolicka zawsze mnie powalała na łopatki.
    Ja tez jestem wyznawcą zasady - nie ma wiary, idei, sprawy dla której warto poświęcić życie czy własne dziecko!! z czasem człowiek zaczyna doceniać to co ma najważniejszego, zdrowie i życie własne i rodziny. Każdy wiekowy, który mówi jak młody gówniarz mnie bawi do łez.
    Nie wiem czy nie bredze trochę gorączkuję ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ofiarować dla idei mogę swój czas, zaangażowanie bądź pieniądze. Nie człowieka.
    Nie moją córkę.
    Radziłabym Pani Terlikowskiej nie wypowiadać takich ostatecznych opinii o tym, co Jej nie spotkało. Moja córka jest lesbijką i kocham Ją niezmiennie mocno. Jej dziewczynę lubię i szanuję. I chyba o zwykły szacunek chodzi najbardziej.
    I też mam marzenie, że żyją sobie w świecie idealnym gdzie nikt nie robi z ich miłości rzeczy zakazanej.
    I wierzę w Boga, który kocha ludzi niezależnie od ich orientacji seksualnej, koloru skóry czy innych spraw na tym padole związanych z nietolerancją.

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam wywiad do końca, ale na raty. Nie dałam rady za jednym zamachem...Za kawę już dziś dziękuje - ciśnienie 200/160!!!!!!! Z pani Małgorzaty bije pozorny spokój, uśmiech,radość i dobro, ale nawet ona świadomie czy podświadomie pokazuje swoje oblicze nietolerancji i zacietrzewienia a także - o tak - bezmyślności. Bo tak jest napisane, bo tak mówi Kościół. Szanuję jej konsekwencję i upor w wychowaniu, ale...Powiedzenie dziecku:"Marysiu, nie możesz przyjść na Wigilię ze swoją partnerką" to jest właśnie odrzucenie swojego dziecka. Bo może dla tego dziecka Wigilia z najbliższymi jest tym najważniejsym dniem w roku.Bo może chciałoby się opłatkiem i życzeniami obdizelić z tymi, których kocha. Bo właśnie wtedy życzenia radosnych świąt składanych przez mamusię i tatusia byłyby świadectwem ich hipokryzji a nie miłości bezwarunkowej.Bo rodzice niestety - nie zawsze wiedzą co jest dla dzieci najlepsze...

    OdpowiedzUsuń
  9. jak napisałaś o ofierze dla idei, to automatycznie mi brassens zadźwięczał w głowie ;). dobra, a gdyby to dziecko np. poszło do więzienia? za morderstwo? nie uznałabyś, że to absolutna klęska wychowawcza? a gdyby tylko zadawało się z mordercami albo mafią? nie powiedziałabyś "kocham cię jak dotąd, ale nie wpuszczę ich za swój próg"?
    oczywiście DLA NAS to jest zupełnie inna kategoria, mafioso a homoseksualista, ale dla tej pani w jej świecie niekoniecznie. nie usprawiedliwiam, nie tłumaczę, też próbuję zrozumieć.

    OdpowiedzUsuń
  10. A mnie zatkalo przy imperatywie: muszę 'rodzine' Piotrusia skrytykować.
    (Jedenaste: Krytykuj blizniego swego za plecami jego?)
    Rzecze kobieta, ktora piec akapitow wyzej sarka na to, ze wysluchuje glupich komentarzy na temat wlasnej rodziny?
    Nie dokonczylam. Cisnienie mi sie niezdrowo unioslo.

    OdpowiedzUsuń
  11. A moim zdaniem ofiara dla idei ma sens! Jesli sie w cos wierzy, jesli jest sie przekonanym o wartosci tego czegos, to jak najbardziej warto poniesc ofiare... Zreszta sformuowanie "poniesc ofiare" jest troche niefortunne. Bo na przyklad ja wierze, ze w zdrowym ciele zdrowy duch. I w imie tej idei regularnie cwicze. Jaka tu ofiara??? Ano wielka:) Nanawidze tego robic;) A jednak sie poswiecam. Czy warto? Oczywiscie,ze tak. To jest infantylny przyklad, ale jakze obrazowy:)
    Ela

    OdpowiedzUsuń
  12. dlaczego mówisz o odrzuceniu własnego dziecka? przecież ona powiedziałaby, że kocha córkę lesbijkę. tylko nie zgadza się na sodomię pod własnym dachem, nic więcej, jestem tego pewna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To gdzie podczas wigilii kopuluje się ze zwierzętami? Bo takie jest znaczenie w języku polskim słowa sodomia. Pomijając już samo użycie słowa naprawdę myślisz, że na wigilię przyprowadza się partnera żeby uprawiać z nim seks?
      joa

      Usuń
  13. Tu Goldina:

    Wywiad z panią MT przeczytałam i granice tego, co jestem w stanie zaakceptować mam ustawione zdecydowanie gdzie indziej. Część z tego, co dla pani MT jest bliskie, dla mnie jest dalekie jak Księżyc. Generalnie jednak wywiad mi się bardzo podobał, dawno nie czytałam wywiadu, w którym dwie inteligente osoby, o odmiennych poglądach rozmawiają spokojnie, chociaż wcale nie unikają kontrowersyjnych tematów. Szacun dla tego pana dziennikarza i dla pani MT.

    Jednak dziwią mnie i śmieszą niektóre komentarze w stylu "jak można mówić, że nie zaakceptuje się córki z partnerką na Wigilii".
    Życie uczy pokory - czy naprawdę bylibyście w stanie, kochani komentujący, zaakceptować każdego na Wigilii?
    Nasze dzieci nie są naszą własnością - trąbi się o tym na około. Jednak czy jestesmy naprawdę w stanie zaakceptować wszystkie konsekwencje tego faktu? To, że dzieci mają prawo do własnych wyborów? Większość rodziców (w tym i ja) zakłada milcząco, że wybory dzieci nie będą odbiegać od ich własnych. A co jeśli będzie inaczej?
    POza tym ten medal ma i drugą stronę: my nie jesteśmy niewolnikami naszych dzieci. Akceptacja ich osoby nie oznacza automatycznej akceptacji ich wyborów.

    Mały test: wyobraźcie sobie osobę, której w żaden sposób nie jesteście w stanie zaakceptować w swoim otoczeniu. Każdy taką osobę chyba ma. Dla jednych będzie to zdeklarowany gej, dla innych Antoni Macierewicz, dla innych Janusz Palikot, skin, członek Młodzieży Wszechpolskiej, wielbiciel Kim Dzong Una, ewentualnie ktoś znajomy, np. były mąż porzuconej przyjaciółki. I wyobraźcie sobie, że wasze dziecko zakochuje się w tej osobie (pomijamy różnice wieku, chodzi o wyorażenie sobie sytuacji, w której uczucia wasze i dziecka do tej osoby diametralnie się różnią). Czy kochani komentujący byliby w stanie zaakceptować każdego na Wigilii?
    Bo ja uczciwie mówię, że nie byłabym w stanie. Mimo mojej miłości i szacunku dla dzieci. I właśnie z powodu tego szacunku dla ich wyborów musiałabym przeorganizować jakoś rodzinne Święta.

    Dawanie wolności dzieciom czasami boli i miłość też czasami boli. Miłość to nie zawsze cukierkowe Święta. Czasami jest to zmaganie - główie ze sobą, z demonami w swoim wnętrzu.
    "Ofiara" ma wiele znaczeń. I tak jak nie zamierzam poświecać dzieci na ołtarzu żadnej mojej idei, tak nie poświęcę też siebie dla idei cudzych. Amen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanowna, popełniłaś tu poważny błąd myślowy utożsamiając ludzi nieakceptowanych ze względu na ich poglądy i wynikające z nich zachowania z tymi, których nie chce się zaakceptować ze względu na ich cechy od nich niezależne - Kocham Cię jak dotąd, ale nie przychodź na wgilię z (właściwe wybrać): blondynką, azjatą, kobietą, garbatym, wysokim, głuchym, przystojnym, zgrabną, mówiącym piskliwym głosem itd.
      I o ile nie byłabym w stanie zaakceptować niektórych z Twojej listy, to odrzucanie człowieka ze względu na cechy od niego niezależne wydaje mi się krańcowym sk...ństwem. Szczególnie jeśli chodzić może o osobę wybraną przez dziecko - tak bliską mi.
      Joa

      Usuń
  14. Goldina - konkretnie to stawiasz znak równości między homo a = podłym człowiekiem albo głupim albo homofobem albo faszystą albo wielokrotnym mordercą albo terrorystą albo brejwikiem.
    Brawo i gratulacje.
    Podczas gdy pani MT powiedziała, ze nie siądzie przy stole wigilijnym z czarnym, pedałem i żydem, ot taki standard malutki.

    teatralna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja uważam, żeście nie zrozumiały tego, co moja żona napisała. Czym innym jest nasza ocena stosunku p. Terlikowskiej do homoseksualizmu - i tego, czy ma ona prawo nie akceptować kogoś ze względu na cechy od tej osoby niezależne, a czym innym - to, czy ma ona obowiązek akceptować każdy wybór dzieci. To dwie zupełnie inne sprawy! Wydaje mi się, że Goldina napisała jasno, że jej granice akceptowalności są dalekie od tych, które ma pani MT.

      Strasznie trudno napisać cokolwiek tak, żeby pospiesznie czytający czytelnicy nie wzięli eksperymentu myślowego za ilustrację poglądów autora; zapewne dla (niemal ?) wszystkich z nas niezbyt zrozumiała jest niechęć/opór p. Terlikowskiej wobec homoseksualistów - nie możemy więc wczuć się w jej sytuację. A jak G. podała przykłady bardziej emocjonalnie pojmowalne, to zaraz: "stawiasz znak równości...". Czytajcie ze zrozumieniem.

      Mam też mieszane uczucia co do tego, czy człowiek ma prawo nie akceptować kogoś ze względu na cechy od owej osoby niezależne. Nie ma prawa jej dyskryminować, prześladować, ale akceptacja to coś dużo więcej. I, rzecz jasna, w tym braku akceptacji nie ma szczególnej chwały czy zasługi, ale wyobraźmy sobie żydowską rodzinę tuż po wojnie, której córka przyprowadza chłopaka - Niemca. Choćby był Bogu ducha winien, nie można od jej rodziców żądać akceptacji!

      A w wypowiedzi p. Terlikowskiej czarnego ani żyda nie pamiętam. Pedała też nie - mówiła o homoseksualistach. To jednak jest pewna różnica.

      Goldie

      Usuń
    2. Bardzo przepraszam, ale czytać ze zrozumieniem można tylko to, co zostało wyrażone w słowie, a nie intencje autorki i jej poglądy znane tylko najbliższym. Więc uwaga o czytaniu ze zrozumieniem jest niepotrzebnym i niezbyt grzecznym przytykiem, bo czytelnik (ja) nie czytał pospiesznie (zresztą skąd panie G. masz wiedzę JAK - pospiesznie bądź nie, post był czytany?). Owszem pani G. zadeklarowała, że jej poglądy są inne iż pani T., lecz następnie podała przykłady osłabiające jej deklarację, choć "bardziej emocjonalnie pojmowalne". Ale po to dobra bozia obdarzyła nas rozumem byśmy potrafili analizować i odróżniać od siebie różne sytuacje. Fakt zakochania się przez homoseksualne dziecko w osobie tej samej płci nie jest jej WYBOREM ("czy ma ona akceptować każdy wybór dzieci")- tak jak nie jest wyborem heteroseksualnego mężczyzny, że zakochuje się w kobietach. Akceptować bądź nie - jako konsekwencję wyboru - możemy co najwyżej konkretną osobę wybraną przez dziecko, a nie seksualność tej osoby.
      Przywołana przez Ciebie sytuacja - czysto hipotetyczna. Żądać akceptacji nie można, ale dziecko - dziewczyna oczekiwać akceptacji od swoich rodziców może, bo jej wybranek (zakładając, że osobiście nie był zaangażowany w mordowanie) jest przede wszystkim człowiekiem a dopiero daleko potem (i tylko dla niektórych) przedstawicielem pewnej mechanicznej wspólnoty zwanej narodem. Dla wyjaśnienia, że nie są to czysto gołosłowne deklaracje, ale sprawa wychowania: Brat mojej babci zginął w czasie wojny broniąc Bydgoszczy. Wdowa po nim jeszcze w czasie wojny poślubiła Niemca - nie żołnierza, nie okupanta, ale Niemca mieszkającego od dawna w Bydgoszczy. I nie została wyklęta z rodziny, bo - mimo traumatycznych przeżyć - wysiedlenia, wywiezienia krewnych do obozu, śmieci traktowali go przede wszystkim jako człowieka, a potem Niemca. I to jest tradycja tolerancji/akceptacji, którą mi przekazano i którą ja teraz staram się przekazywać swojemu dziecku. Dlatego nie mogę się zgodzić na stawianie znaku równości między nieakceptowaniem/ akceptowaniem wszystkich wyborów dziecka niezależnie od powodów akceptacji bądź jej braku (zawinione podejmowanym działaniem bądź spowodowane czynnikami niezależnymi - jak fakt urodzenia się Niemcem bądź homoseksualistą).
      joa

      Usuń
    3. Goldie- "czarny, pedał i żyd"- to takie trio w które się rzuca kamieniami
      i stawia w jednym szeregu, a przykład jest o tyle adekwatny, że ani czarny ani pedał ani żyd nie są w stanie wpłynąć a nie bycie tym kim są w przeciwieństwie do

      cyt. Goldina- "Mały test: wyobraźcie sobie osobę, której w żaden sposób nie jesteście w stanie zaakceptować w swoim otoczeniu. Każdy taką osobę chyba ma. Dla jednych będzie to zdeklarowany gej, dla innych Antoni Macierewicz, dla innych Janusz Palikot, skin, członek Młodzieży Wszechpolskiej, wielbiciel Kim Dzong Una, ewentualnie ktoś znajomy, np. były mąż porzuconej przyjaciółki. I wyobraźcie sobie, że wasze dziecko zakochuje się w tej osobie (pomijamy różnice wieku, chodzi o wyorażenie sobie sytuacji, w której uczucia wasze i dziecka do tej osoby diametralnie się różnią). Czy kochani komentujący byliby w stanie zaakceptować każdego na Wigilii?"

      Usuń
    4. Droga teatralna i reszto,

      w sumie pisałem trochę za ostro, za co przepraszam.

      No to coming-out :-): jestem Żydem (szkoda, że nie czarnym...), przez pewien czas zdecydowanie niekochanym przez przyszłych teściów. Uważałem ich uprzedzenia za niesprawiedliwe i niemądre, ale nigdy nie uważałem, że mają *obowiązek* mnie lubić. To było zadanie dla mnie.

      Pani Terlikowska ewidentnie walczy z dysonansem poznawczym przez odsunięcie problemu na dystans. Wmawianie jej jednak niechęci do całego tria jest niesprawiedliwe, choćby miało być tylko przejaskrawioną ilustracją. Nawet jej homofobia, mam wrażenie, nie jest całkiem typowa. To jest jednak poważna sprawa i poważny problem dla tych, którzy swoją wiarę traktują na serio - jak pogodzić kategoryczne i solidnie oparte na Piśmie Świętym nauczanie Kościoła z codziennym doświadczeniem, szczególnie doświadczeniem krzywd, jakich homoseksualiści doznają ze względu na to nauczanie. Ostatnie zdanie dotyczy i mnie; udzielam sobie odpowiedzi innych niż p. Terlikowska, bo, mam wrażenie, bardziej ufam własnemu sumieniu i osądowi ni rozstrzygniciom doktrynalnym, mam też pewnie nieco inne doświadczenia życiowe.

      Boję się jednak rewolucyjnego zapału (za Pratchettem: pull the society dragging and kicking into the century of the fruitbat), który zadekretuje obowiązek akceptacji (czytaj: pozytywnych emocji, a nie: braku negatywnych), po pierwsze dlatego, że to też przemoc, a po drugie: bo spotka (spotyka?) się z kontr-rewolucją.

      Jestem członkiem Kościoła, traktuję tę wspólnotę poważnie i mam nadzieję, że jeszcze za mojego życia ten (i parę innych) dysonansów poznawczych znajdzie również doktrynalne rozstrzygnięcie. Na razie pozostaje mi wiara w prymat rozstrzygnięć sumienia nad doktryną.

      Moje i mojej żony posty dotyczyły jednak czego innego: nie osądu moralnego homoseksualizmu, czy jakiejkolwiek innej cechy wrodzonej, tylko prawa rodzica/rodziny do niezależności opinii od wyborów dzieci/krewnych i do meblowania Wigilii po swojemu. Mam w rodzinie faceta, która na rodzinne uroczystości, na przestrzeni dwóch dekad, przyprowadza kolejne partnerki. Ma dobry gust i jest atrakcyjny - więc są to niezmiennie bardzo fajne, miłe kobiety. Po paru latach przywiązujemy się do nich, ich dzieci itd. A potem - bęc, zmiana! Mamy obowiązek zapraszać go razem z aktualną partnerką, czy nie? Różni członkowie rodziny udzielają sobie na to pytanie różnych odpowiedzi - i chyba mają prawo.

      Wracając do p. Terlikowskiej - uważam że właściwym testem na jej homofobię lub jej brak byłoby nie to, czy sama zaprosiłaby córkę z hipotetyczną partnerką na Wigilię, ale czy, zaproszona, przyszłaby do nich w Drugie Święto.

      Ukłony

      Goldie

      Usuń
    5. Znieść wigilię! Potwornie traumatyzujące święto! :)
      A tak poważnie. To jest konkretny problem - co zrobić z partnerem członka rodziny, który przestał być partnerem? Starszy syn mojego męża przyjeżdżał przez ostatnie dwa lata z narzeczoną na święta - świetna dziewczyna, bardzo ją polubiliśmy (z wzajemnością) no i się rozstali. Szlag nas trafiał, bo młodzieniec już młody nie jest i pora się ustatkować ;), a drugiej takiej ze świecą szukać, ale trudno. Zacisnęliśmy zęby i jak będzie kolejna, to na pewno też przyjedzie. I jak będzie (tfu!) jeszcze i jeszcze, to też będą przyjmowane. Aż do zdechu. Bo dziecko jest dziecko...
      Mój teść też mnie nie znosił. Póki żyła teściowa, z którą miałam rewelacyjne relacje nie był to problem. Po jej śmierci już się zrobił. Jego niechęć do mnie była wręcz zwierzęca. Przez 5 lat nie zadał sobie trudu zapamiętania mojego imienia. Zaakceptowaliśmy :)to oboje i dla spokoju wszystkich zaangażowanych zaprzestaliśmy jakichkolwiek kontaktów. Więc na wigilię szykowałam wałówkę dla mojego teścia (z którym w ogóle nie rozmawiałam, żeby było śmieszniej on utrzymywał kontakty z moimi rodzicami), z którą mój małżonek jechał do niego, spędzali razem wigilię a potem małżonek wracał do domu. Niechęć do mnie nigdy nie spowodowała nieprzyjęcia wałówki :)
      Dlatego wracam do początku: Znieść wigilię! Życie stanie się prostsze! :)
      joa

      Usuń
  15. Będąc w żałobie zrozumiałam, o ile łatwiej byłoby mi ten czas przejść, gdybym była wierząca. Wiara czasami w takich sytuacjach pomaga - zrozumieć, pogodzić się... Cieszę się natomiast z tego, że z powodu niewiary - nie mam wielu ograniczeń, dotyczących własnie np. homoseksualizmu i orientacja płciowa nie determinuje mi poglądu na temat osoby. Zresztą - nawet bliskie pokrewieństwo mi tego poglądu nie determinuje. Dla mnie ważne jest, by ktoś był dobrym człowiekiem (nie nieskazitelnym, kryształowym, po prostu dobrym). Jesli takim jest, to mi wystarczy. I tego będę starała się uczyć dzieci: by były dobrymi ludźmi. I jeszcze- by byli szczęśliwi z własnymi wyborami.
    Jeśli kogoś nie wpuszczam pod dach to jedynie dlatego, że zawiódł mnie na całej linii i nie widzę szansy na poprawę. Jednak jeśli chodzi o dzieci, to wydaje mi się... wydaje, bo temat mnie osobiście nie dotknął, dzieci mam kilkuletnie... a więc wydaje mi się, że dla dzieci byłabym w stanie tę zasadę nagiąć i przebaczyć im naprawdę wiele. Czy wszystko...?

    Ola

    OdpowiedzUsuń
  16. Historia Izaaka
    http://www.youtube.com/watch?v=Zp3K6Dtpjgw
    To tak zamiast komentarza,bo jakbym miała komentować taką postawę, to musiałabym używać samych niecenzuralnych wyrazów.
    Trudno tylko liczyć za każdym razem na boską interwencję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przerazajace, ze dla tylu katolikow wiara konczy sie na starym testamencie, jesli w ogole jest oparta na jakimkolwiek testamencie.

      Usuń
  17. wywiad brrrr. ale ja nie o tym.
    w konkursie też udziału nie biorę, gdyż właśnie przyniósł mi listonosz świeżutką i pachnącą zimną książkę ;-) zabieram się więc za czytanie (stan na dziś u mnie: jeden zbuntowany dwulatek i jedna mająca się urodzić w maju panna-w-brzuchu).
    pozdrawiam ciepło :-)

    OdpowiedzUsuń
  18. Zimno? Daj mi tę książkę bez konkursowej odpowiedzi, a Reszta Świata niech sobie tutaj zgłębiam niuanse polszczyzny...

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja nie o oddawaniu życia za ideę, chociaż - tak!- oddałabym, jakby co :)Mądry, ciepły, bijący prawdą i oczywistością wywiad, bez świętoszkowatego nadęcia. Nie odnoszę wrażenia, aby pani Terlikowska była nieszczęśliwą żoną czy matką. I doskonałość w strzeżeniu i pielęgnowaniu wartości, które się wyznaje, tutaj katolickich właśnie. I nie ma co wyśmiewać praktykowanych metod poczęcia, czy braku akceptacji homoseksualizmu - dura lex, sed lex,mówią prawnicy, a z religią jest podobnie. Kompletną żenadą jest stwierdzanie, że pani Małgorzata jest nieszczęśliwa / sic! /.Są cudną katolicką rodziną. Wzorzec po prostu : patrzcie i podziwiajcie, ot co :) JMS

    OdpowiedzUsuń
  20. przyjciolki swojej corki lesbijki nie chce widziec, ale corke tak? kocha ja niezmiennie, ale gejow nie znosi? czyli nie toleruje swojej corki? i tez jej nie chce ogladac, pomimo ze, nadal kocha? ktos mi wytlumaczy? kocha swoja corke pomimo jej homoseksualizmu czy nie? Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu,
      bo tu dulszczyzną wieje ;-) Pod dywan, pod dywan i nie na głos. Wtedy jakoś damy radę.

      Usuń
  21. Jeszcze raz zabiorę głos. Nie wiem jak określić postawę i światopogląd Pani MT. Religia, której jest ponoć praktykującą wyznawczynią, za podstawowe przykazanie uważa: "Kochaj bliźniego jak siebie samego". Ludzie stając przed ołtarzem i ślubując sobie miłość, wierność i uczciwosć małżeńską najczęściej wybierają jako czytanie List do Koryntian, z ogranymi aż do zlekceważenia słowami, które właśnie tutaj powinny być wypełnione: "miłość cierpliwa jest, łaskawa, NIE SZUKA SWEGO...".
    Jeśli istnieje bezwarunkowa miłość do własnych dzieci, to u pani MT jej nie ma. Bezwarunkowo można kochać tylko wtedy jeśli akceptuje się i szanuje wybory drugiej osoby, bez warunków. Bez względu na to kim ona jest, z kim się zadaje, co robi. To bardzo trudne i wymagające uczucie. Czasami wymagające poświęcenia. Poświęcenia tych własnych oraz tych indoktrynowanych poglądów i postaw (także tych, które pochodzą od bezradnego, niesamodzielnego i zdziecinniałego męża).
    I bez nazywania po nazwisku: katolik. Fanatycy religijni są wszędzie. Też się poświecają. Ale czy o takie poświęcenie w tym życiu chodzi???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ukrywam, że cała ta wymiana myśli zaprząta mnie od wczoraj. I może w tym co napisała Izabelka właśnie leży pies pogrzebany - "kochaj bliźniego swego jak siebie samego". Może tym bezwzględnie podporządkowanym idei brakuje miłości do siebie? Nie potrafią siebie pokochać, bo ciągle nie dorastają do idei, która jest taaaaakaaaa wieeeeelka, więc z tej złości na siebie przychodzi im złość na innych? I poczucie wyższości wobec tych, co jeszcze bardziej do idei nie pasują?
      Może też tak pod wpływem wczorajszych informacji o obchodach rocznicy powstania w getcie pomyślałam sobie, że chyba jedyną ideą, dla której warto się poświęcić jest inny człowiek - konkretny, ze swoimi ułomnościami, niedostawaniem do ideału (i idei). A najczęściej kimś takim jest własne dziecko :) Tylko jak spróbować połączyć miłość do siebie (która też powinna być bezwarunkowa) z poświęceniem dla dziecka? Nie wiem, bo się nie poświęcam!!! :) Tak sobie po prostu zadowoleni z własnego towarzystwa drepczemy przez świat.
      A problem z tymi poświęcającymi dla idei jest taki, że oni równie łatwo (albo i łatwiej), poświęcają innych. Tak jak tę hipotetyczną partnerkę córki Marysi. I na to się zgodzić nie mogę. Jakiekolwiek "poświęcenie się" ma wartość tylko wtedy gdy poświęca się siebie i tylko siebie, bo tak się chce i nikomu innemu (ewentualnie) krzywdy się nie robi.
      joa

      Usuń
  22. Nigdy w życiu nie mów nigdy... bo zazwyczaj życie odpłaci ci tym czego nie chcesz...
    Zimno dotykasz wielkich tematów, wielkich słów, wielkich wartości. Gdy tak się dzieje targają nami emocje, każdy ma rację, prawdę, przekonanie. Występują słowa: często, zawsze, każdy... i gdzieś ucieka to co ważne, istotne o czym za chwile nikt nie pamięta bo przecinki, duże litery, moje "ja" i twoje "och"... Taka niezgoda w naszej naturze, monopol na prawdę, monopol na wiarę, na Boga, na wszystko.
    Jeszcze nie tak dawno pewnie patriotycznie, religijnie, społecznie byłabym wstanie rzucić się dla idei z pieśnią na ustach. Teraz nie... jestem wierzącą osobą i gdy kilka lat temu szłam pielgrzymką do Częstochowy z czteromiesięczną córką w chuście to z każdym krokiem byłam bliżej matek wojny, które uciekają przed żołnierzami, matek głodujących dzieci, które na skraju wyczerpania szukają pożywienia, Matce Czeczence, która w polskich górach straciła czworo swoich dzieci bo zamarzły na śmierć... O czym my mówimy... o ważnych ideach. Pouczamy zawsze innych, obgadujemy, mądrzymy się, wiemy lepiej. Mamy jedno życie, nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby na łożu śmierci żałować dni, w których się nie kochało, nie rozmawiało, których nie można odrobić.
    W trakcie rozważań na filozofii próbowaliśmy odpowiedzieć na pytanie: ile jednostka ma wolności... tyle ile zmieści się pomiędzy wolnością drugiego człowieka, a że nas dużo to i wolności nie dużo :-) Czy rozpychając się łokciami walczymy o swoją wolność czy zabieramy ją innym? A może jedno i drugie? Napisałam, że nie porwie mnie już idea, bo ktoś musi pranie zrobić, obiad ugotować. Zimno na manifę nie chodzę bo idea... zaprowadza nas do sytuacji gdy odbieramy szansę drugiemu człowiekowi na korzystanie z jego wolności. A jak walczyć o zmiany, prawa ktoś zapyta? Już słowo walczyć jest nie na miejscu. Nie wiem... wiem, że nie chcę kłótni o to kto ma rację, o to aby ktoś mówił mi, która racja jest ważniejsza, nie chcę gołych panów całujących się na ulicy ale pani i pana też nie, nie chcę musieć tłumaczyć siedmioletniej dziewczynce co to pedofil, chce żeby była mama i tata... ale czy to ważne, że chcę, chcemy. Ciężko ustawiać granice zwłaszcza społeczne, państwowe. Moja wolność - Twoja wolność Ciągle się depczemy Może tak musi być Ale co będzie gdy chcemy zdeptać innych w imię swojej wolności? Druga wojna światowa, zimna wojna, Darfur, Czeczenia... bo państwo, religia, rasa, kolor skóry. ...

    A świat za 100 lat... mama i mama, babcia i babcia, prababcia i prababcia ot taka seksmisja... a co jeżeli przyjdzie na kontrolę społeczną do rodziny (mama i tata ) pracownik ( tata i tata ) i zabierze dzieci bo to i tamto... ale w roli głównej będzie ich rodzaj komórki rodzinnej??? Zastanawiam się czy może do tego dojść, pewnie tak. Wszystko zależy od ludzi, pewnie teraz będzie odwrotnie... pracownik socjalny ( mama i tata ) przyjdzie do komórki społecznej ( tata i tata ) i zabierze dzieci bo tamto i owamto a w gruncie rzeczy bo co to za komórka rodzinna...

    Wyślijmy się wszyscy na kurs Porozumienia bez Przemocy lub w rzeczywistości zastosujmy uniwersalne przykazanie już tutaj przywołane Kochaj bliźniego swego jak siebie samego!
    Nikt wtedy nie będzie z miną szczęśliwca czy proroka deptać czyjejś wolność i wrzeszczeć gdy ktoś narusza naszą.


    Dobrej niedzieli

    to poza konkursem

    OdpowiedzUsuń
  23. Homoseksualizm jest dla mnie najnormalniejszą rzeczą na świecie, tak jak bycie heterykiem, i w tym diametralnie się różnię od M.T.
    Kryterium orientacji seksualnej w niczym mi nie przeszkadza w serdecznych kontaktach z ludźmi obydwu orientacji.
    Także, jak mam nadzieję, w kontaktach z potencjalnymi partnerami moich potencjalnie homoseksualnych dzieci.
    Homoseksualizm nie jest dla mnie złem i wynaturzeniem (tak, jak kazirodztwo, nomen omen popełniane głównie przez heteryków czy pedofila) jest dla mnie etycznie, moralnie, czy jakkolwiek - zwyczajne, jak heteroseksualizm.
    I nie piszę tego, żeby wdawać się w dyskusje.

    A gdyby moje dziecko popełniało złe czyny, na pewno bym nie milczała, ale bycie homo nie jest dla niczym złym i nie rozumiem tego poplątania z pomieszaniem.

    A ostracyzm matki jest potężną bronią - ohydną i raniącą. Nigdy nie chciałabym zastosować go świadomie wobec własnego dziecka, bez względu na jego orientacje. Równie dobrze można nie zauważać nielubianej synowej czy zbyt liberalnego zięcia.
    I ranić własne dziecko w imię durnych przekonań i własnego, rozrośniętego, ego.
    I o tym jest dla mnie ten kawałek wywiadu.

    OdpowiedzUsuń
  24. Moim zdaniem to co nazywacie odrzuceniem jest dowodem miłości pani Terlikowskiej do hipotetycznie lesbijskiej córki. Z punktu widzenia wiary, którą wyznaje, przyzwolenie na taką relację jest równoznaczne ze zgodą na wieczne potępienie duszy jej córki. wieczne potępienie to nie jest nieobecność na imieninach. matka w takiej sytuacji robi wszystko by swoje dziecko chronić, nawet jeżeli to oznacza ingerowanie w jej związek, odrzucanie go. ja nie mówię, że uważam że to jest dobrze, tylko że z jej punktu widzenia to jest całkowicie spójne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie, to nie jest calkowicie spojne, to w ogole nie jest spojne; zakladajac, ze pani Terlikowska wierzy, ze homoseksualna corka nie dostapi zbawienia( swoja droga wydawalo mi sie, ze nawet na lozu smierci, w ostatniej minucie zycia mozna sie nawrocic i zbawienia dostapic a w niebie podobno wieksza bedzie radosc z jednego grzesznika niz 99 sprawiedliwych) to nadal w zaden sposob nie powinno przesadzac o stosunku matki do corki i jej partnerki; chyba, ze zakladamy, ze ostracyzm matki wobec uczuc corki ma moc zmiany tych uczuc; ze matka potepiajaca wybor uczuciowy corki jest w stanie spowodowac, ze corka przestanie czuc "niewlasciwe"- a to jest przeciez iluzja; w ten sposob moze corke zranic, zaszczuc, spowodowac, ze bedzie sie czula odrzucona ale nie sposob zmienic jej preferencji

      Usuń