Fantastyczne blogerki Dorota i Karolina popełniły właśnie książkę o sześciolatkach w szkole, której co prawda jeszcze nie czytałam, bo ona z
wczoraj, ale mam przecieki z wiarygodnych źródeł, no i jest dzisiejsza notka
Chudej. I to mi się doskonale wkomponowuje w moje własne wymądrzanie się na
temat reformy szkolnej. Wiadomo, jestem gorącą entuzjastką rzeczonej, jestem wręcz
cheerleaderką Ministerstwa Edukacji Narodowej. Powód - mam własną od końca stycznia siedmiolatkę w
pierwszej klasie. A w kolejce do eksperymentu mam jeszcze Silnego, rocznik 2009
[w 2015 wszystkie sześciolatki będą w pierwszej klasie, butnie anonsuje rząd;
na pohybel wam …]. Mam też - dla celów porównawczych - Nowego Człowieka, który
w wieku 6 lat chodził do zerówki.
Ujmując sprawę wprost – jestem dla siebie samej najlepszą ekspertką w dziedzinie reformy i generalnie swoim własnym autorytetem w sprawie. Koronnym. I żadna superniania i żadna ładnie uśmiechnięta ministra od nauki najmłodszych mnie nie przekona do swoich racji.
Ale od początku.
Właściwie powinnam pisać dzisiejszy tekst w niedzielę, bo nie ma lepszego dnia na pisanie o szkole podstawowej, jak niedzielne popołudnie. Dzień się chyli ku końcowi, słońce ku zachodowi, a nielaty się schylają nad tornistrami pełnymi książek.
- Mamo! Mamo! – pokrzykuje Nowy Człowiek – Mamo! Miałem się nauczyć na jutro roli!
Hm.
No co ty powiesz.
No, kurcze, zgadnij, czyj to problem – mielę pod nosem, chociaż nic nie mówię. Jest nerwowo, jest niespokojne przerzucanie stron i są rozgorączkowane biegi między tornistrem, łazienką a biurkiem.
Erna w tym czasie nie pokrzykuje. Erna ma w pompie. Zanurkowała do szkolnego plecaka właściwie wyłącznie po to, żeby znaleźć temperówkę i dokończyć rysunek. Nie, nie, nie do szkoły.
Ujmując sprawę wprost – jestem dla siebie samej najlepszą ekspertką w dziedzinie reformy i generalnie swoim własnym autorytetem w sprawie. Koronnym. I żadna superniania i żadna ładnie uśmiechnięta ministra od nauki najmłodszych mnie nie przekona do swoich racji.
Ale od początku.
Właściwie powinnam pisać dzisiejszy tekst w niedzielę, bo nie ma lepszego dnia na pisanie o szkole podstawowej, jak niedzielne popołudnie. Dzień się chyli ku końcowi, słońce ku zachodowi, a nielaty się schylają nad tornistrami pełnymi książek.
- Mamo! Mamo! – pokrzykuje Nowy Człowiek – Mamo! Miałem się nauczyć na jutro roli!
Hm.
No co ty powiesz.
No, kurcze, zgadnij, czyj to problem – mielę pod nosem, chociaż nic nie mówię. Jest nerwowo, jest niespokojne przerzucanie stron i są rozgorączkowane biegi między tornistrem, łazienką a biurkiem.
Erna w tym czasie nie pokrzykuje. Erna ma w pompie. Zanurkowała do szkolnego plecaka właściwie wyłącznie po to, żeby znaleźć temperówkę i dokończyć rysunek. Nie, nie, nie do szkoły.
- Erno, Erno, - strofuję – a ćwiczenia z rachunków?
Kryzys narasta, ćwiczeń jest sporo, czas mija, a nauka się nie posuwa do przodu
[w tle Nowy Człowiek nadal kursuje po domu ruchami Browna, chaotycznie między
mną, Erną, szkolnym tornistrem a konsolą].
- Zostaw tę konsolę, mówię!
Co prawda pytałam i w piątek, i w sobotę o potencjalne domowe [nie, nie, mamo,
SKĄD!], ale – mea culpa! – nie sprawdziłam własnoręcznie i proszę.
Więc miałam tę notkę napisać w niedzielę, ale nie mogłam, bo robiłam domowe.
[Dygresja ad hoc: było niewiele dotkliwszych uciążliwości na mojej dotychczasowej ścieżce osobistego rozwoju matkipolki, niż odrabianie domowych. Kolki? Siki-miki w porównaniu do odrabiania lekcji w podstawówce.]
Odrabianie lekcji z nielatem w nauczaniu początkowym wymaga samokontroli Mistrza Yody (powtórz szesnaście razy siedem odjąć pięć, ile to jest Erno – i nie unieś intonacji ani o pół tonu).
Więc miałam tę notkę napisać w niedzielę, ale nie mogłam, bo robiłam domowe.
[Dygresja ad hoc: było niewiele dotkliwszych uciążliwości na mojej dotychczasowej ścieżce osobistego rozwoju matkipolki, niż odrabianie domowych. Kolki? Siki-miki w porównaniu do odrabiania lekcji w podstawówce.]
Odrabianie lekcji z nielatem w nauczaniu początkowym wymaga samokontroli Mistrza Yody (powtórz szesnaście razy siedem odjąć pięć, ile to jest Erno – i nie unieś intonacji ani o pół tonu).
Wymaga inwencji Steve’a Jobsa (no jak nie umiesz, no wyobraź sobie, że …, no
wyobraź sobie po prostu – i tu pole popisu dla fantazji i rodzicielskiej
twórczości matematyczno-literackiej w obrębie alfabetu polskiego oraz działań
minus/plus).
Odrabianie lekcji z nielatem wymaga również pokory kameduły. Co tam książka w niedzielne popołudnie. Więcej – co tam obowiązki gospodarsko-domowe. Należy się przyspawać do krzesła i sumować kolejne słupki.
Tak, tak, to o czym piszę jest oczywiście przesadne i wyolbrzymione.
Ale tylko troszkę.
No i nie odrabiam jedynie w niedziele. Odrabiamy co dzień.
Moje dzieci są w miarę bystre. Zrozumienie tego i owego przychodzi im bez większego trudu. Zasadniczym problemem sześciolatka w pierwszej klasie nie jest jednak kwestia ewentualnego niedoboru IQ. Pierwsza klasa – i to według tak zwanej nowej podstawy programowej – nie jest, w mojej amatorsko-macierzyńskiej ocenie, dostosowana do etapu emocjonalnego rozwoju dziecka 6-letniego. I już.
Erna, bystra i lotna umysłowo ma za mało cierpliwości, żeby siedzieć za stołem i wypełniać matematyczne grafy jeden za drugim. Męczy się już przy trzecim albo przy czwartym i to nie dlatego, że jest – leniucha! - za mało skupiona, ale dlatego, że w jej wieku trudno się dłużej skupiać.
Erna nadal czyta dość powoli – ma to zapewne po mnie, ja w jej wieku jeszcze nie czytałam, udało mi się jednak (cholera, cud!) ten deficyt nadrobić. Więc Erna czyta wolno, a tekstu jest dużo i żeby rozwiązać zadanie matematyczne trzeba przeczytać trzy linijki i się nie zgubić.
Otworzyłam książkę Erny na chybił trafił. Nie szukałam hardcorów. Proszę.
Odrabianie lekcji z nielatem wymaga również pokory kameduły. Co tam książka w niedzielne popołudnie. Więcej – co tam obowiązki gospodarsko-domowe. Należy się przyspawać do krzesła i sumować kolejne słupki.
Tak, tak, to o czym piszę jest oczywiście przesadne i wyolbrzymione.
Ale tylko troszkę.
No i nie odrabiam jedynie w niedziele. Odrabiamy co dzień.
Moje dzieci są w miarę bystre. Zrozumienie tego i owego przychodzi im bez większego trudu. Zasadniczym problemem sześciolatka w pierwszej klasie nie jest jednak kwestia ewentualnego niedoboru IQ. Pierwsza klasa – i to według tak zwanej nowej podstawy programowej – nie jest, w mojej amatorsko-macierzyńskiej ocenie, dostosowana do etapu emocjonalnego rozwoju dziecka 6-letniego. I już.
Erna, bystra i lotna umysłowo ma za mało cierpliwości, żeby siedzieć za stołem i wypełniać matematyczne grafy jeden za drugim. Męczy się już przy trzecim albo przy czwartym i to nie dlatego, że jest – leniucha! - za mało skupiona, ale dlatego, że w jej wieku trudno się dłużej skupiać.
Erna nadal czyta dość powoli – ma to zapewne po mnie, ja w jej wieku jeszcze nie czytałam, udało mi się jednak (cholera, cud!) ten deficyt nadrobić. Więc Erna czyta wolno, a tekstu jest dużo i żeby rozwiązać zadanie matematyczne trzeba przeczytać trzy linijki i się nie zgubić.
Otworzyłam książkę Erny na chybił trafił. Nie szukałam hardcorów. Proszę.
Więc śmieszą mnie do bólu przemądre polemiki z akcją „Ratujmy Maluchy”. Ktoś gdzieś napisał, że to inicjatywa nadopiekuńczych rodziców dzieci z wielkich miast, dzieci, które i tak chodzą na zylion zajęć dodatkowych, a z sześciolatkami w pierwszej klasie chodzi o głównie to, żeby wyrównać szanse dzieci wiejskich i z mniejszych ośrodków, z miejsc, gdzie nie ma przedszkoli.
Próbuję sobie wyobrazić niechodzącego wcześniej do przedszkola sześciolatka z pierwszej klasy pochylonego nad książką, którą wyżej fotografuję. Matka sześciolatka gotuje obiad i się nie poczuwa do pomocy. Sześciolatek na własną rękę wyrównuje swoje szanse edukacyjne, że ho ho.
Niestety (albo na szczęście) nie jest prawdą, że nowa podstawa programowa obejmuje w pierwszej klasie proste rachunki w obrębie dziesiątki.
Pierwsza klasa taka, jaką jest teraz jest po prostu merytorycznie trudna. Jest skokiem, w mojej ocenie, na zbyt głęboką wodę. I to zarówno dla dzieci chodzących wcześniej do przedszkola, jak i dla dzieci nie chodzących, dla każdych z innych powodów.
A jeżeli chodzi o tak zwaną infrastrukturę, to nasza szkoła jest przyjazna i przygotowana na potrzeby mniejszych dzieci i ma fantastyczne kadry, a ja i tak uważam przyspieszanie etapów rozwojowych za błąd. W zmuszaniu sześciolatków do nauki w sumie najmniej chodzi chyba o dywany w klasach i o zjeżdżalnie na podwórkach. Nikt od miesięcznego dziecka nie wymaga chodzenia na dwóch nogach, za to od trzynastomiesięcznego już powoli, a to przecież tylko 12 miesięcy różnicy.
12 miesięcy różnicy to nadal bardzo dużo między 6 a 7 rokiem życia. Widzę to. Mam niewielki materiał porównawczy, a widzę to bez teoretycznego backgroundu z psychologii rozwojowej, więc wielką demagogią jest wmawianie przez pedagogów, że reforma jest ok.
Ok byłaby zerówka dla sześciolatków, niech będzie obowiązkowa, ale na dotychczasowych zasadach, jako etap przygotowania do rygoru szkoły, etap niezobowiązujących szlaczków i niespiesznej nauki literek. Etap zabawy. Pierwsza klasa jest pierwszą klasą i najlepszy nauczyciel nie pomoże, kiedy trzeba „zrealizować program”.
Słowem, podpisałam petycję Elbanowskich.
Rekomenduję.
A jeżeli ktoś ma na stanie młodego geniusza, sześciolatka, który pragnie zgłębiać wiedzę w postawie wyprostowanej za szkolnym stołem, to niech taki rodzic ma możliwość wyboru i posłania dziecka do pierwszej klasy, kiedy mu się to wyda stosowne.
Zdecydowanie jestem WYŁĄCZNIE za możliwością wyboru.
zimno.geniuszem nie bylam i nie jestem. do szkoly poszlam jako 6 latek(latka). zyje. ciagle. chociaz bylo to lata cale temu. uwazam ze placz nad 6 latkiem to demony. awantura bedzie do dni, w ktorych rodzic bedzie mial wybor. jak zawsze. u nas. w tym kraju. bedzie czarno. i bedzie bialo. czarne nie zaakceptuje bialego.a biale czarnego. i co najsmuniejsze -nikt nie zauwazy ze z melanzu bieli i czerni moga wyjsc wspaniale odcienie szarosci.
OdpowiedzUsuńkiedy slysze jak wylewa sie wiadra na 6 latki w szkolnej lawie czuje sie niczym dziecko invitro nazwane dzieckiem F. powaga.
poszlam do szkoly , siedzialam w lawce, nikt nie dostosowal materialu do mojego wieku,nikt nie miniaturyzowal kibli,nie było bloków temtycznych ,dostawalam 5 i 4 zamiast W i A, a panie sprzataczki nosily za mna zagubione sweterki. nie niose na swych plecach traumy. a w szkole sredniej tych co to poszli wczesniej wzgledem obowiazku bylo nas w jedne klasie az 6 sztuk. dziwne , nieprawdaz?
same zwykle ludzie.zadne geniusze.
o co ta cala awantura? nie ogarniam. coraz smutniej w internetowej przestrzeni.
ag (slazs)
fajnie.tak miałaś. a ja nie chcę, żeby moje dziecko tak miało. i ono też w zeszłym roku nie czuło się na siłach. a teraz ono samo się rwie. i chce. i ma podstawy. i emocjonalnie jest gotowe. 'bo ja poszłam jako siedmiolatek. i nie musiałam mieć minaituryzowanych kibli, bo wystarczały te wcześniej przygotowane. i dostawałam 5 zamiast 4 . i sweterki nosiłam za sobą sama. bo byłam przygotowana. a awantura jest właśnie o to, że jak ktoś chce- niech idzie. a jak ktoś nie chce- niech nie musi.
Usuńłolka
Tak, co to będzie dalej? Kilkuletnie córki Wańkowicza słuchały trylogii i bawiły się w konkurs z zaprzyjaźnionym mecenasem, jak Bohun miał na imię. Dziewięcioletnia córka Marii Curie rozwiązywała zadania z dwiema niewiadomymi. Ale teraz lektury są za trudne, czas na zegarku za żmudny, program przeładowany, dodawanie trzy do dwóch niekompatybilne emocjonalnie. Omójboże, biedne dzieci.
OdpowiedzUsuńczytam te dwie stronki z podrecznika
OdpowiedzUsuńi naprawde jestem w lekkim szoku.Czy dzieci maja sobie same czytac te zadania?Nie,nie jestem "specjalistka" od nauczania, ale dziecko sztuk: jeden odchowalam bylam i owszem pomagalam w zadaniach,ale czegos takiego nie rozumiem.Zal mi dzieci i rodzicow ktorzy beda musieli brnac przez te"usprawnienia".Zycze
powodzenia w walce z systemem,
Zyczliwa zza Wody.
A ja jestem ekspertem w drugą stronę. Jako matka obecnie trzecioklasistki, posłanej do szkoły w wieku o zgrozo 5 lat i 3/4. Akcja Ratujmy Maluchy wmawia mi, że jestem wyrodną matką, że zabieram dziecku dzieciństwo, że dałam się wmanewrować w akcję rządu, który tylko czyha, żeby Bronka zaczęła płacić podatki. Nie czuję w akcji Ratujmy Maluchy opcji "Miejmy Wybór" tylko nasze biedne dzieci nie nadają się do szkoły. To obraża moje dziecko i całą jej klasę takich samych sześciolatków - które doskonale radzą sobie w szkole, które nie mają problemów edukacyjnych, wychowawczych, które nie gubią się w szkole, nie są bite przez starszych, nie powodują siwych włosów u rodziców i nauczycieli. Tak, też jestem za wyborem, choć wiem, że jeżeli dać rodzicom wybór będą "ratować dzieciom dzieciństwo". Bronka lekcje odrabia od początku sama, bez wyprostowanych pleców, ale co tam... Damy radę! Bronka i Zojka pozdrawiają zimno
OdpowiedzUsuńU nas podobnie, dziecko starsze poszło do szkoły w wieku 5 i 3/4 i co więcej w klasie było najstarsze, bo szkoła angielska i dzieci nie idą do szkoły rocznikowo, tylko podział przypada 31.8. Tzn. jej najlepsza przyjaciółka jest 7 miesięcy młodsza, ma 6,5 roku. Są w drugiej klasie i świetnie sobie radzą. ALE klasy małe, szkoła całodniowa, zajęcia dostosowane do dzieci. Niemniej przedmiotów róznych ma chyba 6 czy 7.
UsuńJa jestem grudniowa i do szkoły szłam w wieku 6 3/4 i nie miałam żadnej traumy, czytac i liczyć umiałam. Opowiadam się więc za indywidualizmem, dostosowaniem do dziecka, bo różnice rozwojowe są ogromne - ale jak to rozwiążać nie wiem?
Ja mogę to potwierdzić opierając się na własnym doświadczeniu, wychowując córkę i obserwując zmagania wnuczki.
OdpowiedzUsuńPoszedł jak 6-latek choć jest z grudnia, nie przezywamy katuszy, nie dręczymy się lekcjami, jest czas na zabawę, jest fajna świetlica, syn uwielbia szkołę, kolegów, wychowawczynię. Mamy i gorsze dni, ale zapewne takie bywają i u 7-latków. Demony i propaganda. Dlaczego szkoła nie miałaby się zaczynać w wieku 3 lat? Inna programowo, ale SZKOŁA. To tylko nazwa a jak bardzo nas wszystkich ślepo przeraża. Czasy się zmieniają, program nauczania i podejście do uczniów, a hasło SZKOŁA nadal straszy. Czy tak strasznie w dzieciństwie ją źle wszyscy przeżyliśmy?
OdpowiedzUsuńNie mam za dużego doświadczenia, więc WYŁĄCZNIE na własnych przemyśleniach dojechałam do wniosku, że sześciolatki powinny chodzić do szkoły - obowiązkowo, ale na zasadach starej zerówki - czyli w sumie wydłużamy podstawówkę do lat 7, a jak ktoś uwaza, że dziecko już wszystko potrafi ORAZ, że jest gotowe do wysiadywania po 45 min razy kilka lekcji dziennie, to powinien mieć prawo takie dziecko do I klasy wysłać szybciej.
OdpowiedzUsuńRok w zyciu szesciolatka to wieki. A tego, czy skonczy studia w wieku 24, czy 25 lat nikt nie odnotuje, nawet on sam nie zauwazy roznicy. Stanowczo jestem przeciwna wcielaniu szesciolatkow na sile.
OdpowiedzUsuńJa tez dodam swój obrazek - dla równowagi.
OdpowiedzUsuńMój szesciolatek poszedł do 1 klasy, dwa lata temu. Do małej, pieczołowicie wybranej, ale jednak zwykłej państwowej podstawówki. Nie umiał nic - ani czytać, ani pisać, umiał sie tylko bawić. Jest bystry, ale bez genu geniusza.
I żyje :) do tego dość dobrze. Nie ma traumy, szkód psychicznych nie stwierdzam.
Lubi swoją szkoła, klasę, pania. Dał radę z ławkami, ocenami, wymaganiami, pracami domowymi, sztania, stolowka, samodzielnoscia.
A przy tym nadal jest dzieckiem ;) i ma dzieciństwo. Ale jednoczenie nie jest żadnym "maluchem".
Nauczył sie w swoim czasie pisać, czytać, liczyć. Jakoś tak normalnie. Pani nie kazała i nie kaze dotąd siedzieć im w ławkach cała lekcje, pracuje w blokach 15-20 minutowych, a te zadania, ktore pokazalas, sama im czytała przez 1 klasę, wiedząc, ze połowa dzieci jeszcze nie czyta. Nikt z tego nie robił problemu,
Obrazkiem, który najbardziej pamietam z pierwszej klasy jest ten, ze on sie bardzo, ale to bardzo CHCIAŁ sie uczyć. Był szczerze zainteresowany literkami, cyferkami, nawet szlaczkami. Zupełnie tego nie przewidzialam, snujac wizje pognebienia mojego
dziecka w tej strasznej szkole.
Bo prawda jest taka, ze moje dziecko znacznie szybciej i sprawniej zaaklimatyzowalo sie w nowej sytuacji, niz jego mamusia ;), która musiała poprzerabiac własnej leki i strachy, skutecznie podsycane m.in. przez Elbanowskich.
Ten balon emocji skutecznie rozwalil mój własny syn.
Oczywiście, "nigdy nie mów nigdy", zobaczymy, co bede przeżywać, jak pójdzie do szkoły moja córka. Ale juz szkoły sie nie boje.
Syn jako pięciolatek poszedł do zerówki, to był mój koszmar, płacze poranne były przez cały rok. Moje wrażliwe dziecko (z końca roku) okazało się zupełnie nie przygotowane do kontaktu ze szkołą, w której były zarówno pięciolatki, jak i gimnazjaliści, ze świetlicą, w której siedziało 150 pięcio- i sześciolatków. W tym roku posłałam go do zerówki raz jeszcze i jest już lepiej, dojrzał, chętnie się uczy, jest bystry i już wiem, że sobie poradzi. Rok w jego rozwoju emocjonalnym dużo zmienił.
OdpowiedzUsuńTeraz muszę do pięciolatków posłać córkę i pomimo tego, że ona jest do tego emocjonalnie gotowa (zupełnie inna wrażliwość oraz to, że przedszkole i kontakt z dziećmi zrobiły swoje), to jednak mam obawy odnośnie nauki i wiem, że to będzie nasza wspólna praca, moja i jej.
Chcę mieć wybór, bo gdybym go miała, moja córka poszłaby do szkoły w wieku 7lat.
Przede wszystkim zimno: brawo za ten tekst. Bez względu na poglądy, jest po prostu świetnie napisany. Choć zresztą nad czym ja się unoszę, wszak to tutaj norma :)
OdpowiedzUsuńA co do reformy i tych biednych sześciolatków w szkole, jak mnie już męczy wałkowanie tego tematu. Dla mnie rozwiązanie jest tak proste, tak banalne i ludzkie, fakt, może godzi w politykę naszego opiekuńczego państwa (no bo co będzie z tymi emeryturami?), ale w zasadzie od nikogo niczego nie wymaga. Po prostu dajmy ludziom wybór, zaufajmy rodzicom i ich wiedzy na temat własnych dzieci. Przecież ci, którzy są dobrymi rodzicami na pewno podejmą słuszną decyzję, a pozostali i tak większej szkody dzieciom nie zrobią.
Jestem matką trójki. Jestem też z wykształcenia pedagogiem, nauczycielem, posiadam niemałą wiedzę i doświadczenie z zakresu psychologii dziecięcej.
Mieszkam w Krakowie. Dzieci mam 'przedszkolne', a także korzystające z umiarkowanej liczby zajęć dodatkowych.
Mój syn pójdzie do szkoły we wrześniu, jako siedmiolatek. Mimo, że sam nauczył się pisać (koślawo) i zaczyna już czytać, mimo, że jest zaskakująco biegły w arytmetyce, a wspomniany gdzieś wyżej zegar łyknął też zupełnie samodzielnie, nawet nie wiem kiedy, jestem w 100% pewna, że słusznie zdecydowaliśmy o posłaniu go do szkoły w wieku siedmiu lat. Nie będę może przydługo argumentować dlaczego, choć jeśli to kogoś interesuje służę wyjaśnieniami, powiem jedynie tyle, że znając dobrze moje dziecko WIEM, że posłanie go do szkoły o rok wcześniej oznaczałoby dla całej naszej rodziny bardzo ciężki rok niepotrzebnych stresów, nerwów i komplikacji. Na szczęście udało się ich uniknąć. I choć obecnie moja obawa o koncentrację na przykład nadal istnieje, to jednak widzę, że emocjonalnie i psychicznie (fizycznie zresztą też) Janek siedmioletni to zupełnie inny dzieciak niż ten sprzed roku.
Moja pięcioletnia obecnie córka będzie jednak musiała pójść do szkoły jako sześciolatek (choć bardzo liczę na zmianę stanowiska!!). Być może będzie za rok bardziej gotowa na ten krok niż jej brat, choć na razie nic na to nie wskazuje.
A jeśli nie będzie?
Chcę wyboru.
Mam gdzieś zjeżdżalnię i dywan. Oraz mini kibel.
Chcę móc jak najlepiej odpowiedzieć na faktyczne potrzeby mojego dziecka.
ps: te zadania to jakiś kosmos! Nie bardzo wiem, jak dziecko sześcio, czy nawet siedmioletnie ma takie zadanie rozwiązać bez znacznej pomocy rodzica/nauczyciela.
Kocham Cię za to, co napisałaś. Też mam siedmiolatka (choć rocznikowo starszy od Erny to właściwie o 2 m-ce bo z końca listopada) pochylonego nad tymi samymi zadaniami codziennie, też czytającego wolno i cholera mnie bierze na myśl, że moje trojaki z 19 grudnia 2008 miałyby się obowiązkowo pochylać nad tymi samymi zadaniami mając lat niewiele ponad 5 i pół!
OdpowiedzUsuńA argumenty o małych klasach specjalnie dostosowanych dla 6-latków może sobie MEN wsadzić. W naszej maleńkiej prywatnej szkółce, do której posłaliśmy Kubę jest sześcioro dzieci w klasie (4 siedmio- i 2 sześcio-latków). Warunki mamy wymarzone, jak z reklamy MEN-u, tyle że z wielkich założeń siedzenia na dywanie i poznawania świata niewiele pozostało bo pani leci z materiałem żeby zdążyć. Podstawa musi być wyrobiona a tych ćwiczeń jest naprawdę sporo do zrobienia. Zabawki stoją i czekają, dzieciaki głównie siedzą w ławkach i się uczą.
Do szału doprowadzają mnie też argumenty niektórych, że na zachodzie dzieci idą do szkoły wcześniej i jest OK. Jstem w tej komfortowej sytuacji, ze mogę sobie porównać. Mieszkałam 12 lat w USA, w takiej np. amerykańskiej podstawówce godzina lekcyjna wygląda całkiem inaczej, luźno, szczególnie w pierwszych latach nauki, o jakich tu mówimy. Dzieci chodzą dokoła jak chcą i kiedy chcą, coś lepią, coś rysują, coś robią, są dwie opiekunki, do których można mówić kiedy się chce, bez podnoszenia ręki, bez napominania, bez oceniania. Jest też czas na siedzenie przy stoliczku i ćwiczenie pisania ale to krótki czas. Tam akceptuje się fakt, że małe dzieci nie są w stanie wysiedzieć, że muszą się ruszać. W Polsce teraz przeżywamy mały szok, że z wielkich zapewnień o "nowej" szkole, rzeczywistość wygląda bardzo ławkowo i stresowo. Program jest o WIELE bardziej rozbudowany niż w Ameryce pod względem ilości rzeczy, jakie dzieciaki muszą wiedzieć, praca domowa codziennie i duży nacisk na ładne pisanie, wiedzę o środowisku itd. Klasa I i II w USA to taki odpowiednik starszaków w przedszkolu u nas, zajęcia tam nie przypominają naszych pierwszoklasistów.
Kocham Cię za to, co napisałaś. Też mam siedmiolatka (choć rocznikowo starszy od Erny to właściwie o 2 m-ce bo z końca listopada) pochylonego nad tymi samymi zadaniami codziennie, też czytającego wolno i cholera mnie bierze na myśl, że moje trojaki z 19 grudnia 2008 miałyby się obowiązkowo pochylać nad tymi samymi zadaniami mając lat niewiele ponad 5 i pół!
OdpowiedzUsuńA argumenty o małych klasach specjalnie dostosowanych dla 6-latków może sobie MEN wsadzić. W naszej maleńkiej prywatnej szkółce, do której posłaliśmy Kubę jest sześcioro dzieci w klasie (4 siedmio- i 2 sześcio-latków). Warunki mamy wymarzone, jak z reklamy MEN-u, tyle że z wielkich założeń siedzenia na dywanie i poznawania świata niewiele pozostało bo pani leci z materiałem żeby zdążyć. Podstawa musi być wyrobiona a tych ćwiczeń jest naprawdę sporo do zrobienia. Zabawki stoją i czekają, dzieciaki głównie siedzą w ławkach i się uczą.
Do szału doprowadzają mnie też argumenty niektórych, że na zachodzie dzieci idą do szkoły wcześniej i jest OK. Jstem w tej komfortowej sytuacji, ze mogę sobie porównać. Mieszkałam 12 lat w USA, w takiej np. amerykańskiej podstawówce godzina lekcyjna wygląda całkiem inaczej, luźno, szczególnie w pierwszych latach nauki, o jakich tu mówimy. Dzieci chodzą dokoła jak chcą i kiedy chcą, coś lepią, coś rysują, coś robią, są dwie opiekunki, do których można mówić kiedy się chce, bez podnoszenia ręki, bez napominania, bez oceniania. Jest też czas na siedzenie przy stoliczku i ćwiczenie pisania ale to krótki czas. Tam akceptuje się fakt, że małe dzieci nie są w stanie wysiedzieć, że muszą się ruszać. W Polsce teraz przeżywamy mały szok, że z wielkich zapewnień o "nowej" szkole, rzeczywistość wygląda bardzo ławkowo i stresowo. Program jest o WIELE bardziej rozbudowany niż w Ameryce pod względem ilości rzeczy, jakie dzieciaki muszą wiedzieć, praca domowa codziennie i duży nacisk na ładne pisanie, wiedzę o środowisku itd. Klasa I i II w USA to taki odpowiednik starszaków w przedszkolu u nas, zajęcia tam nie przypominają naszych pierwszoklasistów.
W zupełności zgadzam się z MAmą w Centrum. Przechodziłam przez ten sam problem kiedy moje dziecko w wieku 8 miesięcy szło do żłobka. Te krzyki: "ona nie da rady", "jest za mała", "co ty robisz dziecku", "będzie miała chorobę sierocą" (to moja szwagierka - pedagog)". Łucja ma obecnie 2 lata i uwielbia żłobek:,chodzą do teatru lalek, sadzą nasionka w ogrodzie, obserują mrowki, uczą się sikania na nocnik, tylko "ciocia" ma prawo zawiązać kitkę na włosach. Mam wrażenie, że nie wierzymy w nasze dzieci, wydaje nam się, że wiemy najlepiej, a one jak zwykle po swojemu.
OdpowiedzUsuńA nie jest ci jednak trochę żal, że "tylko ciocia może zwiąać kitkę", tego, że na to jak rośnie i dojrzewa Twoje dziecko wpływ mają obce osoby a nie Ty, że to nie Ty pokazujesz mu świat mrówek i teatrzyków lalkowych? Że to nie Ty jesteś odpowiedzialna za wchodzenie swojego malucha w świat tylko zupełnie obce, co by nie mówić przypadkowe panie?
UsuńSłuszna uwaga. Na co nam dzieci, skoro kto inny je wychowuje. Mieć, żeby mieć, bo tak wypada? Żeby nie być samotnym na starość? A może to dziecko tak jak wcześniej mama wysłała je do żłobka, wyśle rodzica do domu starców. Byłoby to uzasadnione.
UsuńW zupełności zgadzam się z MAmą w Centrum. Przechodziłam przez ten sam problem kiedy moje dziecko w wieku 8 miesięcy szło do żłobka. Te krzyki: "ona nie da rady", "jest za mała", "co ty robisz dziecku", "będzie miała chorobę sierocą" (to moja szwagierka - pedagog)". Łucja ma obecnie 2 lata i uwielbia żłobek:,chodzą do teatru lalek, sadzą nasionka w ogrodzie, obserują mrowki, uczą się sikania na nocnik, tylko "ciocia" ma prawo zawiązać kitkę na włosach. Mam wrażenie, że nie wierzymy w nasze dzieci, wydaje nam się, że wiemy najlepiej, a one jak zwykle po swojemu.
OdpowiedzUsuńZimno, absolutnie, zdecydowanie, stanowczo podpisuję się pod tym, co napisałaś.
OdpowiedzUsuńJa stoję przed wyborem. WRÓĆ :) wybrałam już dawno ale cieszę się "możliwością wyboru" i jak badam środowisko mam sześciolatków to jestem załamana w tym w jaki sposób się korzysta z wyboru. Koronne argumenty wybierających rodziców:
OdpowiedzUsuń1) Spoko, luz, poco katować dziecko. (i moje ulubione) NIECH SOBIE JESZCZE SIĘ POBAWI. nie będę zabierać dzieciństwa.
dramat.
2) Dla mnie to ułatwienie logistyczne. mam dwójkę w przedszkolu, one tam siedzą do szesnastej razem a ja mam czas na zakupy, wiesz - warzywniak i te sprawy. Gdybym posłała musiałabym jechać do dwóch placówek i do warzywniaka z dziećmi.
dramat
3) Po prostu będe musiała już teraz siedzieć i odrabiać z dzieckiem lekcje - wolę dać sobie jeszcze rok, bo ono teraz za bardzo nie chce siedzieć i rozwiązywać zadań.
dramat.
Na te wszystkie argumenty odpowiadam siląc się na kulturę bo cisną mi się wulgaryzmy:
"A czy Pana Panią nie przeraża fakt, że dziecko idzie teraz na rok do zerówki do której już chodziło jako pięciolatek? Bo proszę Pana Pani oferta programowa jest niestety ŻADNA"
i moja obawa jest taka, że dzieci w takiej fazie rozwoju, kiedy wszystko galopem idzie, z piskiem kapci hamują i na roczek zwalniają się z obowiązku edukacji - właśnie przez reformę która już ruszyła i nie zawiera oferty dla zerówkowiczów po raz drugi.
Nie wiem czy warto zlikwidować możliwość wyboru - jestem natomiast pewna że obecny program nauczania malucha jest porażką bo powstaje niczym nie wypełniona luka
Moje dziecko idzie do szkoły - uważam że jest gotowe, ja też jestem gotowa i będziemy razem pracować. Tak jak pracowalibyśmy za rok. Jestem pełna obaw, ale też pełna wiary że będzie dobrze.
Argumenty rodziców których znam niestety mnie nie przekonują, w zerówce dziecko nic nie czeka nowego - wybór jest jasny. Chybaże mamy pewność że ten rok jest konieczny do udoskonalenia braków, czy wyrównania poziomu - w każdym razie bólem nie jest okradanie dzieci z dzieciństwa tylko brak oferty. Zły program. Nie zła szkoła.
lubie to.
Usuńag (slazs)
no, przepraszam. ja nie lubię. oferta programowa zerówki w przedszkolu (w naszym) jest świetna. i na pewno nie jest porażką. pani przedszkolanka nie wypadła krowie spod ogona i mówi jasno- bez odniesienia do "bo straci pracę"- gdyż przedszkole i podstawówka sobie razem egzystują sympatycznie i wspólnie- że emocjonalnie sześciolatek nie odrasta do szkoły, chyba, że jest wyjątkowy. dwie moje koleżanki posłały córki do szkoły w wieku lat 6- one chciały i dzieci chciały. i mówią, że nie żałują, ale było POTWORNIE CIĘŻKO. to nie jest tak, że jestem leniwa i odsuwam od siebie obowiązki, ja je znam i się z nich wywiążę. będę pracować z moim dzieckiem. tylko rok później,kiedy będzie bardziej ciekawe świata, bardziej skupione, bardziej wybawione i przygotowane. wybacz, ale tak to własnie wygląda. rok temu moja córka nie nadawałaby się do siedzenia i szlaczkowania, dodawania i odejmowania. teraz- od 2 miesięcy tak. i nie uważam, że wina jest GDZIEŚ. Ty trafiłaś na żadne przedszkole z żadną ofertą. ja - wręcz przeciwnie. ale jaki to ma związek z reformą???????????????????
UsuńJa stoję przed wyborem. WRÓĆ :) wybrałam już dawno ale cieszę się "możliwością wyboru" i jak badam środowisko mam sześciolatków to jestem załamana w tym w jaki sposób się korzysta z wyboru. Koronne argumenty wybierających rodziców:
OdpowiedzUsuń1) Spoko, luz, poco katować dziecko. (i moje ulubione) NIECH SOBIE JESZCZE SIĘ POBAWI. nie będę zabierać dzieciństwa.
dramat.
2) Dla mnie to ułatwienie logistyczne. mam dwójkę w przedszkolu, one tam siedzą do szesnastej razem a ja mam czas na zakupy, wiesz - warzywniak i te sprawy. Gdybym posłała musiałabym jechać do dwóch placówek i do warzywniaka z dziećmi.
dramat
3) Po prostu będe musiała już teraz siedzieć i odrabiać z dzieckiem lekcje - wolę dać sobie jeszcze rok, bo ono teraz za bardzo nie chce siedzieć i rozwiązywać zadań.
dramat.
Na te wszystkie argumenty odpowiadam siląc się na kulturę bo cisną mi się wulgaryzmy:
"A czy Pana Panią nie przeraża fakt, że dziecko idzie teraz na rok do zerówki do której już chodziło jako pięciolatek? Bo proszę Pana Pani oferta programowa jest niestety ŻADNA"
i moja obawa jest taka, że dzieci w takiej fazie rozwoju, kiedy wszystko galopem idzie, z piskiem kapci hamują i na roczek zwalniają się z obowiązku edukacji - właśnie przez reformę która już ruszyła i nie zawiera oferty dla zerówkowiczów po raz drugi.
Nie wiem czy warto zlikwidować możliwość wyboru - jestem natomiast pewna że obecny program nauczania malucha jest porażką bo powstaje niczym nie wypełniona luka
Moje dziecko idzie do szkoły - uważam że jest gotowe, ja też jestem gotowa i będziemy razem pracować. Tak jak pracowalibyśmy za rok. Jestem pełna obaw, ale też pełna wiary że będzie dobrze.
Argumenty rodziców których znam niestety mnie nie przekonują, w zerówce dziecko nic nie czeka nowego - wybór jest jasny. Chybaże mamy pewność że ten rok jest konieczny do udoskonalenia braków, czy wyrównania poziomu - w każdym razie bólem nie jest okradanie dzieci z dzieciństwa tylko brak oferty. Zły program. Nie zła szkoła.
Mamusie, które tak chwalą się, że posłały swoje dzieci wczesniej czy tez chcą posłać: niech posyłają. Niech się tym cieszą. Ale do ku...y nędzy (sorry!:)) niech nie zmuszają do tego wszystkich pozostałych rodziców. One miały wybór, będa mialy go nadal i niech do cholery nie odbierają go innym, bo one tak chciały, wolały. Czy to tak ciężko zrozumieć. Może za wczesnie do skzoły poszły i nie sa w stanie?:)
OdpowiedzUsuńA, i jeszcze chciałam dodać, ze wraz ze szkoła nastał nowy czas w naszej rodzinie. I do tego jest sie na początku trudno przyzwyczaić.
OdpowiedzUsuńPo 4 przedszkolnych latach, jak w puchu, kiedy odbieralam nakarmione, wybawione, zaopiekowane dziecko, nagle większa cześć odpowiedzialności spadła na mnie. Zloscilam sie na to strasznie. Miałam pretensje do szkoły, ze nie dba o moje dziecko, tak, jak sobie to wyobrazam. A potem przyszła refleksja, ze to jednak jest MOJA odpowiedzialność i perspektywa sie zmieniła. Polubilam wspólne odrabianie lekcji i ten mały "rygorek", który stał sie konieczny.
Przeczytałam tez notki Doroty, autorki książki, i jedno co mi sie rzuciło mocno w oczy, to ogromna samotnosc w tym procesie szkolnym.
Moze tu jest tez cos do zrobienia? Zeby rodzice spotykali sie i gadali o swoim doświadczeniu, wspierali sie? Bo to daje realna zmianę, wychodzi sie poza własna frustracje, samotnosc. Rodzic przestaje byc "masa", nic nie znaczącym elementem.
A potem, wspolnie, mozna iść do szkoły i negocjować rozne rzeczy, nazywać nieprawidłowości, prosić o zmiany. Nie bać sie szkoły, a brać odpowiedzialność za jej kształt.
I nie są to moje naiwne bajdurzenia ;)
Tak zrobiliśmy w naszej szkole i okazało sie, ze wiele rzeczy dało sie zmienić. Wystarczyło to wypowiedzieć i negocjować.
Polecam takie wspolnotowe działania :)
Ej, Kaczucha, po co od razu obrażać innych?
OdpowiedzUsuńczy ta książka naprawdę jest z I klasy? A ja ciągle słyszę, że w I klasie dzieci poznają literki i dopiero pod koniec roku znają je wszystkie... To jak mają sobie to przeczytać?
OdpowiedzUsuńhm, o ile dobrze pamiętam ze swojego doświadczenia, to takie działania matematyczne były chyba obrazkowe. możliwe, że w pierwszej klasie, ale na pewno obrazkowe. to ułatwialo zrozumienie istoty sprawy.
OdpowiedzUsuńale pociesze cię - moja córka jest pięciolatką i przedszkole już uczy ją dodawać i odejmować tak samo, bez obrazków. pani skarży się, że Lalutka nie jest zainteresowana. uprzejmie wysłuchałam do końca, ale nie zamierzam się tym martwić.
co do Żabona, jest w zerówce szkolnej. ucza się pisać i czytać. a zdaje mi się, że tego program zerówki nie obejmuje...
Nie zazdroszczę - z tego co widzę na tych zadaniach polska szkoła nie jest GOTOWA nie tylko na sześcio- ale i siedmiolatka. Tu, gdzie mieszkam (UK)dzieci do zerówki idą w wieku 4/5 lat. Do pierwszej klasy kiedy mają 5/6. W tym wieku do szkoły poszła moja córka i na palcach jednej ręki (no dobra, obydwu rąk) mogę policzyć ile razy odrabiałam z nią lekcje - bo tu się do domu w podstawówce zadaje rzadko. Podręczniki nie istnieją, a zeszyty zaczęła przynosić do domu dopiero, kiedy poszła do gimnazjum. Przerażająco długo trwała nauka tabliczki mnożenia, ale za to odbyła się bezboleśnie. Na wywiadówkach pierwszą rzeczą o jakiej słyszę jest nie to, czego jeszcze nie umie, ale jak wyglądają jej relacje z rówieśnikami. Szkoła jest tu miejscem, gdzie zdobywa sie nie wiedzę, ale umiejętności, a w przypadku malucha najważniejsze jest, żeby był w tym miejscu szczęśliwy i się rozwijał. Przeraża mnie, kiedy widzę, że kolejny pomysł edukacyjny jest w Polsce wprowadzany bez głowy i w oderwaniu od rzeczywistości i od - przepraszam - dupy strony. Jednocześnie zaś takie pomysły rozwiewają moje wątpliwości co do tego, czy dobrze, że mieszkam tu, gdzie mieszkam.
OdpowiedzUsuńbardzo cenna uwaga. U nas, niestety, zawsze wszytko w oderwaniu od rzeczywistości. Życie sobie, a polityka sobie.
UsuńBardzo podoba mi się to, co napisałaś. Moje spostrzeżenia z USA są identyczne, zero podręczników w niższych klasach, co najwyżej jakieś kserówki z kotkiem do pokolorowania i napisem drukowanymi literami, brak zadań domowych (inna sprawa, że ze szkoły dzieci są tam często-gęsto odbierane koło 18 więc kiedy byłby czas na tę pracę?) i chyba najważniejsze - szkoła zachodnia nie skupia się na zdobywaniu wiedzy lecz umiejętności.
UsuńJa mieszkam w Holandii, te same spostrzezenia. Szkola zaczyna sie w wieku 4 lat, bez prac domowych, podrecznikow i uczy sie tylko w szkole. Duzy nacisk jest za to na samodzielnosc i indywidualnosc.
UsuńPozdrawiam
Kasia
I dlatego nie ogarniam, dlaczego nazywac to szkola? Czemu wbijac mi czterolatke w mundurek?
UsuńNie widze, zadnych pozytywow angielskiego systemu edukacji. Nie sa lotniejsi niz inne nacje, ba! specjalistow musza sobie importowac. Ci, ktorzy nie odpadna po drodze, koncza studia w wieku 21-22 lat, ida natychmiast do pracy i przynosza do tej pracy problemy rodem z przedszkola. Czegoz ja tu nie widzialam! A merytorycznie? Przyklad sprzed chwili: kaczko, kaczko! - pyta magister po angielskich studiach przyrodniczych (praca wyrozniona medalem) - a w sumie, czym sie roznia zwiazki organiczne od nieorganicznych, bo mam szklanke acetonu i nie wiem, do ktorego pojemnika wlac. Super, ze ucza sie w szkole umiejetnosci (glownie tej, jak najlepiej sprzedawac sie w CV, np. zagadnienia z zakresu customer service to po rozszyfrowaniu: sprzedawalem u ojca w barze 'fish and chips' ), ale bez wiedzy - wybaczcie, drogie panie, w przypadku mojej profesji sa zagrozeniem dla mojego zycia i zycia innych.
Ba! zrozumialabym, gdyby istota posylania kurdupli do angielskiej szkoly w wieku lat czterech byla pomoc rodzicom pracujacym zawodowo. Paradne, gdy szkoly otwarte sa od 9 do 15:00.
Nie twierdzę, że system jest genialny, ale jest przystosowany do przyjecia i nauczania maluchów. I nie rozumiem na czym miałaby polegać lotność danej nacji, przeliczać to w noblach na obywatela czy jak?. A Ci niedouczeni magistrzy może mają braki w wiedzy, natomiast na tyle poczucia własnej wartości, nie tłamszonej, a wręcz pielęgnowanej w szkole, że nie wstydzą się zadać najgłupszego pytania i nie wstydzą powiedzieć, że czegoś nie wiedzą. To, wbrew pozorom, dosyć istotna umiejetność.
UsuńMaja rowniez tyle poczucia wlasnej wartosci, nietlamszonej, a wrecz pielegnowanej, ze nie uznaja za stosowne zadawac zadnych pytan. Aceton wyladowalby najpewniej w zlewie, bo to nad nim stala pewna siebie, niestlamszona biolozka. Dobrze, ze przechodzilam obok.
UsuńW statystykach najlepszych osiagniec szkolnych przoduje Finlandia. Tam mlodziez idzie do szkoly w wieku lat siedmiu. Do tego czasu milo i beztrosko spedza czas w przedszkolu. Angielski system jest bardzo srednio przygotowany na zajmowanie sie maluchami. Czytalas dla ilu z nich zabraklo ostatnio miejsc w szkolach w Londynie?
no ale jak miec umiejętności bez wiedzy??? wiedza jest bardzo ważna, problem tylko w tym, jak ja wprowadzić, żeby dziecko nie było ani zbyt głupie po takiej nauce, ani zbyt przeciążone, znudzone i bez wiary we własne możliwości.
Usuńpodobno w Singapurze to sie udało.
Te same spostrzeżenia ze szkoły we Francji. Żadnych podręczników, najwyżej kserówki, zeszyty, praca domowa tak - ale dziecko samo sobie z nią radziło. I zaskoczenie - jeśli chodzi np. o matematykę byli dużo bardziej do przodu. Ale zamiast długich, głupawych zadań (znam podręcznik z bloga, we wprowadzeniu dowiadujemy się, że chłopiec musi nauczyć się liczyć bo chce bodajże zostać inżynierem, a dziewczynka bo musi wiedzieć ile kosztuje sukienka - jesli nawet nie dokładnie zapamiętałam, czy sukienka, czy co inne, to reszta autentyk. Autor tego dzieła: Joanna Białobrzeska), strona rysunków do których trzeba wykonać działania i krótkie jasne polecenia.
UsuńStrony pokazane przez Zimno przynajmniej pokazują różne zadania - dla mnie hardcorem były np. dwie strony monotonnych 3+5=, 7+4=. Dziecko z nudów robiło błędy.
Koleżanka ma obecnie syna w I klasie. Teraz, w kwietniu, liczą do 9...
OdpowiedzUsuńKaczucha, a gdzie, pszprsz, wyczytałaś, że matki 6latków szkolnych chcą komuś odebrać możliwość wyboru? Mogę prosić o cytat? Zojka
Poprzez twierdzenie, że każdy sześciolatek sobie w szkole poradzi, bo MOJE sobie radzi. To nie tak, że każda matka tak twierdzi ale ogólnie jest taki trend wśród zadowolonych ze swojego WYBORU posłania dziecka wcześniej.
UsuńAbstrahując o moich przemyśkleniach i dylematach jako mamy 6-latki (o których za chwilę) - to jeden z najlepszych tekstów, jakie czytałam od miesięcy!!! Super.Gratuluję!
OdpowiedzUsuńA co do rozterek - moja 6-letcia córka jest intelektualnie gotowa już od dłuższego czasu na pójście do szkoły. ALE... Emocjonalnie nie do końca. Jest nieśmiała, nieufna, wyjatkowo spokojna. Potwierdziła to opinia pań z przedszkola jak i niezależnej pani pedagog. Oczywiście nikt nie podejmie za mnie tej decyzji,niemniej szlag mnie trafia, kiedy sobie pomyślę, że moje dziecko uczyło się cały ostatni rok literek, cyferek, pisania, czytania i liczenia,zakładając,że zostawię ją na kolejny rok w przedszkolu (bądź zerówce) będzie drugi rok powtarzać ten sam materiał, a w klasie pierwszej będzie ten sam program wałkować PO RAZ TRZECI ! Gdzie tu sens, gdzie logika? Bardzo podoba mi się komentarz eM- trafiłaś w samo sedno rodzicielskich "obaw"!!! Tak czy inaczej - kiedyś nie było problemu - posyłałeś dzieciaka do szkoły (swojej,w rejonie), od 7 lat i nikt nie pytał o zdanie. Może ktoś to traktować jako odebranie rodzicom możlwiości decydowania o losie swojego dziecka, ale tak naprawdę to bylismy zwolnieni z podjęcia decyzji, która jak się okazuje jest ponad siły większości rodziców.
Na stronie mojego bloga, już jakiś czas temu wkleiłam odsyłacz do akcji. Podpisałam się, jak Zimno, na początku marca, bo wtedy w przedszkolu pojawiła się na tablicy kartka. Abstrahując od kwestii przeszkolno-wczesnoszkolnych (Zimno, trochę mi "ukradłaś" temat ;)), w tym referendum są też pytania m.in. o naukę historii w szkole. Nie lubiłam tego przedmiotu w liceum, bo nie lubiłam uczyć się historii, dopiero jak zaczęłam pisać przekrojowe wypracowania, uwzględniające spojrzenie na inne fakty, mój stres historyczny nieco zniknął. Ale niech mi ktoś powie, dlaczego nasze dzieci mają się jej nie uczyć?! Dlaczego najpierw załatwia się sprawy na papierze (reformy), a za tym długo długo nie istnieje nic?!
OdpowiedzUsuńReformy w szkolnictwie doprowadziły do tego, że trwa produkcja pokoleń uczących się do testów i nieczytających książek. I dlaczego, do kurwy nędzy, są ciągle nowe podręczniki, i dziecko po dziecku w tej samej szkole nie może się uczyć z tego samego podręcznika?! Jak my? Nadmiar dóbr konsumpcyjnych? Rodzice w przedszkolu rozmawiają o starcie swoich dzieci na studia. Znak czasu? Może. Sposób rekrutacji na studia to też moim zdaniem wymysł leniwych co się do władzy dorwali. Matura z polskiego, MATURA powtórzę, na 30%? Excuse, me. Czegoś tu nie rozumiem.
Osobiście chcę wychować normalnego człowieka. I to nie jest zabieranie dzieciństwa. Albo nadopiekuńczość. Zimno, tak trzymać :D
Strony z książki, umieszczone w poście, wyglądają nierealnie. Sama mam pierwszoklasistkę i jej podręcznik wygląda zgoła inaczej. Przy tych smutnych produkcjach ze zdjęcia - wysoce rozrywkowo.
OdpowiedzUsuńJa swojej sześciolatki do szkoły nie puściłam ze względu na to, że szkoła w obecnej formie, nastawiona na program, dzwonki, nie biegaj, pisz ładnie, bo jesteś dziewczynką to kiepskie środowisko. Niestety, w zerówce było gorzej, niż miałaby w szkole. Krzyki, siedzenie w ławkach i co chwilę skargi, że się buntuje.
Wiek dzieci ma tu małe znaczenie, serio.
jestem za. za odebraniem rodzicom mozliwosci wyboru:) nie jestesmy jako rodzice gotowi do podejmowania decyzji. jestesmy podjudzani roznymi opiniami walacymi nie fair z roznych stron. stop przemocy. tak nazywam takie petycje.i spoty jednej i drugiej strony. bo to przemoc.przemoc na tych ktorzy chca podjac w spokoju decyzje. moj boszzz co by bylo gdybyzmy mieli prawo decydowac w innych sprawach. im wiecej lud dostaje prawa do glosu , tym wiekszy rozpiernicz. nie da sie zorganizowac wyjazdu 30 osob pytajac kazda osobe o odpowiadajacy jej termin. NIE DA SIE. wybiera sie termin i wszyscy do tego wyjazdu dopasowuja sie.lub nie. zycie , moje panie, to sztuka wyboru.
OdpowiedzUsuńag (slazs)
Bardzo mądry wpis! Ja też uważam, że tak jak dzieci nie zawsze są gotowe do tego, by iśc do szkoły w wieku 6 lat (ba, są nawet takie, które NIGDY nie są na to gotowe!), szkoła nie jest gotowa na przyjęcie tychże, tak i my rodzice nie jesteśmy gotowi na to, by podjąć taką decyzję W SPOKOJU i BEZ EMOCJI. Niektórzy są na to gotowi.Większość nie. Pamiętajmy, że dla rodzica dziecko zawsze pozostaje DZIECKIEM...Ja w każdym razie uważam, że ta decyzja jest ponad moje rodzicielskie siły...
UsuńDecyzja jest ponad Wasze rodzicielskie sily??
UsuńTo chyba jakis zart :-)
Kto ma znac dziecko "od podszewki" jak nie rodzice?
Minister? Szkola? Nauczyciel?
To chyba Ty jako rodzic wiesz i obserwujesz jak rozwija sie Twoje dziecko, widzisz na codzien postepy, badz ich brak, wiesz czy dziecko jest w stanie "usiedziec" kilka godzin, czy potrzebuje wiecej ruchu, czy da rade z nauka czytania i pisania, czy jest w stanie w wieku 6 lat podjac szkolne obowiazki!
Pozatym to nie chodzi o podjudzanie z roznych stron (chyba ze dla kogos jest wazne co mowia i mysla inni), a o to zeby miec mozliwosc wyboru i jasnej decyzji, czy chcesz poslac dziecko wczesniej do szkoly czy nie. Ty jako rodzic jestes jedyna osoba, ktora moze realistycznie ocenic na jakim etapie rozwoju jest dzieciak.
Polskie szkolnictwoi i podejscie do ucznia i rodzica bedzie jeszcze lata wsteczne, a dzieci i ich rodziny beda mialy czesto poczucie beznadziei i walki z wiatrakami, i wlasnie dlatego tak wazna i potrzebna jest mozliwosc wyboru.
No brawo. Dyktatura się komuś marzy. :)
UsuńTeż tak będziesz klaskać, jak Ci wrzucą pracę do 80ki, 50 godzinny tydzień pracy, podatki 30%, obniżenie świadczeń emerytalnych do 10% zarobków itp?
Posłowie to też rodzice. W większości. Nie rozumiem dlaczego grupka rodziców, którym coś się wydaje i którzy działają tylko na rzecz oszczędności, ma decydować za cały kraj rodziców?
Jestem mamą uczennicy 5 klasy podstawówki i przedszkolaka z 2006 r - już skończył 7 lat.
OdpowiedzUsuńSyn został w przedszkolu i to było mu bardzo potrzebne, teraz już do szkoły dorósł - w ciągu ostatniego roku. Mimo że czytał już sam w wieku 5 lat - i sam się nauczył to wiedzieliśmy z mężem, że EMOCJONALNIE NIE DORÓSŁ DO SIEDZENIA W ŁAWCE PRZEZ 45 5 MINUT RAZY 5. rozniósłby tę
klasę , byłby najgorszy z zachowania itp
CIESZĘ SIĘ , ŻE MIAŁAM WYBÓR I MÓGŁ ZOSTAĆ W PRZEDSZKOLNEJ ZERÓWCE!!!
ale jest jeszcze jeden BARDZO WAŻNY ARGUMENT -
NIKT NIE MÓWI O TYM, ŻE 6 LATEK W PIERWSZEJ KLASIE TO POTEM ZALEDWIE 9 LETNIE DZIECKO W 4 KLASIE - GDY JEST DUŻY PRZESKOK Z ILOŚCIĄ MATERIAŁU,
TO MŁODSZE DZIECKO W GIMNAZJUM - TYLKO 12 LAT
MŁODSZE DZIECKO W LICEUM
A TO TEZ JEST BARDZO WAŻNE - do wszystkiego dzieci muszą dorosnąć
I PODKREŚLAM - ŻE NIE MAM NIC PRZECIWKO NAUCE DZIECI SZEŚCIOLETNICH - JESTEM JAK NAJBARDZIEJ ZA - ALE W FORMIE OBOWIĄZKOWEJ ZERÓWKI - BEZ DZWONKA, TORNISTRA I ZADANIA DOMOWEGO CODZIENNIE
Tu Goldnia: zgadzam sie (bynajmniej nie wyjatkowo) calkowicie. Oczywiscie, do tego wszystkiego, co napisalas, dochodzi u mnie lek przed podwojnym rocznikiem, bynajmniej nie najmniejszy ze wszystkich lekow.
OdpowiedzUsuńW mojej podstawowce na poczatku bylo nas 22 osob, potem polaczyli klasy i zrobilo sie nas 32. I tak juz do konca liceum bylo zawsze powyzej 30 uczniow. Szkole wspominam dosc opresyjnie (mimo niektorych wspanialych nauczycieli). Potem przyszedl czas, gdy sama robilam praktyki i przez jakis czas pracowalam jako nauczyciel. Przekonalam sie na wlasnej skorze, ze przy tej ilosci uczniow nauczyciel czesto nie ma wyjscia jak tylko wprowadzic (wiekszy lub mniejszy, zaleznie od konkretnego skladu) zamordyzm.
Teraz patrze jak rzad robi kilka reform na raz: szesciolatki, Karta Nauczyciela, restrukturyzacja szkol ze wzgledu na kryzys i brak funduszy, laczenie, zwalnianie nauczycieli.
Sama juz nie jestem w tej branzy, ale patrze i sie boje. Widze moja w-wprzyszlym-roku-szesciolatke w trzydziestoosobowej klasie (niech i beda wszystkie szesciolatki) przez caly okres edukacji (bo podwojny rocznik, wiec tlok) i jest mi tak strasznie zal. Czy szkola musi byc taka?
poczekaj chwilę, zaraz testy do gimnazjum. Potem sekunda i testy gimnazjalne. Potem matura.
OdpowiedzUsuńCo jeden egzamin to głupiej i ciężej. A pomysły reformy szkół średnich mnie zabiły. Nie wierzyłam w nie do momentu, gdy dyrektorka gimnazjum mojej córki to powtórzyła. ze swoim komentarzem...
Jedyne, co może Cię tu pocieszyć, to świadomość, że do czasu, aż Nowy Człowiek pójdzie do gimnazjum i je skonczy minie chwila - może ktoś przemyśli to jakoś choćby w miarę rozsądnie...
Jestem ZA mozliwością WYBORU ! Podpisałam sie również w akcji "Ratujmy maluchy".
OdpowiedzUsuńNie za bardzo zrozumiałam "przekaz" anonimowy w tutejszych komentarzach, cytuję: "jestem za. za odebraniem rodzicom mozliwosci wyboru:)" po czym ostatnie słowa , znów cytuję "zycie , moje panie, to sztuka wyboru" Hm. Jedno z drugim nie współgra ;-)
Pozdrawiam. lafemka.
Moj Fi jest z listopada 2008 co oznacza, ze do zerowki idzie jako 4,5-latek. Zostalam zasypana ofertami ze szkoly, jednak Fi pojdzie do zerowki w przedszkolu, gdyz niewyobrazam go sobie w swietlicy z 9-latkami. Moim zadniem nasze dzieci zostaly okradzione z roku edukacji - przedszkole nagle skraca sie do 2 lat!!!! oszczedza sie jak zwykle na najbardziej bezbronnych. Mimo, ze rzadko angazuje sie w jakiekolwiek akcje podpisalam deklaracje i zebralam prawie 100 podpisow od znajomych. Problem w tym, ze nie wierze, by ktos chcial z nami rozmawiac o tym oszustwie edukacyjnym.
OdpowiedzUsuńJa rozumnie, ze dzieci są bystre i niepełnobystre, ale na Boga o jakim zabieraniu dzieciństwa mówimy? Szkoła teraz to jak zarówka. Mało rozgarniety sześciolatek sobie poradzi.
OdpowiedzUsuńa co do infrastruktury, to o co takie wielkie halo? czy kazdy w domu ma łazienki specjalnie dla dzieci w wielki 1-6 lat z małymi wucetami, umywalkami prysznicami? W domu przecież dzieciaki zalatwija się w normalne wucety, więc dlaczego od szkoły wymaga sie mniejszych?
jakbyś nie zauważył/a dyskusja nie rozwija się wokół potrzeb fizjologicznych.....
UsuńMoim zdaniem nie chodzi o wiek, tylko o przystosowanie dzieci i programu nauczania. Te zadania na zdjeciu nie sa trudne, ale w taki sposob skonstruowane, ze naprawde dziecko musi czytac je przez 5 min. zeby cos zrozumiec. Mieszkam z dziecmi w Holandii i tutaj szkola zaczyna sie w wieku 4 lat. I nie uwazam ze jes to za wczesnie bo: Nigdy jeszcze nie mielismy pracy domowej (starszy syn ma 8 lat), ze nie wspomne o posiadaniu ksiazek. Dzieci poswiecaja na nauke tylko czas kiedy sa w szkole ( poza czytaniem ksiazek w domu). Przez pierwsze 1-1.5 roku jest troche zabawa z elementami nauki, potem powoli wprowadza sie liczenie, czytanie i pisanie. Moje dzieci uwielbiaja chodzic do szkoly, bo naprawde maja ciekawe zajecia i wyklady, a poza tym tutaj bardzo szybko stawia sie na samodzielnosc. Nie ma wklepywania regulek do glowy, dzieci musza wiele rzeczy same wydedukowac. Nie chce przy tym powiedziec ze jest to najlepszy system szkolny, z pewnoscia ma jakies wady. Ja ich jednak jeszcze nie odkrylam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kasia
1.te zadania na zdjęciu są BARDZO trudne. Mówię to jako doświadczony matematyk. Są bardzo trudne dla dziecka, które jest w I klasie, nawet jeśli ma 7 lat. Nawet jeśli ktoś temu dziecku treść przeczyta. Te ze strony 31 to są bardziej na poziomie "kangurka" a nie nowej podstawy programowej.
Usuń2. Szkoła, którą opisujesz bardzo przypomina nasze polskie przedszkole, jeśli się ma szczęście i trafi się na nauczycielkę, której "się chce". Zapewniam, że gdyby dali nam darmowe, obowiązkowe przedszkola nikt by nie podnosił lamentu.
Dziwne porównanie. Doskonale wiemy jak wygląda szkoła dla 4rolatka w NL.
UsuńNawet jeśli nazywa się szkołą, to nią nie jest.
Nie taką jaką my mamy dla 6ciolatków.
Darujmy sobie takie argumenty.
Już na sumeryjskich tabliczkach wyryto ubolewania dziecka umęczonego nauką. I tak bez zmian od kilku tysięcy lat. Może różnica jest jedynie taka, że teraz z dziećmi biadolą ich mamusie.
OdpowiedzUsuńjasne. a w Sparcie mniej rozgarniętych i niepełnosprawnych zrzucano z urwiska. mamusie nie biadoliły
Usuńjeśli chcą aby młodsze dzieci chodziły do szkoły szkoła powinna się dostosować do młodszych dzieci. i nie mam na myśli ani dywaników i innych pierdolniczków, ani meritum podstawy programowej, które trudne nie jest (dzieci, wiedzione naturalną ciekawością, zgłębiać lubią o wiele trudniejsze zagadnienia). zmienić należy FORMĘ. SPOSÓB. PODEJŚCIE. PRZESZKOLIĆ NAUCZYCIELI. postawić, zwłaszcza w najmłodszych klasach, na samodzielne, osobiste odkrywanie, doświadczanie wszystkimi zmysłami, naturalną ciekawość i kreatywność. co zrobiłoby dobrze nie tylko sześciolatkom, ale i siedmiolatkom też.dopiero wtedy można by przeprowadzić reformę. bo wypełnianie takiej książeczki jaką ukazałaś mnie nie zachwyca nawet dla starszego dziecka, toż to nudy straszliwe!
OdpowiedzUsuńa powiem wam, że ja mam od niedawna -sześciolatkę w zerówce szkolnej, która od września idzie do pierwszej klasy jako sześciolatka. ale ona pochłania książki w całości, w przedszkolu się nudziła, sprawnie liczy i obecnie w zerówce szkolnej niewiele się uczy. a chce się uczyć, chce powagi, siedzenia, skupienia. ale ona to ona. to ja zdecydowałam że może pójść wcześniej. Mam też syna rocznik 2008 (o newralgiczny roczniku!) i ze strachem myślę o nim nad tą książeczką.
A nasza szkolna zerówka jest miła jak w przedszkolu. Nie posłałabym tam jednak 6-latka gdybym nie mogła go odbierać od razu po zajęciach. Świetlica nawet dla co bardziej zestrachanego siedmiolatka to ciężki orzech. Ja na szczęście pracuję na popołudnia.
Amen!
Usuńjestem mamą dwóch dziesięcioletnich obecnie czwartoklasistów. poszli do szkoły w wieku lat sześciu, bez przedszkola, bez zerówki (z przyczyn obiektywnych). dali radę. i to bardzo dobrze. nie mam wrażenia, że ich skzywidziłam.
OdpowiedzUsuńbył czas na zabawę i na odrabianie lekcji (samodzielnie, chociaż pod kontrolą). duża w tym zasługa Naszej Pani, która chociaż bardzo wymagająca, potrafiła rozkochać dzieci w szkole.
rocznik 2008+większość 2007. Dla mnie to jest najważniejsze. Dlaczego zmieniono zasadę rozłożenia reformy na trzy lata???
OdpowiedzUsuńPoprzedni komentarz puściłam testowo, chciałabym rozwinąć. Abstrahując od wszystkich mniej lub bardziej merytorycznych powodów (nie)posyłania dziecka dla szkoły w wieku 6 lat, pragnę zwrócić uwagę na DANE STATYSTYCZNE. Jestem na to uczulona, jako osoba z wyżu (w 83 ponad 720 000 nas się urodziło;) Już wtedy było wszędzie ciasno, gęsto, kilka(naście) osób na miejsce na każdym etapie edukacji itp. Wraz ze zmniejszaniem się krzywej narodzin zmniejszano liczbę klas, nauczycieli, placówek, miejsc na porodówkach... To jak teraz znajdzie się miejsce dla prawie 800 000 dzieci z dwóch połączonych roczników? Urodziło się ponad 800 000, zakładam, że niewielka część poszła wcześniej do szkoły, ale to nadal mnóstwo głów! Ja nie ogarniam tego logistycznie,a Wy?
OdpowiedzUsuńNaprawdę przykro mi, że moja matka rodziła na korytarzu (bo nie było miejsc), ja nie chodziłam do przedszkola (bo nie było miejsc), sama zostałam odesłana ze szpitala przy porodzie (bo... nie było miejsc),a na moim bracie testowano wspaniałą reformę edukacji, jest pierwszym rocznikiem dotkniętym błogosławieństwem gimnazjum.
I JESZCZE MOJA CÓRKA MA IŚĆ W WIEKU 6 LAT DO SZKOŁY.
W PODWÓJNYM ROCZNIKU.
Podpisałam się pod petycją, zebrałam kilkadziesiąt innych nazwisk i wysłałam. Co jeszcze mam zrobić?
Ola (od posta z rocznikami)
Wzięłam pod lupę szkolne stołówki, czytałam na fejsie o cięciach, słabo mi się robi z powodu kolejnych reform. To co szkoły dumnie głoszą o tym, że oto są już przygotowane na przyjęcie młodszych dzieci w swe progi, było zwykłym zabiegiem urzędowym - zmniejszono wymagania sprzętowo-lokalowe. Ludzie, co z tą edukacją? Oszczędzamy i eksperymentujemy na dzieciach?
OdpowiedzUsuńPetycja nie dotyczy pytania "wysyłać/nie wysyłać sześciolatki do szkół". Pytanie brzmi: czy jest się za prawem wyboru. Ma ktoś gotowe do szkoły dziecko - ok, nie przeszkadza mu to w niczym opowiedzieć za prawem wyboru. Bo własne dziecko nie oznacza "wszystkie".
OdpowiedzUsuńW edukacji najważniejsze są mocne podstawy. Dobre opanowanie punktów wyjściowych kształcenia. Po co nam przymusowa produkcja znerwicowanych rodziców i emocjonalnie zwichrowanych dzieci nienawidzących szkoły?
System edukacji to nie tylko nauka. Mam okazję obserwować, jak świetnie można pracować w przedszkolu z różnego rodzaju dziecięcymi problemami. Nie ma na to miejsca w szkole; tam nieogarnięte problemy mogą się już tylko pogłębiać. Takie chcemy mieć społeczeństwo? W przychodni, urzędzie, sklepie, fabryce, na budowie? s.
Do wszystkich, którzy napisali "moje dziecko poszło do szkoły jako sześciolatek - i żyje" mam prośbę, żeby przypomnieli sobie te słowa, kiedy ich pociech będą w czwartej klasie. Tak gdzieś w okolicy grudnia. A potem w piątej, kiedy do edukacyjnego skoku na głęboką wodę i nauczania przedmiotowego, gdzie każdy nauczyciel ma w nosie inne lekcje, dojdą olbrzymie różnice między dojrzewającymi już dziećmi a tym o rok młodszym. Wtedy chętnie wysłucham ich opinii.
OdpowiedzUsuńI dlatego, z punktu widzenia państwa, nie powinno byc wyboru ;), co nie oznacza, ze ja osobiście jestem za jego brakiem. Jak pójdą wszystkie 6-latki lub wszystkie 7-latki w tym samym rytmie to system sie dostosuje, jak bedzie mieszanie roczników to sie nie dostosuje, nie ma bata, roznice sie beda pogłębiać.
UsuńOdkladajac na bok emocje, żadne państwo nie zostawi tego wyboru poszczególnym jednostkom. Te kilka lat przejściowych pokazuje, jak wielki jest bałagan, nie wiemy wlasnie, co bedzie w kolejnych latach, w podstawówce, gimnazjum, kiedy 6 i 7 latki beda sobie "równe". Raczej dobrze nie bedzie - i dla młodszych i dla starszych.
Nie miejmy złudzeń, ze ten wybór cos nam załatwi. Da nam chwilowe poczucie wpływu, zeby potem nas brutalnie skonfrontowac wlasnie z tym, co powyżej. Z mieszanymi klasami w gimnazjum i nauczycielami, którzy jeszcze bardziej sobie z tym nie radzą.
Dlatego jestem za jednym rozwiązaniem - albo wszystkie 6latki do pierwszej klasy, albo do zerówki, a nie za mieszanina, bo ona bedzie kiepska dla wszystkich.
No i jeszcze raz podkreślam - róbmy cos poza narzekaniem i nakrecaniem sie na siebie nawzajem. Trzeba iść do szkoły i domagać sie, tego co powinno byc. Nie bać sie, nie myśleć "nie da sie", zorganizowac sie i naciskać na poziomie lokalnym. Zmienić role rodzica w szkole. Ustawy i petycje nie załatwia sprawy. To jest realny wpływ, a nie ten pozorny wybór.
Jestem mamą gimnazjalistki (III klasa) i siedmiolatki w zerówce przedszkolnej.
UsuńŚwiadomie i zdecydowanie zostawiłam młodszą córkę w przedszkolnej zerówce, gdzie ma zapewnioną profesjonalną opiekę przez 8 godz : posiłki, liczne dodatkowe zajęcia, zabawy na przedszkolnym placyku, organizowane wycieczki, wyjścia do teatru i filharmonii. Ten czas, zamiast na odrabianie lekcji w pierwszej klasie poświęciliśmy na basen, wizyty w bibliotece oraz dodatkowe zajęcia z tańca (które uwielbia).
Uważam , że takim sposobem, ten rok o wiele więcej wniesie w jej rozwój ,niż nauka w pierwszej klasie.
To jest ten rok, gdy dziecko "dorasta", diametralnie zmienia sie pod wzg emocjonalnym.
Przechodząc kolejne etapy nauki i dojrzewania emocjonalnego starszej córki, jestem pewna , że nasza Polska szkoła nie jest przystosowana na obecność 5- 6 latka w szkole, mało tego, najczęściej nie radzi sobie z emocjami starszych dzieci, a to jest problem o wiele bardziej poważniejszy , niż problemy w nauce.
Drugi semestr piątej klasy i pierwszy semestr szóstej , jest bardzo trudny, przełomowy, niosący za sobą skutki słabo wyedukowanych, pozbawionych empatii nauczycieli (oczywiście , że są wyjątki) i nie widzę tam miejsca dla wymieszanych roczników.
tak, ten podwojny rocznik tan naprawde najbardziej mnie uwiera.... dlaczego tak musi byc???? pierwszaki na 17?
OdpowiedzUsuńMam 29 lat, poszłam do szkoły jako sześciolatka, do zerówki, która znajdowała się w ogromnej ciemnej szkole, lekcje (zajęcia?) mieliśmy w sali, która znajdowała się tuż obok sali uczniów klasy ósmej. Nie było dywaniku do odpoczynku, kolorowych zabawek, ławek dostosowanych do naszego wzrostu. Po tablicy pisało się skrzypiącą kredą, którą zmazywaliśmy stuletnią gąbką. Na przerwach starsze "chłopaki" prawie nas taranowały kiedy próbowaliśmy zjeść śniadanie i wypić kanapki z termosu. Plac zabaw był tylko na osiedlu, na którym mieszkaliśmy. Żadne z dzieci, z którymi chodziłam do klasy w podstawówce nie miał orzeczenia o dysleksji, dysgrafii czy dyskalkulii. Jak mój ulubiony kolega przez lata pisał jak kura pazurem był za to tępiony i poniżany przez nauczycieli. Dziś jest szczęśliwym człowiekiem (nauczycielem; sic!) podobnie jak ja. A dziś dzieci są zmęczone,za dużo muszą pisać i czytać, nie można im zwrócić uwagi, bo nie daj Bóg rodzice pozwą nauczyciela. O co chodzi?
OdpowiedzUsuńSzczęśliwy dorosły - nauczyciel, który w dzieciństwie był tępiony przez nauczycieli za brzydkie pisanie.
UsuńZemsta na kolejnym pokoleniu?
Szczerze wątpię w to Wasze szczęście, skoro takich podstaw nie ogarniacie.
"próbowaliśmy zjeść śniadanie i wypić kanapki z termosu" - o ja cie i co, udało się?
OdpowiedzUsuń:D
UsuńTeż jestem ciekawa. :D
Coś mnie ominęło, czy też to jakaś dzisiejsza nowość? - "Tusk poinformował również, że w 2014 roku do szkół obowiązkowo pójdą sześciolatki, które urodziły się do lipca 2008 roku. Dzieci, które przyszły na świat od sierpnia 2008 obligatoryjnie do szkół trafią od 2015 roku. Ponadto, klasy w których uczyć się będą sześciolatkowie, będą składać się maksymalnie z 25 uczniów."
OdpowiedzUsuńteż właśnie to usłyszałam z tivi.
Usuńmoże obiecywać cuda wianki, bo wtedy, gdy przyjdzie do realizacji - już go na stołku nie będzie.
UsuńZimno pisałam już, że Cię kocham. Kocham!
OdpowiedzUsuńPetycję podpisałam, Córkę chcę edukować w domu.
A kto jest wydawcą tego podręcznika? Porównuję to z książką mojego syna ("Nowa Era", 1 klasa) i... tematyka niby ta sama: dodawanie, odejmowanie, godziny - wszystko podobne, Tylko sposób podania dość hardkorowy.
OdpowiedzUsuńSześciolatki w szkole są urocze, przemiłe i cudowne... dopóki nie zacznie się ich uczyć... Siedmiolatek (o ile nie jest zaburzony, ale to inna bajka) może wszystko i przychodzi mu to z łatwością. Sześciolatek musi ciężko pracować i osiąga mniej więcej połowę tego co jego o rok starszy kolega. Po co mu to robić?
OdpowiedzUsuńWszyscy ci, którzy są ZA, myślą chyba tylko o dwóch rzeczach, o swoich ambicjach względem dzieci oraz o ich rzekomej lub nie inteligencji, którą trzeba szybko podwajać i potrajać.
OdpowiedzUsuńO niczym innym.
Bo w gruncie rzeczy to tylko koszt dla nas, rodziców. Problem z odbiorem ze szkoły, z zaprowadzeniem tam. Ze świetlicą, gdzie przebywają nastolatkowie i tysiąc innych problemów.
Zysku żadnego. One i tak się nauczą. Rok wcześniej w szkole nie podnosi inteligencji. Nie podwaja wiedzy.
W wieku lat 24 nie będzie między nimi żadnej różnicy, bez względu na to jak szybko poszli do szkoły. Nie zdobędą lepszej pracy, nie dostaną większej wypłaty.
Ale zawsze stracą rok dzieciństwa.
Nie rozumiem jak można tego nie widzieć.
Trafiacie na fajne szkoły, małe klasy, przygotowane panie? Super.
Ale nie wszędzie tak jest.
Dlaczego siłą wcielacie do szkoły jak do wojska też inne dzieci?
Znam szkoły, gdzie jest 9 grup zerówkowych! Do tego 2-3 szkolne 6ciolatków. Dzieci nie wychodzą na przerwy, bo jest ich za dużo i nikt się nie podejmuje odpowiadania za nich.
Znam szkoły, gdzie dzieci chodzą na zmiany, na 7 rano (tak, na 7, nie pomyliłam się), albo na 14tą i kończą w okolicy 19ej.
Znam szkoły, gdzie jest za dużo maluchów i część z nich chodzi do świetlicy do drugiego budynku - gimnazjalnego!
Róbcie co chcecie ze swoimi dziećmi, posyłajcie je nawet w wieku lat 3, ale nie zmuszajcie innych!
Przeciwnicy tej dziwnej reformy nie zmuszają Was do trzymania dzieci w domu do 18ki. Czemu więc Wy zmuszacie ich do edukowania ich dzieci w wieku, w którym się do tego nie nadają?
Nie ogarniam postawy zwolenników nauki szkolnej od lat 6!
Do autorki - brawo za tekst.