niedziela, 7 kwietnia 2013

2.176

Gdybym wiedziała, jaką siłę rażenia mają moje okołometeorologiczne narracje, przynudziłabym o przegniłej pogodzie już w marcu ;)

Tak czy inaczej – wzeszło słońce [i demaskatorskim promyczkiem popełgało po kątach, po świadectwach niedostatków w domowej higienie]. Wyparowały łachy śniegu sprzed chaty [i odsłoniły ogrodowe wrzuty od przechodniów lub sąsiadów, bożonarodzeniowe promocje z Tesco w gazetce pod krzakiem, papierki od batonów, folię od kiełbasy, puszkę z fantazją przerzuconą 
na trawnik przez płot].

- Dzieci, dzieci! – zakrzyknęłam w południe do rozkosznych nielatów – zbierajcie się szybciusieńko, zaraz jedziemy!
Bączusie natychmiast stanęły we wdzięcznym rządku w korytarzu.
Ubrane.


[Przez jakieś półtorej godziny negocjowałam z załogą fluktuującą jak kadry w call center, bezkształtną jak magma. Ten chce siku. Tamta odmawia czesania. Ten z kolei, o ten tu, uważa, że nigdzie nie wyjeżdża, bo ma dosyć wyjazdów i generalnie, opuszczania bazy. Kiedy ta jest uczesana, tamten zjadłby płatków z mlekiem albo kanapkę, jakby właśnie nie wstał od śniadania. Sypię płatki, a ów z tamtą wyrywają sobie konsolę do gier. Sprzęt ocalony, za to mleko rozlane na kolana. Mama!]
A!

Wreszcie wyjechaliśmy.
Nielaty upchnięte na tylnej kanapie. Z przodu podkręciliśmy z Ojcem dzieciom potencjometr radia.
Na zmianę sezonów reaguję komendą: obuwniczy! [coś, jak odłamkowym!, kto senior, ten wie w czym rzecz]. Mieliśmy podjechać do najbliższego C.H., kupić nieletnim buty i wracać. Jak jeden mąż [cóż za feministyczna fraza!], więc jak jeden mąż źle znosimy zakupy w C.H.

Ale jako, że na podobny pomysł wpadła ¼ Miasta, i jako, że zabrakło miejsc na pięciu poziomach parkingu, to przy wtórze pisków Erny spadniemy! spadniemy! wturlaliśmy się na dach - poziom 6. I było to w istocie dość spektakularne, bo wąska rynna wjazdu biegnie tuż przy niskiej zewnętrznej ścianie budynku. Ci z nas, którzy symulują vertige, zamiast podziwiać perspektywę osiedla Polanka, wrzeszczeli więc jak nawiedzeni.
Zaparkowaliśmy.
Dość sprawnie kupiliśmy butynawiosnę. [Tylko ja trochę grymasiłam, z wielką samokrytyką przyznała później Erna. FAKT.]
Szybko wróciliśmy do samochodu i zapięliśmy pasy.
I.
I.
I.
I nic.
I tak zostaliśmy.
Wiosenne słońce radośnie migotało w parkingowych zaspach.
Opuściliśmy szyby.
Pani w bardzo ładnym płaszczu i po jakimś gruntownym grzebaniu w twarzy [rysy jak maska, gapiłam się ukradkiem, otwierając gębę] zakopała swoje szykowne auto do połowy felg. Trzech młodych chłopaków z czerwonego forda rzuciło się do rozgarniania śniegu.
Zdenerwowany kierowca opla przed nami odpalał fajkę od fajki.
Narastała nerwowość. Otwieranie i zamykanie drzwi.
Dziewczyna z białego renault, która stała tuż przy zjeździe w betonową rynnę – dwoma kołami na zjeździe, a dwoma na śniegu - z trudem opanowywała nerwowe tiki. Byliście kiedyś uwięzieni na szóstym piętrze betonowej pułapki bez możliwości ewakuacji? W korku?
Hi hi.
Chuck Norris skoczyłby niewątpliwe przez metalową barierę.
Miałam podobną myśl.
Zamiennie z opcją desantu helikopterem [nasza część korka szczęśliwie albo nieszczęśliwie miała dostęp do słońca i powietrza, minutą ciszy czczę tych, którzy tkwili w korku w betonowych, klaustrofobicznych tunelach zjazdu].
Po godzinie dziewczyna w białym renault zjechała do połowy rynny. My za nią.
Pyk.
Pyk.
Nieletni czynili mord między sobą. Uspokajali się i znowu przypuszczali ofensywę. Ojciec dzieciom zjeżdżał ku wyjazdowi po centymetrze.
- Spokojnie, - w pewnej chwili wycedził Nowy Człowiek – jeszcze tylko pięć pięter i parter.
Zajęło to nam dwie godziny.

- Zima zepsuła światła na Baraniaka. -  podsumowała koleżanka Katachreza.


Ale już wiosna, wiosna, radujmy się.

A buty jakie śliczne.

24 komentarze:

  1. Uh. Ja jestem cierpliwa. JESTEM CIERPLIWA A A A !!!!
    Dzisiaj jak leciałam do domu z mlecznym cateringiem dla córki, między zaliczeniem na podyplomówce, tankowaniem, a spektakularną lawiracją ponad trzema psimi laksami w mojej bramie, dojrzałam .........SŁOŃCOŚĆ ! Błagam, niech najgorsza zima ever się skończy ! Pieprzę pogodę, ale okres "odświontdoświont" dodał mi 10 lat i prowokuje do marzeń rozdzielenia mojego 4 latka i 4 miesięczniaczki na długie lata... Jestem już gotowa zamieszkać z Feliczitą na ławce w parku, byleby szanownypanwajrus zaczął nas wreszcie omijać !
    ta zima odebrała mi godność. ta zima zabrała mi mój stoicyzm. a tego szmacie nie wybaczę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uh. Ja jestem cierpliwa. JESTEM CIERPLIWA A A A !!!!
    Dzisiaj jak leciałam do domu z mlecznym cateringiem dla córki, między zaliczeniem na podyplomówce, tankowaniem, a spektakularną lawiracją ponad trzema psimi laksami w mojej bramie, dojrzałam .........SŁOŃCOŚĆ ! Błagam, niech najgorsza zima ever się skończy ! Pieprzę pogodę, ale okres "odświontdoświont" dodał mi 10 lat i prowokuje do marzeń rozdzielenia mojego 4 latka i 4 miesięczniaczki na długie lata... Jestem już gotowa zamieszkać z Feliczitą na ławce w parku, byleby szanownypanwajrus zaczął nas wreszcie omijać !
    ta zima odebrała mi godność. ta zima zabrała mi mój stoicyzm. a tego szmacie nie wybaczę.

    OdpowiedzUsuń
  3. co tam wiosna! zresztą, jaka wiosna??? było kupić sandały, gdyż jeszcze chwila i zaczniemy wyczekiwać lata ;p

    OdpowiedzUsuń
  4. To ci wszyscy sprzedawcy, którzy w niedziele muszą pracować: czarują, uroki rzucają i w woskowe laleczki na zapleczu szpileczki wkłuwają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oni to, Karuzelo, nie może być inaczej. Zima i sprzedawcy. Mszczą się za soboty, niedziele i wyprzedaż zimową. Za interpersonalia non sunt turpia i kasę fiskalną, która niszczy manikjur. Za klienta, co przyszedł, kiedy tu się rozmawia. A zima mści się za ciepłotę ciała. I że nikt nie docenia finezji zacieku, którym sól drogowa, skądinąd tak smacznie sprawdzona w rozlicznych poznańskich piekarniach, vintydżuje kozaki i inne obuwnicze smardze. Obrazek sugestywny :-), zostanie ze mną, kiedy udam się do CH, choć klaustrofobicznie przejęta w sobotę uwięzieniem Zimna, nie zrobię tego prędko. A jak sprzedawca będzie miał ręce uwalane woskiem, to wiadomo. Trzeba wiać z parkingu.

      Usuń
    2. Katachrezo, mistrzyni słowa! Za te "obuwnicze smardze" przyszłam pokłon złożyć...:)
      Genialne!

      Usuń
  5. A ja narzekałam, że tamże czekaliśmy kwadrans, aż nas ktoś wpuści.

    OdpowiedzUsuń
  6. NIGDY nie parkuj w Malcie wysoko. Nigdy! Już lepiej na zewnątrz i ...35 zł mandatu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałam taki sam pomysł, bo butów na wiosnę stworki nie mają, ale jakoś nie dojechaliśmy do sklepu. Wszystko więc jeszcze przed nami ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. I to jakze "nieZimnnowe", filuterne "hihi" dla rozladowania sytuacji :-)
    Ja bym pewnie skoczyla przez barierke :-D

    OdpowiedzUsuń
  9. W styczniu 2011 tez utknęliśmy na parkingu w Malcie - wtedy z powodu najazdu chętnych na wyprzedaże. A my wpadliśmy tylko po ser i ogórki do PiP... Po dwóch godzinach M został w aucie a my wróciliśmy piechotą do domu. Od tamtej pory fakt, że trzeba parkować na 5 piętrze, bo nie ma miejsc, jest dla mnie ostrzeżeniem, żeby tam nie parkować wcale. Najlepiej w ogóle nie wchodzić do CH.

    OdpowiedzUsuń
  10. a kiedys to matka jechala mpk-iem po buty z trzema odmierzonymi patyczkami w torebce.. ;-))

    OdpowiedzUsuń
  11. Hmmm, bohaterski wyczyn - 3 pary butow dla nielatow kupic w CH w weekend... Musisz jakos sobie wynagrodzic te trudy ;-) Ja w tym roku z racji obiektywnych utrudnien w nabyciu obuwia dla nielata przerzucilam sie na sklep internetowy. Trafilam z rozmiarem za trzecim razem. Dobrze, ze przesylka w obie strony byla bezplatna.

    OdpowiedzUsuń
  12. No to już wiem jaka jest różnica między zimą a wiosną. Zimą zimno więzi się w czterech ścianach domu, a wiosną w czterech ścianach korka.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ojej, byliśmy tam,w tym samym czasie, również z dziećmi na pokładzie,ale już na I piętrze mój mąż zawrócił wiedziony instynktem kierowcy wielkomiejskiego ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Błagam, Zimno, błagam - "jako że", "mimo że" itp. pisze się bez przecinków.
    Bardzo cenię sobie Twoją twórczość, do tego stopnia, że zakupiłam zarówno e-book, jak i audiobook, ale drażni mnie (i zapewnie nie tylko mnie, bo już podobne głosy się podnosiły) fatalna interpunkcja na Twoim blogu. Drażni i przeszkadza do tego stopnia, że czasami muszę ze 3 razy przeczytać jedno zdanie, aby wyłowić prawidłowy sens - tylko dlatego, że fatalnie postawiłaś przecinki i inne znaki przestankowe. Przecinek straszy mnie też cały czas w tytule blogowej dbajki "Chcę być taki jak Cętek!" (por. http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629799) i za każdym razem, gdy mimochodem spojrzę na prawą stronę ekranu, dekoncentruje mnie.
    Z ulgą i prawdziwą przyjemnością czytałam książkę, po była właśnie po redakcji - korektor Ci ładnie te interpunkcyjne wpadki poprostował. Nie wierzę, aby wyjątkowo inteligentna i błyskotliwa kobieta, płynnie władająca kilkoma językami, nie była w stanie przeczytać i przyswoić sobie zasad interpunkcji swojej mowy ojczystej...
    Polecam: http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629769
    Nie publikuj tego posta, jest do Twojej prywatnej wiadomości.
    Dziękuję za naprawdę świetną książkę i za blog, jest to jedyny blog, który czytam. Masz wspaniałe pióro i pazur. Tylko ta interpunkcja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. -> Justyna, nie trać nadziei, zimnoblog po kilku latach ogarnął dużą literę na początku zdania, jest nadzieja, że i ten przecinek ogarnie. I już nie będziemy wpadać w konfuzję od zdań - Wiosna, jak, wielbład.

      Usuń
    2. Ja za to mam pecha do prawników (znajomych i z urzędu) - z ich mocno kulejącą polszczyzną. Ogólnie to nic do nich nie mam. Tylko nasz język kaleczą. Sędzia, prokurator, radca prawny, notariusz. Zgroza. Interpunkcja Zimno to pikuś (ale też trochę razi).
      Fordito

      Usuń
  15. Dawno się tak nie ubawiłam czytając Twojego bloga (dla purystów - Twój blog), przypomniały mi się dawne posty:) Przyznaję, że mniej do mnie przemawiają refleksje okołomacierzyńskie (jakos nie mam z tym problemu, chyba za mało refleksyjna jestem), natomiast tym razem czytałam Cię na wskroś empatycznie. Zakupy w CH takoż kocham, a zakupy obuwnicze z dzieciakami - podwójnie. Na szczęście mieszkam na prowincji, gdzie nie ma parkingów na dachu (a jeśli są, to o nich nie wiem), a w parkingach podziemnych są circa o pół metra większe miejsca parkingowe niż w Poznaniu (WIEM, o czym piszę! MAM porównanie! Jako - dodam - jedyny kierowca w rodzinie). Zdarzyło mi się rok temu wyjeżdżać dwie godziny z parkingu (z dwójką dzieci na pokładzie) - opuszczaliśmy imprezę samochodową Summers Cars Party. Organizatorzy przewidzieli jeden jednojezdniowy wyjazd z płyty lotniska dla kilku tysięcy uczestników. Na tej imprezie nas już nie zobaczą...

    OdpowiedzUsuń