piątek, 26 kwietnia 2013

2.183

Człowiek na deskorolce, który śmignął przez maską mojej śmieciary (świeżo zresztą umytej, niechybny symptom wiosny), więc długowłosy człowiek na deskorolce wydał mi się – och! uderzenie pioruna! – absolutnie zjawiskowy. Olśnienie. Cóż za kontrast z niedawną zimą i cóż za kontrast z moją zgredowską miejscówą w puszce z nieocynkowanej blachy. Człowiek przemknął z gracją ścieżką rowerową, wdzięcznie balansując na skateboardzie i przepadł za zakrętem, ja ugrzęzłam w korku.

Gawędy „stoję w korku, czas płynie, a nielaty czekają w placówkach poboru nauki” są już nudne. Tyle razy powtarzałam tu tę narrację, że już więcej nie mogę.
Ale stoję w korkach, czas płynie, nielaty czekają, turli turli bum.
Dzień w dzień.


Pod którąś z fejsbukowych dyskusji o sześciolatkach w pierwszej klasie rzuciła mi się w oczy debata na taki temat mianowicie, że to rodzice-malkontenci optują za przedszkolem, bo chcą, żeby im było wygodnie.
Tak, tak, WYGODNIE, a co ma im być wygodnie, kurcze blade, no.
Rodzic sobie odstawi takie przykładowe swoje dziecko do przedszkola, a później to już wcale go nie musi odbierać w południe, tylko dopiero po pracy, dajmy na to przed 17, zapierająca dech w piersiach i jakże nieuzasadniona wygoda.
A w szkole to już nie ma tak dobrze.
(tu grożenie paluszkiem)

W istocie.

Problem świetlic szkolnych obczaiłam z bliska i z dogłębną analizą adekwatnych przepisów. Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z 21 maja 2001 r. w sprawie ramowych statutów publicznego przedszkola oraz publicznych szkół (Dz. U. 2001 Nr 61, poz. 624 z późn. zm.) organizację świetlicy pozostawia w gestii szkoły. Instruuje się jedynie, że rzeczona jest „dla uczniów, którzy muszą dłużej przebywać w szkole ze względu na czas pracy ich rodziców (prawnych opiekunów), organizację dojazdu do szkoły lub inne okoliczności wymagające zapewnienia uczniowi opieki w szkole”.

Robię habilitację z „Ratujmy maluchy”, więc przy pomocy zaawansowanych narzędzi dostępnych w wujku Google przejrzałam statuty szkół z prawa i z lewa, z zachodu, ze środkowej Polski i z północy.
Świetlice szkolne zapewniają miejsce uczniom z klas I do III, w wyjątkowych wypadkach – z klas IV.
Nie mam na tyle rozbujanej wyobraźni, żeby sobie zwizualizować którekolwiek z moich dzieci dziewięcioletnie (nowy czwartoklasista, uchu chu chu), wracające ze szkoły do domu o 13 i tkwiące w tym domu samotnie do 17:30. 
Albo do 18.

I tu wracamy do soli w oku bezdzietnych użytkowników fejsbuka i do problemu rodzicielskiej wygody. Owszem, przedszkole jest wygodne, bo się dziecko deponuje co rano (a nie na pierwszą zmianę w poniedziałek, we wtorek na ostatnią, a w piątek na środkową) i się je odbiera po południu. Ten prosty manewr umożliwia aktywizację zawodową kobiet (to seksistowskie, ale prawdziwe, cóż), porządkuje dzień i tydzień i pozwala planować dorosłe życie w ramach od-do godzin działania przedszkola.
A w szkole już nie jest tak dobrze.
(tu grożenie paluszkiem)

Przeładowane placówki działają według skomplikowanych grafików zmianowych, można zaczynać lekcje o 11 i kończyć o 14, a następnego dnia jeszcze głębiej po południu. Świetlica jest w tym stanie rzeczy jedyną alternatywą, jeżeli oboje rodzice pracują.
Ale ta świetlica okazuje się wyjściem jedynie przez trzy lata (oczy na problem świetlicy otworzyła mi koleżanka, matka chłopca o rok starszego od Nowego Człowieka).
A potem?

Zastanawiam się, dlaczego nikt o tym nie mówi. Nie krzyczy, nie protestuje.
Że szkoła odbębnia pięć godzin lekcyjnych i puszcza nielata luzem.
Rodzicom nie ma być łatwo, rozumiem, czuję to w każdej minucie, ale – kurcze blade, no – bez przesady.

Nie mogę się zgodzić z poglądem z dyskusji spod posta niżej, że dziecko jest prywatną sprawą rodziców i ich odpowiedzialnością i to oni muszą ogarnąć „problem”.
Jeżeli jako społeczeństwo jesteśmy pewną – abstrakcyjną, wiem - całością (a że jesteśmy – i to jak! – właśnie poczułam, robiąc roczne zeznanie podatkowe, co roku mnie zaskakuje, że aż tak hojnie się dokładam do publicznych potrzeb, lekką rączką państwo mi srogo opodatkowuje każdą zarobioną złotówkę), więc jeżeli jesteśmy całością, zbiorowością, to ja jednak oczekuję, że w zamian za dostarczenie nowych podatników dostanę minimum troski.
A jeżeli przed moim potencjalnym dziewięcioletnim Silnym mają się zamknąć drzwi do świetlicy (bo za duży), to furda z taką szkołą.


Właśnie.
Co robią Wasze dzieci z czwartej, piątej, szóstej klasy po szkole? Do czasu, kiedy Wy wrócicie z pracy?
I co, jeżeli w okolicy szkoły nie mieszka żadna babcia albo niepracująca ciotka?
Bardzo mnie to interesuje.


A drążąc temat reformy – zajawka ratowanych maluchów o ocalaniu roku z dzieciństwa jakoś mnie super nie kręci, bo dzieciństwo chyba nie jest zagrożone samą szkołą, od lat sześciolatki chodzą do zerówek i nikt jeszcze nie odtrąbił childhood’s end, u mnie przynajmniej nie trąbiono.
Ja natomiast chciałabym się dowiedzieć, co ze straconym rokiem nauki - w stosunku do szkoły podstawowej rozpoczynającej się od zerówki. Gdzie on jest? Gdzie on się podział? Kiedy należy go nadgonić?
Mam dość mętne przeczucia, że jednak w klasach I – III. Zdjęcie kart książki Erny nie jest fejkiem. Książka ćwiczeń matematycznych w I klasie tak właśnie wygląda (a przynajmniej tak się prezentuje model wybrany przez szkołę Erny). 
I nie wiem, czego się uczy syn przyjaciółki którejś z komentatorek. Wiem, co moje dziecko targa na plecach ze szkoły.

Wiem też – od matek równolatków Nowego Człowieka, którzy poszli do pierwszej klasy jako 6-latki, więc słyszałam od zaprzyjaźnionych mam, że prawdziwą próbą sił i wytrzymałości jest IV klasa (na to też zwraca uwagę jedna z komentujących). Program IV klasy nie jest programem dla dzieci o rok młodszych, niż do tej pory. Zresztą chyba nie może być, bo nieszczęsny stracony rok już nadrobiono w I - III.
Ten eksperyment z I klasą dla 6-latków jest diabelski. Ech, jakże go nie lubię.



A z ostatniej chwili – przeraził mnie premier tego kraju, który z dobrotliwym uśmiechem na twarzy w wieczornych wiadomościach zaanonsował, że w 2014 do I klasy pójdą 6-latki urodzone od stycznia do lipca.
Wnioskuję więc, że w opinii premiera tego kraju nie ma szans na to, żeby Silny nie poszedł do I klasy w 2015. Krzepiące.




37 komentarzy:

  1. Cóż rzec na to...

    może ukoi nas lavender?
    http://www.youtube.com/watch?v=Q7sIzWKHGwQ

    for you...

    OdpowiedzUsuń
  2. Problem dotyczy szkół podstawowych oraz gimnazjum, po za krótkim czasem lekcji są jeszcze skandalicznie długie przerwy w szkole, świąteczne, weekendowe, jak choć by teraz drugiego maja, nie każdy rodzic może wówczas pobrać urlop. Dzieciaki w galeriach, na ławkach dziczeją.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkie znane mi dzieci w kl 4,5 i wyżej wracają samotnie do pustych domów, gdzie oczekują powrotu rodziców lub rodzeństwa, najczęściej bez prawa opuszczenia domostwa. Podobnie zresztą było za naszego dzieciństwa i trudno sobie wyobrazić inną wersję...co oczywiście nie znaczy, że zachwyca mnie samotny powrót 9-ciolatka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest jedna różnica - wtedy nie było internetu i 150 kanałów w tv. Różnica wbrew pozorom mniej istotna.
      Ja pracuję w domu, sytuacja wydawałoby się komfortowa, bo odbieram dzieci o 11.30 (młodsze) i 13.00 (starsze). Tu zagadka - na ile wydajnie można pracować przy ośmiolatku i jedenastolatce w domu? Dodam, ze pracuję głową. Wiem, że i tak nie mam najgorzej (zawsze można próbowac mniej spać), ale marzę o szkole typu francuskiego, gdzie dzieci są do późnego popołudnia w szkole, ale za to nie mają prac domowych.

      Usuń
    2. To prawda, ze w podstawowej szkole francuskiej zajecia trwaja do 16.30 - 17.00 z reguly. Ale nie jest prawda, ze nie ma prac domowych. Zazwyczaj niewiele, ale sa. Do tego dochodza wolne wszystkie srody (przyszloroczna reforma moze to zmienic) i wakacje dwutygodniowe srednio co dwa miesiace - nielatwy orzech do zgryzienia dla wielu rodzicow. Nie ma idealow. A! Nauke w szkole w wieku 6 lat sie zaczyna wlasnie.

      Usuń
    3. To prawda, ze w podstawowej szkole francuskiej zajecia trwaja do 16.30 - 17.00 z reguly. Ale nie jest prawda, ze nie ma prac domowych. Zazwyczaj niewiele, ale sa. Do tego dochodza wolne wszystkie srody (przyszloroczna reforma moze to zmienic) i wakacje dwutygodniowe srednio co dwa miesiace - nielatwy orzech do zgryzienia dla wielu rodzicow. Nie ma idealow. A! Nauke w szkole w wieku 6 lat sie zaczyna wlasnie.

      Usuń
  4. jestem przerazona. mam syna w wieku silnego. i nijak nie widze go w pierwszej klasie jako szesciolatka. jesli reforma w takiej postaci wejdzie w zycie to albo ide do psychologa po orzeczenie (on ma juz teraz pewne trudnosci z koncentracją. ja poniekąd takze a to z racji 3 na stanie i niemoznosci ogarniecia czasowo-logistycznego) albo glodujemy w imie mojej nieodplatnej pracy nauczyciela wlasnych dzieci w ekhm domu. czad.
    Zimno a nie myślałaś o właśnie powstającej od września u was Trampolinie? (ktora wszystkich maluchow polski jednak nie uratuje) co myslisz o szkole demokratycznej? (wybacz lekki ot)

    OdpowiedzUsuń
  5. Co robią dzieci, do czasu gdy rodzice wrócą z pracy? (notka biograficzna)
    Z kluczem na szyi na piechotę (2,5km przy szosie bez chodnika) wracają do pustych domów (11:00-13:00), odrabiają lekcje, bawią się, oglądają telewizję, obierają ziemniaki na obiad dla całej rodziny i szkoda im, że rodzice tak wcześnie wracają z pracy (16:30).
    I nie są w tych zachowaniach odosobnione.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprzed ilu lat Twoja notka, Bebeluszku? Bo moja ma 30.
      I to chyba nie jest najgorsze rozwiązanie; dużo gorzej jak gdzieś się włóczą i spotykają z "nieciekawym" towarzystwem.
      Z kluczem na szyi można wyrosnąć na człowieka.

      W całej tej kuriozalnej sytuacji załamujące jest to, że Ci którzy powinni zadbać o nasze potrzeby, nie mają ŻADNEGO pomysłu na to, jak to zrobić.
      A kto tylko podniesie głośniej i wyżej głowę, w tę stronę przechyla się szala racji (vide sprawa urlopów macierzyńskich z ostatnich dni).
      Nie tak to powinno wyglądąć.

      Usuń
    2. Notka sprzed lat 23. Ale rozumiem, że nie wszędzie się tak da. Mnie odprowadzono do szkoły tylko dwa razy, pierwszego i drugiego dnia szkoły. Specjalnego uszczerbku na zdrowiu pycho-fizycznym nie doznałam. Włóczyć się nie dało, bo telefon w domu był i mnie czasem sprawdzali czy już jestem. A z "nieciekawymi" jak będą chcieli, to się i tak spotkają, od wszystkiego nie da się potomków uchronić.

      Brak kreatywności i organizacji w zakresie potrzeb jest rzeczywiście zadziwiający.

      Usuń
  6. Dzięki zimno za dobrą wiadomość! Nie oglądałam wczoraj żadnych wiadomości, bo moje stworki mi nie pozwoliły na taki luksus ;) a tu taka bomba! Mój pierworodny urodził się (wow! cudownie!) pod koniec sierpnia, co by oznaczało, że ma szansę zostać w swoim (świetnym, mądrym, przyjaznym i inspirującym dzieci i rodziców) przedszkolu o rok dłużej! Baaaardzo się cieszę! A że i dla mnie to będzie wygodniejsze? A i owszem, będzie. Po pierwsze przez 2 lata (całe 2 lata! rewelacja) będę odstawiać oba stworki w to samo, bezpieczne miejsce, po drugie będę spokojna, że moje dziecko zostanie w przyjaznych warunkach przez mądre ciocie spokojnie, bez pośpiechu przygotowane do szkoły. To źle?

    OdpowiedzUsuń
  7. a jak to jest w innych krajach?
    siostrzeniec z Anglii poszedł do szkoły (przeszedł z przedszkola w tym samych budynku)jako pięciolatek (bo 6 lat miał skończyć w rzeczonym roku szkolnym, w lutym). Podstawy programowej nie znam, ale wydaje mi się, że jest tak, że jeśli dziecko nie radzi sobie, to sobie nie radzi, i tyle. Zajęcia dla wszystkich klas od 9.00 do 15.15. Jeśli rodzice pracują dłużej, muszą wynająć opiekunkę lub posłać dziecko do płatnej świetlicy szkolnej. Dziecko ze szkoły podstawowej (do wieku 11 lat) musi odebrać dorosły. Potem, do gimnazjum chodzi/jeździ samo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dzis po raz pierwszy wpisuje swoj komentarz (choc czytelniczka Zimno-bloga jestem juz od dawna). Mieszkamy w Belgii, nasze dzieci sa z rocznikow 2007, 2009 i 2010, najstarszy (6-latek) idzie oczywiscie we wrzesniu do szkoly. Uczeszcza do niej od 2 lat (grupa przedszkolna - na terenie szkoly) wiec w zasadzie przeniesie sie na inne pietro. Od poczatku (tj gdy mial 4 lata) jezdzi szkolnym autobusem (we wrzesniu dolaczy do niego 4letnia siostra), w ktorym jest opiekun. Autobus zabiera dzieci rano spod domu o 7.15 i przywozi z powrotem pod dom o godz. 16.40 (a ja jade z pracy pod dom na przystanek), w srody o 13.15 (dzieci maja pol dnia wolnego). Gdy dzieci beda starsze, a ja wroce na pelny etat, autobus zawiezie mi cale towarzystwo (do 12 roku zycia) po szkole do swietlicy, w ktorej obecnie swietnie sie bawia w grupach kilkunastoosobowych, a gdy beda w szkole - beda tam odrabiali lekcje (pod okiem opiekunki). Swietlica jest otwarta do 18.15, w piatki do 17.30.
      Wszystko ma swoja cene - jestesmy na obczyznie i nie mamy nikogo do pomocy; autobus rusza makabrycznie wczesnie (ale to juz nasz wybor, mieszkamy kawalek od szkoly), jednak nadal czuje ze mamy wygodnie i ze otrzymujemy maksymalna pomoc.
      Mysle ze nie chodzi o gotowosc czy niegotowosc 6letnich dzieci tylko o gotowosc szkol i calego systemu. Gdyby kazdy mial dostep do swietnie zorganizowanego, przyjaznego nie tylko dzieciom ale i rodzicom systemu edukacji to kwestia 6 czy 7 latek bylaby duzo mniej kontrowersyjna.
      Pozdrawiam serdecznie wszystkich oraz chyle czola przed Autorka Bloga za swietna ksiazke;
      wierna czytelniczka
      Rosemonde

      Usuń
  8. szlag mnie wczoraj trafił jak usłyszałam cudownych reformatorów w radiu wczoraj wieczorem. (że łaskę wielką robią i urodzeni po czerwcu są równiejsi)
    pierwszy raz mi się zdarzyło, że kogoś głośno sklęłam przy słuchaniu wiadomości.
    i jeszcze to niczym nieuzasadnione zadowolenie z siebie w głosach.
    ależ mi się cisną epitety!

    wiesz co jest w ogóle niedorzeczne? skoro świetlice działają tylko dla dzieci klas 1-3, a według prawa możesz zostawić samo w domu dopiero dziecko (bodajże, jeśli się mylę, popraw mnie) 15-letnie, to powinno się brać drugi urlop wychowawczy chyba na dzieci w wieku 11-15 lat. No bo sorry, co niby robić, opiekunkę opłacać? Nie każdy ma rodzinę blisko. Ja nie mam i od zawsze jedno z rodziców musi z domu pracować. Ale co by było, gdyby rodzic był tylko jeden? Kasa za pracę w domu nie w każdym przypadku daje wystarczający dochód, czasem po prostu trzeba iść do innej. I co?
    Jak sobie uświadamiam te wszystkie absurdy to mam ochotę wyć.
    (musicie rodzić więcej dzieci, które będą nas interesować tylko w fazie prenatalnej - żebyście przypadkiem nie usunęły, potem mamy was w dupie przez lat 20 co najmniej - ale dał pan bóg dzieci da i na dzieci, prawda? - a potem się upomnimy, jak zaczną podatki płacić.)
    p.s. tak, 4 klasa, nim się dziecko wdroży, to trochę koszmar, nie mam pojęcia jak by było gdyby Młody był o rok młodszy, mimo że to kumaty chłopak jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile pamiętam, można zostawić samo dziecko 7-letnie (to samo dotyczy samodzielnego poruszania się, np. ze szkoły do domu).

      Usuń
    2. znalazłam coś takiego tylko, ale jestem zajęta i nie mam czasu szukać dalej.
      "Kodeks Karny
      Art. 210. § 1. Kto wbrew obowiązkowi troszczenia się o małoletniego poniżej lat 15 albo o osobę nieporadną ze względu na jej stan psychiczny lub fizyczny osobę tę porzuca,
      podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
      § 2. Jeżeli następstwem czynu jest śmierć osoby określonej w § 1, sprawca
      podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8."

      Usuń
    3. "(musicie rodzić więcej dzieci, które będą nas interesować tylko w fazie prenatalnej - żebyście przypadkiem nie usunęły, potem mamy was w dupie przez lat 20 co najmniej - ale dał pan bóg dzieci da i na dzieci, prawda? - a potem się upomnimy, jak zaczną podatki płacić.)"... Zakurzona > mam identyczne odczucia... niestety. Trafiłaś w samo sedno.

      Usuń
    4. z tym przymusem rodzenia dzieci to gruba przesada i czysta retoryka - rodzimy bo chcemy. prawda?

      Usuń
    5. Zakurzona, z całym szacunkiem, porzucenie to chyba coś zupełnie innego... Jest na sali prawnik?

      Usuń
  9. ekh Zakurzona ... się podpisuję, lepiej bym nie ujęła.
    Ja z drugiej strony barykady jestem przerażona!! faktem uczenia historii w czwartej klasie
    dzieci o rok młodszych od dzisiejszych czwartaków. Cała ta reforma "kupy" się nie trzyma albo właśnie trzyma w sensie kupy jest warta!!
    Materiał klasy czwartej z historii już nie jest zabawą, jak niegdyś, jest czystą, żywą nauką faktów, pojęć, dat i abstrakcji w temacie obliczania czasu, zmierzenia się z wiekami, z którymi niektórzy dorośli sobie nie radzą!! pamiętam jakie były problemy z rokiem dwutysięcznym uparcie kwalifikowanym, dzięki mediom, jako początek XXI wieku...
    itepe itede
    pozdrawiam
    teatralna

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytam, czytam panikujące, desperujące, wołające wielkim głosem zimno i nie mogę się nadziwić jakim cudem dzieci dziewięcioletnie, dziesięcioletnie, jedenastoletnie kończyły szkołę w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, osiemdziesiątych. Skończyły i przeżyły. Chyba przeżyły, tak mniemam i wnioskuję, bo ktoś przecież robi te korki na zimna drodze.
    Klucz w garść, pilot pod klucz, piwo do skrytki i dalej do przodu w dorosłość. Dzień w dzień widzę, jak mniej więcej dziewięciolatek jedzie busem do szkoły. Nie dajmy się zwariować. Z jednej strony zapisujemy ośmiolatka na uniwersytet, a z drugiej biadolimy, że nie ogarnie drogi do domu.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wiem co teraz. Ale kilka lat temu - SKS, albo inne kółko zainteresowań. Później powrót z koleżankami z klasy (droga zajmująca normalnie 5 minut, wydłużała się do nawet 2 godzin...po drodze huśtawki w ogródku jordanowskim płot w płot ze szkołą). Przygrzanie obiadu, zrobienie herbaty. Książka. Czasami dogotowanie czegoś - ziemniaki/makaron itd. Trochę tv/muzyki. Później na dwór, lub dalej książka. ;-) Większym problem dla mnie byli wracający dorośli, niż ich brak w ciągu dnia. :D I większość z nas tak miała. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem w tym, że teraz droga do szkoły normalnie zajmuje dwie godziny - autem. To są niestety konsekwencje wyboru lepszej szkoły nierejonowej.

      Usuń
    2. To ja nie rozumiem. Kobieta decyduje się dzieci, na karierę zawodową, na szkołę z dinozaurami na ścianach dwie godziny od domu i po kilku latach zauważa, że jakoś nie bardzo się to godzi? I rozwiązaniem problemu ma być całodobowa świetlica do lat osiemnastu? A nianie, gosposie, szoferzy wymarli?

      Usuń
    3. MW ze względu na to że część rodziców wybiera nierejonowe szkoły, do których dojazd zajmuje dwie godziny należy zatrzymać posyłanie do szkół sześciolatków? Wybór jest rodziców. Ze wszystkimi konsekwencjami. A jeżeli jakiś sześciolatek faktycznie nie powinien - można odroczyć dziecko. Pójdzie jako siedmiolatek. I będzie się nudził jak mops. Podobnie w zerówce po raz drugi. Zgadzam się że schrzaniono rozłożenie materiału. Zaskakuje mnie wprowadzanie literek przez semestr. Koszmarne jest głoskowanie, które z jakiegoś powodu wyparło świetną metodę uczenia czytania sylabami. Mimo to nie uważam że sześciolatkowi w szkole będzie źle. Warunkiem jest dobra kadra.

      Usuń
    4. Dla jasności - moje dzieci chodzą do pobliskiej szkoły rejonowej, ale mniej więcej połowa klasy dojeżdża.
      Kadra jest bardzo ważna, może najważniejsza - dzięki nauczycielom mój syn indywidualista i nadwrażliwiec z cechami Aspergera zaadaptował się w nowej szkole. Ale wątpię, czy udałoby się to rok wcześniej ze względu na jego rozwój emocjonalny. Na szczęście tamten rok mógł spędzić w przedszkolnej zerówce, gdzie poza równie dobrą kadrą miał tę samą opiekę przez cały dzień, ustabilizowany rytm zajęć etc. Oraz - czego nie ma nasza osiedlowa szkoła z dobrą kadrą - plac zabaw.
      Reasumując - trochę za duży skrót myślowy poczyniłaś.

      Usuń
  12. Nie rozumiem tego problemu z 6-latkami.Mieszkamy w Niemczech,nasi synowie rozpoczeli edukacje od 6-tego roku zycia i nie uwazam,zeby to bylo zbyt wczesnie...Nie zabralo im to takze dziecinstwa(niektorzy tak to rozumieja).Moj Boze ,nie dajmy sie zwariowac,nie chodzi o 4- czy 5-latki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie dlatego, że mieszkasz w Niemczech....tu jest trochę (cha cha) inaczej

      Usuń
  13. Mój syn od czwartej klasy wracał sam do pustego domu (teraz jest w szóstej); w jego szkole świetlica jest tylko dla dzieci do III klasy. Miał klucz i zakaz otwierania drzwi komukolwiek; miał udawać, że nikogo nie ma w domu. Czekając na mnie czytał, grał na komputerze, bawił się. Poszedł jako siedmiolatek do pierwszej klasy, pomimo tego, że czytał, liczył i miał wiedzę ogólną na poziomie trzecioklasisty (opinia poradni), nie nadawał się emocjonalnie do szkoły. Córka urodziła się w lipcu 2008, więc będzie musiała zacząć edukację jako sześciolatka (tak zrozumiałam, że dzieci urodzone w sierpniu dopiero będą zwolnione z tego obowiązku). Będzie jedną z najmłodszych w klasie, gdzie niektórzy koledzy będą starsi od niej półtora roku. W tym wieku to po prostu przepaść...
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sprawdź proszę informacje na stronie men - jeśli Twoja córka urodziła się w lipcu, do szkoły pójdzie w 2015r

      "Sześciolatek w szkole

      1 września 2014 pozostaje datą wprowadzenia obowiązku szkolnego dla 6-latków. Równocześnie, podzielając troskę rodziców i rozumiejąc ich obawy o najmłodsze 6-latki, rząd podjął następujące decyzje:

      a) aby uniknąć tworzenia zbyt licznych oddziałów klasowych, od września 2014 roku klasy 1-wsze nie będą mogły liczyć więcej niż 25 uczniów. Taki przepis będzie obowiązywał od września 2014 roku i docelowo będzie dotyczył klas 1-3 (we wrześniu 2014 klasy 1-wsze, we wrześniu 2015 r. klasy 1-wsze i 2-gie, od września 2016 r. klasy 1-3);

      b) aby uniknąć, w miarę możliwości, tworzenia oddziałów klasowych z uczniów o dużej różnicy wieku w latach szkolnych 2014/2015 i 2015/2016 - w szkołach, gdzie utworzonych będzie więcej niż 1 oddział klasy pierwszej, dzieci zostaną dobrane do poszczególnych oddziałów klasowych według wieku, począwszy od najmłodszych. Dzięki temu w oddziałach klasowych będą skupione dzieci w zbliżonym wieku;

      c) we wrześniu 2014 roku obowiązek szkolny obejmie wszystkie dzieci 7-letnie (rocznik 2007) oraz dzieci 6-letnie urodzone w okresie styczeń-czerwiec 2008 r.;

      d) we wrześniu 2015 roku obowiązek szkolny obejmie dzieci 7-letnie urodzone w okresie lipiec-grudzień 2008 r. oraz wszystkie dzieci z rocznika 2009 (6-latki)."

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję za informację :) Z wypowiedzi, którą widziałam w TV nie wynikało jasno czy dzieci urodzone w lipcu rozpoczną edukację szkolną w 2014 ("obowiązek dotyczy dzieci urodzonych pomiędzy styczniem i lipcem"), dlatego nie byłam pewna. W szkole mojego syna nie ma w tej chwili podziału na klasy zbliżone wiekowo, we wszystkich czterech klasach są zarówno siedmiolatki jak i sześciolatki.

      Usuń
  14. Moje dzieci (sierpień 2007 i marzec 2009 - mają iść w półskumulowanych rocznikach) jeszcze mają chwilę do 4 klasy, więc nie umiem powiedzieć z doświadczenia, co będą robiły po lekcjach. Odniosę się za to do fragmentu " co ze straconym rokiem nauki". To jest właśnie oszustwo, na którym opiera się ta reforma. Rzekomo w imię "lepszych szans" - jak rozumiem wyższego poziomu, lepszej edukacji mają się uczyć krócej. Trzeba głośno o tym krzyczeć, żeby jednak ta reforma nie weszła w życie :-/

    OdpowiedzUsuń
  15. Tacie dziadkowie mówili - nie masz źle, myśmy do szkoły nie mogli chodzić/nie mieli ubrań/mieli daleko. Tata mi mówił - nie masz źle, ja musiałem po szkole krowy paść i w polu robić. Mogłabym jak inne powiedzieć - nasze dzieci nie mają źle, musiałam do przedszkola wstawać o piątej rano a chodzić od pierwszej klasy z kluczem na szyi na drugą zmianę, wracając do domu po wieczorynce. Odpowiem jednak standardową od pokoleń uniwersalną formułą zwrotną młodych do starych: u was było tak, a teraz są inne czasy.
    Choć mogłabym tomy, nie napiszę o skutkach systemu "klucz na szyi". Istotne jest to, że dzisiejsze matki tak dla swoich dzieci, jak same miały, nie chcą. Postrzegam je jako pierwsze w historii, które sensownie, bez "olewki" chcą wychować dzieci. Pokolenie mojej mamy (jak sama mówi) miało łatwiej o tyle, że o wielu rzeczach nie wiedziało, nie było ich z racji minimalnego dostępu do mediów świadome. Obecnie nie znam absolutnie nikogo, kto by nie zapewnił dziecku po szkole konkretnej opieki. Rodzic niepracujący/pracujący w domu/w pracy nocnej/zmianowej/dziadkowie/sąsiadka/w ostateczności opiekunka.
    Dołączam do Zimno w poglądach. Rano zarabiaj na podatki obywatelu, w południe zarabiaj na życie zaopatrzeniowcu, po południu poświęć czas dzieciom w ich zajęciach rodzicu wychowawco, wieczorami zasuwaj nad ich "reformowaną" edukacją nauczycielu, w nocy ogarniaj domowe gospodarstwo gospodyni domowa, piorąc, zmywając, sprzątając, gotując domowe obiady i kupując w nocnym Tesco. Wyśpisz się po śmierci ty leniu malkontencie. Pogrożą ci paluszkiem. Bo chciałabyś mieć wygodniej. s.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Obecnie nie znam absolutnie nikogo, kto by nie zapewnił dziecku po szkole konkretnej opieki."
      Naprawdę?? To ja znam prawie samą patologię w takim razie. W klasie mojej córki (IV podstawówki) koło 10 osób (o innych wiem, że mają opiekę) wraca do domu (nie mają daleko) i jest w nim sama. Są wśród nich uczniowie słabi i bardzo dobrzy, z pełnych i niepełnych rodzin. Wracają do domu, grają na komputerze, bawią się, oglądają tv (to wiem od córki). Jak dotąd wszyscy przeżyli, zbliżamy się do końca tej klasy.
      Mieszkamy na osiedlu w mieście (ponad 100 tys. mieszkańców), szkoła jest nieduża (bez zmian), rejonowa, świetlica dla dzieci do kl. III.

      Usuń
  16. "Trawa nie rośnie szybciej, gdy się za nią ciągnie. W niesprzyjających warunkach wrodzona ciekawość poznawcza zanika i przestaje spełniać swoją rolę."
    Ciekawa rozmowa z dr Marzeną Żylińską, ekspertką od procesów uczenia się i neuropedagogiki - o sześciolatkach w szkole i nie tylko: http://www.edunews.pl/badania-i-debaty/podkasty/1717-dlaczego-szkola-uczniom-szkodzi

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie mam dzieci, ale pamiętam co sama robiłam po 13 czy 14:00 od IV klasy szkoły podstawowej wzwyż. Samotnie wracałam ze szkoły do domu (10 minut spacerem bez przechodzenia przez jakąkolwiek ulicę). Potem zajmowałam się sobą.
    Babcia owszem była o krok,mieszkała w tym samym domu, chociaż z oddzielnym wejściem i nie przypominam sobie, aby spędzała ze mną całe popołudnia, raczej "zaglądała", co jednak z pewnością zapewniało spokój psychiczny moim rodzicom.
    Wracając natomiast jeszcze do wcześniejszego posta, nigdy nie byłam nauczona, że lekcje odrabia się z rodzicami. To był mój obowiązek i ja miałam to ogarnąć.
    Może przeceniam z perspektywy czasu swoją samodzielność (bo np. bliskość babci, nawet bierna była dla mojej mamy i mojego taty wielkim odciążeniem). Niemniej wciąż mam przed oczami obrazek z popularnego serwisu wychwalający dzieciństwo dzisiejszych dwudziestokilkulatków (bliżej 30-stki niż 20-stki):
    "(...) Żyliśmy bez telefonu komórkowego, jeździliśmy na rowerze. Nasza matka nie była naszym szoferem. Nie mieliśmy 99 stacji telewizyjnych, płaskich ekranów, dźwięków przestrzennych, MP3, iPod, Facebook czy Twitter ... ale świetnie się bawiliśmy!(...)".

    W wielu częściach świata kilkuletnie dzieci pracują, przygotowują sobie posiłki, opiekują się rodzeństwem. Nie mówię, że to wszystko jest ok. Ale nie jestem też za modelem, w którym dziecko jest wożone do szkoły, znajomych i zajęcia pozalekcyjne, organizuje mu się każdą wolną chwilę, odrabia z nim lekcje i boi zostawić bez opieki we własnym domu na 3 godziny.

    OdpowiedzUsuń
  18. zimno, dziękuję za ten cykl postów nt 6-latek w szkole/zerówce.
    wahałam się czy posłać syna od września do szkoły. Wszystko we mnie krzyczało: nie. Wątpliwości zasiały panie przedszkolanki, panie nauczycielki, mamy puszczające swoje dzieci do szkoły, inni wszystkowiedzący o moim dziecku. Ha! nie ugięłam się, bo jednak ostatecznie zaufałam sobie. swietnie wyłuszczyłaś główne wady tej durnej reformy. pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń