Prasowałam dziecięce ubrania, jak to w sobotę rano, w kuchni gotowały
się jajka nastawione przez Ojca dzieciom [pognał już do okolicznych składów po
pieczywo i nabiał] i bulgotała woda w czajniku, a w dużym pokoju wył telewizor.
Wyprasowane ubrania dają iluzję uporządkowanego świata. Czy jakoś tak.
Mam tę maksymę - godną Paulo Coelho - wyhaftowaną nad bieliźniarką. Mam ją
wydziaraną na sercu, wypaloną na przedramieniu, na pośladku, wszędzie ją mam.
Obkułam ją na pamięć. Żeby łagodnie odpalić baterie w weekendowy ranek
potrzebuję jakiegoś nieabsorbującego działania [nie mogę rano leżeć w łóżku,
jak lepsza połowa świata, bo leżąc staję się (nie)ruchomym celem inwazji
nielatów]. W półśnie prasuję zatem o poranku, symulując funkcjonowanie.
I ubiegłej soboty też prasowałam rano.
Kiedy minęły te dni, że dzisiaj jest już czwartek.
- Mamo! Mamo! – Erna wbiegła po schodach z furkotem warkoczy i z zawadiackim stukaniem
bosymi stopami. – Mamo, a ta Ewagotuje pisze książki o gotowaniu!
Ewagotuje jest Erninym ideałem. Erna czujnym okiem śledzi każdą aktywność
Ewygotuje nad telewizyjnym garnkiem. Miesza z Ewągotuje sałatki. Wzdycha z
emfazą, kiedy Ewagotuje przypala na telewizyjnych patelniach oliwę albo masło.
- Eee. – wykrzywiłam się.
Erna zmierzyła mnie z niesmakiem.
- Ale ty lubisz książki. – rzekła.
- Jasne. Z tym że nie kucharskie.
- Przynajmniej byś nam ugotowała coś pysznego. – Erna wypaliła z wyrzutem i z
sugestywnym wzruszeniem ramionami.
Zawrzałam. Jak to? ALE JAK TO???
- Przecież ja wam codziennie gotuję przepyszne obiady!
Uha uha.
- Ale coś innego byś mogła ugotować, - Erna ciągnęła swoją listę zażaleń – mamo.
Mam dość ciągle tych samych potraw!
Trzeba by całej wioski, żeby wyhodować taką zgraję nielatów.
Zastanawiałam się [przez miniony tydzień, który mi niepostrzeżenie gdzieś wpadł,
zapewne w przestrzeń między (super)strunami, w nicość między korkiem, kuchnią a
odrabianiem szkolnych zadań], a więc się zastanawiałam, po co mi owa utopia
rodzinnej sielanki, o której pisałam w 2.165. Dlaczego się raz po raz karmię
wizją jazdy na holenderskiej damce przez czyste, uporządkowane miasto, skoro przecież
wiem – czacha nadal działa - że ścieżką wzdłuż gazonów, którą jedzie ojciec z
reklamy nie da się płynnie przejechać na żadnej damce, bo najpierw trzeba by
wtaszczyć rower schodami.
I się nieźle zmachać.
Możliwe, że utopijna wizja motywuje do działania. Możliwe, że nieracjonalna
obietnica lepszego świata stanowi jakiś napęd.
Możliwe, cha!
… i tak się rozpływałam wewnętrznie nad niegdysiejszym darciem pierza w
kobiecym gronie i nad wspierającą wymianą doświadczeń, kiedy to – o matko! – idealna
wioska asystująca przy hodowli zgrai moich nielatów wykrzywiła nagle mordę i się
stała koszmarną osadą z „Malowanego ptaka”, gdzie się na dziecko zasadza z widłami.
Albo ze skórzanym pasem.
Więc powiedzmy, że mi poniekąd przeszła teoria, że rodzina nuklearna nijak się
nie ma do wspólnoty z dawnych czasów ;)
Acz pozostaje potrzeba wsparcia.
W ostatnim „Przekroju” jest znakomity artykuł o Kosmitku Jo!, przybyszu z
planety T21. Nigdy nie czytałam tak zrobionego tekstu o dziecku z zespołem
Downa, generalnie – chyba nikt do tej pory nie pisał w ten sposób o odmienności
spowodowanej chorobą albo wadą genetyczną. Tu chyba nawet nie chodzi o to, że
materiał nie jest infantylny, ani nastawiony na łzawe współczucie dla ludzi,
których dotknęło to i owo i tak dalej. Urzekł mnie szacunek dla kosmity Jonatana.
I wiara jego rodziców w potencjał chłopca z obcej planety.
Jo! jest inny, bardzo inny, ale to nie powód do użalania.
Szacun dla jego mamy i taty.
Mówi Mama Jonatana:
„Żeby odzyskać siły, musiałam sobie powtarzać: to jest moje dziecko, ale to nie
jestem ja. Ono się urodziło i ma wadę genetyczną, ale ja nie mam i będę nadal
normalnie żyć”.
Po ekstrakcji „i ma wadę genetyczną …” ta myśl się nadaje dla każdej matki.
To jest moje dziecko, ale to nie jestem
ja. Będę normalnie żyć.
Mocno wspierająca konstatacja.
czytałam dzisiaj ten tekst. cały świetny. aż mi głupio, że nie mam tyle siły i konsekwencji, żeby zająć się moim dzieckiem w bardziej konstruktywny sposób. i tak, jestem jedną z tych osób, którym Jonatan się śni. pozdrawiam cię, Zimno droga!
OdpowiedzUsuń=> missmilupka: a Twój portret Jo! jest absolutnie doskonały, droga A :)))
Usuńnajpierw zobaczyłam ten portret. a później czytałam i oglądałam zdjęcia i cóż, Jo! jest z kosmosu, bezapelacyjnie :)
i też się wstydzę i też mnie zatyka - w porównaniu.
ucałowania!
Kurcze-dwie fajne maksymy na najblizszy czas-ta o prasowaniu i ta o normalnym zyciu... Tylko ze na razie jestem uwiklana w jakis chaos dnia codziennego tak mocno,ze nie wiem już sama czy ja to ja...To jakies cienie mnie...Ale pocieszajace jest,ze wkrotce to wszystko JAKOŚ się unormuje. W koncu polowa pologu już za mna,hehe:-)
OdpowiedzUsuńwobec tego nie mam nawet iluzji uporzadkowanego swiata.
OdpowiedzUsuńnie prasuje.
maksymę kupuję, do artykułu zaraz sie udam.
OdpowiedzUsuńprasowanie w sobotni ranek to dla mnie masochizm! :)
i ja odeszłam od prasowania:) do budowania iluzji wystarcza mi już przetarcie lustra w łazience:)
OdpowiedzUsuńA ja nie mam czasu na prasowanie, bo czytam zimno od początku, od narodzin Nowego Człowieka, jestem już na 833 stronie - fascynująca lektura!(a na obiad coś szybkiego:))
OdpowiedzUsuńnie prasuję!!z zasady!1rozumiem, że można dla sportu...dla odprężenia...dla zasady...żeby pomyśleć, rozumiem to ;-) a ja mam w grupie mojej Hanię z zespołem i Hania jest właśnie kosmitką według artyk. bo wg mnie jest całkiem spoko babeczką 10 letnią))
OdpowiedzUsuńPowiem ci jeszcze, że to co mnie kiedyś przerażało i powodowało teksty w stylu bym się nie poświęciła, bym to bymtamto, dziś mnie nastraja zgoła odmiennie)) pozdrawiam
ja prasuję wieczorową porą - i wtedy legalnie ;) ogladam seriale - no bo przecież prasuję ;)
OdpowiedzUsuńi informuję, że skończyłam lekturę projektu - i jest świetny!!! w punkt - jak to się teraz mawia,
zaraz przekażę koleżankom do czytania, bo warto :)
Nie potrafisz spac jak dzieci po Tobie skacza? Co z Ciebie za matka ....? Poskacza pol godziny i sobie pojda, a Ty mozesz spac dalej.
OdpowiedzUsuńZawsze zaczynam od prasowania ... a gdy już mam wyprasowane, wraca poczucie bezpieczeństwa. Potem już z górki ;-)))
OdpowiedzUsuńNie cierpię prasowania. W pracy muszę chodzić w białych fartuchach, które niestety trzeba po praniu wyprasować.
OdpowiedzUsuńNa szczęście mój osobisty narzeczony, co jest chyba ewenementem w męskim świecie , uwielbia prasowanie i
kiedy jest u mnie ( mieszka w Wiedniu) prasuje mi z ochotą te fartuchy. Właśnie mi się kończy zapas uprasowanych,
więc będę musiała go zaprosić. Powiem, że się stęskniłam :)
nie prasuję, ale myję i pastuję podłogę w kuchni, tak, odprężam się przy tym..
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie, Zimno.
Z innej beczki... odkad zaczelismy prac eko w trzydziestu, czterdziestu stopniach, prasowanie jest koniecznoscia. No chyba, ze pierzemy osobno gatki, osobno skarpetki i w dodatku kazdy z czlonkow rodziny ma swoj numerek w kolejce do bebna...
OdpowiedzUsuńto mowila kaczka, ktora nie cierpi prasowac, ale prasuje, by rozprasowywac mikroustroje na smierc.
Cenny głos rodziców i dziękuję Ci, me lube Zimne, że go pokazałaś.
OdpowiedzUsuńZnam, o jak dobrze znam tę postawę: ja to nie moje dziecko. Powtarzałam ją sobie jak mantrę, by nie zwariować. Przerobiłam sporo etykiet, które ociosują osobę do kadłubka o nazwie: rodzic po stracie, rodzic skrajnego wcześniaka, rodzic dziecka autystycznego, rodzic dziecka z Aspergerem, rodzic dziecka z podejrzeniem ADHD. Pewnie dzięki tej mantrze mogłam spróbować wyciągnać dziecię nr 2 za uszy, spotkać się z nim w połowie drogi. Gładkie słowa, ale lata rehabilitacji. Dały efekt. Etykietom gramy teraz wspólnie z Małym Be na nosie. I dobrze nam razem. :)
*Zimno :)
UsuńPrasuje i dokladnie tak traktuje prasowanie, symulowanie funkcjonowania i pracy :))
OdpowiedzUsuńMam tez 3 dzieci, ale tylko jedno jest male, dwoje juz starych. Bardzo lubie to jak piszesz i co piszesz. I umieram z ciekawosci co bedziesz pisala o straszych. Moje nastolatki byly "nudne". Niespodziewanie nadszedl moment, kiedy z matki muszacej pamietac "to ja a nie moje dziecko" stalam sie partnerka.