Jest taka reklama, która mi bez pudła działa na wyobraźnię i się wczuwam
i identyfikuję z bohaterami i zżera mnie … pewna niechęć, że oni żyją w świecie z marzeń i mogłabym
cisnąć laptopem w kąt i pobiec już, zaraz po gorące bułki i rogale z reklamy,
żeby tylko zaczerpnąć haust tego świata - gdyby nie to, że i tak po rzeczone
biegam raz po raz od dawna i to niezależnie od wysiłków speców od kreacji.
I gdyby nie to, że jest 23 i sklep z klipu nie działa.
Pater familias się budzi w słoneczny, spokojny poranek. Miękkie światło zalewa
przytulną sypialnię. Dzieci śpią (acz przed snem porozrzucały po mieszkaniu
stylowe zabawki), przed kamienicą stoi hipsterski rower z rodzaju „old dutch”,
osobiście sprowadzony przez właściciela z Holandii, czysta, wybrukowana ulica się pnie wśród
zadbanych fasad i uporządkowanych skwerów, pater familias raźno pedałuje przez miejski
świt. Jest rześko, jest energetycznie, harmonijnie, pełna homeostaza człowieka
z życiem i z miastem. W kameralnej piekarni człowiek-ojciec-bohater wybiera świeże
pieczywo, zapach chrupiących skórek wręcz przenika przez ciekłe kryształy
ekranu. Piekarz pozdrawia bohatera uśmiechem typu „między nami rannymi
ptaszkami” aka „witam pana, panietomaszu/krzysztofie/pawle, witam pana jak co
rano, jak się czuje małżonka, co u progenitury pańskiej?”. Papierowa torba z
zakupami pewnie tkwi w wiklinowym koszu [marchew w torbie sąsiaduje z bułkami,
folia byłaby grzechem przeciwko Kompozycji Idealnej], turli-turli po ulicznym
bruku, dobrze wyszorowanym.
W finale następuje rodzinne śniadanie, wszyscy są obecni, uśmiechnięci,
odprasowani i dobrze uczesani …
Cóż, chciałoby się takiego zrównoważonego świata, niespiesznych poranków,
świeżych bułek od zaprzyjaźnionych sprzedawców i tak dalej.
Tymczasem w prawdziwych realiach w epicentrum szarego poranka [za oknem znowu śnieg,
mróz i zamieć] bosa stopa trafia raczej na ostry klocek, aaał!, albo na pudełko
zdekompletowanych flamastrów, próżno szukać w okolicy szykownych miśków ze
ścinków kolorowych tkanin. Nikt nie jedzie co rano po bułki, bo znowu
zaspaliśmy o kwadrans, potem tkwimy w korkach na ulicach powleczonych lodem i dziurawym
asfaltem [przyjdzie odwilż i śmieci, sól i piach spłyną ściekiem do odpływu i
kanalizacji], nastrojowy sklep z reklamy jest w rzeczywistości średniopowierzchniową
detaliczną halą a kwestia ogólnej mentalnej harmonii ze światem się przedstawia
mniej więcej adekwatnie do reszty konfrontacji reklama vs. realność.
Papierowe torby zawsze mi pękają, zanim doniosę zakupy na próg mieszkania.
Zima się nigdy nie kończy.
Tylko bułki, TAMTE bułki mają, powiedzmy, całkiem przyzwoity smak.
O czym rozmyślam, kompulsywnie krzątając się po gospodarstwie.
Że potrzebuję porady-rady-rady, a właściwie nawet nie tyle rady, ile wręcz dość
zdawkowej konsultacji, potrzymania mnie na głowę przez Doświadczone Matki,
przez jakąś plemienną Radę Matek, ale jest już po 23 i raczej nie przystoi dzwonić
po dzieciatych koleżankach.
Mieć tu wokół szczep, wspólnotę, myślę sobie, o ile łatwiejsze byłoby wtedy wychowanie
[na myśl o lokalnej wspólnocie realia z reklamy wczytują mi się machinalnie].
Czy nie jestem za surowa? Zbyt nerwowa? Przeczulona na punkcie „to, co robisz,
rób najlepiej, jak potrafisz”?
Gdzie jest granica – i mówimy tu o uczniach podstawówki – między totalnym leseferyzmem
a niezdrową presją na wyniki w nauczaniu? Dlaczego tak trudno ją w praktyce
znaleźć?
Ech, źle, źle, źle i fatalnie, że nawrzeszczałam na Nowego Człowieka za
nieczytelne kulfony w pracy domowej. Patrzę w nie teraz i już nie wyglądają na
takie poczwary.
Kiedy przegnę? Czy nie przegnę? Gdzie jesteś, Wspólnoto Matek?
[W Wyszorowanym Zaułku z reklamy bajgli Wspólnota Matek się spotyka regularnie
w małej kawiarni. Członkinie przyjeżdżają do lokalu na rowerach typu „old dutch”.
Korki ich nie dotyczą, ani żaden śnieg w twarz.]
w tamtej starej wiosce rozchichotane zmęczone kobiety wieczorami darły pierze, a męska ręka przez lufcik wrzucała czasem papierową torebkę pełną trzepoczących wróbli. Wszyscy mężczyźni wioski umizgiwali się do całej wioski kobiet. Żadnego tam rozproszenia na rodziny i ściany. Dzieci wtedy spały a może nie. Moja mama nie pamięta ich na pierwszym planie. A ja jakbym nie miała nic innego, tylko zmęczenie życiem żyć moich wszystkich dzieci. To różnica systemowa, jeszcze jej nie przeżyłam do końca. Obserwuję tylko z jakimś zniechęceniem, że część starań jest wyłącznie moich, że nie wszystko udało się zaszczepić, że biegnie to jakoś wyswobodzone ze mnie, im bardziej ja - im. Udają im się te rzeczy, których chcą same. Tylko tak mało same chcą. Uczę je chcieć, ale bardziej czuję się tak, jakbym im przeszkadzała.
OdpowiedzUsuńWróble w torebce im wrzucę może.
Pamiętam jak bardzo kiedyś była mi potrzebna taka wspólnota matek. Zwłaszcza może dlatego, że byłam taka młoda, w akademiku, i narastającą nerwicą. I znam to pytanie, czy już przegięłam, czy może jeszcze trochę podrążyć muł, by dojść do twardego dna.
OdpowiedzUsuńDziewczyny są dorosłe (23 i 20), świetne, mądre, więc jakoś poszło, ale przecież wiem, że coś skrzywiłam, na pewno. Tyle rzeczy zrobiłabym inaczej.
A w nocy z niedzieli na poniedziałek piekłam chleb, w zasadzie pierwszy raz :)
Rozpisałam się dzisiaj...
Zimno: ja podjeżdżam do tej kawiarenki na wirtualnym rowerze marki "Wirtualny Rower" i powiem Ci tylko:
OdpowiedzUsuń"keep calm and carry on" :)
Nikt nie zna Twoich dzieci lepiej niż Ty sama. I nikt nie wie lepiej niż Ty, kiedy podnieść im poprzeczkę, a kiedy odpuścić. One też znają Ciebie i Twój "styl" matkowania najlepiej.
A przegiąć każdemu się zdarza :) a jeszcze nikomu korona z głowy nie spadła jeśli przeprosił swoje dziecko za niepohamowanie emocji i wyjaśnił dlaczego tak się stało.
Oczywiście, że przeginasz i budzisz w dziecku niechęć oraz chęć buntu. A mogłabyś powiedzieć, że to zabawa kaligrafią zamiast kulfony. Albo zabawa językiem zamiast gniot książkowy.
OdpowiedzUsuńNiby to samo a jakie motywujące, nieprawdaż?
Ja mam swoją wspólnotę, może nie koniecznie matek, choć w zasadzie wszystkie są matkami, jedna nawet babcią. Rozmawiamy, słuchamy, wyrzucamy.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o bułki pieczone w sklepie to realia są takie, że są smaczne do wystygnięcia, a później zamieniają się w twarde gnioty. I jeszcze wieść niesie, że są niezdrowe i robione z "niewiadomoczego". Takie okoliczności przyrody jak w filmiku, to ja mam w mózgu wpisane jako "reklama" i mnie nie biorą. Już wolę te z Chuckiem Norrisem, na wesoło. Albo telefonów. Traktuję je jako mrugnięcie okiem. Produkt sam w sobie nie jest tak ważny jak błysk inteligencji, ukazany poprzez w sumie zidiocenie zazwyczaj personelu obsługującego. A może mnie nie biorą po prostu takie łzawe, miłosne historyjki, w sumie? Ja chyba wolę te ostre zabawki (ha, ha), brudne garnki i rozrzucone skarpety. O obsikanej toalecie, któryż to przypadek najbardziej wyciska mi pioruny z oczu, nie wspomnę.
Co do wychowania, to sama jestem w kropce. 5 latka jeszcze cisnę i nim steruję. Koniec tv, nie ma mowy, czytamy, bawimy się, sprzątamy, ja rządzę. 15 latek - wykrzykuje do swoich wirtualnych przyjaciół, z którymi łączą go jakieś wojenne sprawy i mówi, że z psem był, że lekcje zrobił, że się nauczył i że mu się to od życia należy. O 19 letnim, nie wspomnę. Jego degeneracja poszła już dalej. Siedzi w jednej drużynie z młodszym bratem, bierze udział w wojennych potyczkach, ale w pokoju taki syf że szok. Raz na czas sprzątnie, czasami widzę jak pracuje nad lekcjami, ale nie ma mowy. On wie najlepiej i ja już nic nie mogę. Nie mam żadnego wpływu. chlip. Jedyne co, to mogę ich szanować, słuchać, pozwalać na ich własne wybory, godzić się z nietrafionymi decyzjami. To jest takie okropne. Przecież ja wiem lepiej!
Jak dobrze, że nie oglądam telewizji:) a z reklamą (której nie mogę ominąć wzrokiem) mam do czynienia wyłącznie w radio, w samochodzie;)
OdpowiedzUsuńtez nawrzeszczalam. tez za kulfony.
OdpowiedzUsuńpisze nonszalancko i z rozmachem. a ty czlowieku zgaduj co tam jest napisane.
mysli, ze jak juz sie nauczyl pisac, to sie nie musi starac.
pani od hiszpanskiego mu obnizyla sprawowanie w drugim trymestrze.
bo jej zwraca uwage, przerywa i dopowiada.
nawet jak sie wie wiecej, to jeszcze trzeba wiedziec jak sie ta wiedza taktownie dzielic z innymi.
i kiedy trzymac swoja przemadrzala buzie zamknieta.
tez nawrzeszczalam. tez za kulfony.
OdpowiedzUsuńpisze nonszalancko i z rozmachem. a ty czlowieku zgaduj co tam jest napisane.
mysli, ze jak juz sie nauczyl pisac, to sie nie musi starac.
pani od hiszpanskiego mu obnizyla sprawowanie w drugim trymestrze.
bo jej zwraca uwage, przerywa i dopowiada.
nawet jak sie wie wiecej, to jeszcze trzeba wiedziec jak sie ta wiedza taktownie dzielic z innymi.
i kiedy trzymac swoja przemadrzala buzie zamknieta.
podsumowanie dobre hehehe, ale rozpoznałam swój ulubiony chlebek drwalski.
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę, że ta rodzinka to jest na wakacjach nad morzem i łociec dojeżdża rano do pobliskiego lidla po bułki, żeby mieli co jeść... jest relaks brak pośpiechu świt słońce i inne reklamowe "pierdy"
lepiej? ;)
Chciałoby się tyle rzec, przeklnąć za to i tamto, rozpisać, wyżalić, popsioczyć, wspomnieć i porównać, ale czy warto... ta reklama też mnie drażni, chodź lubię ją bardzo. Za to "przekolorowanie" i nawet pewnego dnia zatrzymałam sie myślami dłużej nad nią i na koniec myślą moją było: Od której owy wspomniany sklep jest czynny? Czy gdybym zapukała o 6.00 rano do Pana Piekarza, czy spotkałabym się z tak miłym i szczerym uśmiechem jego lica? reklama, to reklama, pokolorowana by się sprzedać, bo wiadomo, że człowiek kolorowe lubi, zwłaszcza w zimie, gdy zalany jest szaro-burą rzeczywistością. A życie... cóż życie jakie jest takie jest, sami musimy je sobie kolorować, a jakich barw użyjemy to już od nas zależy
OdpowiedzUsuńChciałoby się tyle rzec, przeklnąć za to i tamto, rozpisać, wyżalić, popsioczyć, wspomnieć i porównać, ale czy warto... ta reklama też mnie drażni, chodź lubię ją bardzo. Za to "przekolorowanie" i nawet pewnego dnia zatrzymałam sie myślami dłużej nad nią i na koniec myślą moją było: Od której owy wspomniany sklep jest czynny? Czy gdybym zapukała o 6.00 rano do Pana Piekarza, czy spotkałabym się z tak miłym i szczerym uśmiechem jego lica? reklama, to reklama, pokolorowana by się sprzedać, bo wiadomo, że człowiek kolorowe lubi, zwłaszcza w zimie, gdy zalany jest szaro-burą rzeczywistością. A życie... cóż życie jakie jest takie jest, sami musimy je sobie kolorować, a jakich barw użyjemy to już od nas zależy
OdpowiedzUsuńMam dość solidne podejrzenie, że to pieczywo to "PRODUKT GŁĘBOKO MROŻONY" - taką etykietę widziałam już kilka razy przy wypiekach wypiekanych na miejscu w sklepie... więc może niekoniecznie jest za czym tęsknić? ;-)
OdpowiedzUsuńKiedy jeszcze mieszkalam w Polsce i ogladalam polska telewizje zastanawialam sie, czy gdyby ta wykreowana sielanka byla chocby blizsza realiom (w domysle - moim realiom) czy ktokolwiek chcial na to patrzec? Siegnac po produkt? I wreszcie - jak bardzo musialaby byc realna, szara, bura, z balaganem w tle i spoznieniem na karku widocznym po nieuczesanych glowach dzieci w zasmieconym samochodzie (tez zupelnie nie z reklamowej bajki), zebym smiala powiedziec - No tak, teraz to dopiero!? I tak sobie mysle, ze taki sielankowy ideal to moze takie swiatelko w tunelu, baaardzo dlugim i kretym, a kazdy ma swoj, przez ktory jedzie, zbacza, gubi sie a po drodze szaro, w pospiechu i buty posolone po spacerze do szkoly, po dzieci. I jesli usmiech niezbyt bialy i nie dosc olsniewajacy czy rowny, za to szczery. A droga nasza, nasze watpliwosci i jazda bez trzymanki i GPSa...
OdpowiedzUsuńPamietam jeszcze WMzP czyli Wspolnote Matek z Piaskownicy... to byly czasy. Mnie bardzo pomagaly te spotkania. Czy taka instytuacja jeszcze istnieje? Bo tu jej z pewnoscia nie ma... i moze nawet nie bylo nigdy.
Serdecznie
Anna
Też skrzywiłam, spieprzyłam, napsułam - a na ludzi wyszli!
OdpowiedzUsuńJak już szli na swoje wybaczyłam sobie wszystkie błędy.
Wolę miałam dobrą, nie mogłam lepiej, nie umiałam.
Melduję się jako ta, co już potomstwa doglądać nie musi, choć jedną opierzoną już kurkę (z własnego gniazda) z rodzinką własną ma o rzut beretem.
I patrzę na błędy wychowawcze tejże kurki i jej koguta.
I dziób trzymam!
Albowiem te błędy to pikuś.
To co najważniejsze JEST.
I tego się trzymam.
Zimno, kochana, zgłaszam się do Twojej wspólnoty matek, jeśli ze starszawą panią (z pesela znaczy, bo w środku to nie) będziesz chciała gadać:P
Pamiętam swoje zamotania, dobrze pamiętam.
Z dzisiejszej perspektywy wszystko wygląda zupełnie inaczej...
Widzę Ciebie jako bardzo zdyscyplinowaną, "ogarniętą", wiedzącą, czego chcesz.
Może jesteś przeczulona - pokaż mi matkę która nie jest:)
Oglądałam Twoje wywiady.
Jesteś ciepła (więc zimno to ściema nad ściemy!).
Ciepła matka może nawet naryczeć na dziecko - krzywdy mu nie zrobi.
Ważne, żeby Ojciec był na właściwym miejscu, ale przecież Ty to wszystko wiesz.
P.S. Mówiłam Ci już, że jesteś fajna?:)
I nie - nie potrzebuje prawnika:P
Coś się z Zimnem dzieje niedobrego.Zaczyna tracić rewolucyjną czujność. Jak dziś pamiętam święte oburzenie Zimna na durną i seksistowską reklamę firmy L'oreal. Tę z modelką w wieczorowej kreacji i szpilkach odgarniającej śnieg ( swoją drogą fotograf i copywriter powinni pójść siedzieć bo sesja zdjęciowa jak nic, musiała skończyć się zapaleniem płuc)
OdpowiedzUsuńA tutaj proszę. Nie oburza, że to facet pierwszy wstaje a ona dalej zalega w łożu i na koniec przychodzi jak wszystko gotowe. Że to ON zapyla pod górę ( w te i nazad) po wypolerowanym bruku. Że rower nie jest damką lub tandemem a piekarz w sklepie też facetem. Protestuję - precz z seksistowskimi reklamami. Facet też ma prawo do dłuższego leżenia w wyrku. Co powiedziawszy od razu poczułem się lepiej i dzisiejsza poranna wyprawa przez zaspy po bułki już nie wydaje mi się tak straszna. Do jutra.
Kiedyś mi się pomieszały wyrazy "komuna" z "kibucem" i wyszła "kibuna". Więc "kibuna" to moje marzenie, utopijne jak się wydaje. Że niby na wsi, że niby w mieście, w tej tamtej idealnej dzielnicy z osiedlowym sklepikiem. Że może by dzieci razem, my razem ale sorry - kajet mam drobnym maczkiem do końca przyszłego tygodnia. I tyle
OdpowiedzUsuńZ moich obserwacji: łatwiej o taką wspólnotę na etapie piaskownicy, trudniej w okresie dorastania dzieci. Tutaj powieści się kończą. Moja wyczerpana mądrość też potrzebuje zasilania wspólnotowego.
OdpowiedzUsuńWspólnota dobra rzecz. Warto skompletować sobie. Choć wirtualnie, jak ni dy ry dy inaczej.
OdpowiedzUsuńA zasadniczo, to czemu Tobie a tych wynikach tak zależy?
Niestety wiekszosc kulfonow przestaje nimi byc po paru godzinach... Ja sie czepiam mysli o Einsteinie w takich chwilach ;)
OdpowiedzUsuńReklamowane pieczywo wygląda smacznie. Rodzinka też :-) tyle, że w w/w reklamie nie przekazano, że to właśnie MOŻE jest sobota, lub niedziela, ferie zimowe? ;-p i rodzinka ma czas, odpręża się, chrupią smaczne pieczywko kupione w rana, by w tygodniu znów zaspać o kwadrans...
OdpowiedzUsuńZimno. super fajnie... a jeszcze dodam od siebie, że fajnie jak może rodzinka takie pszenne wypieki zjadać. A jak ktoś nie może? TO PIECZE samodzielnie, prawie codziennie ( a bezglutenowe nie zawsze wychodzą takie piękne jak z reklamy ) Pozdrawiam ! :-)
Pater Familias po 14 godzinnym dniu pracy w życiu się z rana tak nie zerwie, nawet po to, by odpalić autko zamiast roweru. Droga do marketu wcale nie wygląda tak jak na załączonym obrazku (wiem, bo sprawdzałam). Na pytanie "kiedy będą czekoladowe bułeczki?" pani piekarz burczy "nie wcześniej niż za 15 minut", zgrzyta i odjeżdża. Kupuję więc zleconą "Danutę" (donut), dwie bagietki i ruszam z powrotem, holując dziecię za rękę (ach, ach, gdzie się podział mój piękny, holenderski rower?).
OdpowiedzUsuńJakby to miało Tobie pomóc - włączam się we wspólnotę Matek - i dzwoń w środku nocy (tylko jeśli ja mogę pomóc wysłuchaniem na przykład:-)), o!
OdpowiedzUsuńFilmik taki wiadomski - uładniony, ale niestety (wiek - w sensie, że rewolucyjna 40stka moja mi narzuca) kojarzy mi się w filmami dla dorosłych - panienki zawsze takie ładne i zgrabne, ale kto chciałby patrzeć na stare i pomarszczone...poza tym Matką jesteś, wiesz najlepiej:-)
A ile razy można mówić, że "który" piszemy przez Ó ? Ile razy, żeby nie wrzasnąć? A potem ten ohyyyydny kac... Wiem, znam, rozumiem. Wpisz mnie do klubu - łubu - dubu.
OdpowiedzUsuńGorcula
Na mnie idealne światy w banalnych reklamach działają zgoła inaczej. Nie pokazują mi, jak bardzo ich świat nie-świat, jest kolorowy i idealny, a mój szary, za to pokazują, że mój też powinien taki być. I jak zobaczę taką reklamę w nocy z piątku na sobotę, to w sobotę rano popędzę do sklepu, po te bułeczki i jeszcze dwie białe filiżanki, bo nie mam, a pasowałyby. I sok pomarańczowy, bo w reklamach i w filmach zawsze sok piją, chociaż ja zupełnie nie wiem, sok z herbatą? Z kawą? Tfu. Ale będzie sok. I jajka w kieliszkach. Bo u Przyjaciółki Doskonałej zawsze był bukiecik i jajka w kieliszkach. Chociaż wcale ich nie lubię. Przygotuję Teatr Śniadaniowy, zasiądę, po godzinie albo dwóch i będę z siebie bardzo dumna. Tak dumna, że przy obiedzie zapomnę o całej tej idealności i zjem go w łóżku nad komputerem. Ale to nic. Zaczęłam doskonale!
OdpowiedzUsuńJa z tych co bez telewizora żyją, więc reklamę pierwszy raz u Ciebie oglądnęłam. Tak - działa :-) A w szarej rzeczywistości? Na rozkoszowanie się porankiem zwykle czasu nie ma, ale warto sobie czasami powiedzieć stop, na 5 minut, na kawę, zapach pieczywa i nie katować się myślą, że to mało. A wspólnota... też różna bywa ;-)
OdpowiedzUsuńEmila
http://www.godereladolcevita.blogspot.com/
U nas jest tak, że dzieci wstają pierwsze, odpalam im bajkę, wypuszczam psa, wołam psa z powrotem, idę spać.
OdpowiedzUsuńGodzinę później wstajemy z Ziutkiem, albo wstaję tylko ja, a on o 10 na przykład. Nie kupi świeżych bułek, nie chodzi w pięknych koszulach, ale jego ramiona są skrojone idealnie na miarę przytulania mnie co rano. Czasami o poranku jest posprzątane, czasami naczynia wychodzą ze zlewu same. Czasami sprzątam, czasem się wściekam. Na chwilę.
Bo mam kawę w ulubionym kubku, laptopa, w tle ciąg dalszy bajki, mruczącego kota na kolanach, dzieci biegają w piżamach albo jeżdżą po domu na rolkach i hulajnodze, niemiłosiernie rozczochrane.
I czuję się tak samo szczęśliwa, jak ta rodzina z obrazka...
:)
Odkąd pamiętam, miałam problem z odnalezieniem się w grupie. A cóż dopiero we Wspólnocie! Miałam - i mam- głębokie przekonanie, że Wspólnota owa służyła głównie Perfekcyjnym Paniom Domu oraz innym Super-Matkom... Próbując zaistnieć w miejscach i sytuacjach, w których Wspólnotowe Mateczki wiodły prym ( czy cokolwiek innego), czułam się przygnieciona ciężarem bezsensu omawianych przez nie tematów, przestawałam rozumieć o czym w ogóle One mówią. Z przerażeniem konstatowałam, że niemal żadna z nich nie słucha mówiącej, a ja czuję się w takim klimacie wyautowana, zmarginalizowana i sprowadzona do wymiaru przypadku, na podstawie którego można udowodnić swoją (jej/ich) doskonałość.
OdpowiedzUsuńW czasach pełnienia czynnie społecznej i rodzinnej roli Mateczki, punktem odniesienia i jednocześnie ratunkiem oraz wsparciem byli dla mnie zaprzyjaźnieni single oraz pary bez przychówku.... Taka ze mnie Patologiczna i Niezsocjalizowana Matka...
Iwona
(ta, co lubi Ciebie czytać ;) )
"Papierowe torby zawsze mi pękają, zanim doniosę zakupy na próg mieszkania.
OdpowiedzUsuńZima się nigdy nie kończy.
Tylko bułki, TAMTE bułki mają, powiedzmy, całkiem przyzwoity smak."
Tamte bułki są wypiekane z "prochu" - mieszanki mąk z dodatkiem emulatorów, gumy guar, regulatorów kwasowości, środków przeciwdziałających pleśnieniu (które znaleźć można już w paczuszce mąki przemysłowej) i polepszaczy smaku. Jest więc to wyrób bułkopodobny.
To tak, żeby obalić ostatni bastion:)