W podstawówce zaczytywałam tę książkę do
upadłego – „Godzinę pąsowej róży” Marii Krüger, urzekającą opowieść o wypadzie
w przeszłość za sprawą magicznego triku. Anda, główna bohaterka, zostaje
teleportowana w lata 80 XIX wieku i doświadcza na nastoletnim ciele, jak bardzo
przyzwoita jest jej teraźniejszość (lata mniej więcej 60 XX w.), w której
zamiast sztywnego gorsetu obowiązuje mini, a zamiast szybkiego ożenku są
studia, zawody sportowe i różne obiecujące perspektywy (zgrzebny socjalizm
powojennej Polski u Krüger nie istnieje).
Teraz czytałam to nieletnim i urzekło mnie
coś innego – postać mianowicie Genowefci, wiernej pomocy domowej, krzątającej
się po inteligenckim mieszkanku w gomułkowskiej Warszawie, a później (wcześniej
…) po mieszczańskim domu z końca XIX wieku.
W latach 60 XX w. matka głównej bohaterki
(i jeszcze dwójki jej rodzeństwa) jest lekarką, pracuje w szpitalu i przyjmuje pacjentki
w domowym gabinecie. Matka pracuje zawodowo, więc zakupy, obiady i polerowanie
parkietów scedowano na Genowefcię. Pomoc domowa jest logiczną konsekwencją
pozadomowej pracy matki, nikt się pomocy domowej nie dziwi, dzieci żyją z nią
na serdeczniejszej stopie, niż z własną rodzicielką. Identycznie jest zresztą w
„Karolci” tej samej autorki, lekturze dla klasy II, pierwsze wydanie - rok
1959. Tam nad prozą życia rodziny z jednym dzieckiem sprawuje pieczę ciotka
Agata. Mama pracuje w biurze, jeździ po mieście autobusem i jest bardzo zajęta.
Zanadto zajęta, żeby się absorbować przygotowywaniem posiłków, porządkami w
mieszkaniu tudzież codziennym nadzorowaniem życia małej córeczki.
Myślę sobie, że trzeba było mieć
fantastyczny tupet (szacunek, Mario Krüger!), żeby w latach 50 i 60 pisać w
Polsce o pokojówkach tak, jakby to były murarki-przodowniczki. No, chyba że
fantastyka dla dzieci łagodniej przechodziła przez cenzurę na Mysiej…
A lata 60 XX w. to dokładnie wtedy, kiedy Betty
Friedan opublikowała „The Feminine Mystique” („Mistykę kobiecości”, 1963; zaraz
wyjaśnię tę woltę), wielostronicową – polskie wydanie ma ponad 500 stron -
analizę miejsca i pozycji kobiet w amerykańskim społeczeństwie epoki „Mad
Men’a”.
W tym czasie amerykański przemysł nie
potrzebował już damskich dłoni (które ochoczo i ponieważ nie miały wyjścia skręcały bomby w czasie wojny), nie potrzebowały ich również biura – wyjąwszy
ofertę dla sekretarek, byle niezamężnych. Kobiety miały się po ślubie (to
nieuchronny element kobiecej biografii) oddalić do świetnie wyposażonych kuchni
w malowniczych podmiejskich willach i się zająć zaspokajaniem mężowskich życzeń
(„niejeden fantastyczny lider wyszedł spod skrzydeł oddanej żony”). Oraz
wychowywaniem dzieci.
Betty Friedan miała odwagę napisać, że to za
mało, że kobiety z domów na przedmieściach mają aspiracje, plany i nadzieje
sięgające dalej niż ze stołowego do zlewu.
… więc u nas te pokojówki dla pozadomowo
pracujących kobiet i matek dzieciom (przynajmniej w dziecięco-młodzieżowej
prozie Marii Krüger), a za wielką wodą „Mad Men”, wąska talia („twój mąż taką doceni”)
i tysiąc dwieście zastosowań prodiża.
A później przyszły lata 70 (… i się
urodziłam) i pewną Amerykankę, w przyszłości matkę trójki dzieci, urzekła
reklama perfum Charlie. Elegancka blondynka przechadzała się w tej reklamie
ulicą. Miała błyszczące włosy, wysokie szpilki i dopasowaną garsonkę, jedną
ręką ujmowała rączkę perfekcyjnego dziecka, w drugiej dzierżyła aktówkę,
idealna kobieta-matka w drodze do pracy w oparach perfum. Reklama nie
wyjaśniała, gdzie po drodze do biura zostanie zdeponowane dziecko pachnącej
rodzicielki, ani w jaki sposób osiągnąć perfekcyjną fryzurę, perfekcyjną figurę
i niezasmarkanego brzdąca o świcie.
Wizja doskonałej kobiety z reklamy perfum skaziła
duszę Debory L. Spar i jej amerykańskich sióstr, które miały dzieci w latach 90
XX w.
Nasze matki (i babki) w latach 60 i 70 co prawda nie
zatrudniały masowo, jak w prozie Marii Krüger, pomocy domowych, ale dostały dostęp
do żłobków i przedszkoli, miały pracę, w której nikt nie słyszał o całodobowej
dyspozycyjności i nikt im nie sączył z „Trybuny Ludu”, z „Dziennika
Telewizyjnego”, ani nawet z „Kobiety i Życia”, że dla dobra i życiowego
powodzenia dzieci powinny się nimi osobiście zajmować przez całą dobę
przynajmniej do 3 roku życia.
To nie jest pochwała realnego socjalizmu.
To jest krytyka współczesnego przekazu
dotyczącego roli i znaczenia matki (i tylko matki jako jedynego rodzica!) w
życiu dziecka. Tego „karm piersią-przyrządzaj ekologiczne posiłki-baw się z
dzieckiem kreatywnie”.
A alternatywą dla Matki Polki jest
Superwoman na rynku pracy. Idealna matka i świetna pracownica, zadbana,
uśmiechnięta i dająca radę wszystkiemu.
Obie figury nie mają z feminizmem nic
wspólnego. Do Amerykanek to dotarło to mniej więcej dziesięć lat wcześniej, niż
nad Wisłę.
Bo w XXI w. u nas co prawda o perfumach
Charlie nikt nie słyszał, ale opowieść o Tej Perfekcyjnej, która bez zadyszki
łączy macierzyństwo i pracę oraz wygląda pięknie, z płaskim brzuchem, bujnym
włosem, jędrną piersią to też nie tylko legenda miejska. Ten mit poważamy jak
żaden inny. Prawda?
Nasze celebrytki ćwiczą brzuszki jeszcze
na położnictwie, aktorki serialowe się wciskają w XS w poniedziałek po
piątkowym porodzie cesarskim cięciem. Niektóre z gwiazdek w ósmym tygodniu
pierwszej ciąży wiedzą nawet, że się da bezboleśnie połączyć macierzyństwo i
zawód. Respekt.
Więc tym bardziej my, szare myszy!
Książka Debory L. Spar jest rażąco
amerykańska w tym sensie, że historia się w niej rozwija jak nitka ze szpulki,
artykuły prasowe i wystąpienia naukowe albo polityczne pchają rzeczywistość do
przodu i tkają jednolitą opowieść o świecie, w co niekoniecznie wierzę. Warto
jednak przeczytać, że to nie my pierwsze, my, tu i teraz czujemy sprzeciw wobec
Idealnej Kobiety. Bo jej nie ma. Figura Idealnej jest kłamstwem i trucizną. Od
Ameryki po Pcim.
W prawdziwym życiu zamiast oparów
„Charliego” jest zmęczenie i zniechęcenie, są chwile radości, a reszta to
gonitwa. Jest świat urządzony tak, że troska o dzieci i dom nie ma równorzędnej
wartości z pracą zawodową i nie stanowi w tej pracy żadnego argumentu.
Matka Andy z „Godziny pąsowej róży” miała
– dzięki Genowefci - całkiem znośne życie w gomułkowskiej Warszawie. Po pracy
szła z mężem do kina, a nie zaprzęgała się w kierat. Ja raczej nie zniosłabym
stałej obecności innej dorosłej kobiety w domu (nawet za cenę kina kilka razy w
tygodniu albo koncertu), zresztą – epoka subretek jest już raczej historyczna.
Więc jeżeli nie pokojówki to co?
Raczej wyłącznie inny świat, bo nie o taki
jak ten teraz walczyły sufrażystki.
Tytułem anegdoty na koniec, to z
zawodowego punktu widzenia ujął mnie kawałek o prawniczce Jill (str. 295 i
nast. „Supermenek”). Jill miała fantastyczne wyniki na studiach, pracowała przy
ochronie Białego Domu, wyszła za mąż za Paula, w przyszłości ortopedę, po
ślubie urodziła troje dzieci. A później …
„Jill
otworzyła niewielką prywatną kancelarią. Zatrudnili sympatyczną nianię. Potem
wszystko zaczęło się psuć. Paul ciągle brał dyżury, w nocy i w weekendy. Jill
zostawała z dziećmi, sprawunkami i prowadzeniem domu. Trafiały się jej ciekawe
sprawy, ale nie mogła przyjąć do kancelarii partnerów, a jej samej, zajętej
dziećmi, zostawało na pracę jedynie 50 godzin w tygodniu. To znacznie
ograniczało możliwości.”
Ostatecznie Jill zrezygnowała z
praktykowania zawodu i zajęła się pomocą „przy sekcji tenisowej jej synów”. Po
latach dzieci odeszły z domu, ten stał się pusty, a Jill wypełnia przestrzeń
podróżami i siłownią. Został jej żal za karierą, której nigdy nie doświadczyła.
Nie wiem jakim cudem pracując 50 godzin w
tygodniu (to zdaje się po 10 godzin dziennie, nie licząc dojazdów …) Jill
dawała radę sprawunkom, prowadzeniu domu oraz kiedy zajmowała się dziećmi.
Amerykańska doba jest, kto wie, w jakichś innych jednostkach, w galonach albo w
uncjach i potrzebny byłby przelicznik. Ale abstrahując od tego mało istotnego detalu
– czy nie byłoby miło, żeby Jill mogła praktykować z sukcesem swój zawód (przez
mniej niż 50 godzin w tygodniu …) i połączyć to z sekcją tenisową synów? I z
obiadem dla małolatów? Oraz książką, siłownią i kinem dla siebie?
Żeby rodzicielstwo nie oznaczało
wyrzeczenia, rezygnacji z własnych planów, aspiracji i ambicji?
Mam wrażenie, że najpoważniejszy postulat „Supermenek”,
wyartykułowany w sumie dość słabo i niejednoznacznie to przesłanie, że nieodzowna
jest zmiana świata, ukobiecenie go, przesunięcie akcentów. Bo cóż innego
zostaje, jeżeli masowy powrót kobiet w zacisze domowe nie jest już możliwy (…
bo o tym już u Betty Friedan …), a idealne łączenie macierzyństwa i pracy
pozadomowej to mit?
----------------------------------
Jutro w Warszawie, w barzeStudio o 19:00 rozmowa o „Supermenkach”. W panelu dyskusyjnym same fantastyczne prelegentki!
----------------------------------
Czytelniczki
i Czytelnicy,
mam
od dziewczyn z „Poradni K” jeden egzemplarz „Supermenek” do oddania.
Proszę,
napiszcie o fenomenie Perfekcyjnej. Nie będę oceniać treści, skupię się na
formie.
Komu,
komu „Supermenki”, komu? Czekam do niedzieli, 22 lutego.
Fenomen Perfekcyjnej to taki zły-dobry czar, który rzuca na kobiety wychowanie, edukacja, praca, macierzyństwo, związek. To coś, co sprawia, że padając na pysk po całym dniu i marząc jedynie o swobodnym locie na poduszkę, zarywasz kolejną noc wycinając i przyszywając ręcznie kotka na koszulkę średniego Syna, bo przecież jutro w przedszkolu Dzień Kota. To coś, co nie pozwala zasnąć dopóki nie sprawdzisz, czy wszystko jest zrobione, spakowane, przykryte kołdrą, naszykowane do szkoły. To coś, przez co nie pozwalasz sobie na chorowanie, chandrę, czy rzucenie wszystkiego w cholerę i odpoczynek. Bo zawsze jest coś, w czym można jeszcze się sprawdzić. Nie kończący się test białej rękawiczki. Na życiu.
OdpowiedzUsuńBajka
To przesłanie jak znalazł dla autorki bloga. Ciekawej lektury!
OdpowiedzUsuńPerfekcyjna, ta z telewizji, sama sie sypnęła na spotkaniu z fanami' a czy ja wygladam na kure domowa!?'W nd rano gotuje w TV, po poludniu mowi mi, jak zyc, wieczorem bryluje na gali, ale dzieci to jednak priorytet i spedza z nimi kazda wolną chwilę. Taaaa.. Każda z moich kolezanek-matek, everywoman, poniosła 'wyrzeczenie, zrezygnowała z własnych planów, aspiracji i ambicji'. I to jest nasza perfekcja, zostając matkami, jestesmy juz bardzo malo kims innym. Smutna to ci prawda, ale dla większosci prawda.
OdpowiedzUsuńJula
Tak sobie myślę, że Fenomen Perfekcyjnej ma wiele składowych, część z nich ma bardzo osobiste zabarwienie:
OdpowiedzUsuń- jest w nim po prostu miłość, a w miłości jest poświęcenie, chęć dania z siebie wszystkiego ludziom, których się kocha. I to mogą być te kanapki robione o świcie albo zarywanie nocy z powodu bluzki z kotkiem lub skrzydeł dla smoka;
- jest w nim jednak także walka o to, aby jakoś wpasować się w formy narzucane mi przez innych (kultura, społeczeństwo, wychowanie, prywatne wyobrażenia mojej matki albo mojego szefa); jest jakaś niepewność "kim ja tak naprawdę jestem?"; formy kształtują mnie i nadają sens, bez nich nie istnieję; odnajduję siebie w spojrzeniu innych, szukam potwierdzenia własnej wartości, ciągle za uchem słyszę głosy krytyków.
Bardzo, bardzo powoli rodzi się we we mnie świadomość, że ja istnieję niezależnie od tych form, że jestem osobnym bytem. Dochodzę do stanu, że wiem kim jestem, że już nic nie muszę nikomu udowadniać, że biorę odpowiedzialność, dokonuję wyborów i nawet jak nie wszystko wychodzi perfekcyjnie, to czasem po prostu mam to w dupie.
Ale pierwszy składnik (miłość i poświęcenie) nie znika.
I staram się pamiętać, walcząc o "ukobiecenie" świata (bo uważam to za bardzo ważne - tak, to ma sens!), że niedobrze by się stało, gdybym kiedyś o tym pierwszym składniku zapomniała.
Świat po prostu nie jest idealny - zmęczenie nie zniknie; jak się chce wejść na szczyt, to te cholerne mięśnie będą boleć.
Nie zaplanuję wszystkiego zawczasu, nie przewidzę nieoczekiwanego, nie zapobiegnę wszystkim nieszczęściom.
Goldina
Bardzo proszę, mi.Jestem pewna,że na książkę zasługuję-czytając w Wysokich Obcasach listy 20, 30, 40 letnich czytelniczek na temat "Być kobietą w Polsce", uświadomiłam sobie,że mój największy sukces życiowy to samoświadomość i wytrwałość w upowszechnianiu wiedzy o sobie w rodzinie.Nie zrobiłam wielkiej kariery, nie mam luksusowego adresu zamieszkania, na wakacje jeżdżę zwykle po Polsce ale udało mi się przeżyć intelektualną przygodą na dziennych studiach w państwowej uczelni, założyć rodzinę,pracować zawodowo (z dwójką dzieci), oraz powrócić "do siebie" w taki sposób,że moim bliskim jest nieswojo, jeśli za dużo wykręcają się od domowego kieratu.To u nas jest temat-ile razy byłam w kinie czy w teatrze w ostatnim kwartale, z kim i kiedy pojadę na weekend (bez rodziny) w tym roku.Uważam to za sukces i rzecz rzadką w naszym społeczeństwie.Dlatego-proszę, mi.pozdrawiam.az
OdpowiedzUsuńDroga Zimno,
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że napisałaś! Szykowałam się do stworzenia komentarza, ale nie mogłam się przymierzyć, od czego zacząć.
Nie tylko Genowefcia. Jak podczytuję na stronie https://nietylkomusierowicz.wordpress.com/ często w książkach dla dziewcząt z tych dwóch dziesięcioleci był lansowany właśnie ten model : dom + gosposia. Był on ponoć bardzo naturalny... Nie pamiętam już w którym poście autorki o tym czytałam, ale idea "miania gosposi" była bardzo klarowna wtedy. Oczywiście z pewnością nie wszystkie rodziny takąż gosposie miały.
PS "Supermenki" oczywiście chcę, więc spróbuję do niedzieli odrobić się z robotą i napisać :)
Bardzo się się cieszę, że zaczęłaś pisać. Nie zaniechaj tego bloga - może po kolejnych 20 latach wyciągniemy wspólne wnioski.
OdpowiedzUsuńTak się od kilku dni zastanawiam jak to wszystko napisać - skąd to się wzięło?
... może to jest to dziedzictwo Ewy o którym piszą w Księdze? To nieustające rozdarcie, stanie w rozkroku, niepewność, porównywanie, dodawanie, myślenie...
... dlaczego ta choroba dotyczy tylko nas - kobiety? W drodze ewolucji na początku razem z maczugami wędrowałyśmy na równi z mężczyznami. Później urosła głowa, mózg, spadły włosy i zaciążyłyśmy na 9 miesięcy a dziecko nagie potrzebowało znacznie więcej czasu na rozwój m.in głowy. Oni poszli polować a my zajęłyśmy się zbieractwem, leczeniem, gotowaniem, szyciem, nauczaniem i opieką. Perfekcyjnie aby przetrwać- zbierać odpowiednie zioła, szybko biegać, gotować dłużej, zasypywać solą cukrem - ewolucja, rozwój przetrwanie gatunku perfekcja. Dzisiaj nic nie odejmując szpilki, szminki,teczki,laptopy, baseny, balety, teatr, piłka - ewolucja, rozwój, przetrwanie gatunku, perfekcja. Po rozmowie z moją babcią, która ma 84 lata i wychowała 5 dzieci, zaczęłam się zastanawiać, co miała na myśli gdy mówiła,że kiedyś było łatwiej wychowywać dzieci ale nie potrafiła ująć dokładnie dlaczego tak myśli.
a może po prostu bardzo uczłowieczyliśmy dzieci ( proszę na mnie nie krzyczeć, że dzieciom odbieram należne im prawa - bo nie zamierzam nawet w myślach ). To kolejny etap w ewolucji - nasze małe einsteiny z wszystkimi prawami do nas, do eko, do kreatywności, indywidualności, nauki szkolnej, po za szkolnej... i pół biedy jak mamy jedno jakoś to opanujemy ale więcej? Nie da się inaczej, ewolucja pcha nas do przodu, teraz tak trzeba, doszliśmy do tego w pędzie od zbieractwa przez emancypację do ekokreopsychodramy.
... a gdzie taty? jedni lepsi,drudzy gorsi - zamienili maczugi na laptopy i wychodzą na polowanie. Ewolucja w tym gatunku - każda z nas niech sama sobie odpowie ? A jeśli macie wątpliwości zapytajcie męską część waszego życia co dla nich oznacza perfekcja, w czym chcieliby być perfekcyjni i w czym chcieliby abyśmy to my były perfekcyjne. Oni są Homo Sapiens a my Homo Sapie ze zmęczenia...
Mam 32 lata i trójkę dzieci - dziewczynki. Moja mama mając 51 lata oddała w świat ostatnie czwarte dziecko. Było to cztery lata temu. W między czasie pojawiły się wnuki, mama pomagała nam i dzięki niej mogę pracować. Od półtorej roku pomaga także rodzicom. Jej brat nie poczuwa się do pomocy - to sprawa kobiet... Jaką mam myśl....że za osiem lat moja najstarsza córka będzie pełnoletnia za jakieś dziesięć może zostać mamą a moja najmłodsza córka będzie miała wtedy dwanaście lat. Gdy już odchowamy swoje dzieci przyjdą wnuki a gdy wnuki podrosną zostaną rodzice i starość. To jest ta kobieca strona świata... próbuję odnaleźć w niej spokój i radość bo walczyć nie mam z nią sił. To dzięki nam kobietom żyjemy - my nie zaczynamy wojen, nie skaczemy z mostów gdy życie się wali, nie zostawiamy chorych dzieci... Zimno myślę że tego nie powinnyśmy zmieniać bo to do czego doszłyśmy jest piękne. Nasze prawa, prawa naszych dzieci ale musimy walczyć o relacje pomiędzy kobietami, o wzajemną pomoc, zrozumienie to trzeba zmienić. Perfekcja - to w nas siedzi, dlaczego nie wiem, wyrzuty sumienia mamy z tego powodu że jest i gdy nie ma. Uczmy się perfekcyjnie ze sobą współpracować, negocjować, śmiać się i płakać. Mężczyźni nie rozumieją nas ( myślę że to nie miejsce aby o tym pisać ) MY KOBIETY razem musimy pchać ten wózek więc nie możemy sobie rzucać kłód pod nogi. Twój blog jest dla mnie takim miejscem - płaczu, radości, rozmowy, kłótni o lepsze jutro... dlatego pisz ... dziękuję Tobie i wszystkim Homo Sapie którym Bóg albo Boga dał/a jajniki ;-)
ps; przepraszam za błędy ale skręciłam kręgosłup/ po alkoholu/po tańcach/na szpilkach/ w domu perfekcyjny bałagan czeka aż wyzdrowieje ja i moja dwulatka z zapaleniem oskrzeli...uuuu a jutro balet/ a później basen/ homo sapie / Pozdrawiam
Perfekcyjna współpraca między kobietami? I nadal jesteśmy Homo Sapie. Współpraca, tak, ale z mężczyznami. Oni nas nie rozumieją? Trzeba to zmienić, oni mogą nas zrozumieć. Nie są z Marsa, są z Ziemi, tak samo jak my, kobiety.Doceńmy możliwości mężczyzn, dajmy im szansę, zmotywujmy do podjęcia odpowiedzialności za dzieci i dom.Perfekcyjna współpraca między kobietami to wyłączanie mężczyzn z naszego świata i branie na swoje barki tego całego "babskiego bagażu obowiązków". Lepszym rozwiązaniem jest ich włączanie w tzw. kobiece sprawy. Nie jest to łatwe, ale jest możliwe. Pracujmy nad tym. Może nasze córki, wnuczki ... będą miały lepsze życie.
UsuńPojawiły się przynajmniej dwa tak piękne komentarze, że ja nie startuję już do nagrody. Chętnie odstąpię ją AquaJa Aqua lub temu, komu uznasz, Zimno, za stosowne ją dać. Trzymajcie się, Siostry Sapiące!
OdpowiedzUsuńBył czwartek, tuż przed szesnastą, otworzyłam drzwi do przedszkolnej sali mojej córki. Na wprost przy stoliku siedziała dziewczynka, przed sobą miała telefon (czerwony stary tarczowy), klawiaturę komputera i wałek do ciasta. Najpierw chwilę pokonwersowała do słuchawki, zanotowała coś sprawnie stukając w klawiaturę, po czym chwyciła za wałek i z zapałem rozwałkowała niewidzialne ciasto, by już w następnej chwili powrócić do telefonu i klawiatury. Stałam jak wryta, z lekko rozdziawiona twarzą, Kobieta XXI wieku? Więc (wiem wiem nie zaczyna się od więc) tak widzą nas nasze córki?
OdpowiedzUsuńTO już tam jest, w głowie sześcioletniej koleżanki mojej córki... Brrrr... i wrrr...
Tak sobie czytam to, co napisałaś Ty i Twoje Czytelniczki stojąc nad garnkiem i gotując kaszę jaglaną (no bo jakże by inaczej!) dla moich dzieci i zastanawian się jak wychować te moje Dziewczyny żeby im latwiej było. Bo ze mi jest trudno, stoję w rozkroku i sapię pełna frustracji to już chyba pozamiatane.
OdpowiedzUsuńPs. Tablet mnie tu poprawia gdy piszę "sapię" na "śpię"... taaa...jasne...
Ps2. Supermenek nie chcę, mam już :)
Dodam poza konkursem, że model z Genowefcią nie był całkiem fantastyczny. Z dziejów kobiet mojej rodziny: babcia moja, przedstawicielka inteligencji pracującej na pełen etat, matka trojga dzieci, zatrudniała w latach 60' legendarną (dla mnie) Olesię. Określana była jako "gosposia" i dojeżdżała koleją ze wsi do swego miejsca pracy. Olesia zniknęła wraz ze zmierzchem epoki pieców, kuchni opalanej węglem, żelazek na duszę, wraz z ostatecznym zadomowieniem sie automatycznej pralki i konfekcji gotowej. Pozdrawiam nieustająco! Pepperann
OdpowiedzUsuń