niedziela, 8 lutego 2015

2.266 [O wyczerpaniu]


Jestem zmęczona.
I dalej właściwie niewiele więcej. Kropka, wyłączyć sprzęt i spać.

Zazdroszczę sobie siebie sprzed siedmiu albo sprzed dziesięciu lat, nawet nie siebie sprzed dzieci, bez przesady, ale siebie z ery rodzicielskiego entuzjazmu, pierwszych ząbków, pierwszych kroków, pierwszych niezbornie składanych a po-ludzku-brzmiących-wyrazów, zapisywałam je na świstkach, na marginesach gazet, a później na blogasku, że jakie te moje nielaty łebskie i jaka ja, pierwsza matka w dziejach świata oczarowana dziecięcymi premierami, przede mną prawdopodobnie nie było takiej żadnej.
(… po mnie jest masa)

Pierwsze ząbki – wszystkie! – dawno wyleciały, nie notuję już bonmotów, bo ogłuchłam od wykrzykiwanych na trzy głosy komend, pytań i wołania rozpaczy. Zostały pokasływania i smarki, zadania domowe, lektury szkolne, przykrótkie spodnie, za ciasne marynarki, chichot, pretensje, cmok! i-przytul-mnie-mamo!, śniadanie, obiad, pranie. Codzienność niepodatna na opis.
No i jestem zmęczona – w poniedziałek, we wtorek, środę, czwartek i tak dalej.


Z dwóch miesięcy, przez które nie pisałam bloga zostało niewiele, te same ubrania wyprałam i prasowałam wiele razy, zjedliśmy ileś kilogramów żółtego sera w plastrach, górę bułek i mniejszą - filetów z kurczaka. Baterię pustych butelek i kartonów odprowadziliśmy w worach do recyclingu przed bramę, zmydlone żele pod prysznic, tacki od owoców i warzyw, przedsiębiorstwa oczyszczania miasta mają o nas kompletną, przekrojową informację.

… żadnego opus magnum, żadnego opus magnum …

Premia za wyniki i dodatek za wydajność będzie (albo nie będzie) za dziesięć, piętnaście, za dwadzieścia pięć lat.


A jeżeli ktoś wam mówi, że łączenie macierzyństwa i pozadomowej pracy jest głównie kwestią organizacji, to nie powinien pomijać, że za cenę wyczerpania.
Kurdebalans, robienie wszystkiego na raz naprawdę jest możliwe, można mieć kupę dzieci i firmę, niańczyć małolaty i praktykować całkiem poważny zawód, ale wlicz w koszty, że się będziesz budzić co rano z myślą, że cholera, dzisiaj to już na pewno nie wstanę.
Po czym, rzecz jasna, wstajesz. Cyborg zombie, kobieta z płaską twarzą bez wyrazu i upichcisz dzieciom kanapki, herbatę z malinami.
I tak dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Latami.


W tym matrixie jest jakiś błąd, przeczuwam wadliwość oprogramowania.
Czerwona pigułka? Niebieska pigułka? Superwoman na rynku pracy rozkminiłaby temat raz-dwa, a wieczorem poleciała na zumbę. Ja nie potrafię.
Zdystansowana ikona feminizmu, koniecznie bezdzietna, doradziłaby dokonanie rozsądnych wyborów, bo nie ma sensu się spinać. Racja!

Tyle, że jeżeli już nie mogę wybrać nie zajmowania się dziećmi, to z czego ta rezygnacja?

  



29 komentarzy:

  1. Trzymaj się Kochana. Kiedyś odpoczniemy. Nie wykluczam, ze będzie to dopiero trumna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Święte słowa... niestety... ja nie pracuję a też czuję się jak zombie... odmóżdzone na maxa :(

      Usuń
  2. To nie rób tyle. Ja mam tylko jedno dziecko i nie prasuję już NIC (no dobra - białe obrusy daję do magla, ale to jedyny wyjątek). Naprawdę - nie umiera się od tego, że chałupa jest w tygodniu zagruzowana. Albo płatna pomoc domowa - to też jakieś wyjście, jeśli kogoś stać. To chora ambicja Zimno drogie by wszystko ogarniać samemu - nawet jeśli ojciec dzieciom się nie miga od roboty. Nie szkoda życia na ciągłe ogarnianie, mycie, prasowanie, sprzątanie codziennie by rankiem wejść do lśniącej kuchni czy salonu? Pewnie - przyjemniej, ale jeśli padasz na pysk to - nie oszukuj się - i tak się tym nie cieszysz... Tosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, nie mogę się zgodzić. Może faktycznie "nie umiera się od tego", ale dla niektórych (w tym dla mnie) kwestia porządku w domu to jest imperatyw. Nie potrafię działać w bałaganie i chaosie, przypuszczam, że byłabym zmęczona (a nawet nie przypuszczam, jestem pewna, bo próbowałam) jeszcze bardziej, gdybym "zagruzowała chałupę". Czasami to nie jest kwestia wyboru, tylko po prostu musu. Wiem, że moja irytacja byłaby jeszcze większa, gdybym np. nie mogła rano, kiedy mojemu synowi przed wyjściem do przedszkola przytrafi się "wypadek", sięgnąć ślepo do jego szafy z ubraniami po czystą bluzkę lub spodnie. Wyprane, wyprasowane, ułożone tam gdzie zwykle.

      Usuń
  3. Trzymaj się i nie poddawaj. Jeszcze chwileczkę, jeszcze momencik, albo 1265788 i będziemy sobie we trzy z Chudą popijać kawkę w jakiejś uroczej kawiarence. Bez uczepionych do kończyn dzieci, z lekką głową, wyspane i szczęśliwe. Tak prognozuję.
    Całusy, Bajka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We cztery, ok? Muszę się podzielić nowym poziomem zmęczenia: ośmiolatka 4 dni po zdjęciu drutów ze złamanej ręki, sześciolatek spragniony ruchu, dwumiesięczniak z katarem....a za chwilę ferie krakowskie, które mój mąż spędza w całości na szkoleniu w Bostonie.
      crazy

      Usuń
    2. Mogę dołączyć?
      :-)
      Męża brak, jeden poważnie chory syn - indywidualny tok nauczania, drugi w miarę zdrowy, ale obecnie jesteśmy w trójkę chorzy. Dzieci marudne a ja nie jestem w stanie prawie nic w domu zrobić (głównie leżę) i już wiem - wrrrr! - ile będę miała zaległej roboty jak się lepiej poczuję.
      Ale nam się ulewa, co?

      Usuń
    3. Ech, weźcie mnie ze sobą...
      Co Wam będę pisał o niewyspaniu i niewyrabianiu się z trójką - same wiecie.
      Ale fajnie ich mieć, nie?

      Usuń
    4. Pewnie, że fajnie. :-) Po prostu wszystko ma jakąś cenę.
      Wiem, że miałabym o wiele więcej sił i czasu, gdybym nie zdecydowała się na rodzeństwo dla pierwszego. Miałabym też o wiele mniej problemów okołorozwodowych, gdybym miała tylko starszego, miałabym mniej problemów ze zdrowiem... ogólnie - łatwiejsze życie.
      Jednak nie ma nad czym rozpisywać, wiedziałam, że dobrze, by by miał rodzeństwo (On baaaardzo chciał) i ma. Reszta jest konsekwencją. Nie znaczy to oczywiście, że jest lekko.
      Za wszystko trzeba płacić.

      Rozumiem Was wszystkich zmęczonych doskonale!

      Usuń
  4. Zimno, dziękuję Ci za ten wpis. Podpisuję się pod absolutnie każdym słowem. Monika, matka trójki, pracująca zawodowo.

    OdpowiedzUsuń
  5. Znam to...z przeszłości, już minęło, teraz mam czas dla siebie :) ale x lat temu, gdy padałam ze zmęczenia, wpadłam na najprostszy ale i najlepszy pomysł życia- raz w tygodniu w czwartki przychodziła do domu kobieta, dla której sprzątanie chyba było pasją...dom błyszczał...wszystko wyprasowane, wybłyszczone...ba, nawet ogród wypiękniał:) raz w tygodniu- wystarczyło...( było nas troje)...najlepsza inwestycja mego życia...wiem, że nie oczekujesz rad, ale ..

    OdpowiedzUsuń
  6. Zimno, ja na początek zrezygnowałam z jednego dnia w pracy - fakt, odbiło sie na wypłacie ale jednoczenie sprawiło ze wyszłam z depresji i odstawiłam antydepresanty, ktore brałam przez półtora roku po urodzeniu bliźniaczek.

    PM opiekuje sie dziewczynami, ja nie dotykam sie żadnych prac domowych (choc na początku sie rwałam, bo przecież on nie zrobi tak dobrze jak ja - przeszło mi).

    Etat wysysa ze mnie cała energię wiec myśle od dawna, bardzo intensywnie, jak to zmienić i chyba jestem już blisko jakiegoś konkretnego rozwiązania.

    Podsumowujac - da sie - ale jednak cena jest odpuszczenie tego, ze wszystko bedzie perfekt. U mnie nie jest. Ale energii mam sporo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się.

      Zimno, nie myślałaś o pomocy, o kimś kto odwali jakieś prace domowe za Ciebie?

      Usuń
  7. Zimno, piszesz do rzeczy. Przebrzmiałam i ja - matka ery rodzicielskiego entuzjazmu, nastoletniość nielatów jest mniej w skowronkach, dużo mniej, prawdę mówiąc - prawie wcale nie jest.
    Wychodzimy z Zapracowanym do kina, na koncerty, do pubów (oczywiście nie codziennie). Korzystamy, że dzieci duże i same się ogarną przed nocą (11 i 15 lat, tylko raz się pobiły). To nam ładuje baterie. Uczymy dzieci jak być w miarę szczęśliwymi dorosłymi, tak myślę.
    I pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja Cie bardzo podziwiam :). Z jednym dzieckiem pracujac na caly etat jest sporo pracy a co dopiero z trojka! A ta pora roku jeszcze calkiem dobija... Jesli mizesx sobie na to pozeolic& moze wyjedx chocby na weekend gdzies sama czy z bliska osoba a dzieci oddaj pod opieke babci czy prxyjaciolce (chocby.na 1 noc). Albo popros lekarza by dal Ci pare dni na wypoczynek. Wyczerpanie to tez choroba. Moze zrezygnuj z prasowania, nakup mrozonej pizzy ;), zrob calej rodzinie sobote w pizamach :). Niech kazdy robi co chce! Pozdrawiam cieplo, Gosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez tego typu pomysłów (nieraz pizza, dzień w piżamach i robią co chcą itp.) chyba nie dałabym rady jako wychowująca chłopaków w pojedynkę. Jak ja mam czasem dośśśćććć. :-/

      Usuń
    2. No wlasnie, nie ma co sie zarzynac ;) - w ostatni weekend, nasza cala trojka nie robila prawie nic :) - nie sprzatalismy, nie odkurzylismy, kuchnie ogarnelo sie z grubsza, pranie wyprala pralka a rozwiesilam tak, ze nie trzeba prasowac, zreszta dziecku nigdy nic nie prasuje, a maz prasuje sobie sam, bo ma rece ;), na kolacje w piatek pizza z zamrazalnika, a w sobote makaron z tunczykiem z puszki, duzo czytania w lozku wraz z kotami, wieczorem film i winko. Zamiast pisac prace zaplanowalam 2 weekendy z przyjaciolkami i od razu sie lepiej poczulam. Dziecko pojechalo samo na basen autobusem. Maz zrobil zakupy i spotkal sie sam ze znajomymi. A ja sobie odpoczelam :). A dziecku dalam kupnego mufinka dzis rano do szkoly. I wszyscy sa zadowoleni ;).
      Co komu ze wysprzatenego mieszkania, wyprasowanych koszul i chleba domowej roboty gdy matka wyczerpana i zla? ( mowie o sobie)
      Pozdrawiam, Gosia

      Usuń
  9. Mam dwójkę dzieci - 6 i 3 lata. O jak bardzo mnie drażnią wszechobecne: ścinki papierów, zabawki, klocki w nieładzie - kurz, kurz, lepiąca podłoga, pomazane ściany itd itp. Drażnią mnie - ale pewnego razu wyobraziłam sobie swój dom bez dzieci - jeślibym odkurzyła - to tak by pozostało, jeślibym zmyła podłogę - to nikt by natychmiast nic na niej nie wylał. Ściany były bez odciśniętych śladów dłoni i wisiałyby na nich obrazy zamiast obrazków narysowanych przez dzieci.
    Nie musiałabym co dzień prać.
    Wieczorami czytałabym w ciszy książkę, popijając herbatę. Może bym oglądała jakiś serial w tv... Nikt nie żądałby, bym mu poczytała bądź uspała go...
    Do tego uzmysłowiłam sobie, jak zabawnie wyglądam z wściekłością segregując rozsypane (po raz kolejny) puzzle i układanki.
    Dość! Ta wizja jest znacznie gorsza od obecnego nieładu! Ja nie chcę, chwilo trwaj!
    Z obowiązków domowych najważniejsze dla mnie to dzieci nakarmić, włączyć jedną pralkę dziennie i jedn zmywarkę - to mnie akurat uspokaja, jak nie wypiorę, to mi nic tego dnia nie idzie ;) Upiec własny chleb na zakwasie - uwielbiam. Posiłki komponować proste i zdrowe - żadne mrożonki ani puszki, to akurat by u mnie nie przeszło.
    Reszta nie jest szczególnie istotna :) a wieczorami poczytuję co nie co lub buszuję w necie. Przecież nie będę się tłuc garnkami, bo dzieci pobudzę ;)
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  10. Amen, siostro. Mnie do głowy nie przyszło nigdy, że można być tak zmęczonym, chronicznie, codziennie tak samo, bez światła w tunelu.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nic dodać nic ująć. Zimno opisałaś mój obecny stan życia. Niby powinnam się cieszyć, że nie tylko ja tak mam, ale jakoś nie mogę....Pozdrawiam dwumatka

    OdpowiedzUsuń
  12. Pamiętam czasy, kiedy witałam z ulgą poranek i gwiżdżąc, wybiegałam do pracy, zostawiając dzieci z opiekunką. Godzinę później dopadały mnie wyrzuty sumienia, że siedzę z obcymi dziećmi (tudzież na niekończących się konferencjach i beznadziejnych szkoleniach, na których uczono, że problemy dzieci biorą się z braku czasu rodziców) i pędem biegłam do domu. gdzie zupki, "Lokomotywa", smarki, wycie i ogólna deprecha. i tak w koło macieju. Świetnie Cię rozumiem, choć przyrost naturalny u mnie zaledwie + 2. teraz jest jeszcze gorzej. bo oprócz tego, że jestem automatem: nastaw, włóż, przygotuj, rozwieś, schowaj, poodkurzaj, to na myśl o pracy nocą budzi mnie łomotanie własnego serca. ze strachu. przed SAMA-NIE-WIEM-CZYM. takoż więc jestem niespełniona i tu i ówdzie. i też codziennie maluję sobie twarz na własnej, siłą woli zmuszam do działania, a dobę mam z gumy.

    ................................

    a moja mama najlepsza twierdzi, że im dalej, tym bardziej się zmienia.
    na niekorzyść.
    bo potem jeszcze dochodzi zmartwienie o wnuki, ich stan emocjonalny, zdrowie i potrzeby.
    hough
    łolka

    OdpowiedzUsuń
  13. A mnie najbardziej przeraża to, że najbardziej szczęśliwa jestem wtedy, gdy jestem w domu choćbym miała w planach tylko sprzątanie (to jednak z rzadka, bo bez przesady z tą czystością). I gdy mogę w sobotę, albo w niedzielę wyjść z dziećmi do lasu, nie myśląc o tym, że zaraz, cholera, trzeba wracać, bo przecież przywiozłam robotę z roboty. I to wszystko w połączeniu z tym, że - w zasadzie - bardzo lubię swoją pracę (w każdym razie jej ideę, nie zaś to jak jest wypaczana przez obce czynniki) i uważam, że to, że pracuję jest gwarantem mojej w miarę spokojnej przyszłości. A jednak czuję, wklepując co rano krem pod zapuchnięte od niewyspania w oczy, że coś jest nie tak, że coś mi bezpowrotnie umyka.
    Ale to może tylko przez te niedobory słońca i witamin? A może faktycznie kręcimy się niczym chomiki i nie mamy szans zobaczyć tego ważnego, co obok?

    OdpowiedzUsuń
  14. Masy rzeczy nie da się ominąć, dziecka raczej nikt nie wyśle głodnego i brudnego do szkoły, ale cholerną część można zignorować, jeśli się tego chce. Jak zawsze chodzi o osobistą listę priorytetów.

    W dużej części my sami jesteśmy dla siebie blokadą i granicą. To, że mi źle z brudną podłogą i niewyprasowanym prześcieradłem jest moim wyobrażeniem o porządku i moją listą priorytetów. Z upływem lat zaczyna zwisać mi podłoga, która na drugi dzień po sprzątaniu jest tak samo uwalona musli.

    Jeszcze trzy lata temu wstydziłabym się przed teściową smug na czarnej płycie kuchni. Ostatnio w trakcie wizyty, które rzadkie, gdy teściowa chciała zetrzeć z mojej kuchenki ślady po garach powiedziałam jej, że wiem, że kuchenka jest brudna, ale taki jest plan, żeby była.

    A.





    OdpowiedzUsuń
  15. Przypomniał mi się w tym kontekście artykuł (zob. link), który niedawno czytałam - a czytając go, pomyślałam o Tobie (że chyba byś się z nim zgodziła?)
    http://matkazonaiklopoty.mamadu.pl/116479,macierzynstwo-da-sie-pogodzic-z-praca-dobry-zart
    Pozdrawiam ciepło, Zimno, z Pseudoteutonii aka Krainy Deszczowców
    frałcabeka

    OdpowiedzUsuń
  16. Dzięki za ten wpis. Miałam to samo na bloga wrzucić, ale zamilkłam na długo. Bo nie mam już siły. Co rano wyczołguję się z łóżka i nie mam siły żyć. I żyję. Ale książkę skończyłam (autopsychoterapia...). Ukaże się w tym roku.

    OdpowiedzUsuń
  17. Codzienność jest podatna na opis (vide matka-sanepid). Kiedyś to potrafiłaś. Prawie nic nie piszesz o najmłodszym, podczas gdy teksty starszych dzieci przytaczałaś z wdziękiem. Szkoda! El.

    OdpowiedzUsuń
  18. Super wpis. Szkoda, że trafiłam na niego dopiero po opublikowaniu własnego :)
    http://babskietabu.pl/matka-tez-czlowiek/

    OdpowiedzUsuń