Nie sposób przeoczyć tych żółtych okładek,
witryna lokalnego kiosku z prasą jest nimi wyłożona od podłogi do sufitu.
„Dlaczego wkurzają nas FEMINISTKI?” pytają
z żółtej okładki bliżej nieokreślone „my” stojące za „Wysokimi Obcasami
Ekstra”.
Pani Genia przechodzi obok witryny kiosku
w drodze do spożywczego. Pani Hania i pani Bożena mijają wkurzenie na
feministki gnając do apteki. Raczej im ono wisi, mam wrażenie. Wkurzenie na
feministki, molestowanie w TVN, rozwód, operacja plastyczna, nowa miłość
jakiejś gwiazdeczki – wszystko jednaki chłam, do pobieżnego przerzucenia
lukrowanych stron przy kawusi albo w poczekalni u dentysty.
Mnie wkurzenie rusza osobiście, bo po
lekturze wstępniaka Anety Borowiec i artykułu Natalii Waloch-Matlakiewicz się poczułam
wezwana do tablicy. Ja, szpetna awanturnica, która nienawidzi mężczyzn i się
zajmuje nie tym, co trzeba.
FEMINISTKA.
(Cała w kapitalikach.)
I od razu pragnę podkreślić, że nie
chciałabym się wpisać w wojnę kobieco-kobiecą tym, co tutaj napiszę. Ale to nie
będzie łatwe, niestety.
Na portalach feministycznych detonacja
łupnęła wczoraj, dziewczyny napisały bardzo merytoryczny tekst o tym, co
konkretnie robią polskie organizacje feministyczne, dość w tym kraju liczne, a
co kompletnie pominęła autorka artykułu w WOE. Bo feminizm to nie jest kościół
ani związek zawodowy, to idea, albo precyzyjniej – zbiór idei dotyczących miejsca
i pozycji kobiety w społeczności (co zdaje się umknęło redaktorkom WOE). Tę
ideę w Polsce realizuje wiele sformalizowanych ruchów, ale podpisuje się też pod
nią spora grupa nigdzie niezrzeszonych kobiet i mężczyzn. Nikt nikogo nie
pasuje na feministkę (chociaż pewnie niektóre z działaczek, i to nie tylko w
Pl, by chciały zrobić egzaminy wstępne), nikt za feminizm nie każe płacić
składek członkowskich. Nie recytujemy dekalogu, nikt nie odpytuje nas z listy
jedynie słusznych poglądów. Sprowadzenie wszystkich kobiet, którym bliskie są
treści feministyczne do stereotypowej figury brzydkiej, bezdzietnej awanturnicy,
zadymiary i nieprzyjaciółki tego, co męskie to – delikatnie ujmując – niczym
nieusprawiedliwione (a krzywdzące) uproszczenie.
I żeby było zabawniej, ten żenujący
materiał nie wyszedł z klawiatur dziennikarek jakiegoś konserwatywnego, prawicowego
pisma. Feministycznie niereformowalne tezy prawicowych publicystów (i
publicystek) nie obchodzą mnie wiele. Materiały z WOE natomiast mnie dotknęły,
choć może niepotrzebnie.
---------------------------------------------------------
W tym samym numerze WOE felieton prof.
Mikołejki (na którego - cytat za Anetą Borowiec -wcześniej „rzuciła się horda” za felieton o roszczeniowych matkach; owszem,
rzuciła się, sama warczałam w tej hordzie i miało to sens), więc felieton
profesora, który „dostał od feministek
taki łomot, że zachodziła groźba, iż będzie się musiał ukrywać jak Salman
Rushdie” (ten z kolei malowniczy cytat za Natalią Waloch-Matlakiewicz).
Profesor ów raczy czytelnice WOE lekkim tekścikiem
o tym mianowicie, że „one są jakieś inne”. One
(czytaj: publiczność profesorskiego tekstu) są otóż permanentnie u fryzjera,
„przez całe życie, jeśli nie przez całą wieczność”, przytrzaśnięte „żelazną
czapą na elektrykę”, stale przed lustrem, w „dziwnym pomieszaniu satysfakcji i
rozczarowania”. Tymczasem my, mężczyźni, zajęci robieniem świata i
koncypowaniem idei przeżywamy u fryzjera męki Tantala. Koniec felietoniku.
Współczuję profesorowi takiego
postrzegania świata. Współczuję mu środowiska, w którym przebywa. A może nie
tyle przebywa, ile że taki sobie wymyślił i taki mu jest najwygodniejszy. To uboga,
mizoginiczna piwnica.
Ale czy nie jest wstydem puszczać tekst o
„Innym” do druku w miesięczniku dla rzekomo oświeconych czytelniczek? Czy on
ich aby ich nie obraża? Nie jest obrzydliwym szowinistycznym charknięciem?
Gdyby redaktorki WOE poczytały trochę
feministycznych tekstów zamiast się skupiać na wyłuskiwaniu z publicznego
dyskursu anonimowych awanturnic-feministek może miałyby więcej wyczucia? Może
by im się wyostrzyła wrażliwość?
No, chyba że to takie „kobiece” i w ogóle,
so sweet się mizdrzyć przez całe
życie do lusterka … (albo żeby ON nas tak postrzegał i kochał nas za tę
piękność, gdy tymczasem my ukradkiem akcelerujemy cząsteczki w kuchennym
piekarniku).
---------------------------------------------------------
I tak się zastanawiam, kim konkretnie jesteśmy
„my”, które nienawidzimy FEMINISTEK?
Nad gazetową ripostą redaktorek WOE na
oburzony list Agnieszki Graff i Magdaleny Środy, bohaterek tekstu, wklejono ich,
redaktorek, dwa bardzo dobrze zrobione zdjęcia (wątek urody jest niestety nie
do pominięcia). A jako że obraz przemawia do współczesnego konsumenta newsów
bardziej niż tekst, to ten obraz mówi „jesteśmy kobiece”, „jesteśmy
atrakcyjne”, „jesteśmy spełnione”. Nie jesteśmy feministkami, no bo jakże by. I
to nie ja sobie wymyśliłam tę socjotechniczną zagrywkę, to nie ja wkleiłam te
dwie focie nad tekst.
Ostatecznie mogę zrozumieć osoby, które
nad merytoryczną argumentację przedkładają epatowanie białym zębem, dekoltem do
pępka, zegarkiem Patek Philippe. Kobiety nie mają wyłączności na
pozamerytoryczne argumenty w polemice. Dobrze jednak zachować umiar, myślę. Zdarzają
się feministki, które równie dobrze wychodzą na fotach studyjnych.
---------------------------------------------------------
Boli mnie ubóstwo refleksji w tekstach
redaktorek WOE.
Aneta Borowiec pisze, że ma dość polskiego
feminizmu, „pełnego złości i jadu”,
bo „z czym dobrym może się kojarzyć ruch,
którego jedna z czołowych działaczek demonstracyjnie całuje mężczyzn po rękach
w zemście za to, że potraktowano ją jak
kobietę”.
[Świeży news, swoją drogą, internety
podają, że miało to miejsce w 2007. Druga świeżynka z artykułu Waloch-Matlakiewicz
to medialna aborcja Katarzyny Bratkowskiej AD 2013. Oprócz tych dwóch
archiwalnych występów niewiele się, według WOE, w polskim feminizmie
wydarzyło.]
Ale właśnie - potraktowano ją jak kobietę,
bo cmoknięto w rękę w sytuacji publicznej. Skomplementowano śliczną buzię i
zgrabny tyłeczek. Zapukano nocą do hotelowego pokoju w czasie wyjazdu
służbowego … I jasne, jasne, od cmoka w rękę do molestowania jest niby daleko,
ale ten pocałunek w stosunkach służbowych jednak przekracza granicę. Moją
granicę intymności przekracza, brzydzę się cudzą śliną na własnej prawicy. W
relacjach zawodowych, publicznych nie chcę być obśliniana i traktowana „jak
kobieta”. Wystarczy mi, że jak obywatelka. Tak daleko nie idzie jednak namysł redaktorek.
One się chcą czuć doceniane przez mężczyzn we własnej bujnej kobiecości i żadna
feministka im tej rozkoszy nie zabierze. Rozróżnienie tego, co się dzieje w
relacjach prywatnych, w stosunkach z bliskimi, w relacjach emocjonalnych od
tego, co publiczne jest, zdaje się, poza zasięgiem redaktorek WOE. Zachwyt
ukochanego to jednak nie to samo, co komplementowanie szczupłej nóżki, słodkiej
dupki przez szefa.
---------------------------------------------------------
Ech, mogłabym tak długo.
O ugruntowanym stereotypie, który się
świetnie miewa w z pozoru oświeconych głowach. I o nienawistnej stylistyce
wypowiedzi, o obśmiewaniu anonimowej, medialnej feministki – dyżurnej brzyduli
wrzeszczącej o aborcji i o nienawiści do mężczyzn. Trochę bez sensu, bo piszące
w WOE nie mają zdaje się żadnej korzyści z eksponowania własnej pogardy dla anonimowych
kobiet.
Poza tym – jak już się tu powiedziało -
feminizm nie jest organizacją ani związkiem zawodowym, a ideą. I to, co
artykułują feministki nie broni niczyich interesów korporacyjnych. Jest za to w
interesie nas wszystkich. Chociaż ciężko w to pewnie uwierzyć redaktorkom WOE –
w interesie facetów też. Równościowy świat jest jakby dla wszystkich
przyjaźniejszy. Co zresztą w jakiś sposób przeczuwają panie z WOE, bo jednak
odnotowują, że dzięki feministkom mogły skończyć studia, dostać pracę i pisać
zgryźliwe artykuły w miesięcznikach.
---------------------------------------------------------
Oprawę graficzną dzisiejszej notki
zapewnili anonimowi rysownicy sprzed stu lat.
Jacy na czasie! Jacy dowcipni…
Zgadzam się, zgadzam się, zgadzam się! Z Tobą Zimno oczywiście :) Ten tekst w WOE to backlash w czystej postaci. Niebezpieczne zjawisko.
OdpowiedzUsuńE tam backlash. Mało się dzieje, to muszą robić dym, żeby było o czym pisać - taki modus vivendi ma niestety duża część prasy. Głowę dam, że panie z WO grzebią kijkiem w mrowisku zupełnie na zimno, wiedząc, że piszą bzdury - bo dzięki temu wzrośnie sprzedaż.
UsuńZimno, sama święta prawda z Twej klawiatury. Zastanawiam się tylko, jak bardzo należy reagować na zamierzone prowokacje (do tej kategorii zaliczam felietony prof. Mikołejki w WO - w sumie szkoda, że sympatycznie i niegłupio piszący i opowiadający o sprawach, na których się zna profesor pokazał, jakiś już czas temu, tak niesympatyczną drugą stronę twarzy...).
Niestety, zgadzam się z Goldie (mam na myśli pierwszy akapit). WOE, które miałam w ręku tylko kilka razy (tego numeru nie, gdyż po pobieżnym przejrzeniu nie znalazłam w nim niczego interesującego), nie są gazetą dla intelektualistek/intelektualistów, prowokującą do refleksji, choć starają się stwarzać takie pozory. Rozumiem Twoje wkurzenie, Zimno, ale szkoda pary. Lepiej robić swoje.
Usuń=> Joanna - Mama w Centrum, => Goldie, => momarta: nawet jeżeli to było tylko dla pieniędzy, dla sprzedawalności i klikalności, to nie pisanie o tym nie jest rozwiązaniem, myślę sobie, raczej przyznaniem, że tak, owszem feministki się drą i mają wąsa.
UsuńTwoja racja jest niewątpliwie słuszna (bo jest Twoja), ale moja racja jest taka, że mam dość tłumaczenia, że nie jestem wielbłądem każdemu, kto tylko głośniej krzyknie. Ale ja już dość dawno ustaliłam sama ze sobą, że chromolę to, co myślą o mnie wszyscy i ogół. Są osoby, na których zdaniu mi zależy i jeśli one powiedziałyby mi, że mam wąsa, to czym prędzej pobiegłabym do lustra. Redaktorki WOE do nich nie należą, przykro mi bardzo.
UsuńI - jakżeż mogłam zapomnieć o tym za pierwszym razem! - chylę czoła za wynalezienie obrazków ilustrujących posta. To niewiarygodne, że kiepskie poczucie humoru jest już tak stare! (i jakie to smutne, że cały czas ma się aż tak dobrze)
Świetny tekst. Dzięki!!! Odżałuję i kupię te wys obc. Może należy do nich napisać 'list oburzonych'?
OdpowiedzUsuńKiedyś miałam zwyczaj zbierać wywiady z polskimi 'kobietami sukcesu', w których pojawiało się pytanie o to, czy są feministkami. Każda się oburzała i wykrzykiwała, że NIE ABSOLUTNIE! Tych wywiadów miałam cały stos....Na uczelni wyższej w PL, w dziesiątkach rozmów z kobietami i mężczyznami naukowcami, zawsze mam to samo.
Najpierw seksistowski żart/głupi tekst typu: no wiesz żeby nie pieprzyć jak te feministki...
Potem moja spokojna odpowiedź, no no, uważaj, bo ja jestem feministka, to mnie takie rzeczy nie bawią i jest to nie na miejscu.
Nerwowy śmiech.
Zmiana tematu lub niedowierzające -no co ty, nigdy bym nie powiedział/a!
Ostatnio kolega profesor: to Ty tak dobrze gotujesz? inny obiad dla dzieci codziennie? a mówiłaś, że jesteś feministką...
seksistowskie żarciki, takie śmieszne, że aż odrywa głowę to w ogóle osobna sprawa.
Usuńi to święte oburzenie opowiadacza, że komuś się może jego dowcipas nie podobać ...
Kobiety może jakaś tabliczka kolorowa w rękę kiedy przekazujecie głos jako feministki a kiedy po prostu jako kobiety pogodzone z sobą. Łatwiej będzie się połapać bo co innego każda z nas obuza
OdpowiedzUsuńana
Jestem feministką i każdy mój głos jest głosem feministki. Bo jestem feministką. Unikalną, jak kazda z nas. Przecież feminizm to nie jest jakiś uniform, w którym każda z nas jest identyczna.
UsuńCzy człowiek, który jest katolikiem tez musi się uzbroić w tabliczkę, by było wiadomo kiedy mówi jako katolik a kiedy jako człowiek?
Feminizm to poglądy, idea, a nie organizacja.
=> Monika Gibes: tak właśnie!
UsuńŚwietny tekst. Zgadzam się w 100%, a zwłaszcza z tezą: "Zachwyt ukochanego to jednak nie to samo, co komplementowanie szczupłej nóżki, słodkiej dupki przez szefa."
OdpowiedzUsuńEwelina
Dokładnie!
UsuńGoldina
Straszny tu dzis w tym tekscie groch z kapusta.Za wiecej spojnosci bylabym wdzieczna....
OdpowiedzUsuńA.
Przeczytałam ten numer WOE jeszcze przed całą burzą, mimo tematu na okładce nie spodZiewałam się co zastanę wewnątrz... nie trzeba szczegółowej wiedzy na temat tego, co gdzie i kiedy robiły feministki, zeby skrzywić się nad jakością wstępniaka i artykułu w WOE. Jest to tak rażąco nierzetelnie napisane, tak płytko i jednostronnie, że czułam się jakbym czytała tabloid. I tu nie chodzi o to, ze Panie Redaktor WOE nie mogą mieć swoich poglądów - ależ niech mają. Ale jednak ktoś kto poważnie traktuje czytelników, zanim coś napisze najpierw to SPRAWDZI.... I jeszcze to punktowanie, feministki nie zRobily tego, tego i tamtego... Chciałoby się zanucić " a ty kim jesteś, by oceniać mnie?"... Paula
OdpowiedzUsuńwkurzył mnie atak na Mikołejke ... tak jak wkurzają mnie roszczeniowe, tępe mamuśki co to "chodzą na galerie"...ale i irytuje Mikołejko uogólniając, upraszczając i w sumie spłycając mizoginistycznie... nie ma równowagi w przyrodzie.
OdpowiedzUsuńPiękne, zadbane, tyrające w tym celu na siłowniach, wywalające szmal aby poprawiać urodę i oczywiście wykształcone kobiety z warszawki, krakowa, poznania, wrocławia i gdańska chcą aby je postrzegać przez ten właśnie pryzmat.
Dopóki mogą chcą robić karierę na doopsku nawet, nie uwierzę, że operacje, poprawki, odsysanie to dla zdrowia i męża o buchacha w tym rankingu liczy się atrakcyjność.
Zanim się zfeminizują chcą się urządzić ;)) taki podział na brzydkie feministki i ładne kobitki sukcesu jest prosty, nieskomplikowany, chwytliwy, przydatny.
idea jest obca większości Zimno !!!
w powszechnym użyciu cytat "nie wyjdziemy stąd, dopóki nie znajdziemy idei" nie istnieje.
a że przemoc w rodzinie, że gwałty, że kościół z hasłem rozmnażania pod przymusem, katole jak dzihadyści gdyby nie demokracja..to wszystko tradycja, jakże piękna, bo nasza rodzima, swojska..
najbardziej jednak boli mnie głupota !! i krótkowzroczność !
pozdrawiam serdecznie
Właśnie ta krotkowzrocznosc jest bolesna. Może zamiast się nakręcić to kobiety aspirujace do kategorii feministki niech doczytają co się opłaca w dluzszym czasie. Jakie wartości są ponadczasowe, jakie są skutki uboczne demokracji.
Usuńana
Jestem facetem. Widzę, że dla feministek przepuszczenie w drzwiach do dyskryminacja, a spojrzenie na tyłek to molestowanie. Widzę, że w ramach rekompensaty za przytoczone, urojone krzywdy feministki domagają się (wcale nie równego traktowania, bo to mają od dawna) przywilejów, takich jak gwarantowane miejsce na listach wyborczych, w radach nadzorczych i nie wiem gdzie jeszcze można dużo zarabiać nic nie robiąc, ale jeszcze tam też chcą mieć gwarantowane miejsce. W mojej ocenie domagacie się rekompensaty za urojone krzywdy i to wcale nie jest feministyczne tylko po prostu kobiece. Różnica polega na tym, że reszta kobiet ma jeszcze na tyle rozumu, aby tego swojego poczucia krzywdy nie obnosić publicznie, a Wy nie. I to mnie wkurza w feministkach. Zachowujecie się jak górnicy idący na Warszawę, bo im się "krzywda" dzieje.
OdpowiedzUsuńJesteś facetem i - po powyższym przestawieniu się - także szowinistą, który o socjalnym widzeniu świata i sensie takiego widzenia nie ma najmniejszego pojęcia...
OdpowiedzUsuńA.