niedziela, 19 maja 2013

2.189

Upał.
Idziemy z Erną ulicą i mija nas mężczyzna na rowerze, powolutku turla się przejściem dla pieszych, więc nie jesteśmy pewne – stanąć czy nadal iść. Człowiek jest jedynie w zawadiackich spodenkach [sandały i beżowe skarpety do pół łydki dopełniłyby obrazu, ale obecności tychże z perspektywy dwóch dni nie jestem dziś pewna], więc jedzie i łyska sinawo-białym ciałem, skręconym włosem na piersiach, włosem, który generalnie ma wszędzie, piwnym obfitym brzuszyskiem, pornografia w wydestylowanej formie w jasny majowy dzień.
- O Jezus, - rzecze Erna – pan lata w gołych cycuszkach!
Erna ma oczy jak talerze, wgapia się w nagusa, ten się toczy wolno po pasach, czas nie płynie, stopklatka na przejściu dla pieszych. Ernę przygniotła alternatywna estetyka zjawiska.
- Mamo, - zastanawia się, kiedy cyklista już zniknął za zakrętem – a może on sprzedaje swoje ciało?
Dobry trop, córko, rzekłabym.
Pan publicznie oferuje swoje ciało za free, emancypant.


W jednej z recenzji mojego „Projektu” na lubimyczytać ktoś napisał, że w tym, co prokuruję jest za mało szczęścia.
Może przez niedobór zdań ach jakże jestem szczęśliwa
liwa liwa.
Oliwa sprawiedliwa
na wierzch
wypływa
ywa ywa.

Dobra.
Ujmijmy to tak.
Stoję na naszym trawniku o rozmiarach dużego dywanu i puszczam bańki mydlane.
Pfff.
Leee-cą, chmara tęczowych banieczek. Silny i Erna walczą o to, kto pierwszy ich dotknie, kto to zrobi celniej, liczy się liczba trafień i rzęsisty mydlany deszcz. Rzucają się ze śmiechem przed siebie, w powietrze.
Ja - pfff, a oni podskakują i piszczą wokół mnie i jest ciepły niedzielny wieczór, cicho, tylko bańki, trawnik i dziecięcy śmiech, mikrokosmos i nie ma nic przedtem ani za chwilę.

[Za chwilę gościmy znajomych, Silny z impetem zjeżdża ze zjeżdżalni i niefortunnie upada na mecie.
- Uderzyłem się w tyyy-łek! – wyje.
Czar pryska.]

Wracając do recenzji – przyjmuję je z pokorą. Te entuzjastyczne mi podnoszą, oczywista, poziom zadowolenia. Płonę sobie przez chwilę beztroskim samozachwytem, a później się otrząsam i migusiem wracam co życia. Te krytyczne przyjmuję na klatę, centralnie, chociaż, cóż, nie jest to łatwe do przełknięcia, kiedy ktoś wytyka twojemu co prawda nie umiłowanemu, ale jednak dziecku, że ma zeza, platfusa i dysfunkcję we wszystkim.
I że za dużo trudnych wyrazów!

[- Mamo, - rozemocjonowany Silny opowiada mi wrażenia z jakiejś bajki, którą właśnie obejrzał – a wies, ze temu Edekowi śmiejdzi spassscy?
Spassscy, spasscy, kocham tego sepleńca.]

Wracając do recenzji.
Jedna z komentatorek po długim, krytycznym wywodzie wytykającym mi niedorzeczność nagromadzenia w dziele nadmiaru niezrozumiałych rzeczowników puentuje:

Miałam okazję oglądać autorkę, bodajże w poniedziałek w Dzień Dobry TVN nie sprawiała wrażenie tak elokwentnej, dlatego autentyczność tej książki maleje mi w oczach.

Rodzi się zatem pytanie – kto mi to wszystko napisał?
I dlaczego.
I za ile 
et caetera.
W cichości serca wracam więc do moich dysfunkcyjek, do mojego słownika Kopalińskiego i do mojego nieoczywistego szczęścia, a ostatnia książka z konkursowego pakietu od wydawcy leci do Natalijki. To znaczy poleci, kiedy tylko Natalijka prześle mi swój adres mailem.
Gratulejszyn!





13 komentarzy:

  1. Och, Zimno, jakieś korepetycje ze sprawiania wrażenia elokwentnej, koniecznie! Bo rozczar pani oglądającej wielki.
    Swoją drogą, czego ci ludzie się czepiają, na Trygława, nie mają własnych problemów?
    Lubię bardzo nadmiar rzeczowników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Tores: zamierzam nie ustawać w utrzymaniu gęstości rzeczonych w tekście :)

      Usuń
  2. Biegnę dzisiaj rano szybciutko, ale nie mogłam się oprzeć tym bańkom mydlanym. We mnie też takie momenty zawsze wywołuję ciepełko wokół serca i macierzyńskie szczęście w całej mnie... A że czar szybko pryska, oj niestety, ale może dlatego jest tak wyjątkowy.

    OdpowiedzUsuń
  3. kwestia odbioru... niedawno jakaś Pani przecież dzieliła się odczuciem (przekonaniem?), że "Kamienie na szaniec" to homoseksualna pornografia... a kiedyś mój kolega powiedział, że wiersz "nie widziałam Cię już od miesiąca..." to oda do papierosa... cóż...
    każdy czuje "co inne" i jak mawiał Marszałek P "racja jest jak dupa, każdy ma swoją"...
    A dla mnie Twoja książka i blog są i o szczęściu, i o odpowiedzialności, i o zmęczeniu - o życiu? Fajnym życiu...

    OdpowiedzUsuń
  4. nie ilość a jakość się liczy. czy czepiała się jakości, sposobu użycia tych trudnych słów?

    OdpowiedzUsuń
  5. osobiście nie znalazłabym w sobie umiejętności nie przejmowania się krytycznymi uwagami, nawet takimi bezsensownymi jak ta uwaga o elokwencji....
    ale życzę Ci żebyś Ty ją posiadła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, niestety, naszpikowanie "książki" wyrazami z Kopalińskiego, to nie wyraz elokwencji, ale bardzo śmieszna maniera pisania. Zarzut więc w tym wypadku jest jak najbardziej zasadny.
      Natomiast, no cóż, zimno pisze przeciętnie sprawnie, jak tysiące internautów, co okazało się, kiedy już przydomowe pamiętniczki wyszły na blogi. No i bardzo dobrze, nie ma w nim nic złego, może tylko to, że mniej wymagającee kobiety mają wrażenie, że czytają DZIEŁO literackie, a czytają pociotki Twojego stylu.

      Tores pisze "czego ci ludzie się czepiają, na Trygława, nie mają własnych problemów?". Właśnie! Co ich obchodzi goły brzuch cyklisty? Że uraża ich smak? Zatem nadmiar rzeczowników też może uraża?

      Usuń
    2. => rybenka: po jedenastoletnich doświadczeniach z blogusiem i komentatorami nic się mnie nie ima :)

      => Anonimowy: jaki rodzaj satysfakcji osiągasz napisawszy te brednie?

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń