środa, 15 maja 2013

2.187

Maryjan Stary ma po tysiąckroć rację pisząc mi tu w komentarzach, że w szerszej perspektywie umiejętność strugania pyrek wygrywa z czytaniem i z innymi takimi, prowokacyjnie tu przeze mnie podrzucanymi pomysłami, żeby wkurzyć czytelników.
Stara babka, jeżeli sprawnie struże pyry, to jeszcze się do czegoś nada w obejściu.
A jak nie struże albo kraje za grube obierki, wtedy się babkę siup, do świetlicy.
Powinnam mieć to na uwadze, istotnie, moją potencjalną użyteczność w wieku poprodukcyjnym, zamiast się tu mądrować bez sensu i epatować nie wiszeniem na trzepaku w osiemdziesiątym trzecim (co prawda napisałam, że to był kompleks, ale kto mnie tam wie, co miałam, kiedy to pisałam, we łbie).

Nie jest łatwo prowadzić blogaska tak, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Żeby sobie zasłużyć na łaskawszy feedback od czytelników.
To kłuje w oczy, tamto uwiera. Zero przepływu.

Tymczasem drążę temat opieki nad większym dzieckiem nie po to wcale, żeby od Was wyżebrać lajki na fejsie. 
Albo sprowokować.
Ten temat mnie nęka.
Czy mam, czy nie mam sobie nic do zarzucenia.

Jakiś czas temu byłam na dość kameralnej imprezie na której, tak się trafiło, większość uczestników była mniej więcej w moim wieku - nie znałam ich wcześniej – ale miała dzieci znacznie starsze od moich, późne gimnazjum, wczesne liceum. Żeby nie gadać o polityce, rozmawialiśmy o młodzieży. O godzinach spędzanych przez nastolatki przed komputerem (na niewiadomoczym). O dziwnym fenomenie, który się nazywa fejsbuk (strata czasu, głupota i generalnie, niewiadomopocoto). To była manifestacja totalnego odklejenia się świata rodziców od świata dzieci, przy czym rodzice sami złożyli broń i nie weszli nawet na obcy teren (cóż, dioda na konsoli prawdopodobnie mrugała morderczo).
Wyszłam stamtąd dość zatrwożona, przyznaję. Ja, kontrolerka, ja, przynudzaczka, ja, autorka kazań o niebezpieczeństwach czających się w sieci.
Wiem, wiem, mam małe dzieci, gimnazjaliści dadzą mi jeszcze popalić i na pewno pozwolą wciskać kursor w ich statusy na fejsie. Jeszcze parę lat i życie mi zweryfikuje kwestię mieć albo nie mieć Diablo III.
Wiem.

Powiecie poza tym, że to dość dalekie od tematu świetlic?
Cóż, chyba niekoniecznie.
Mityczna „świelica” jest tu u mnie wszędzie niżej synonimem opieki roztaczanej przez dorosłych nad dziećmi. Niekoniecznie kontroli, bardziej kurateli. Trudno mi się zgodzić z tezą, że odcięcie się od nadzoru nad dzieckiem jest uwalniające. Uwalniające po 17 roku życia – ok. A wcześniej? Hm.

Ale to oczywiście kwestia, jak pisałam w 2.186, indywidualnego doświadczenia i nie ma się co tu o to zabijać.

Za to w bonusie opowiem Wam kilka szkolnych dykteryjek.
Napisała do mnie dziewczyna, która się zajmuje udzielaniem korepetycji.
Spójrzcie, jak ona widzi sposób zagospodarowania czasu po szkole przez czwarto-, piąto- i szóstoklasistów.

Oddaję głos Julii. Bez redakcji, bez moich wtrętów.



"Pytasz, co robią 4,5,6-klasiści po szkole.

Mogę opowiedzieć Ci o "moich" dzieciach, bo akurat ten rok szkolny mam zdominowany przez IV klasę. Uczę dzieci niemieckiego i angielskiego oraz pomagam im w odrabianiu lekcji z innych przedmiotów (przyroda, matematyka, j.polski, etc.).

RODZINA A
Mama i tato pracują na wysokich stanowiskach, przy czym tato w innym mieście, na dojazdy do pracy traci 2 godziny dziennie. Moja uczennica ma 11 lat i jest w 4. klasie, ma tez młodszą siostrę – trzylatka jest do 16 w przedszkolu, po czym mama ją odbiera z drugiego końca miasta i wraca z nią  do pracy. Do domu wracają około 18-18:30, tato wraca około 19-20.

Mój szkrab kończy lekcje najpóźniej o 14, do domu przywozi ją autobus szkolny o 15. Wtedy pojawiam się ja i mam z nią godzinę na języki, zadania domowe, naukę. Gdy wychodzę, ona zostaje sama do powrotu rodziców. (Dziadkowie mieszkają daleko.) Dopóki rodzice nie wrócą, ma więc czas na tv, zabawę, pozostałe lekcje i naukę.

Domyślasz się zapewne, że motywacja wewnętrzna 11-latki do samodzielnego odrabiania zadań domowych pod nieobecność rodziców jest znikoma, wręcz żadna. I ja się absolutnie nie dziwię - to jeszcze dziecko! Ogląda bajki, czyta komiksy - jak ma się zmobilizować do nauki enzymów, wytwarzanych przez ślinianki? Do wykucia na pamięć roli trzustki, funkcjonowania układu rozrodczego i dat z historii?

Gdy rodzice są w domu, zaczyna się odrabianie pozostałych lekcji i nauka. Idzie to opornie - jest późno, rodzice są zmęczeni po całym dniu pracy, a moja uczennica ma odejmować ułamki, wyciągać całości i uczyć się na sprawdzian z religii (!). Atmosfera jest napięta, dziecko jest przemęczone i przeciążone. 

Teraz, gdy do końca roku i wystawienia ocen, zostało raptem kilka tygodni, mama zwalnia się z pracy około 11, by o 12 być w domu i czas do mojego przyjazdu wykorzystać na naukę z córką. Gdy jestem na miejscu, ona wraca do pracy. Nieustannie mówi, że w końcu ją zwolnią - nie jest tak dyspozycyjna, jak na zajmowanym stanowisku być powinna. Jestem w tym domu 5 godzin w tygodniu. Moja uczennica trafia do łóżka około 23.


RODZINA B
Tato pracuje do 18-19, mama jest w domu na urlopie wychowawczym – mój 11-latek ma bowiem rocznego brata.

Początkowo moim zadaniem miało być ograniczenie niechęci chłopca do angielskiego i pomoc w niemieckim. Udało się - w ciągu kilku miesięcy nadrobiłam z nim zaległości z ostatnich trzech lat, jeśli chodzi o angielski, i dogoniłam poziom z niemieckiego do poziomu kolegów z jego klasy 4. Z czasem okazało się, że jeszcze matematyka wymaga dodatkowej pracy. Tak z dwóch godzin zrobiły się cztery. I wciąż to za mało - 4.klasa jest tak przeciążona materiałem, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego "ogarnąć" - a pamiętaj, ze mama mojego chłopca jest cały dzień w domu i jeszcze ja przyjeżdżam na 4godziny w tygodniu! Plus tej sytuacji jest taki, ze chłopiec nie jest w domu sama to oczywiste. Minus jest taki, że nie jest możliwe, by skończyć lekcje i naukę, zadania domowe i uzupełnianie ćwiczeń wcześniej niż przed 22:30-23.

Tak wygląda czwarta klasa. Ostatnie zadanie domowe z historii: napisz wypracowanie na temat dziejów swojej rodziny w czasach wojny i holocaustu...


RODZINA C
Tato pracuje za granicą, mama na miejscu, całymi dniami, więc moja czwartoklasistka mieszka u dziadków. Z mamą widuje się w weekendy. Pomagam jej w nauce niemieckiego i angielskiego.

Ten szkrab wraca do domu około 14:30-15, je obiad i dziadkowie gonią ją do lekcji. Dwa razy w tygodniu pojawiam się tam, by ćwiczyć języki obce. Pani z angielskiego ma takie tempo, że zapewne skończy podręcznik jeszcze przed wakacjami. Pani z niemieckiego na 4 tygodnie lekcji przez 5 jest na zwolnieniu. Gdy raz na jakiś czas pojawi się w pracy, idzie z dziećmi na dwór. Od września mój maluch zapisał 6 stron w zeszycie do niemieckiego.

Gdy ja po godzinie zegarowej wychodzę, ona je drugie danie i siada ponownie do lekcji. Około 19-20 kończy i ma godzinę wolnego na tv, gry komputerowe, zabawę. Mimo twardego stylu wychowawczego dziadków, nawet ona jest przemęczona i zniechęcona do nauki i szkoły. Gdy uczyłam ją w ubiegłym roku, sytuacja była zupełnie inna, wiadomo - nauczanie początkowe. Teraz jest końcówka 4.klasy i moja dzielna dziewczynka ledwo daje radę powstrzymać niechęć do nauki. Jej niezwykła inteligencja nie pomaga mi w wyjaśnianiu jej i odpowiadaniu na jego pytania typu - pani Julio, a po co ja mam uczyć się tego na pamięć..? Moja kreatywność osiąga wyżyny, gdy tłumaczę jak, po co i dlaczego. Przecież masz rację, dziecko, od tego są encyklopedie, atlasy i książki, by nie trzeba było uczyć się gatunków żyjących w jeziorach na pamięć...


RODZINA D
Mama samotnie wychowuje jedynaka, to jedyny 10-latek u mnie w tym roku. Kończy lekcje około 13:30-14:30, mama wraca około 17:30-18:30. Dziadkowie mieszkają na dwóch rożnych krańcach Polski.

Uczę się z nim angielskiego przez godzinę raz w tygodniu. Zanim przyjdę, szkrab siedzi sam w domu z zakazem otwierania drzwi komukolwiek. Ogląda tv, gra na komputerze, buduje z Lego. Przecież to 3-klasista, zafascynowany klockami i dinozaurami, samodzielne odrabianie lekcji jest poza jego zasięgiem. Gdy ja wychodzę, mama zazwyczaj jest już w domu i sprząta/prasuje/gotuje i odrabia z synem resztę lekcji, piszą wypracowania i uczą na pamięć przyrody lub wierszy. Ćwiczą piękne pisanie w zeszycie (odgórny nakaz) i czytają na głos. Dziecko jest w łóżku około 22:30-23:00 . Mama kładzie się około 1-2 w nocy, wstaje o 5-5:30. Jest przerażona, od kiedy uświadomiłam jej, jak może wyglądać od września życie jej syna i jej samej z okazji rozpoczęcia czwartej klasy.


Zimno, ja nie jestem matką, nie dźwigam na swoich barkach ciężaru logistyki dnia codziennego z nielatami, ale powiem Ci, ze jestem nie mniej sfrustrowana niż sfrustrowane mamy. Lada moment zdmuchnę 30 świeczek na torcie, a wciąż szlag mnie trafia, gdy myślę o polskich szkołach, o podstawach programowych, o świetlicach i ich braku/niedostępności, o nauczycielach, którzy uosabiają negatywną selekcję do zawodu, itp. itd.

Gdy moje dzieciaki wracają do domu, po kilku godzinach bezruchu w ławkach, z taką ilością prac domowych, jak gdyby nie były w placówce edukacyjnej cały dzień, tylko w poczekalni na dworcu, to szlag mnie trafia podwójny. Gdy jestem zmuszona tłumaczyć dzieciom najbardziej podstawowe z podstaw - czy to stosowanie rodzajnika określonego i nieokreślonego w niemieckim, czy to sposób pożyczania i wyciągania całości z ułamków - to szlag mnie trafia ponownie.

Gdy patrzę na rodziców moich dzieci, którzy nie wiedzą, jak sobie poradzić i jak ogarnąć tę czwartą klasę, a ze strony szkoły nijak nie mogą spodziewać się wsparcia - to chce mi się wyć."




Sama bym tego nie wymyśliła.
Wysoce pozytywnego obrazu dziecięcych popołudni.
Krzepiąca wizja.






31 komentarzy:

  1. Zimno, uwalniajace jest nie odcięcie sie od nadzoru nad nieletnim, ale odpuszczenie sobie mega wielkiej odpowiedzialności za każda minutę zycia swego potomka :)
    Troche brakuje mi równowagi w Twoich rozważaniach o szkole i czaie wolnym (bardzo zreszta sprawnych i doskonale sie czytających :)
    Nie jest aż tak zle i dramatycznie. Wiele osób to pisało.

    A zeby dodać dykteryjke osobista o kontroli i odpiekunczosci - mój 8-latek pobiegł dzis całkiem SAM bieg na orientację (taka impreza biegowa, gdzie trzeba z mapa znaleźć poukrywane punkty).
    W mała, prawie niemowleca w mych oczach, lapke chwycił mapę i zniknął miedzy blokami Bemowa. SAM! calkiem SAM! na obcym osiedlu, nie wiadomo gdzie.
    Moje matyczyne serce zadrzalo, osiemnaście razy dopytywalam sie czy na trasie są jacyś pilnowacze, ale wytrwalam, zeby go nie śledzić ;)
    Przybiegl po 17 minutach - szczęśliwy, dumny, ani razu sie nie zgubił.
    A ja poczułam jakbym przeszła kolejna matczyna inicjacje.


    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiesci Julii,czyli podmuch rzeczywistosci...naprawde nie zazdroszcze nikomu kogo czeka prog 4 klasy :(

    Mama juz Duzego

    OdpowiedzUsuń
  3. I dlatego właśnie wybrałam szkołę prywatną... Zaopiekowani do 17.30 - i to sensownie. Podstawowe lekcje, lub te problemowe odrabiane na miejscu - to szkoła troszczy się by uczeń nie został w tyle. Owszem, to klosz, wiem, ale innego rozwiązania nie widzę. Przy założeniu, że i tak musiałabym zatrudnić opiekunkę, czy siedzieć z dzieckiem do 23 (!) nad lekcjami koszt nie wydaje mi się porażający. I o dziwo, rodzice dzieci w tej szkole wcale nie należą do elity finansowej (są oczywiście wyjątki).... cechuje ich raczej spójne podejście do kwestii zaopiekowania dziecka.
    Anka

    OdpowiedzUsuń
  4. no, no wszystko prawda a z drugiej strony mam rodziców, którzy mi zarzucają, że za mało sprawdzianów robię)))))) hehehe (historia klasa 5, jedna godzina w tygodniu, 11 ocen ALE ZAWSZE MUSI BYĆ JAKIEŚ ALE). Smutną prawdą jest wszystko co złego napisano i powiedziano o polskiej szkole ale we wszystkie strony!!! czasami zastanawiam się jaka jest moja rola osoby uczącej w klasach 4-6?? mam realizować program(durny), jednak wychowywać, kontrolować, ogarniać 80 uczniów (imiona, nazwiska, problemy, rodziny, choroby!!!!charaktery, fochy...)
    ogarniać i kontaktować się uprawiając edziennikową korespondencję z czterdziestką rodziców,
    spełniać oczekiwania i być o każdej porze na tip top i do dyspozycji (zdarzają się telefony po 22-ej)
    A NIE JESTEM WYCHOWAWCĄ i pracuję TYLKO na pół etatu.

    I ja się nie skarżę i nie tłumaczę niedyspozycji intelektualnej, zawodowej i emocjonalnej moich kolegów i koleżanek po fachu. nikt nie jest doskonały ani rodzic, ani nauczyciel, ani ministerstwo, które nie ma dobrych programów ani kuratorium, które ma wszystko w pompie i tylko kontroluje...oraz cała reszta wadliwej machiny w której trybiki nie działają, nie zazębiają się, niestety.
    ekh

    OdpowiedzUsuń
  5. ja jako rodzic nie wyrażę zgody na taki tryb życia 11 latka jaki prezentuje pani Julia. każdy lekarz powie że chodzenie spać o 23 w wieku 11 lat jest niezdrowe, podobnie jak konieczne jest wychodzenie na świeże powietrze. my jako rodzice nie możemy się na to zgadzać. oczywiście, można godzinami mówić jak być POWINNO. ale dopóki grzecznie każemy dzieciom siedzieć do nocy nad lekcjami, sami się dokładamy do tego uroczego systemu edukacji w naszym kraju.
    ja z kolei uczę dzieci ze szkół prywatnych głównie, tak się złożyło. uczę ich języka obcego oraz gry na pianinie (moda na ten element wykształcenia wśród elyt stanowczo powraca). oni są w prawdzie w szkole od 8 do 15, mają tam czas na odrabianie lekcji, ale po powrocie mają jedne zajęcia dodatkowe za drugimi. pianino, hiszpański, dodatkowy angielski, tenis, nauka efektywnego czytania (!) i tak dalej. jak szkoła nie dokłada, to ambitni rodzice nadrabiają.

    OdpowiedzUsuń
  6. przecież ostatecznie decyzja, czy i kiedy dziecko może pozostać samo w domu przez parę godzin oraz samo przejść dwie przecznice do i ze szkoły - zależy od samego dziecka. Są zapewne spokojne, odpowiedzialne, zdyscyplinowane i posłuszne dziewięciolatki, a są też niesubordynowane nastolatki, które nadal będzie strach w domu same zostawić :)i tu dopiero będzie lęk o zabawę w "słoneczko" ...
    a co do ogromu zadań domowych dzieci - moje dzieci jeszcze przedszkolne, więc teoretyzuję, ale czy nie w tym właśnie momencie zaczyna się rola rodziców,Rady Rodziców itd. by z nauczycielami na ten temat porozmawiać? i nie chodzi o nie trzymanie się ustalonego materiału, ale o przemyślane zadawanie prac domowych do odrobienia, bo dziecko to nie robot i kiedyś z nadmiaru tego "szczęścia" po prostu padnie. A jeśli to niemożliwe, to chyba czasami trzeba odpuścić, nawet jeśli w konsekwencji dziecko złapie pałę za brak zadania, albo ledwo trójczynę za gorsze przygotowanie do klasówki...
    ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olu, rozmawianie z nauczycielami nic nie da, próbowałam. Zostałam mianowana na wroga szkoły. Trzecia klasa, prywatna szkoła, lekcje do 14.30. Potem świetlica, gdzie można odrobić lekcje. Ale... po siedzeniu przez tyle godzin w ławce dziecko ma prawo pobiegać, bo mózg ma pełne prawo już nie kontaktować. O 17 dziecko w domu - siadamy do lekcji - nie do nauki, ale do obrabiania zadań domowych, czyli tłuczenia idiotycznych zadań z podręcznika pokazywanego przez Zimno. Cztery strony słupków - z nudów można się powiesić. Mam coraz mocniejsze wrażenie, że praca szkoły ogranicza się do zaznaczenia obszaru, jaki dziecko ma opanować a z resztą radźcie sobie kochani rodzice.
      A z odpuszczeniem, choć nie staram się zmuszać dziecka do pracy non-stop, nawet kiedy jest zmęczone, też nie jest tak łatwo. Dziecko (moje) lubi być w porządku, więc przeżywa każdą taką nawalkę. Więc siedzimy - wczoraj do 20.00 - i robimy lekcje. Dziecko nie jest matołem, raczej odwrotnie, ale w szkole jest to raczej przeszkodą, niż pomocą. I nawet gdybym chciała być ambitnym rodzicem, nie ma już na to czasu.

      Usuń
    2. no to przykro czytać, ze tak to wygląda... nadzieja jeszcze, że - co widać w komentarzach innych - nie w każdej szkole musi być tak, jak opisuje zimno. Może to też kwestia nauczycieli i ich podejścia do nauczania?
      Moje starsze dziecko za rok idzie do szkoły, wiem już, że warto porozmawiać z rodzicami starszych dzieci, jak wygląda nauka, świetlica w danej szkole, zanim zdecyduję się na wybór.
      ola

      Usuń
  7. Bardzo Ci dziękuję Zimno za te tematy. Bliskie mi bardzo - mam syna u progu 4 klasy i córkę u progu gimnazjum. Uważnie czytam co mają do powiedzenia inni i Ty sama. Martwi mnie i wścieka kondycja szkół. Może Hartman ma rację, że tego nie da się zreformować, to trzeba zamknąć?

    OdpowiedzUsuń
  8. skoro szkoła prywatna potrafi zająć sensownie dzieci do 17.30 to dlaczego nie może tego systemowo zrobić szkoła państwowa? Mag

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo naszego państwa na to zwyczajnie nie stać.

      Usuń
  9. jeszcze mi się wspomniało: myślę, ze i umiejętność czytania i umiejętność obierania ziemniaków są w życiu równie ważne :) a dywagowanie nad tym, co jest "bardziej" (przydatne, dające większe perspektywy, itd) to tak jak roztrząsanie tematu pierś-butelka, pampers-tetra, wózek-nosidło...
    RÓWNOWAGA - to chyba słowo klucz ;) zdrowy rozsądek też się przyda. a własne lęki (czy będąc samo w domu się nie zanudzi, nie spali mieszkania, nie przesiedzi pół dnia nad fejsbukiem?) i wygórowane marzenia (moje dziecko to MUSI mieć same szóstki,a najlepiej, by miało wykształcenie wyższe) trzeba czasami schować do kieszeni.
    ola

    OdpowiedzUsuń
  10. myślałam, że tylko włoski system nauczania stoi na głowie, ale widzę, ze polska wskoczyła na ten sam wózek! matko z córką! no, teraz już nie czuję się osamotniona w mojej walce z podstawą programową do 23...

    OdpowiedzUsuń
  11. o matko jedyna
    od września mnie to czeka? naprawdę?
    Najstarsza do czwartej, średnia do zerówki, najmłodszy do przedszkola
    chyba rzucę to wszystko i wyjadę w Bieszczady:-)))

    OdpowiedzUsuń
  12. o matko jedyna
    to ja się już boję września
    najstarsza do czwartej właśnie
    średnia do zerówki szkolnej
    najmłodszy do przedszkola
    chyba rzucę to wszystko i wyjadę w Bisezczady:-))

    OdpowiedzUsuń
  13. A ja ciągle nie mogę pojąć jednego. Mam na co dzień kontakt zarówno z początkującymi w tej machinie edukacyjnej (moje dzieci), jak i kończącymi (studenci). Powiem brutalnie. Jeśli te biedne dzieci w IV-V klasie się tak dużo uczą, o wiele więcej od nas (nikt z nas przecież nie pamięta takiego nawału pracy w podstawówce, był czas na trzepak itd.), do tego dostęp do źródeł informacji mają taki, o jakim nam się nie śniło, to w którym momencie oni głupieją?? Dlaczego matura jest dla kretynów, dlaczego studenci I roku nie potrafią sklecić zdania po polsku, organizuje im się zajęcia dokształcające, nie znają daty bitwy pod Grunwaldem itd.(zainteresowanym polecam dyskusję nt.matury na blogu Li)? Znajomość języków obcych uczonych od żłobka? Doktorant nie potrafi napisać krótkiego streszczenia po angielsku. Gdzie się podziewają te przeuczone dzieci? Nie znam odpowiedzi na pytanie, sama się zastanawiam, czy i w którym momencie moje małolaty, które mają dobre stopnie, codziennie wychodzą na dwór i sami odrabiają prace domowe (nie do 23), zgłupieją i nie będą potrafili odróżnić pantofelka od Zygmunta Augusta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie obcowanie z programami i nauczaniem w pierwszych klasach szkoły podstawowej (własne dziecko w nauczaniu początkowym) pozwoliło mi zrozumieć, dlaczego studenci, też mam z nimi do czynienia, tak głupieją. Bo polska szkoła ogłupia, od pierwszej klasy systemowo oducza od myślenia, każdy przejaw samodzielności w myśleniu to zbrodnia przeciw edukacji. Polska szkoła odmóżdża i upupia dzieci!
      Poza tym myślę, że myśmy się jednak więcej uczyli, bo przed nami stawiano wyzwania a ich się uczy jedynie rozumieć polecenia i wykonywać wszystko zgodnie z nimi, nic poza tym. Umiejętność w sam raz przydatna do obsługi zmywarki - do tego jest w stanie jedynie przygotować polska szkoła.
      joa

      Usuń
    2. Zgadzam się z joa.
      Myślę też, że małe dzieci, jeszcze w podstawówce mają zapał i chęć do pracy, ale z czasem to mija. Dzieciaki robią się starsze i nie chcą tylko siedzieć nad lekcjami, bezsensownym wkuwaniem na pamięć dat, definicji itd. W pewnym momencie nie wytrzymują takiego rytmu i odpuszczają i wtedy mamy tą drugą skrajność, kompletne olewactwo. Niestety często zarówno ze strony nauczycieli,jak i uczniów.

      Usuń
  14. Nie mam dzieci i pewnie jeszcze chwilę mieć nie będę, więc problemy są dla mnie abstrakcyjnie z perspektywy rodzica, ale nie tak znów dawno temu kończyłam podstawówkę (już w nowym systemie - z gimnazjum) i jestem szczerze zdziwiona opowieściami.
    Co to znaczy że 11-to letnie dziecko jest niezdolne do odrobienia lekcji samodzielnie? Oczywiście że jest zdolne, jeżeli wie że musi, to zrobi. Przypominam sobie, znów, własne dzieje - mając lat 8 czy 9 - wracałam do domu (pustego) ok 13, odgrzewałam zostawioną przez mamę zupę, odrabiałam lekcje (żeby mieć z głowy), po czym o 15 brałam skrzypce/zeszyty i szłam do szkoły muzycznej. Wracałam po 17, jadłam obiad z rodzicami. Tak dzień w dzień (zajęcia w muzyku były 4 razy w tygodniu) przez 6 lat. Nie pamiętam żebym była przemęczona, zniechęcona do nauki czy nie radziła sobie - to było zupełnie normalne!
    Program w podstawówce się nie zmienił od tamtych czasów - skąd więc te dramaty? Przecież dzieciaki od wieków są obciążone nauką - taka jest kolej rzeczy, i chociaż w życiu tak ciężko nie pracowałam jak w czasie szkoły (najbardziej jednak w liceum) to wiele bym dała żeby wrócić do tamtych czasów - tak jak wszyscy pewnie.

    OdpowiedzUsuń
  15. NIGDY nie odrabiałm z synem lekcji, nie chodził na korepetycje. Nie wiem czy kiedykolwiek odrabiał lekcje dłuzej niż godzinę. Skończył nalepsza szkołe w miescie ze świadectwem z paskiem. Chyba żyje w innym kraju. A co do świetlicy - nie cierpiał do niej chodzić. Wolał po szkole pobiegać z kolegami na podwórku, albo zapraszał kolegów do domu, albo on szedł do jakiegoś. Nie rozumiem wogóle dylematów autorki.

    mms

    OdpowiedzUsuń
  16. Na moim osiedlu jest sporo dzieci po 4 klasie. Wszyscy o 17:00, 18:00 sa juz na podworku :) popytam sie ich rodzicow, jak to jest, bo jestem ciekawa. Czy olewaja nauke? Czy jakos daja rade?
    Bo na pewno zyja zadowoleni :)

    A w relacji Julii,poza kiepskim obrazem polskiej rodziny, zwrocily moja uwage dwie rzeczy, ktore pokazuja mi, ze chyba tez zyje w innym swiecie.
    I pokazuja tez specyficzne podejscie do dzieci - mocno infantylne.

    11-latka, przy ktorej sie zaklada, ze SAMA nie odrobi lekcji. Ale dlaczego??? Kurcze, ja robie wszystko, zeby moje dzieci w tym wieku robily, co do nich nalezy wlasnie same.
    No i te "szkraby" ;) szkraby to maja najwyzej 2 lata ;) dziecko w wieku lat 10,11 nie jest zadnym szkrabem.

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie neguję doświadczeń pani Julii, nie znam jej, ani osób przedstawionych w jej historiach, ale... mam w domu ucznia klasy piątej, znam też jego kolegów, wśród których są i prymusi i tacy, co nie bardzo ogarniają materiał i żadne z tych dzieci nie żyje w ten sposób. Mają czas na piłkę, komputer, siedzenie na ławce i patrzenie w chmury. Chodzą spać o 21.00 (przynajmniej mój), żaden nie ma prywatnej guwernantki do lekcji. Gdy mają wątpliwości proszą nas: rodziców o pomoc.
    Współczuję małym bohaterom opowieści pani Julii. Dla mnie wygląda to tak, że ich rodzice płacąc i wymagając wyników zdjęli z siebie ciężar odpowiedzialności, a pani Julia, jako osoba zaangażowana i solidna robi, co może by ich zadowolić. Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dokładnie takie same doświadczenia (w domu uczniowie klasy I i IV).

      Usuń
  18. Stanowczo protestuję. Nigdy nie twierdziłem, i tu cytat z Zimna: „ że w szerszej perspektywie umiejętność strugania pyrek wygrywa z czytaniem i z innymi takimi”
    Powiem więcej, wolę pyry w mundurkach od pyrek struganych i mam na to świadków ;)

    OdpowiedzUsuń
  19. Polecam artykuły na temat polskiej szkoły : Jana Hartmana w sobotniej GW i Jacak Żakowskiego w ostatniej Polityce.

    Należy walczyć o powrót do starego systemu : 8. klasowa podstawówka i 4. klasowe LO.
    Oraz o powrót dobrych techników i zawodówek.

    Dzieci mam dorosłe, syn 33, córka (24) broni lada moment ( czerwiec) pracy magisterskiej.
    Nigdy nie odrabiałam z nimi lekcji, mieli zawsze dużo wolnego czasu, chodzili spać o godzinach przyzwoitych i stosownych do wieku. Wyrośli na mądrych ludzi.

    Swój okres szkoły podstawowej wspominam bardzo dobrze, w domu niewiele się uczyłam, lekcje odrabiałam sama, szybko, aby mieć czas na zabawę z innymi dziećmi.

    We wszystkich klasach SP miałam same piątki na świadectwach ( bo 6. nie było :) ) , a rodzice w ogóle nie wiedzieli, czego się uczę i co mam zadane.

    I komu to przeszkadzało? Taki system znaczy.

    OdpowiedzUsuń
  20. "Trudno mi się zgodzić z tezą, że odcięcie się od nadzoru nad dzieckiem jest uwalniające. Uwalniające po 17 roku życia – ok. A wcześniej? Hm."
    I do tego znowu te klosze... Zimno, moim zdaniem "twardogłowe stanowisko w kwestii spędzania przez dziewięciolatków czasu po lekcjach" masz całkiem sensowne.
    Zebrałam z ostatnich notek u Ciebie komentarze zagranicznych matek. Baa w Anglii: dziecko do lat 11-tu odbiera ze szkoły dorosły. Rosemonde w Belgii: świetlica do 17.30. Carvi we Francji: szkoła do 16.30-17.00. Ren we wschodnich Niemczech: szkoła do 17.30. Ingrid w USA: płatne świetlice do 18.00. Plus gdzieniegdzie wolontariusze. Pytanie za 100 punktów: w którym z tych miejsc panuje powszechny obyczaj dziewięciolatka z kluczem na szyi? W jakim państwie starej UE tak jest? A jeśli powszechne nie jest, to dlaczego? Dlaczego tam dzieci 9-letnie są pod opieką dorosłych? Powoływałam się wcześniej na dwukrotnie u nas wyższe statystyki śmiertelnych niekomunikacyjnych wypadków dzieci szkolnych - moim zdaniem to się wiąże. I u nas się tak robi, bo się musi, bo się nie bardzo ma inne możliwości. Dorabiając do tego teorie, że to dla dziecka dobrze. Tak, ale chyba nie takim kosztem jako ryzykowanie bezpieczeństwa.
    Primo - dziewięciolatek to nie jest w żadnej mierze człowiek dojrzały. Zwłaszcza do samodzielnego egzystowania. To tak, jakbyście pisały, że w wybranych godzinach można go traktować jak dorosłego, w innych zaś jak dziecko. Czemu nie zostawiać go na całe dnie samego i w weekendy też?
    Secundo - uczenie samodzielności nie polega na braku nadzoru. Nie wystarczy wytłumaczyć czy przestrzec, rolą rodzica-wychowawcy-nauczyciela życia jest właśnie kontrola tego, czy i jak dziecko sobie z tą nauka w praktyce radzi. Na różnych etapach rozwoju napotyka ono inne problemy, więc to nie o to idzie, by go wyszkolić i w połowie tej drogi powiedzieć: "od dziś fruwaj sam, to twój sprawdzian przetrwania".
    Tertio - zapewnienie dziecku bezpieczeństwa jest obowiązkiem rodziców, niezależnie od tego, w jakim zakresie chcieliby się od tego uwolnić. Nie mam na myśli zagrożeń typu "stłukł kolano/jadł mydło/gra w nieodpowiednią grę". Zapewnienie podstawowej ochrony życia i zdrowia nie ma nic wspólnego z nadopiekuńczością i kloszem. Dziecko nie ma takiego doświadczenia życiowego i wiedzy jak dorosły. Tutaj nie ma co testować dziewięciolatka, czy poradzi sobie w poważnych sytuacjach. Bo jeśli sobie nie poradzi, konsekwencje są na całe życie.
    Dzieci to nie roboty, nie dadzą się zaprogramować. Podlegają i innym, przeciwstawnym niż wychowawcze nauki rodziców bodźcom. I bywają bardzo różne. Poza swą mądrością mogą być też ciekawe świata, przebojowe, ryzykanckie, sprytne, bojaźliwe, zapominalskie, roztrzepane, uległe, idące za grupą, niezbyt lotne, naiwne, ufne, bujające w obłokach czy łaknące uznania i podziwu. Czy zawsze nas słuchają? Jako 19-latka byłam nianią do trójki dzieci (9, 8 i 7 lat). U kobiety bynajmniej nie nadopiekuńczej;) - dzieci wracały same. Któregoś dnia ich mama uczuliła mnie, bym uważała na najstarszego, który w łazience próbuje pod nieuwagę dorosłych robić eksperymenty chemiczne. Nie mogłam zrozumieć - nie wytłumaczyła mu, że to niebezpieczne? Uśmiechnęła się: "On wie, on wie... ale ciekawość jest silniejsza od niego."
    Mam więc tak jak monika mimo-za: "Ja tam wolę mieć oko na mojego 9-latka." Ktoś napisał, że jakoś ten klucz na szyi przeżyliśmy. No nie wszyscy, zapewniam. To nie ma być powód do nadopiekuńczości. To jest powód do realnego zadbania o bezpieczeństwo dziecka. Nie chucham, uczę samodzielności w tych mniej ekstremalnych sytuacjach, zostawiam czasem z konieczności same, ale zawsze w możliwie bezpiecznych dla nich warunkach. Mają zdrowo przeżyć, a nie
    ups...i pluję sobie w brodę. Pozdrawiam;) sameriane
    MwC, odpisałam Ci w notce z 28-go.

    OdpowiedzUsuń
  21. Przeczytałam :)
    Hehehe, wychodzi z tego, ze ja zostawiam, puszczam, nie zapewniam bezpieczeństwa, ryzykuje i jestem nieodpowiedzialna ;)
    Jak sie mozna domyślać - jednak nie jestem.
    Moze tylko troche bardziej ufam, wierze i odpuszczam lęki, ktore w tej dyskusji bardzo mocno wylazly na wierzch. Jako matka odczuwam wewnętrzny obowiązek przygladania sie tym lękom, zeby mna nie rządzily.
    Ale juz to napisałam: najlepiej wrzucić na luz (swój, wewnętrzny) i robic, co sie uważa za stosowne.
    Czego wszystkim najserdeczniej życzę :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) tak, tak:) świadomość postrzegam pozytywnie, ale same lęki oczywiście trzymać jak najdalej, nie mogą nami rządzić:)) - serdecznie pozdrawiam:) s.

      Usuń
  22. Niniejszym donoszę, iż głęboko zgnębiona tym m.in. wpisem, przewartościowałam priorytety po raz n-ty i wycofałam się z decyzji o porzuceniu drogi freelancera. Przełknąwszy dumę, poszłam odszczekać do naczelnego swą rezygnację ze współpracy, średnio fajnie się czując z goryczą tej potrawy w paszczy, ale przeświadczona, że zorganizowanie życia edukacyjnego moich Potworów w domu, uchroni je przed tym co wyżej opisałaś i tego właśnie chcemy wraz z ojcem dziatwy.

    Dzięki za kolejny kop w stronę ED. Bo brała mnie chęć dać dyla na etat. Już nie.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń