O moim twardogłowym stanowisku w kwestii spędzania przez
dziewięciolatków czasu po lekcjach jeszcze będzie, niechybnie. Tymczasem – zdarzył
mi się spontaniczny majowo-weekendowy reset i oto nie mam żadnych poglądów, straciłam
wszelkie przeświadczenia, nie wyrażam żadnych opinii, w ogóle – ameba,
pierwotniak, bakteria.
Ewakuowaliśmy się tylko na chwilę, ale wystarczyło, żeby bez zmiany konstytucji ktoś tu na miejscu upgrade’ował flagę i godło. Czy mam w tej kwestii jakiekolwiek zdanie? Nie. Nie widzę, nie słyszę, nie było. Nie chcę nic o tym wiedzieć.
Wręcz się w zamian koncentruję na hot njusie, że ta bestia Hello Kitty jest demonem prosto z piekła (migiem przejrzałam zawartość odzieżowych półek Erny, he he).
I nie bez kozery piszę tu o różowych chorągiewkach.
Pojechaliśmy sprawdzić – lubię takie akcje – poziom stężenia patriotyzmu u Holendrów po intronizacji króla Willema.
Trochę pomarańczowych balonów to tu, to tam. Dużo rozgniecionych kubków po piwie, w ogóle, sporo zmiażdżonej żywności na ulicach w ścisłym centrum (była impreza!), raczej brudno niż czysto na placu przed pałacem królewskim, poddani i niepoddani nieformalnie biesiadujący w zasięgu wzroku nie patrzącego z królewskiej siedziby.
Kilometrowe kolejki, żeby obejrzeć dekorację koronacyjnego Nieuwe Kerk.
Kompletny brak zadęcia, żadnych patriotycznych portretów na wystawach sklepów, w witrynach raczej tradycyjne „tu sprzedajemy magiczne grzybki”, niż flagi udrapowane w narodowe motywy.
Dwie ulice za pałacem królewskim Nowy Człowiek zapytał o cel i powód prezentowania przez obfite panie nagich wdzięków przez szybę.
Och, te szlachetne damy oferują w ten sposób swoje towarzystwo, rzekłam błyskawicznie zmieniając kierunek zagłębiania się w mieście.
Kilka godzin później, już w powrotnym samochodzie Nowy Człowiek dopytał, czy tak pracują panie od zawodu na k.
Mhm.
Skąd on to wie?
I z jednej strony jednak apoteoza monarchii, a za rogiem buchający opar z coffee shopów. I rzecz jakoś się trzyma. Ludzie chodzą, jedzą, piją, żyją.
Nie posiadam konkluzji.
Mam za to nieustające wrażenie, że jesteśmy tutaj, Pod Szalonym Orłem jakoś ponadprogramowo spięci.
Włączając podpisaną wyżej.
Ewakuowaliśmy się tylko na chwilę, ale wystarczyło, żeby bez zmiany konstytucji ktoś tu na miejscu upgrade’ował flagę i godło. Czy mam w tej kwestii jakiekolwiek zdanie? Nie. Nie widzę, nie słyszę, nie było. Nie chcę nic o tym wiedzieć.
Wręcz się w zamian koncentruję na hot njusie, że ta bestia Hello Kitty jest demonem prosto z piekła (migiem przejrzałam zawartość odzieżowych półek Erny, he he).
I nie bez kozery piszę tu o różowych chorągiewkach.
Pojechaliśmy sprawdzić – lubię takie akcje – poziom stężenia patriotyzmu u Holendrów po intronizacji króla Willema.
Trochę pomarańczowych balonów to tu, to tam. Dużo rozgniecionych kubków po piwie, w ogóle, sporo zmiażdżonej żywności na ulicach w ścisłym centrum (była impreza!), raczej brudno niż czysto na placu przed pałacem królewskim, poddani i niepoddani nieformalnie biesiadujący w zasięgu wzroku nie patrzącego z królewskiej siedziby.
Kilometrowe kolejki, żeby obejrzeć dekorację koronacyjnego Nieuwe Kerk.
Kompletny brak zadęcia, żadnych patriotycznych portretów na wystawach sklepów, w witrynach raczej tradycyjne „tu sprzedajemy magiczne grzybki”, niż flagi udrapowane w narodowe motywy.
Dwie ulice za pałacem królewskim Nowy Człowiek zapytał o cel i powód prezentowania przez obfite panie nagich wdzięków przez szybę.
Och, te szlachetne damy oferują w ten sposób swoje towarzystwo, rzekłam błyskawicznie zmieniając kierunek zagłębiania się w mieście.
Kilka godzin później, już w powrotnym samochodzie Nowy Człowiek dopytał, czy tak pracują panie od zawodu na k.
Mhm.
Skąd on to wie?
I z jednej strony jednak apoteoza monarchii, a za rogiem buchający opar z coffee shopów. I rzecz jakoś się trzyma. Ludzie chodzą, jedzą, piją, żyją.
Nie posiadam konkluzji.
Mam za to nieustające wrażenie, że jesteśmy tutaj, Pod Szalonym Orłem jakoś ponadprogramowo spięci.
Włączając podpisaną wyżej.
news o helou kocie- staryyyyyyy. :) zdażyłam dorobić się dużej córki a nadal nie wiem kto zaś. skondona taka blada?
OdpowiedzUsuńJa wróciłam z jasnej i uśmiechniętej Pragi i nie mogę wyjść z podziwu, że jesteśmy tak nieprawdopodobną czarną dziurą Europy.Wyzwolenia mentalnego jak dotąd nie było. Wierzymy w ptaka narodowego i sznurujemy usta i poglądy. Wszystko robione, jakby wciąż ktoś patrzył , gotów ukarać mandatem dla narodu za swobodę intelektualną i wrzucenie na psychiczny luz. Może kolejne pokolenie nie będzie już takie?
OdpowiedzUsuńWidziałaś tematy maturalne z języka polskiego? Źródło owego spięcia jak na dłoni.
OdpowiedzUsuńLubię Amsterdam, święta tam spędziliśmy:) i podoba mi się ich luz, zamek królewski bez ogrodzeń a z tyłu albert heijn:)))
OdpowiedzUsuńZimno, ja spędziłam tydzień na estońskiej wyspie i mam takie same przemyślenia jak Ty :-) Mili ludzie, spokój, zero spinki, zero śmieci, wszędzie ścieżki rowerowe, na przystankach firaneczki.
OdpowiedzUsuńWdech tylko można zrobić i zaczerpnąć dla siebie tego luzu.
patriotyzm to dla mnie przede wszystkim pro publico bono - tak żyj na co dzień, tak rządź, tak sie udzielaj, takie podejmuj decyzje, aby twoje działania prowadziły do dobra ogólnego, nie tylko twojego.
OdpowiedzUsuńprzykładowo - człowieku, nie smieć, nie przeklinaj publicznie, nie pchaj się, nie kradnij - myśl o innych.
zdjęcie 10, z Erną. ZNAKOMITE
OdpowiedzUsuńTo z tym ohydnym zielonym kontenerem u roweru?
UsuńTylko jak się owego spięcia pozbyć? Ono jest w nas niestety, a jak w kimś go mniej, zaraz dostaje po nosie... :(
OdpowiedzUsuńMyśmy się resetowali w hanzeatyckim mieście nad polskim morzem. Przemyślenia na temat zadęcia jak wyżej, łącznie z konkluzją, że nim się człowiek obejrzy, sam wpada w te sidła.
OdpowiedzUsuńAle ciekawe jest to, że nasze narodowe zadęcie ma swoją drugą stronę: owo "jakoś to będzie". Mam wrażenie, że to taka choroba dwubiegunowa: najpierw emocjonalna burza, histeryczne spięcie, śpiew, sztandary i rzucanie się na barykady, a potem "jakoś" to wszystko idzie. Może i to "jakoś" jest mizernej jakości, ale idzie...
Jestesmy inni, nie znaczy wcale gorsi,zawsze poważni i tacy nienowocześni...Mamy po prostu inną historię. Byliśmy pod zaborami, przeżylismy wiele lat z porządkiem wg Jałty, cierpielismy i nie bogaciliśmy się kolonizując Indonezję czy Gujanę...Jest się naprawdę czym zachwycać ? Zapytajcie Indonezyjczyków...
OdpowiedzUsuńZ Berlina podobne przemyślenia, no ale może to jednak jest część luksusu statusu turysty?
OdpowiedzUsuńJa z Berlina podobne przemyślenia przywiozłam ale to może cześć luksusu postrzegania przez turystę?:)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcie nr 4 (licząc od góry)- świetnie uchwycona radość mamy (zimna) i wszystkie jej "latorośle" obok :) Dla takich chwil WARTO ŻYĆ!
OdpowiedzUsuńP.S. Zainspirowana tym blogiem oraz rewelacyjną książką zapraszam do mnie: http://angela8202.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)