wtorek, 26 marca 2013

2.173

Silny balansował na podnóżku przy umywalce, woda się sączyła z kranu, a kropla mydła kierowała się z dozownika tam, dokąd ją wiodła grawitacja. Sytuacją zawiadywał Silny, operował i mydłem, i kranem, ja asystowałam. Raptem Silny odwrócił głowę i łypnął na mnie z dezaprobatą.
- I zobacz, co pez ciebie sie zjobiło!
Autko, przylutowane do dłoni Silnego od kilku godzin - bo takie fajne! - niespodzianie się sturlało do zlewu, o podstępna reakcjo zmydlania.
Przez ciebie, mamo!
Konstrukcja z klocków się zawaliła, szturchnięta łokciem pewnego czterolatka? Czterolatek uderza w płacz:
- Zobacz, co najobiłaś, mamo!
Matka jest winna braku torby, do której można było włożyć śniadanie w czasie wyprawy do teatru.
- Te rękawiczki, które mi dałaś, mamo, w ogóle się nie nadają do rzucania śnieżkami!
Gdybym ślepo podążała za negatywnymi emocjami moich nielatów wobec mnie (i się obciążała ich pretensjami), oszalałabym.

Ale od kiedy ich odstawiłam od piersi nie mam wątpliwości, że oni to oni (każde z osobna, rzecz jasna), a ja to ja.

I to jest moja pierwsza refleksja po lekturze Waszych komentarzy wokół toposu prymuski i kazusu matki-wpadki (komentarzy i tu, na blogasku, i na fejsowym profilu, i na pewnym gazetowym forum, które mi dzisiaj winduje statystki).


Chciałybyśmy, my, matki (ja przecież też, nie uchylam się) chronić nasze dzieci przed wszystkimi negatywnymi emocjami, chciałybyśmy rozpiąć nad nimi kolorowy parasol, szczelny namiot z bezwarunkowej miłości i zaopiekowania. Chciałybyśmy, żeby nasze dzieci miały tylko dobre wspomnienia i żadnych traum z dzieciństwa, chciałybyśmy być niezawodne i zawsze dla naszych dzieci, jak Zawisza Czarny.
Jasne, to jest możliwie.
Oczywiście, to jest w 100% wykonalne przez te pierwsze miesiące życia nielata, kiedy dziecku do szczęścia wystarczy sama mama. Zapach mamy, pierś, tulenie i kołysanie. Mam przemożne wrażenie, że kilka miesięcy po porodzie jest jedynym czasem, kiedy możemy być dla naszych dzieci niezawodnymi dostarczycielkami satysfakcji. Pod warunkiem, oczywiście, odwieszenia na później własnych potrzeb (potrzeby ucieczki na weekend w spa albo potrzeby wypicia wina z przyjaciółkami).
Później jest już tylko pod górę.
Nasz wpływ na to co, jak i kiedy poczują nasze dzieci (w stosunku do nas, do sytuacji, do całego świata) bywa – mam wrażenie – raczej minimalny.

Nie wiem, co dokładnie poczuł Silny w gromadzie wilków i gajowych, sam jeden za nic nie przebrany. Sądzę, że poczuł niewiele złego, bo przebieranie się nie jest generalnie jego pasją.
Wiem natomiast, co czuje Silny każdego dnia, kiedy go odstawiam do punktu edukacji.
- Mamo, nie zostawiaj mnie tu! – jęczy.
A i tak go przecież zostawiam.
Silny dochodzi do siebie, otrząsa się i ociera łzy zanim się zamkną za mną drzwi.

Znam pewnego chłopca, dla którego życiową traumą jest, jak utrzymuje, fakt obdarowania go przez zły los młodszą siostrą (co nie przeszkadza mu być z tą siostrą niezwykle związanym).
Znam pewną dziewczynkę, która tryska bezwzględną nienawiścią do swojej matki za przyciasne rękawy bluzy albo za nie dość miękki szalik, a później dobra wróżka zdejmuje z niej zły czar i rozkoszna mała dziewuszka zarzuca ukochaną mamcię miłosnymi listami.


Jestem przekonana, że bycie dobrym rodzicem (tym „wystarczająco dobrym rodzicem”, a nie prymuską z reklamy) polega głównie na nieustannej trosce o bliskość i relację. Na uważności, na czasie. Na podążaniu za dzieckiem, na bezwarunkowym wspieraniu nieletniego w każdej sytuacji. Nie jest natomiast możliwe wzięcie na siebie ciężaru wszelkich dziecięcych negatywnych emocji i rozczarowań. Żadna mama nie jest na tyle idealna, żeby nimbem swojej świętości (ewentualnie: wysokim poziomem macierzyńskich starań) wymieść wszystkie dziecięce smutki, osamotnienia i każdą buzię w podkówkę.


W jakiś sposób pociesza mnie też to, że nieletni i tak mają defaultowo wbudowany generator obciążania winą matki. Jeżeli jestem winna wszystkiemu (upadkowi auta do zlewozmywaka, nieodpowiedniemu poziomowi tarcia w rękawicach, szerokości rękawa), to niezależnie, co zrobię, moja wina się nie powiększy, bo z definicji jest maksymalna.


Nie wiem, co będzie najgorszym wspomnieniem z dzieciństwa moich nielatów.
Nie wątpię, że zaszczepię im jakąś traumę.
Mam jednak głęboką nadzieję, że dadzą jej radę. Tego chciałabym ich nauczyć, a nie starać się ich chronić przed każdym rozczarowaniem.

Na dzień kobiet linkowałam na fejsie fotę wrzeszczącej nieletniej panny. Ujął mnie napis pod zdjęciem: „zanim kobieta uświadomi sobie, że jej matka miała rację, ma już córkę, która myśli, że jej matka jest w błędzie”.
Tak i tak i tak.
Własne dzieciństwo rozumie się lepiej, kiedy się zostaje matką.



A jeżeli chodzi o prymuskę, o ten nieszczęsny wewnętrzny głos, który sączy jad o niedostatecznym staraniu się, to - w moim przypadku - ona się aktywuje wyłącznie w sytuacjach ze swej istoty na pokaz, przy okazji różnych szkolno-przedszkolnych przebieranek, przy dostarczaniu rekwizytów, laurek i tak dalej.
Jadowita wewnętrzna guwernantka nie napomina mnie na co dzień, na co dzień się zdaję na własny rozsądek i instynkt wychowawczy, nie porównuję też swoich „efektów” macierzyńskich z „efektami” przyjaciółek i sąsiadek.

Prymuska jest – w moim przypadku – jakimś atawizmem społecznym. Macierzyńskim odruchem Pawłowa, wykształconym przez pokolenia poprzedzających mnie matek – matka się musi starać, musi się napinać, musi się dawać maksymalnie, bez taryfy ulgowej.
Śniadanie, obiad, kolacja, perfekcja, organizacja.
Walczę z tą zdzirą.
Daję radę.


***



Wam natomiast, Drogie Czytelniczki, dziękuję za zdjęcie ze mnie ciężaru podjęcia decyzji, która była lepsza w wyścigu po książkę. Głosowałyście na szczęście, więc piąta książka leci do Anutki, Matki Czworga (proszę o kontakt!). A Wszystkim Pozostałym dziękuję za głosy w dyskusji. I paliwo do rozważań.


Za moment następny konkurs, zostały jeszcze dwa :))))



Z OSTATNIEJ CHWILI:
Anutek zrezygnowała z wygranej książki – już jedną ma, więc książka pojedzie do
sameriane (która szła łeb w łeb z Maryś i ze Starym Maryjanem, ale musiałam kogoś wybrać i podzieliłam zdanie katachrezy).
Gratulacje!

Sameriane, proszę, prześlij mi swój adres!




17 komentarzy:

  1. Na początku pomyślałam "Co to znaczy - przez Ciebie mamo!". Dzieci powtarzają to, co zasłyszą od dorosłych. Znaczy, kiedy je o coś obwiniamy, lub kiedy ktoś nas w ich towarzystwie za coś obwinia, zwykły to naśladować. Moje tak nie robią! Później przeczytałam resztę tekstu i pomyślałam - kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień! Tak, tak... moje dzieci też naśladują wiele mych zachowań, czasem niecnych. Ile razy żałuję... matko, po co ja im to mówię. Jeszcze są za młode, niegotowe, to niepedagogiczne... a później dopadają mnie jeszcze większe wyrzuty sumienia. Bo bycie matką to nie taka prosta sprawa. Każda z nas gdzieś kiedyś popełnia błędy, które odbijają nam się czkawką, a gdy ta czkawka nas zbyt mocno męczy, dopiero próbujemy jej przeciwdziałać, wierząc, że nie jest za późno.
    Najgorsza w tym wszystkim nie jest jednak ani ta czkawka, ani to "złe" wychowanie. Najgorsze jest to, że choć jesteśmy matkami, choć każdej z nas zdarzają się wpadki, z zazdrością patrzymy na te mamuśki z manicurem i z zawiścią wytykamy te, których błędy zauważamy. Więcej grzechów nie pamiętam, acz żałuję. Każdorazowo obiecuję sobie, że już tak nie będę, a jednak... to silniejsze ode mnie! I jak zmieniać świat, gdy tak trudno zmienić siebie?

    OdpowiedzUsuń
  2. "Znam pewną dziewczynkę, która tryska bezwzględną nienawiścią do swojej matki za przyciasne rękawy bluzy albo za nie dość miękki szalik, a później dobra wróżka zdejmuje z niej zły czar i rozkoszna mała dziewuszka zarzuca ukochaną mamcię miłosnymi listami."-skad znasz moja corke,Zimno????? A tak na serio-troche mi dalas mentalnie po lapach i dobrze,bo ja zawsze chcialam (i chce nadal-sic!) Byc matka-prymuska.Ale się nie da...chcialabym byc zawsze usmiechnieta mama dla moich dzieci,dla kazdego z osobna miec mnostwo czasu na tulenie,wspolne gry i opowiastki przed snem.Chcialabym byc zadbana ukochana zona,z nienaganna fryzura i idealnym "manikiurem",czekajaca na w/w z cieplym obiadem,w posprzatanym pachnacym domu...Chcialabym,ale nie ogarniam tej kuwety. Moze i jakoś by dalo rade,ale wole,zeby dzieciaki mialy mame,ktora funduje im "traume" nieprzebrania za wilka niz traume matki-wariatki...

    OdpowiedzUsuń
  3. "Znam pewną dziewczynkę, która tryska bezwzględną nienawiścią do swojej matki za przyciasne rękawy bluzy albo za nie dość miękki szalik, a później dobra wróżka zdejmuje z niej zły czar i rozkoszna mała dziewuszka zarzuca ukochaną mamcię miłosnymi listami."-skad znasz moja corke,Zimno????? A tak na serio-troche mi dalas mentalnie po lapach i dobrze,bo ja zawsze chcialam (i chce nadal-sic!) Byc matka-prymuska.Ale się nie da...chcialabym byc zawsze usmiechnieta mama dla moich dzieci,dla kazdego z osobna miec mnostwo czasu na tulenie,wspolne gry i opowiastki przed snem.Chcialabym byc zadbana ukochana zona,z nienaganna fryzura i idealnym "manikiurem",czekajaca na w/w z cieplym obiadem,w posprzatanym pachnacym domu...Chcialabym,ale nie ogarniam tej kuwety. Moze i jakoś by dalo rade,ale wole,zeby dzieciaki mialy mame,ktora funduje im "traume" nieprzebrania za wilka niz traume matki-wariatki...

    OdpowiedzUsuń
  4. i moje dzieci skąd znasz? wiaderko żalów wylewane na mnie jak tylko przyjdę z pracy. Ugotowałaś mi mamo jaka na miękko a nie na twardo i pisanki które robiliśmy w szkole mi się nie udały, wiesz jaki obciach był? ( 10 lat) te rajstopy z królikiem które mi kupiłaś gryzą, nie będę ich nosić więcej ( 5 lat), ciemu nie maś mamby mamoooooooooooooooooooo ( 2,5). Siadam, wycieram się z tych żalów, odtajam, liczę do 10 a potem mam już na kolanach, na głowie, na plecach całą trójkę pełną wyznań miłosnych wrażeń z całego dnia, całusów, lepkich łapek. I to wszystko w ciągu kwadransa po powrocie z pracy:-))

    co do bycia prymuską ja mam zupełnie odwrotnie, w zaciszu domowego ogniska odzywa sie podstępny syczący głos. Być może mam odwrotnie bo jeszcze ogarniam świat zewnętrzny z ogromną pomocą babci która kostiumy szyje, a w domu ma zawsze wszystkie potrzebne na następny dzień rzeczy które się przypominają o 20.30 - trzy korki od butelek, mały słoiczek, mulina w różnych kolorach. Ale w domu wystarczy że siądę z książką, gazetą, zamknę oczy na chwilę - syczący głos się odzywa - nie leń się, to nie jest czas dla Ciebie, pobaw się z dziećmi, zrób z nimi coś kreatywnego. Uciszam go ale zawsze jest, gdzieś z tyłu głowy, jak guz z wyrzutów sumienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda-prymuska najbardziej dokucza,gdy siadasz na chwile na kanapie,zamykasz oczy i probujesz nie myslec o niczym lub przeczytac chocby jeden rozdzial ksiazki.Co tam rozdzial-czasem ze 2-3 strony NIE NA RATY...

      Usuń
    2. znam i ja ten objaw matkoholizmu...
      wyrzut sumienia, że zamiast tu z książką/gazetą/czy przy klawiaturze siedzieć, powinnam z Młodym horyzonty poszerzać, wieżę z klocków stawiać lub aktywnie przyczyniać się do powiększania zasobu słownictwa...
      ale to ślepa uliczka i leczę się z tego pomału.
      powtarzam sobie, że nie tylko ilość, ale jakość się liczy, więc czas spędzony z dzieckiem staram się wykorzystać w stu procentach.
      i nie rezygnować z siebie, ze swoich potrzeb, gdyż to prosta droga do okołomacierzyńskiej frustracji.
      pamiętajmy, że to my same jesteśmy dla siebie najbardziej surowe! czas nieco odpuścić:)

      Usuń
  5. Och, och, Kochane Głosujace, i Ty, Zimno, dziękuję, dziękuję, dziękuję, ale ja już mam książkę (nawet recenzję popełniłam, która jest podlinkowana na pasku po prawe:)). Nie zaznaczyłam tego, bo, prawdę mówiąc, wyleciało mi to z glowy w przypływie typowego dla mnie słowotoku, że już nie wspomnę, że byłam pewna, że w takiej ilości świetnych komentarzy nikt mojego nie zauważy (o! powiało poezją!). Tak więc, ekhm, przepraszam za zamieszanie, książka należy się komuś innemu.

    Ja za to chętnie przygarnęłabym autograf. Na osobnej karteczce, którą sobie miłośnie wkleję do mojego egzemplarza. Zimno? Może tak być?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Anutek: to wiem, wiem, że masz książkę, ale uczciwie wygrałaś :))))

      robimy tak - Ty ślesz na zimno_blog@interia.pl adres namiar na siebie, ja ślę do Ciebie list z samą dedykacją, a książka gna do sameriane (która szła łeb w łeb z Maryś i ze Starym Maryjanem, ale musiałam kogoś wybrać i podzieliłam zdanie katachrezy).

      pozdrowienia, ucałowania :)

      Usuń
  6. Z tymi emocjami i stresem... Moja córka jest już na - zdawałoby się o lata świetlne odleglym - etapie końca gimnazjum, a ciagle moje odkrycie macierzyńskie z wieku lat dwóch jakoś się sprawdza. Zastanawiałam się wtedy bardzo mocno nad poslaniem jej do przedszkola. Jedynaczka, w zasadzie i de facto (choć nie de jure) samotnej matki, najpierw 9 miesięcy ze mną, potem pod opieką niań. I tak sobie rozważałam traumę porzucenia domu, obcego środowiska, grupy, i te wszystkie obciążające serce wyobrazenia o cierpieniu i łzach w oczach. I cóż, doszłam do wniosku, ze kiedyś będzie musiala się zetknąć ze stresem, z nauką radzenia sobie z negatywnymi emocjami. I że - w sumie - im wczesniej, tym lepiej, bo ta trauma jest tu adekwatna do wieku, do poziomu rozwoju emocjonalnego. Bo fajna, ciepła Pani w przedszkolu przytuli i pocieszy, a szczepionka zacznie działać. To samo było z wyborem szkoły, innymi tego typu trudnymi decyzjami. Póki co wygląda, że miałam rację. Może tylko w odniesieniu do mojego dziecka - ale się to sprawdziło idealnie - jak trzeba bierze na klatę trudne sytuacje i nie umiera ze strachu i stresu. Jasne, cierpi. Ja często z nią - ale umie sobie poradzić ze stresem, trudnymi emocjonalnie sytuacjami, uczuciami swoimi i innych, co nie mniej ważne. a nie jest to typ "czołgu", wrecz przeciwnie - wrazliwa artystka raczej, wiotka i subtelna, choć w glanach i tańcząca taniec irlandzki. To ciężki egzamin dla nas, matek - pozwolenie dziecku na konfrontację z trudnościami, odpuszczenie wszechparasola. jasne. Ono MUSI mieć pewność, że jesteśmy za nimi jak mur, jak skała. Ale samo musi odrobić lekcję zycia - nie możemy go tego pozbawić, bowiem życie kiedyś po nie sięgnie. I niech nasze dziecko będzie na to gotowe, niech traktuje przeciwności, stres i trudności jako oczywisty, lecz nie dominujacy, składnik tego życia. I niech dla niego nie będzie to koniec świata...

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale niespodzianka! Weszłam tu na chwilę w południe, by pogratulować Anutce (gratulacje;), zobaczyłam co zobaczyłam i poczułam się jak mało kiedy szczęśliwa, że tę książkę dostanę.
    Było dużo celnych i ważnych komentarzy; poruszyło mnie w niektórych, że przez tę, jak ją Zimno określiłaś, zdzirę, mamy tak bardzo przerąbane. Moja wewnętrzna zdzira najpierw się darła, że chcę coś komentować, zamiast zająć się dziećmi. Potem, że już na to za późno. Następnie kazała mi komentarz usunąć, jako pod wieloma względami taki, siaki i owaki - czyli niedoskonały. Potem kazała mi go prostować i tłumaczyć. Jakoś jednak się jej nie daję i czuję, że się wkrótce rozstaniemy. I wszystkim tego życzę:)
    Adres podam mailem, pozdrowienia - sameriane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :). Gratuluję wzajemnie :)). Chcialam się nawet wczoraj dopisać pod twoim komentarzem, ale zbyt duzo mysli mi sie pod palce cisnęło i balam się, że mętlik by wyszedł.
      Twój komentarz był (jest! jest!) świetny, w każdym razie :)).

      Usuń
    2. Anutek: A u mnie jest tak właśnie, jak napisałaś o sobie i dzieciach w swym komentarzu;) do wyboru miałam podpisać się pod Twoim i kilkoma innymi, które do mnie trafiły, polemizować (Koda, płacz tylko wtedy, kiedy TY CHCESZ;) lub dorzucić coś jeszcze. Dzięki Zimno, Katachrezie i Anutce za książkę (przyznam się, że mi na niej bardzo zależało) sameriane

      Usuń
    3. Anutek i Sameriane, gratulacje!
      Nieprawdopodobnie ważne rzeczy są tutaj mówione u Ciebie, Zimno.

      Usuń
  8. Taka mnie naszla refleksja
    Tak jak nie biore na siebie win tak i nie czuje sie sprawca pewnych rzeczy w zyciu dzieci.
    Moj najstarszy syn dwa lata temu swietnie zdal miedzynarodowa mature, dostal sie na prestizowe zagraniczne studia, pekam z dumy.
    I caly czas mysle, czy jest w tym moja zasluga?
    Tak jak nie chcialabym czuc sie winna jakby zszedl na zla droge tak chyba nie powinnam sobie przypisywac tej zaslugi?
    Nie wiem....

    OdpowiedzUsuń
  9. Co do matkoholizmu:
    - Się kiedyś w nocy obszywało białe legginsy i bluzkę bandażem, bo jeden taki miał życzenie być najlepszą mumią na balu...(wcześniej, dla wzmocnienia efektu, końcówki rolki bandaża zanurzyć na chwilę w mocnej herbacie )
    - z drugim takim wykonało się największe drzewo genealogiczne w całym przedszkolu (ze skanowaniem przodków do piątego pokolenia wstecz włącznie)
    - rokrocznie prowadziło się zbiór "skarbów jesieni", dokumentowało "przyjście pani wiosny" i hodowało fasolę na trzech rodzajach podłoża, "przerabiało" (brr) lektury, poprawiało błędy, upgrejdowało notatki i donosiło do klasy zapomniany wuef...
    ale się stopniowo przestało... i nic się nie zawaliło ;-)
    Co do wiecznych pretensji ze strony dzieci - pozostaję z chłopakami w takim w miłosno (przeważnie)/ nienawistnym (krótko i intensywnie) związku krzepiąc się myślą, że wnuki mnie pomszczą ;-)Tym bardziej, że to najwyraźniej genetyczne: Ojciec dzieciom, który ostatnio zalega na sofie celebrując swoją CHOROBĘ ("nie wezmę aspiryny, bo i tak mi nie pomoże", wczoraj wieczorem poprosił słabiutkim głosem o bawarkę. Głupia byłam, bo zrobiłam - dziś rano usłyszałam: "całą noc nie spałem przez tę twoją bawarkę, wiesz, że nie mogę pić herbaty tak późno". Cały dzień się śmiałam jak sobie to przypominałam :-)))
    Trzeba wyrobić sobie naprawdę kosmiczny luz żeby prowadzić szczęśliwe życie rodzinne, no nie?
    Joanka



    OdpowiedzUsuń
  10. Do paliwa rozważań dorzucę tu jeszcze kwestię traktowania macierzyństwa (nie rodzicielstwa, podkreślam) jako sprawdzianu osobistej wartości. Gdy wewnętrznie lub w otoczeniu działa automat "mam wpadki = jestem do kitu". Albo gdy matka używa macierzyństwa do udowadniania sobie i innym swej wartości, kompletnie gubiąc z oczu dziecko jako w tym procesie nieistotne.
    Inna rzecz, że jakoś niewiele mamy tego pola do dowartościowania się. Ludzie w ogólności mało zważają na kobiece osiągnięcia czy wtopy w innych rolach społecznych (często nawet mają je w głębokim poważaniu). Nie darują nam natomiast nigdy trzech spraw: wyglądu, zajmowania się domem i opieki nad dziećmi. Domeny typu praca, zarobki, status materialny, stanowiska, dokonania naukowe czy przysłowiowa marka samochodu są jakoś tak społecznie zarezerwowane dla mężczyzn jako ich działki do budowania/potwierdzania swej wartości. U kobiet traktuje się je jako coś dodatkowego, ponad głównymi kwestiami. Do zasadniczej oceny służy to wspomniane "Co z ciebie za matka?!" Analogicznie bardzo rzadko ceni się mężczyzn, jacykolwiek by świetni nie byli, jeśli tej matki, domu i dzieci nie potrafią finansowo utrzymać.
    To poczucie jednowymiarowości doskwiera mi i mnie osłabia. W moim otoczeniu z tego wszystkiego, co poza macierzyństwem osiągnęłam czy potrafię, prawie nic się nie liczy; podnosi się natomiast jako bardzo istotne, że nie umiem dla dziecka przygotować wydmuszki. Dość mocno mnie to zdumiewa;)
    Tyle ode mnie - jak na razie za dużo mnie tu ostatnio u Zimno, więc powracam do milczącego towarzyszenia. Będę głosować na innych i pozdrawiam wszystkich:) sameriane

    OdpowiedzUsuń
  11. Przed rokiem w Dniu Matki - pierwszym moim Dniu Matki, kiedy Młoda miała trzy tygodnie - pisałam: "Po raz pierwszy z drugiej strony. I tak już zostanie. Gaba jeszcze nie wie, nie rozumie, o co chodzi. Świat dzieli się na człowieka z piersiami i człowieka, który kąpie i nosi. Dopiero za 20 lat będzie wiedziała, że wszystkie jej problemy to nasza wina i że to przez nas musi siedzieć na spotkaniach u psychoterapeuty".
    Aktualnie Młoda jeszcze nie ma pretensji o samochodzik, o rękawiczki i rękawki. A może po prostu nie potrafi ich jeszcze zwerbalizować i ukierunkować, więc bunt jest ogólnożyciowy, a nie przeciwmamowy.

    Ale już niedługo...

    OdpowiedzUsuń