sobota, 9 marca 2013

2.169

Wiosna trwała siedem dni i wyparowała, nawet się nie zdążyłam zachwycić na blogasku fenomenalnym miodowym światłem z samego rana przez okno i na przestrzał firanki ani pięcioma stopniami po dodatniej stronie podziałki, bo już - ziuuu, wróciła zwykła pora roku, śnieg, mróz i pułap chmur tuż nad głowami.
Jak się nazywa sezon skomponowany z chłodu, ciemności, wilgoci i wiatru?
Normalny?

Już nigdy nie będzie (takiego) lata.


Bohater pewnej kreskówki, uwielbianej przez nielaty, wzdryga, wysłuchawszy monologu półgłówka-żyrafy, pingwinimi skrzydłami.
- Głupota to tylko lukier na tym torcie z szaleństwa. - rzecze.
I ten bon mot opisuje liczne stany, które się dzieją, jak raz, w moich realiach.
Pudding z szaleństwa lukrowany absurdami.


Pewne lokalne medium poprosiło mnie o wypowiedź na temat sytuacji rodzin wielodzietnych w naszym mieście.
Przetarłam monitor suchą szmatką. Mail nie znikał, trwał w „odebranych”.
Oto potęga ukrytych aspiracji. Stałam się twarzą patologii, zupełnie się o to nie starając.
- Sytuacja rodzin wielodzietnych w naszym mieście jest zła, - winnam rzec, odklejając peta od wargi i kiepując go w zakrętce od musztardy. - Stary, polej no panom.
Ojciec dzieciom – didaskalia – rozlałby w tym miejscu mego monologu tanią wódeczkę do szczerbatych szklanek.
- Więc co to ja mówiłam? – tu poprawiam przybrudzony szlafrok i niezgrabnie maskuję poszarzałymi połami wydatną ciążę, powiedzmy, szesnastą. – Ognia macie?
Schylam się po „ognia” i wypuszczam papilota gęsto nadzianego włosami wprost do szklanki pana redaktora.
- Mama! Mama! – wrzasnęłaby gromada dzieci nie dbając o spójna tonację.
- Kazimierzu! Tereso! Dżesiko! Brajanie! Interwał! – po czym się zwracam do radia/telewizji i prasy: - To o czym żeśmy gadali?
Czknięcie.
Klaps.

Jestem jak najdalsza od tego, żeby szydzić z ciężkiej sytuacji materialnej rodzin wielodzietnych. Ale nie mam żadnych innych, niż socjalne asocjacji z „sytuacją rodzin wielodzietnych”. Nie wiem, czego mogłabym oczekiwać od miasta jako liderka „rodziny wielodzietnej”, więc brak mi skojarzeń.
Chciałabym, żeby bilety rodzinne do muzeów, na basen, na wystawę przewidywały szerszy team, niż 2+2.
Chciałabym móc bez wysiłku znaleźć ofertę wakacyjno-hotelową dla 5 osób. Nie, nie w dwóch odrębnych pokojach. Tak, ze zniżkami typu „dziecko gratis”.
- I żadnych więcej życzeń? – pyta złota rybka.
Żadnych.

Resztą się zajmę sama.


***

Sama też musiałam, Drodzy Państwo, rozstrzygnąć konkurs numer dwa.
[chociaż ten „mus” był przyjemnością czytania Waszych kawałków o rodzicielskiej (r)ewolucji, fajnie prawicie, Panowie i Panie!].
W turnieju łeb w łeb szli:
- monika mimo-za
- Maryjan Stary
- AquaJaAqua (chociaż wypadku AquaJaAqua moje zawodowe oko miało problem z głosem anonimowym, niezgodnym z założeniami ;)) ).

Tak czy inaczej, po wnikliwej analizie, egzegezie, syntezie i tak dalej, odrzucając na bok szowinizmy, anachronizmy, leninizmy i inne takie zdecydowałam się oddać głos na monikę mimo-za aka monikę mimo-zę, którą proszę o przesłanie na firmowego maila namiarów adresowych oraz ewentualnych preferencji co do dedykacji.
Gratulacje!



A teraz konkurs numer trzy.
(wiem, to się robi obciachowe, ale niestety mam jeszcze pięć książek do rozdania).
Więc konkurs numer trzy skierowany do dzietnych i bezdzietnych - pięć zdań na temat: „Weekend = pijaństwo, lenistwo, sprzątanie czy może - armagedon, bo znowu zima i nie da rady wywalić nielatów na plac zabaw.”
Czas – do niedzieli, 10 marca, godz. 20:00.
Głosowanie na ulubionego kandydata – na dotychczasowych zasadach, do niedzieli, 10 marca, godz. 22:00.


Dobranoc!


-------------------------------------------------------------------------

Zawiesiłam się, Państwo wybaczą.
Konkurs nr 3 wygrywa oczywiście Alcydło Kr., absolutnie brawurowym weekendowym poematem.
Gratulacje!
 



33 komentarze:

  1. hahaha się obśmiałam z wizji ;)
    odkąd urodziła się Trzecia, też określamy się mianem ( zartobliwie raczej, w ciemnych odcieniach) rodziny patologi-tfu-wielodzietnej ;)
    Twoje postulaty do miast są całkiem całkiem :) wchodze w to, złota rybko, poproszę to samo co ta pani przede mną! ;)

    koŃkurs przedni. stanę w szranki.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja nie na temat:) Przeczytałam dzisiaj doskonałą recenzję " Projektu matki" i myślę, że szkoda byłoby jakbyś ją przeoczyła:)

    http://polaherbaciane.blogspot.com/2013/03/nierecenzja.html#comment-form

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakbym sobie dorobiła, to moim jedynym postulatem byłby samochód dowożący dzieci do szkoły, żebym nie musiała dowozić rano w trzy różne miejsca. I jakiekolwiek kino, teatr, może być płatne 100 procent, w okolicy. Życie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie sobie zdałam sprawę, że końkurs można by z powodzeniem nazwać CANDY U ZIMNO! ;-)))
    Książkę juz z przyjemnością przeczytałam, więc ograniczę się tylko do jururowania ;-)-
    (ciekawe czy Maryjan Stary znowu zawalczy o książkę jak lew!)

    OdpowiedzUsuń
  5. uśmiałam się bardzo czytając barwny opis patologicznej wielodzietnej rodziny polskiej)))))))))
    bo wyobraźnię mam nad wyraz a Twój komentarz Margo jeszcze dobił płentę/pointę dechą acz subtelnie hehehe
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się uśmiałam!! Ile słów potrzeba w zimnie, żeby oddać ten stan patologii. No, nie każdy umie jednym celnym i porażającym słowem. Musi wsadzić i peta, i papilota, i szlafrok, i szczerby w szklankach i musztardówki zamykane notabene obecnie plastikowymi dynksami, źle się na nich zagasza peta.

      Konkurs też świetny, zawsze można zebrane złote myśli dodać do zimnych i wydać w kalendarzyku razem ze złotymi myślami Coelho.
      Trud codzienny jest trudny codziennie. Mogłoby być na okładce.

      Usuń
  6. Pani Zimno twarza (wielko)polskiej patologii...Buahahaha, oplulam ekranik mojej komorki!W naszym kraju,gdzie bedac w ciazy z drugim dzieckim jednym z najczestszych pytan jakie slyszalam było:"planowaliscie czy wpadka?"-jak tu inaczej myslec o rodzinie w wersji 2+ilestam...Ale zgadzam się,ze wystarczylyby znizki na MZK,PKP,PKS i inne fanaberie typu kino,teatr,basen.
    Ksiazke koncze czytac,ale nie jest moja,a o niej wlasnie marze i snie,więc jak znajde chwile,to wezme udzial w konkursie.A jak nie-to trudno:-)No risk-no fun!

    OdpowiedzUsuń
  7. W soboty i niedziele uczestniczymy w „projekcie Dziadostwo”. To dopiero jest jazda. Babcia zapewnia aprowizację, opierunek, opiekę duchową i medyczną. Ja zajmuję się survivalem. Wszystkie kałuże, rozlewiska i bajora są nasze. A rozwiązania problemu obtarcia pupy wnusia, w sytuacji kiedy liście pojawią się na drzewach dopiero w maju zazdrości nam sam Bear Grylls.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ciemno głosuję na Maryjana Starego, choć z tego co czytam to już chyba jest "Post-projekt dziecko"?

      Usuń
  8. Dżesika mnie pozamiatała, Zimno, Dobra Matko Patologio :>> Masz w nadgarstku obyczajowy skalpelik i rozmach. - Stary, tej pani też polej.

    Ja z czworgiem dzieci również nie marzę o niczym więcej ponad bilety i wakacje w wersji 2+4. Żeby ot - być w ogóle uwzględnianym. I żeby nie występować w miejscu publicznym w roli anomalii.

    I Monika mimo-za - gratulacje za ten kostium :>>>!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kostiumowe sformułowanie pobrałam wirtualnym palcem z blogosfery, mój jest wątek pośladków. Książką z wpisem Zimna cieszę się jak dziecko (wykonałam nawet serię podskoków ku zgrozie moich Młodych). Bardzo za nią dziękuję.
      A dziś dzielę Polskę na prawo i lewo (po rozmowie Magazynu Świątecznego z Agnieszką Graff): feminizm Magdy Środy a Sylwii Chutnik, starszego a młodszego pokolenia, akademicki kontra wiejski, retorykę indywidualistyczną i wspólnotową, a po lekturze Zimna również rodziny na wielo- i małodzietne. O Matko! Popiętrolone to wszystko!

      Usuń
  9. Jestem matką (40+) która od 24 lat ma wspaniałego Syna. Popełniłam, jako młode dziewczę, pewnie wiele błędów wychowawczych. Ale z perspektywy minionych lat cieszę się, że Maciek urodził się, gdy miałam lat 22. Wtedy, to było cytując Cię Zimno "armagedon, bo znowu zima i nie da rady wywalić nielata na plac zabaw". Natomiast teraz, nadal jestem młoda i, znów cytuję: "Weekend = pijaństwo, lenistwo, sprzątanie". A do tego w bonusie Syn, który wyrósł na wspaniałego człowieka - i to rekompensuje mi frustracje, zmęczenie, zniechęcenie, bezsilność, które towarzyszyły mi przez te wszystkie lata. Pozostała niezmienna, niezniszczalna MIŁOŚĆ.

    OdpowiedzUsuń
  10. (Boże...będę jedyna z taką odpowiedzią, będę jedyna, jedyna...) Pijaństwo. Wstyd o tym pisać wśród tylu mam, dla mnie wszystkie jesteście, pewnie dlatego, że wirtualnie, prawie idealne. I weekendy macie idealne. Z pewnością. Ja mam od poniedziałku planowany sobotni wieczór upodlenia. Alkoholowego, żadnego innego, bynajmniej! Ale w tych wszystkich kolejnych drinkach, spalonych papierosach ukrywam swój mały, niecny plan. Że jak się spiją ostatecznie, to będzie im wszystko jedno. Zbiorę ich gromadę do siebie, ułożę w czystych pościelach. Zasnę ostatnia, a rano obudzę się pierwsza. Na poduszce obok będzie się kąpała w słońcu twarz przystojnego mężczyzny. Pocałuję powietrze nad jego skronią, bo śpi przecież. I wstanę po cichutku, radio z mięciutką muzyką włączę. Zrobię dzban herbaty, jajka na miękko i serek wiejski, sok pomarańczowy, wczorajsza drożdżówka. Pobudzą się po kolei, wdzięczni za herbatkę i jajeczko. Usiądę z nimi, na szczycie...ławy, bo stół się w kuchni nie mieści i będę dumna. Z mojej gromadki. Że słońce świeci, a ja mam się kim opiekować. Szybko uciekną, nie wrócą już do łóżeczek. A ja żadnemu z nich, a w szczególności temu przystojnemu z poduszki nie powiem, że na chwilę byli moimi dziećmi, że marzy mi się weekend idealny. Z nim w białej pościeli, małymi stópkami, bajką w telewizorze, zabawką pod nogami i niedzielnym spacerem z wózkiem. Nie mogę się przyznać, bo pouciekają. Taka młoda, a taka stara-pomyślą. Wszystkim Wam, i Tobie Zimno, zazdroszczę. Zrzekam się swojego pijaństwa. Na rzecz Waszej sielanki. Podzielcie się, idzie samotna niedziela.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie ma takiej zimy, zeby sie nie dalo wywalic na plac zabaw.
    Nie ma takiej apokalipsy.
    Jesli jest, niech idzie sobie pstryknac fotke z jezdzcami :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mija kilkanaście godzin od przeczytania tego komentarza i nadal się śmieję na myśl o fotce z jeźdźcami. Napisałaś, przepadło, no robi mi się adekwatny wicher w wyobraźni i widzę te puste kapturki pozujące z dzieciną. Na koniku.

      W ramach tła muzycznego mam rozkoszną przebitkę z położniczego pięć lat temu, kiedy jakieś miłe świeżo narodzone chłopię rozpakowało zestaw startowy z dźwiękami i jechało przez kilka wspólnie spędzonych dni na złowieszczej częstotliwości nazgula.

      O jak mi osłodziłaś ten okropny biały warunek atmosferyczny, który spadł w ramach przedwiośnia w Poznaniu. Bez mgły, i prosto między oczy.

      Poproszę lokalne władze umysłowe o plac zabaw "Apokalipsa".

      Kaczko, ja pozdrawiam Ciebie, że tak zamachnę się mało dziś logicznym akcentem. Jeszcze porżę. Skądinąd ładna nazwa dla ekskluzywnego samochodu, który ma dużo koni.

      Usuń
    2. Katechrezo!
      Cala przyjemnosc po kaczej stronie!
      (... za trwale urazy psychiczne wynikajace z naduzycia wyobrazni Redakcja nie ponosi ;-)

      A moze wlasnie zidentyfikowalysmy nieuzywana nisze rynkowa?
      Dotkliwy brak apokaliptycznych placykow zabaw dla milusinskich?

      Usuń
    3. Ależ droga Reduckcjo, Reduckcja ponosi owszem razy kilka, nie miga się tam, kaptury i płaszcze wciąż mi łopoczą na wietrze :>.

      A wnosząc po repertuarze kin i księgarnianych półkach, kultura istotnie życzy sobie być trochę wystraszona. Zadbajmy może o całe rodziny siecią parków rozrywki "Apokalipsa"? W niszy płoszmy? :>

      Moja wyobraźnia najserdeczniej pozdrawia Twoją wyobraźnię :>

      Usuń
    4. Moja wyobraznia idzie najesc sie Twoim blogiem!
      Jak ja lubie takie przypadkowe spotkania miedzy hiperlinkami!

      Usuń
  13. Zapomnialam dodac, ze sezon, a wlasciwie punkt na mapie skomponowany z chłodu, ciemności, wilgoci i wiatru nazywa sie Wielka Brytania.

    OdpowiedzUsuń
  14. weekend+chillout. w każdą sobotę rano mamy leniwe śniadanie, z udziałem kawy z pianką, bajgli itp. Potem około 11 wyruszamy na spacer- co sobotę poza sezonem wycieczek za miasto idziemy piechotą do centrum- około 1h 15 min marszu, starsza dwójka (6 i 4,5 roku) idzie, najmłodsza (1,5) jedzie wózkiem. W centrum idizemy do Naszej Ulubionej Kawiarni na ciacho i kawę. Wracamy autobusem. Po południu chilloutujemy się w domu- pyszny obiadek, gazety, gry planszowe. A jutro jedziemy do Warszawy do przyjaciół!

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja tym razem na melodię z Kabaretu Starszych Panów "Taka gmina";-)

    Nie na basen, nie do kina,
    kiedy weekend się zaczyna
    gna rodzina.

    Hen za miasto, gdzie nas ni ma,
    gdzie zabawę rozpoczyna
    lampka wina.

    Nie u ciotek, nie u dziadków,
    lecz z gromadą równolatków
    oraz dziatków.

    Tam, gdzie zasięg nas nie ima,
    internetu nigdzie ni ma,
    szczeka psina.

    Dzieci łapią instynkt stadny,
    z okna widok całkiem ładny,
    Nie równina.

    Starsi ciepły pulowerek
    Tutaj kości, tam pokerek.
    Kozi serek.

    Młode zgodnie jednym stadem
    gonią, już nie takie blade.
    Dają radę.

    I toasty, nasze zdrowie,
    W górę panie i panowie!
    Z życiem w zmowie.

    Komu dzwonią, temu żal,
    nam sokoły lecą w dal!
    Mamy bal!

    OdpowiedzUsuń
  16. Hehe, dobre! Zwłaszcza "tam gdzie zasięg nas nie ima - szczeka psina", "dzieci łapią instynkt stadny - z okna widok całkiem ładny", albo "młode zgodnie jednym stadem - gonią już nie takie blade - damy radę!". Książkę jej dać:)

    OdpowiedzUsuń
  17. Tak było dziś.
    Choć staramy się, żeby było zawsze. Poza czasem i przestrzenią. Poza tym, co na zewnątrz. Od tego jest cały tydzień.
    Tak wiec - żadnych ciekawych wystaw, rozwijających warsztatów, koncertów dla najmłodszych czy ambitnych, lalkowych przedstawień. Żadnych planów sportowych, dotleniajacych, towarzyskich, żadnego "trzeba", "muszę", "wypada", "przecież obiecaliśmy".

    Bo gdy to jest, to nie ma TEGO.
    Chwil, które same się dzieją, kiedy dać im czas.
    I które, wiem to, naprawdę to wiem, stwarzają nas.

    Zawsze bardzo długo w piżamach. Ja w kraciastym szlafroku.
    Córka dodatkowo w falbaniastej, różowej spódniczce z cekinami do piżamowej góry w wypłowiałe żyrafki. Na palcach "manikir" z granatowego mazaka, bo wstała najwcześniej i się nudzila. Poza tym "tatuaż" na pół ręki.
    Dzikie dziecko - myślę z dumą.

    Syn kopie piłkę na ekranie. Na kopanie podwórkowe jest jednak za zimno. I za wcześnie.
    Niezły jest.
    Swoją piłkarską pasje rozwija mimo naszej, z wielką starannaścią skrywanej, pogardy dla tego sportu. Lub w najlepszym razie - zupełnej obojętności.
    Niezależne dziecko - cieszę się w środku.
    I staram sie zapamiętać najważniejsze nazwiska z jego ulubionej drużyny.

    Śniadanie ciągnie się do 11.
    Kolejna kawa, jeszcze jedna kanapeczka, słodka pomarańcza.
    Ktoś tańczy do muzyki z radiowej Dwójki, ktoś zbiera sie do wyjścia po Wyborczą, ktoś czyta pod kocem, ktoś szmacianą piłką wbija gole w drzwi sypialni.

    Bałagan narasta, mimo piątkowej wizyty Pani do Pomocy. Ślady ładu zacierają się. Ledwo są już dostrzegalne. Brodzimy w różnokolorowych, plastikowych konikach.
    Uprawiam "krzątactwo", wzorem profesor Brach-Czajny.
    Tylko ono mnie nie męczy. Rozgrzebana pościel raczej mnie wzrusza. Jest śladem życia, nocy, snu, bycia.
    Zabawki pod nogami osadzają mnie "tu i teraz". Moje matczyne Zen.
    Rozkoszuję się, jakże nietrwałą, sztuką wprowadzania ładu. Mistrzyni szybkiego porządku na kuchennym blacie.

    Zaraz potem zaczynają przewalać się przez dom małoletni sąsiedzi. Robimy dużo makaronu ze szpinakiem i serem. "Młodzież" rozkłada talerze. Po jakimś czasie rozpierzchają się do swoich domów. Bałagan jest jeszcze większy.

    A my:
    Bajka.
    Drzemka.
    Spacer.
    Nieśpieszne rozmowy o wszystkim i o niczym. Czasem ważne pytania.
    Słodka nuda popołudnia.
    Czytanie, rysowanie, przytulanie, znów granie w piłkę.
    Bach nieustannie w tle. Martha Argerich gra moją ulubioną Toccatę.

    Potem:
    Jęczenie, irytacja bałaganem, ucieczka w komputer, opędzanie się od siebie nawzajem.
    Kryzys godziny 17.

    W końcu wspólna kolacja. Kąpiel, przytulania małych jeszcze jednak ciałek, czasem czytanie, czasem audiobook. 

    Cisza wieczoru. Można już otworzyć wino. Coś tam na siebie pofukać ze zmęczenia, ale krótko, raczej rytualnie. Ogarnąć bałagan.
    I poczuć wdzięczność za ten dom, rodzinę, dany nam czas.
    Za tę sobotę, zwyczajną, jak każdą inną, jak pewie u wielu, której dar nauczyliśmy sie doceniać całkiem niedawno. 

    OdpowiedzUsuń
  18. U mnie w pracy 3 osoby mają 3 dzieci - też się ciągle śmieją "my, z rodzin patologicznych".
    I dziwno i straszno...

    OdpowiedzUsuń