poniedziałek, 4 marca 2013

2.167

Dwa tygodnie temu rozmawiałam z Natalią Mazur z lokalnej „Wyborczej” o „Projekcie: Matka”. Rozmowa zeszła rzecz jasna na „wózkowe”, nie od biedy noszę logo „wózkowych” w klapie. No i jako aktywistka zza piaskownicy i działaczka spod trzepaka rzuciłam w którymś momencie wywiadu grubym i wywrotowym porównaniem, że skoro pojawiają się postulaty, żeby w lokalach gastronomicznych wydzielać strefy wolne od dzieci i od ich biegania, to sugeruję wydzielać tamże strefy wolne od wulgarnych i nietrzeźwych trzydziestolatków (strefy wolne od głupio plotkujących paniuś, strefy wolne od miziających się a niepełnoletnich zakochanych, strefy wolne w ogóle od wszystkiego i od wszystkich, należy utworzyć w lokalach czyste strefy zen, przestrzeń wyjałowioną, wygłuszoną i wysterylizowaną i wpuszczać tam wyłącznie przedstawicieli rasy panów).

To było jedno zdanie wśród wielu zdań, nie najbardziej nośne moim zdaniem, ale nagle i niespodziewanie wywołało budzącą grozę dyskusję na twarzoksiążce.

Patrzę i nie wierzę. To znaczy – wierzę, ale drżę (w słusznej trwodze). Ał.
Że można z całą powagą prowadzić dysputę o słuszności stref wolnych od dziecięcych smarków i rodzicielskiego szczebiotania.
Że grodzenie wspólnej przestrzeni publicznej może się komuś wydawać emanacją swobód obywatelskich i generalnie – realizacją postulatu wolności jednostki.

To się w ogóle nieźle wpisuje w dyskusję o tolerancji w państwie nadwiślańskim.
W rozmowy o tych przedziwnych związkach partnerskich i tak dalej.
Pewien zasłużony dla historii noblista odsyła homoseksualistów do ostatniej ławki w sejmie, a najlepiej w ogóle za ścianę. Niech mu się nie pchają na wizję i niech mu nie uchybiają swoją gorszącą odmiennością.
Użytkownicy fejsbuka nie chcą oglądać w knajpach bachorów i uważają, że mają do tego prawo.



W wywiadzie dla „Wyborczej” zadałam retoryczne pytanie o to, dlaczego się tu, w tym kraju nie tolerujemy nawzajem w przestrzeni publicznej. Skąd ten wdrukowany w polskie geny totalitaryzm (albo tęsknota za nim). Nie znam odpowiedzi, ale sam fakt, że je sobie zadaję mnie smuci.


Wracając do knajp.
Jesteśmy użytkownikami - my, rodzice oraz one, nasze nielaty. Korzystamy z przybytków zbiorowego żywienia na tyle często i w tylu różnych miejscach na terenie kraju, żeby mieć miarodajne obserwacje.
Nigdy nie byłam świadkiem przewijania dziecka na restauracyjnym stole. Żadne cudze dziecko nie ściągnęło mi dotąd ziemniaków z talerza ani nie wytarło brudnych rąk w moje ubranie.
A cudze, biegające po knajpkach dzieci jakoś mnie nie ruszają. Tak, jak nie ruszają mnie głośno chichoczące damy za sąsiednim stołem albo bekający pan przy barze. Ok, chciałoby się więcej kultury, ale skoro mama nie wychowała …
Słowem, problem ewentualnej uciążliwości dzieci w kawiarniach i restauracjach wydaje mi się raczej wydumany.

Za to brak tolerancji nie jest wydumany.

Grodzenie się jest na czasie. Rosną płoty wokół strzeżonych osiedli, niech obcy nie łażą.
Bachory wydają wysokotonowe dźwięki? Mamuśki wywalają cyce, żeby dokarmić ssaka?
Odgrodzić je - regulacją prawną.

Doskonałe.
Kto następny w kolejce za płot? Inwalidzi, bo skrzypią wózkami? Staruszkowie, bo się ich nie ima fotoszop? Łysi? Grubi? Spoceni? Pryszczaci?
Wszyscy won. Przestrzeń publiczna ma być fotorelacją z Vivy albo Gali.


***


A na koniec – uwaga! uwaga!
Dzięki życzliwości Świata Książki mam masę „Projektów: Matka” do rozdania. Mogą być – na życzenie – z indywidualnymi dedykacjami. Nie mogę ich rozlosować (zresztą – nawet bym nie chciała), żeby nie podpaść pod restrykcje z ustawy o grach hazardowych ;), przez kolejne tygodnie będzie więc tu konkurs za konkursem z monotonnymi nagrodami.

Dzisiaj pierwszy.
Pięć zdań o getcie restauracyjnym. Jesteście przeciw czy za?
Autor(ka) pięciu zdań, które mnie powalą dostanie wiadomo co ;)
Termin – środa, 6 marca, godzina 20:00 czasu blogspot.
Wpisy w komentarzach, tylko zalogowani użytkownicy, żeby nie rozstrzygać wątpliwości co do tożsamości anonimów.




Macie może pomysły na kolejne odsłony turnieju?




67 komentarzy:

  1. Jestem.
    Jestem przeciw.
    Jestem przeciw gettom.
    Jestem przeciw gettom restauracyjnym.
    Jestem przeciw gettom restauracyjnym, o!

    OdpowiedzUsuń
  2. możemy prowadzić te dyskusje, chociaż wydają mi się bezsensowne. bo z różnych powodów ci 'dorośli' zabierają w nich nadętą piersią wyfukane głosy.
    ważniejsze chyba żebyśmy dzieci zabierali w przestrzeń publiczną. nie od razu na złość 'murarzom' a w celach edukacyjnych i horyzontowych. raz, że okazja jest wtedy by ich manier uczyć, a ważniejsze dwa, żeby je oswajać z innościami wszelkimi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tolerancja w Polsce? Przypomina mi się wspomnienie mojego ojca... wiózł kiedyś kolegę przez pół Polski własnym, ukochanym samochodem, w ramach koleżeńskiej przysługi... Po kilku minutach podróży kolega chciał zapalić, ojciec bardzo, (BARDZO!) źle znosi dym papierosowy, zaprotestował i co? usłyszał: "ale ty jesteś nietolerancyjny, w życiu bym się tego po tobie nie spodziewał"... Ot, cała prawda o polskiej tolerancji... Do not exist!
    A Ciebie ZIMNO podziwiam i wielbię bezustannie i (bez)krytycznie... O książce parę słów za kilka dni napiszę... do Ciebie... tylko...
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to jest prawda o WYMUSZANIU tolerancji. jesli z czyms sie nie zgadzasz, zaraz dostajesz etykietkę nietolerancyjnego, homofoba i co tam jeszcze. dzis tolerancja oznacza - musisz zgadzać się na wszystko klaskaniem mając obrzekłą prawcę.

      Usuń
  4. Będę niepopularna - jestem za. Nie dlatego, że nie mam dzieci, nie dlatego, że mam ochotę strzelać do dzieci, które drą się w miejscach publicznych, bo mnie rodzice wychowali. Jestem za tym, żeby wybierać miejsca, w których dzieci mają okazję się wyszaleć, wyszumieć, nie wykańczając przy tym załogi i pozostałych gości. Kiedy wychodzę gdzieś z dzieciatymi znajomymi, w pełnym pakiecie, zazwyczaj trzy sztuki dorosłych i dwie sztuki dzieci (ewentualnie pakiet 2+2, bez tatusia dzieciom), wybieramy miejsce, w którym toleruje się to, że dzieci rozwalają rzeczywistość i serwuje się im herbatę albo/i ciastko. Jestem za, dlatego, że mnie specjalnie nie przeszkadza, ale rozumiem, że komuś przeszkadza i może przeszkadzać, bo dzieci nie lubi albo chce odpocząć w ciszy, delektując się książką i kawą - żyj i daj żyć innym, ale matki kochane, niczego wam nie ujmując, dajcie żyć też pozostałym, tym niedzieciatym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marigold: Dziecko jest takim samym czlonkiem spoleczenstwa jak dorosly, niepelnosprawny, osoba starsza, bezdomny. Jest czlowiekiem. Spleczenstwo to nie sa sami zdrowi, piekni, madrzy, bogaci, bezdzietni i pachnacy 30-40latkowie. To WSZYSCY.
      Kiedy ide do restauracji, tak, z dziecmi, ktore dzieki temu, ze je prowadzam w takie miejsca od urodzenia w wieku 5-7lat potrafia sie grzecznie i cicho zachowywac, wiec kiedy ide do tej restauracji, to nie spodziewam sie, ze tam nie bedzie sliniacej sie staruszki podlaczonej do butli z tlenem czy mlodzienca z zespolem Downa. Beda. I maja prawo tam byc. Tak samo jak maja tam prawo byc male dzieci i ich rodzice. Chorzy lub starzy ludzie sa nieestetyczni, dzieci halasuja. Zawsze bedzie cos. Zgadzam sie z Toba. Zyj i daj zyc innym. Jesli komus przeszkadzaja dzieci, glosna muzyka, nieladny wyglad, to niech zmieni miejsce, na takie, ktore bedzie OK. Nie mozna komus powiedziec: jestes brzydki, nieestetyczny, halasliwy wiec sie wynos, bo ja tu i teraz chce miec cisze i spokoj.
      Dzieci w miejscach publicznych nigdy mi nie przeszkadzaly. W moim postrzeganiu problemu, od czasu kiedy sama zostalam mama zmienilo sie tylko to, ze kiedy jakies dziecko zachowuje sie glosno, z ulga mysle: to nie moje.

      Usuń
  5. "Żydom wstęp wzbroniony!", "Czarnych nie obsługujemy!" ... "Bachory won!" ... odkąd przeczytałam TEN wywiad, tak mi przerażająco dudni w głowie ... Bywamy z naszymi dziewczynkami w knajpach różnych i jeszcze nigdy nie trafiła nam się skrzywiona mina, warczący komentarz czy piorunujący wzrok, pt. "zabierać dziewuchy i jazda stąd!", więc póki co, moja nadzieja nie umiera :o)

    OdpowiedzUsuń
  6. zgadzam się z Marigold (chociaż jestem matka dzieciom). ostatnio wybraliśmy się na obiad bez dzieci. było uroczo, póki do stolika obok nie przybyła rodzinka z maluchem. pomijam ciągłe popiskiwania dzieciaka, ale jak mama dała mu drewniane ekozabawki i młody energicznie wystukiwał nimi rytm na stole, to już była przeginka (i to nie było kilka stuknięć! to było milion pięćset uderzeń!!!). rodzice nic sobie z tego nie robili, a ja cudem odwiodłam mojego Osobistego Ojca Trójki od wszczęcia dzikiej awantury.
    oczywiście nikt nie zwrócił uwagi tamtym rodzicom (bo dziecko było małe), bo przecież wszyscy jesteśmy taaacy tolerancyjni.
    dajmy żyć innym. czasami fajnie jest bez dzieci.
    maggie

    OdpowiedzUsuń
  7. jestem za a nawet przeciw

    za - niedzieciata, niemężata, niewciężny i nieoczekująca
    lubię, gdy jest cisza i spokój w kawiarni, gdy nikt mi nie wrzeszczy nad uchem, gdy mogę w spokoju zjeść i porozmawiać, nie chcę, by ktoś biegał między stolikami i zrzucał sztućce, albo żeby rokręcał rolkę papieru w toalecie


    przeciw - no ale hello, hello, przecież rodzic, też ma prawo wyjść
    niech kawiarnie wyodrębnią przewijaki, miejsce, gdzie matka, może nakarmić swoje dziecko (żeby jej koleżanki nie musiały zasłaniać, ratując przed zgorszeniem) zadbajcie o kącik - wystarczy stolik kilka kartek i kredki, jakieś karty, książka jak robić origami
    niech kelner na czas oczekiwania na posiłek przyniesie kolorowankę, wykreślankę, kilka łamigłówek - mnie samej się nudzi, gdy muszę czekać, nie potrafię sobie wyobrazić jakie to musi być nieciekawe, dla kogoś, kto nie zna jeszcze wartości czasu

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem właścicielką kawiarnio-restauracji, sprecyzuję, że za granicą naszego nietolerancyjnego kraju, w niewielkiej miejscowości chętnie wybieranej przez młode rodziny.

    Od samego początku wiedziałam, że stworzenie getta dla bezdzietnych ograniczy moją liczbę klientów, dlatego postanowiłam się przygotować, ale z głową. Zainwestowałam w solidny przewijak (a przy nim jednorazowe torebki na pieluszki), kilka wysokich krzesełek, kilka kompletów plastikowych nakryć dla maluchów (z obowiązkowymi kubeczkami niekapkami), kilka rozmaitych zestawów zajmujących zabawek i gier dla różnych grup wiekowych, przewidziałam specjalne menu dla najmłodszych. Rozplanowałam lokal tak, aby można było wjechać z wózkiem (albo kilkoma), zaparkować, rozstawić gondolki itp. Personel jest przeszkolony, aby wskazywać młodym rodzicom te stoliki, przy których jest miejsce, aby przytrzymać drzwi osobom manewrującym wózkiem, aby maluchom przynieść jak najszybciej zabawki, żeby się nie nudziły i nie bawiły tym, co dostępne (czyli nie robiły np. szlaczków w rozsypanej soli). Dzieci obsługujemy błyskawicznie, ale osobowo (staramy się pytać o zamówienie samo dziecko, rozmawiać z nim, pochwalić za kolorowankę albo sprawne ułożenie układanki), po konsultacji z rodzicem/opiekunem dzieci otrzymują napoje w kubeczkach niekapkach albo w specjalnych szklaneczkach z nietłukącego się szkła, żeby uniknąć katastrofy, koniecznie ze słomką. Na stolikach nie ma obrusów, a 4-osobowy stolik można doprowadzić do stanu czystości i ponownej używalności po wizycie nawet najbardziej nieporadnego malucha w 3 minuty z zegarkiem w ręku.

    Rodzice z dziećmi w każdym wieku są bardzo mile widziani. I zapewne tak się czują, gdyż rodziny często u nas goszczą. Dla mnie cały ten "child-friendly image" jest również narzędziem marketingowym. Rodzice/opiekunowie często dodają, że to dziecko zaproponowało wizytę właśnie u nas, bo dobrze wspomina wcześniejsze posiłki. Nasz lokal działa od 2 lat. Na palcach jednej ręki mogę policzyć przypadki, gdy dziecko zawyło jak syrena strażacka, zresztą w takim momencie najczęściej rodzic się ulatniał z lokalu. Maluchy najczęściej zajęte są najpierw zabawą, a potem jedzeniem, przyjemnie spędzają czas. Nieznośne robią się wtedy, kiedy są znudzone, więc staramy się temu zapobiec. Dzięki temu nie narażamy też na dyskomfort innych klientów, bo zajęte dzieci są spokojne i niezbyt głośne. Dodam też, że i muzyka w naszym lokalu jest specjalnie dobrana, raczej relaksująca, dzięki czemu nie wpływa na maluchy pobudzająco, a raczej je wycisza/usypia, a starszym dzieciom pozwala się skoncentrować. Starsi klienci zaś mogą przy niej odpocząć.

    W takim podejściu do sprawy jest wiele mojego wyrachowania jako właścicielki biznesu, ale zapewniam, że działa. Dodam, że sama jestem osobą bezdzietną i dosyć obojętną w stosunku do dzieci. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że to też klienci, podobnie jak rodzice/dziadkowie/opiekunowie. Mają prawo korzystać z przestrzeni publicznej, więc w moim obowiązku, jako osoby zarządzającej wycinkiem owej przestrzeni, jest tak ją zagospodarować, aby umożliwić bezkonfliktową i w miarę komfortową współegzystencję wielu pokoleń i profilów klientów. Podobnie jak przystosowałam lokal do potrzeb osób niepełnosprawnych, przystosowałam go również do obsługi rodzin z małymi dziećmi i to działa.

    Dodam na zakończenie, że nie widziałam jeszcze matki karmiącej wywalającej cyca, żeby dokarmić ssaka. Mamusie karmią nagminnie u nas, ale mają specjalne twarzowe pelerynki. I problem rozwiązany :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedy byłam w Barcelonie, wieczorami wokół restauracyjnych stolików biegały stada dzieci. Rodziny, przyjaciele, znajomi, jedli kolację pod gołym niebem, rozmawiali głośno i śmiali się zaraźliwie, a wszystkie uzbierane dzieci czasem jadły, a czasem przemieszczały się przez restauracyjną wioskę spontanicznym wężem. Nie drgały niczyje oburzone wąsy, nie było zmęczonych animatorek, linii Maginota w formie praktycznych stolików rodzinnych w bocznej, wygłuszonej sali, po prostu błyskały gołe pięty w sandałach, a wokół kotłowała się nienatrętnie żywiołowa radość.

    Place zabaw jeszcze przed północą pełne były dzieci z leniwie gadającymi ze sobą, śmiejącymi się głośno matkami. Po północy do domów wracały niecicho całe syte rodziny, a ojcowie poważnie prowadzili na plastikowych jeździkach i rowerkach z kaczuszką chylące się już trochę ku upadkowi senne dzieci.

    U nas dzieci wrzuca się w świat w modelu "Nie przeszkadzaj". Cichutko, nie wolno, nie dotykaj. Przesadzam? Ależ kochani, nigdzie nie ma takich muzeów, jak w Polsce. Nigdzie. Takiej szyby, co jej nie wolno palcem. Takich eksponatów chronionych jak śnieżyczka przebiśnieg. Takich opancerzonych kopii oryginałów. Tylko moje dziecko weszło w Poznaniu w kościec, ościec zrekonstruowanego prawieloryba czy innej praryby i go zawaliło.

    U nas getto restauracyjne jest preinstalowane lokalnie, w polskiej głowie, która wychodzi na mrożoną krewetkę po szacunek i godność, odświętna, na barykadę barakudy :>. Za szarlotkę naszą i waszą. Za pieniądze.

    U nas się trzyma pod kluczem, nieufnie, na dystans. Węgiel, dziecko, samochód, rozwód, śmierć i romans, Rozmawia się z obcymi GŁOŚNO, po polsku głośno sylabizując PA-NI-PÓJ-DZIE-W-PRA-WO-NICHT-VERSTEIEN-PRZE-PRA-SZAM-U-MNIE-JESZCZE-TROCHĘ-OKUPACJA.

    A południe tak jakoś żyje. Jak maleje upał. Zasypia wesoło, chociaż kryzys. Bawi się i odpoczywa razem, całym rodzinnym miastem, rodzinnym miasteczkiem i rodzinną wioską. Na włoskiej fieście w miasteczku pod Rzymem chłopaki i dziewczyny od ledwo zaczynających chodzić po już ledwo powłóczące nogami do nocy wymachiwały bioderkiem naturalnym i sztucznym, w symbiozie, bez pyskotrzasków światopoglądowych, tamując ruch na jedynym rondzie w starym centrum. Razem, wyobrażacie sobie? Straszne, co? Tak się lubić i spotykać.

    Są miejsca, gdzie świat jest jakiś taki - bardziej wspólny. Nie na kartki. Bez listy i kart wstępu.

    Jestem przeciwko krajowej godzinie policyjnej, która jest o każdej i wszędzie. Przeciwko rozwiniętemu systemowi zakazu gry w piłkę. Przeciwko utracie podwórek. Przeciwko lękom i całej tej walerianie izolacji każdego od wszystkich. Przeciwko prawu separacyjnemu i stanom lękowym.

    Przypomnijcie sobie. To miejsce, w którym Was nie chcą. Do którego nie powinniście wchodzić. Bo nie pasujecie. Wypadacie z obstalowanego u krawca garnituru społecznego zębów, a wszystkie mądrości. Za młode na, za stare na, za biedne na, za bogate na, za wierzące, za niewierzące, za głupie, za mądre, za bezdzietne, zbyt hojnie obdarzone potomstwem, w za krótkich spódniczkach i w zbyt bibliotekarskich sweterkach.

    Przypomnijcie sobie, skąd kiedyś wyszłyście w ataku duszności i wstydu.

    Ja w naszym miłym kraju wychowałam samotnie dziecko.
    Doprawdy restauracyjne gettko byłoby zabawną wisienką na torcie wykluczeń.

    Doprawdy byłabym rozbawiona, gdyby ktoś mnie jeszcze z któregoś powodu nie chciał.
    Z jeszcze chociażby jednego.

    Nicht für Frauen mit Kindern.
    To może opaski?

    Cieniutka jak opłatek banderola na zatłuszczonych stronach karty dań dla milusińskich? Tutaj z boku, troszkę na uboczu społeczeństwa, które winszuje sobie spokojnych skrzydełek.

    To może cała dzielnica? Województwo?
    Państwo kobiet, rodzin z dziećmi może?
    Tak ładnie wyrosną.
    Na nas.
    Prawda, jak to dobrze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dać Jej książkę!

      Ja się uśmiecham, jak czytam, że ktoś jest oczywiście za dziećmi w kawiarni/restauracji, o ile siedzą grzecznie, nie biegają, nie podnoszą głosu, nie brudzą, nie.. nie... nie... :)))

      Ja jestem za. Za dziećmi, nie za ogrodzeniami.:)

      Usuń
    2. Nie dość, że ładnie i mądrze napisane, to jeszcze ładny i mądry polonistyczny nick! Zimno, zdaje się, że rozstrzygnęłyśmy konkurs...

      Usuń
  11. Ja przeciw. Gettom wszelkiego rodzaju.Ja UWIELBIAM wchodzic do knajpy, gdzie dzieci z reguly sie nie przyprowadza( bo biale serwety, bo lapmki 3, bo nozy 7) z moja trojeczka i pokazac IM, ze mozna zjesc kolacje bezproblemowo,bez komorek z grami, bez krzykow, bez biegania. Oczywiscie nie twierdze, ze moje nigdy nie krzycza i nie biegaja, ale wtedy sa doprowadzone do porzadku...i dalej trwa sielanka, niech mi ktos tylko krzywo spojrzy...oj popamieta...

    OdpowiedzUsuń
  12. Prawie osiem lat temu: ja w osmym miesiacu ciazy, M. pomiedzy konferencjami w San Francisco, oboje na malowniczej drodze 101 wijacej sie cudnym wybrzezem polnocnej Kalifornii. Podczas kilkudniowego wypadu zatrzymujemy sie w slicznym, wiktorianskim miasteczku Mendocino coby spedzic noc i poranek w wiktorianskim Bed&Breakfast. Bed z baldachimem, koronkami, kokardkami, tiulami, poduchami; breakfast na prawdziwej porcelanie podane prawdziwe jedzenie, smacznie, kulturalne rozmowy prowadzone przyciszonymi glosami przez niemniej kulturalnych gosci. Jednym slowem: szal cial i uprzezy.
    Wychodzimy z wlascicielem do wypielegnowanego, wiktorianskiego ogrodu, ktory to wlasciciel kulturalnym, przyciszonym glosem patrzac znaczaco na moj brzuch mowi: serdecznie zapraszamy kiedy juz panstwo zostaniecie rodzicami. Tam mamy domeczek dla rodzin z dziecmi. I ze zwierzetami. Slowom towarzyszy ruch reki w kierunku malowniczej rudery chylacej sie ku ziemi.
    Odjelo nam mowe. Po raz pierwszy, ale niestety nie ostatni.

    OdpowiedzUsuń
  13. Strefy wolne od dzieci to moim zdaniem świetny pomysł. Jestem mamą 3 dzieci i wyjście do kawiarni bez nich jest dla mnie jak łyk świeżego powietrza i spa dla steranych całodobową opieką nad młodymi nerwów. Ostatnia rzecz na jaką mam ochotę to słuchanie w czasie takiego wyjścia płaczu innych dzieci. Powstaje coraz więcej przyjaznych rodzinom i dzieciom kawiarni, restauracji, klubów. Niech rodzice tam zabierają swoje młode, nikt nie będzie się burzył na płacz dziecka, czy rozlana kawę lub soczek.

    OdpowiedzUsuń
  14. A co z ludźmi przychodzącymi w miejsca publiczne z dziećmi-niedziećmi, czyli z dziećmi niepełnosprawnymi, szczególnie niepełnosprawnymi intelektualnie? Tu nie ma szansy, że "wyrosną", "zmądrzeją", "nauczą się prawidłowych wzorców zachowań". Zawsze będą się np ślinić, bekać, wydawać masy innych nieprzyjemnych dla otoczenia dźwięków, a nawet może im się zdarzyć jakiś atak. Tacy rodzice mają zamknąć się z nimi w domu (w większości przypadków i tak tak robią) i nie psuć "zdrowym" i "normalnym" miłej atmosfery np w restauracji. Do końca życia - rodziców lub dzieci...

    OdpowiedzUsuń
  15. Brawo Zimno!
    Podpisuję się pod Tym postem ręcamy i nogamy.
    A w jaki sposób bohaterowie Gali lub Vivy radzą sobie z przestrzenią publiczną? Oto relacja:
    http://anna-mucha.bloog.pl/d,8,m,10,r,2012,index.html
    Najpierw niech nasza posttotalitarna rzeczywistość i mentalność upora się ze swoimi WIELKIMI brakami cywilizacyjnymi i kulturalnymi, a dopiero potem niech dzieli świat na lepszych i gorszych. A może już wtedy nie będzie jej się chciało? OBY...

    OdpowiedzUsuń
  16. A ja nie znoszę ostatnio słowa "TOLEROWAĆ". Wytarto je ostatnio jak starą wycieraczkę. Marzę, po prostu marzę o zwykłej ludzkiej życzliwości, uśmiechu i dobroci. Nie ważne czy w restauracji, na ulicy... gdziekolwiek. Wiem, wiem... to UTOPIA jeszcze większa niż wyświechtana TOLERANCJA. Tak mało już od SIEBIE wymagamy... od SIEBIE... nie od restauracji czy innych... Jak ja zapanuję nad swoimi dziećmi, by nie wchodziły w przestrzeń wolności drugiej osoby, to inni nie będą się czuli źle. Nie będą ode mnie uciekać. Zacznijmy od siebie a nie od zmieniania wszystkiego wokół. Klucz do wszystkiego to MIŁOŚĆ, a nie tolerancja. Zacznijmy się po prostu szanować. NIe narzucajmy swojej wolności innym. A getta już były...!!!

    OdpowiedzUsuń
  17. Widzę nowe stanowisko pracy: ODGRODNIK. Taki odgrodnik, zgodnie z wszelkimi wytycznymi zawartymi w "Poradniku młodego odgrodnika", zrobi prawdziwy porządek. Najlepiej zacząć od dzieci: invitry z bruzdą na lewo (to najbardziej lewo), wymyki w antykoncepcji też lewo, gwałty i niechciane - niech stoją pośrodku, po prawej planowane i o czasie, jeszcze dalsze prawo: te z wielodzietnych. Potem należy zrobić porządki w grupach. Oddzielamy chore od zdrowych, wioskowe od miejskich; ilość piegów, kolor włosów, humor i rodzaj snów także ma znaczenie - pracę odgrodnik zakończy sukcesem, gdy każdy, ale to każdy stanie osobno w swojej murowanej studzience.

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie idźmy w skrajności. Dlaczego alternatywą dla wrzeszczących, zasmarkanych dzieciaków mają być "strefy wolne od..."? Może wystraczy, by rodzice bardziej zajęli się swoim dzieckiem zamiast puszczać samopas między stolikami. . Może wystarczy, by rodzice szanowali innych ludzi (często także rodziców) i nie pozwalali swoim dzieciom na krzyczenie czy walenie klockami. W domu (przypuszczam) nie pozwalają im tak się zachowywać, dlatego proponuję, by także w przestrzeni publicznej również zaczęły obowiązywać zasady dobrego wychowania.

    I jeszcze dla jasności - dziecko biegające między stolikami, dziecko krzyczące, dziecko zasmarkane, obślinione czy śmierdzące kupą przeszkadza mi tak samo, jak dorosły biegający między stolikami, dorosły krzyczący, dorosły zasmarkany, obśliniony czy śmierdzący kupą. I, doprawdy, nie ma w tym żadnej krucjaty przeciwko matkom (rodzicom) i/lub dzieciom.

    OdpowiedzUsuń
  19. 1. Nigdy przenigdy nie zdarzyło mi się cierpieć przez hordy niewychowanych bachorów w restauracji - dlatego też jestem przeciw podziałom, strefom, sferom, podpisanym krzesełkom.
    2. Bywam w restauracjach w Polsce i w Czechach i one nie zawsze są przyjazne rodzinom, za to moja rodzina jest przyjazna jedzeniu więc korzystamy bez oporów czy wymagań.
    3. Ponieważ mieszkam na wsi "w rynku" mam za oknem tyły sklepu i bardziej demoralizujące jest towarzystwo lokalnych żuli znacznie bardziej niż jakkolwiek karmiące matki w parku.
    4. Jeśli zabraknie mi cukru mogłabym iść do tego sklepu gdzie wygrzewają się lokalni Mężowie Swoich Żon ale musiałabym się domagać strefy wolnej od ich feromonu więc wybieram inny sklep.
    5. Nie jestem zwolenniczką dzielenia przestrzeni publicznej, jestem zdecydowanie przeciw.

    OdpowiedzUsuń
  20. Dzieci w restauracjach tak ale o rodzicach tych dzieci powinniśmy podyskutować. Dzieciaki nie-dostatecznie-wychowane, wszędobylskie, bekające, krzyczące, biegające, żądające(!), ogólnie typ: MOGĘ WSZYSTKO i zero zasad. Mam czwórkę maluchów (4-7 lat), też bywamy, też chodzimy i też często jestem zaskoczona tym, jak bardzo dzieciom pozwala się na zbyt wiele. Zasady dobrego wychowania w zaniku - że czegoś się nie robi, że trzeba czasem być cicho, że komuś można przeszkadzać itp. nie wpoją się same. To my, rodzice, mamy je wpajać, pokazywać, zwracać uwagę dziecku. Możemy to zrobić przy okazji wyjścia do restauracji. Nie zawsze się uda, nie oszukujmy się, ale kropla drąży kamień.
    Osobną kategorią są wszelkie kawiarnie dla dzieci - tam dzieciaki są zachęcane do zabawy, biegania dokoła, tam mają się "wyszaleć". Bezdzietny tam się raczej nie odnajdzie. Uszanujmy więc prawa wszystkich, i tych dezdzietnych i tych, ktorych dzieci już odchowane, w ogólnodostępnych restauracjach.

    OdpowiedzUsuń
  21. Tak dobrze przelać na coś/kogoś swoją frustrację ... obwinić każdego, nie siebie samego.
    Współczuję wkurzonym permanentnie. Na wszystko i o wszystko. A to dziecko wkurza, tak się cieszy, dokazuje beztrosko. Dorośniesz to zobaczysz. Zobaczysz jak to jest. A teraz nie chcę patrzeć na twoje szczęście. Nie po to haruję od świtu do nocy, żeby tu w takich warunkach ... a ci rodzice! to poniżej krytyki! w ogóle nie zwracają uwagi! jak ja bym w dupę przylała ... Nie wyobraża sobie jak można pozwolić na taką beztroskę wobec społeczeństwa. Może jeszcze czuje, jak bolało.

    Współczuję wkurzonym permanentnie. Na wszystko i o wszystko.
    Płacz, śmiech, sam widok innych dzieci ... gdy moich przy mnie nie ma ... przypomina mi jedynie o tym, jak bardzo za nimi tęsknie. Mimo, iż najprawdopodobniej całkiem niedawno miałam ich po dziurki w nosie.
    Zazdroszczę tym, co patrzą jasno ze spokojem ducha, z akceptacją i miłością. Chciałabym się do nich przysiąść.

    Ludzie którym przeszkadza. Dziś to jutro tamto. Może posadźmy ich trochę dalej, jeszcze .... jeszcze ... może jakiś parawanik przed tym ostatnim rzędem??? ;-)
    A pamiętasz Zimno moją szefową od "macierzyństwo albo kariera" ??? O, tam za przepierzeniem, tam ... to ona. Nie widzi miejsca dla dzieci w restauracjach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam, że pięć zdań to raczej symbolicznie ujęte, że pokrótce ;-))
      Czyżbym jak zwykle nie zrozumiała pytania? ;-)

      Usuń
  22. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  23. W pewnym państwie pełnym małych dziatek
    Dumnych ojców i troskliwych matek
    Smutni państwo-ciemnoty
    Stawiali z betonu płoty
    Bo betonu ci u nich dostatek.

    (5 wersów. Czy zaliczone?)

    OdpowiedzUsuń
  24. Nie. Przeciw. Nie chcę. nie lubię. Nie podoba mi się...

    OdpowiedzUsuń
  25. A rownosc i wolnosc wiele imion maja... Bo jesli sa knajpy indyjskie, weganskie, meksykanskie, takie i owakie, klubokawiarnie DLA rodzin z dziecmi, to i dla miejsc bez dzieci widze miejsce. I nie jest to dla mnie dyskryminacja. Raczej mozliwosc wyboru. I prawo do obustronnego szacunku.

    OdpowiedzUsuń
  26. Przepraszam bardzo, a dlaczego to ty ustalasz normy na głupotę w plotkowaniu? Dla ciebie głupio plotkujące, dla innego głupio biegające. Zawsze śmieszy mnie twoja walka o SWOJE racje przy tym nieustannym kręceniu nosem na pryszczatego w MacDonaldzie, źle ubraną nad wózkiem, skacowaną w ciasnym sweterku.
    Nieustająco każdy powinien się zachwycać gilem w nosie Erny. Jak brylant. Błe.

    OdpowiedzUsuń
  27. Wyobrażam sobie dziecko, które idzie z mamą na spacer. Mijają kawiarnię. Mają taki rytuał, że wpadają tam na ciastko z herbatą. Nie? Jak zabrzmi odpowiedź na pytanie dziecka: „dlaczego nie?”. Jakie wspomnienie to w nim zbuduje? Jakie zostawi ślady na przyszłość?

    Urodziłam się i żyję w kraju z konstytucją. Ale też w takim, w którym każdy wie wszystko lepiej. Każdy ma niezawodną receptę na szczęście cudze – nigdy własne. Każdy narzeka. Nikt nie mówi: „jest świetnie”. Wszyscy decydują za innych. A tolerancja - słowo z pięknej piosenki, zdartej płyty – archaiczne. Cytat ze Staszka Sojki „Budowa ściany wokół siebie – marna sztuka” – zapomniany. Ale ja uparta jestem.
    Myślałam. Ba, wierzyłam, że kolejne pokolenia uzdrowią ten „stan”. Że skoro już w XVI wieku wiedziano: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – to jakaś świadomość w ludziach rośnie. Że nasza niepodległość - to nie fikcja. Że drobnymi kroczkami przestajemy kochać się w cierpieniu, barierach, zakazach, nakazach, restrykcjach, ustawianiu znaków, które trzeba łamać, żeby nie zwariować. Autentycznie w to wierzyłam. Posłałam dziecko do szkoły integracyjnej. W nadziei, że uwrażliwię go na świat. Kierowałam, prostowałam, lizałam rany. Mój syn miał „wstęp wolny” do każdej kawiarni przez osiemnaście lat. Przez te osiemnaście lat wydawało mi się, że świat do przodu idąc pięknieje. Ot głupi Ci idealiści ;)
    A teraz czytam i siwieję. Litera po literze. Nie. Nie zgadzam się na żadne getto.

    OdpowiedzUsuń
  28. Rozumiem, że skoro jestem z bloxa to nie jestem brana pod uwagę w konkursie.
    W związku z tym nie muszę się z Tobą, Zimno zgodzić;)
    Ode mnie tylko dwa zdania:

    Zauważyłam, że im bardziej rodzice interesują się swoimi dziećmi, tym mniej interesują się nimi inni ludzie. Czy to w sklepie, czy w restauracji czy na basenie.

    red_adelka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => red_adelka: w ogóle nie musisz się ze mną zgadzać, nic a nic.

      Usuń
  29. Pewien turysta szukał w górach noclegu. Chciał koniecznie spać w wynajętej góralskiej izbie ale miał jeden warunek - żeby nie było w pobliżu dzieci. Baca właściciel izby do wynajęcia zapewniał go, że w okolicy nie ma żadnych i nikt panockowi nie bydzie przeszkodzoł. Turysta dał dutki, udał się na spoczynek ale bardzo wcześnie rano obudziła go cała czereda dzieciaków która szalała w całej chałupie, izby wynajętej przez turystę nie wyłączając. Wściekły poszedł do bacy i zażądał wyjaśnień:
    - Mówiliście, że nie ma żadnych dzieci - a to coooo ?
    - Iiii. Panie, to nie są dzieci ino s.....syny .

    Ta ponoć autentyczna historyjka przypomina mi się jak obserwuję w miejscach publicznych wyczyny młodych Hunów pod opieką rodziców sprawiających wrażenie osób, które po raz pierwszy w życiu znalazły się w mieście, restauracji, parku czy poczekalni u lekarza.
    Wszystkie wymienione miejsca są dla wszystkich, ale nie można w nich robić wszystkiego - tak umówili się nasi przodkowie dawno temu wychodząc na dwóch nogach z gawr i jaskiń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Maryjanie, ależ my tu wyszliśmy dopiero co z gawry, więc do nas trzeba stosować mniej restrykcyjne wymogi co do ogłady i kultury ;)))))

      Usuń
  30. mam 3 nielatów i oni potrafią się zachować w restauracji i kawiarni, ponieważ chadzają tam od noworodka. bierzemy ze sobą zawsze kredki, kartkę i książeczki żeby stacjonarnie i po cichu się rozerwać gdy czekamy na posiłek. pieluszkę zmieniamy w toalecie. dzięki temu nie jestesmy bardziej nieznośni niż dobrze wychowani dorośli. dzieci w restauracji to kwestia dobrego wychowania. ostatnio byłam na przedstawieniu dla dzieci w teatrze i byłam absolutnie przepełniona zgrozą- dzieci (nie wycieczki- pod opieką rodziców) skaczące po fotelach, wrzeszczące, plujące jedzeniem.
    natomiast chęc izolacji od innych jest taka och-bardzo-polska. słyszałam tyle z niesmakiem wypowiadanych komentarzy o zatłoczonej, pełnej gwaru i ludzi w róznym wieku knajpie napotkanej podczas zagranicznych wojaży. Podczas gdy każdy wie, że knajpa zatłoczona i gwarna to taka, w której dobrze jeść dają!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Natalijka: ja w ogóle abstrahuję od kwestii ucywilizowania użytkowników publicznej przestrzeni. jasne, że byłoby dobrze, gdyby cywilizowane zachowania stanowiły regułę, ale to zdaje się wymaga czasu i przyzwyczajenia się przez co najmniej dwa pokolenia ;)))

      Usuń
  31. ała. ale jam niezalogowana, acz znana:((( grodzisz mi, Zimno, maj dir? :)))też chcę, ale się nie zaloguję. ni mogę. NIE USTAWIAJ MI OD-PRZE-GRODZENIA!!!!!
    łolka

    OdpowiedzUsuń
  32. Ja ze swoimi małymi piraniami nie bywam w restauracjach :( A ponieważ nie bywam, to nie mają jak nabrać ogłady. I kółko się zamyka.
    Próbowałam, ale umęczona byłam reagowaniem na wzrok oraz komentarze innych biesiadujących. I tak po prawdzie to przychówek mój własny nie zachowywał się wybitnie źle... Po prostu nie siedzieli spokojnie przy stole, z rączkami na stole, kolanka złączone, chusteczka pod brodą... Upocona i zła wróciłam do domu a wieczorem ukoiłam nerwa czerwonym półwytrawnym ;)
    Może w wielkim mieście jest inaczej, ale u nas na wsi [małe miasteczko znaczy się :)] to jednak słabo jest z tym równouprawnieniem na lini dorosły-dziecko.
    T - totalitaryzm
    O - obłuda
    L - lęk
    E - empatia [a raczej jej brak]
    R - rewolucja
    A - agresja
    N - nerwy
    C - co ja paczę? [a raczej oni paczą na nas hihi]
    J - jątrzenie
    A - a kiedyś będzie lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to dzieci oglady nabieraja w restauracjach? Mi sie moje calkiem udalo przy stole w domu, do restauracji ruszylo juz ogladzone (bywamy bardzo sporadycznie) Polecam;>

      Usuń
  33. IKEA jest takim właśnie miejscem, gdzie rodzicom i bachorom pozwala się na wszystko. I ja tam zakupy robię najwyżej w poniedziałek przed południem :))))))))))

    OdpowiedzUsuń
  34. Jestem za! W końcu się uwolnię od dzikiego tłumu zachwyconych moimi dziećmi współjedzących. Idę z nimi do restauracji / knajpki / czegoś tam, nie żeby się dowiedzieć, jakie są świetne, bo potrafią jeść jak ludzie, usiąść na kolanach albo w foteliku dziecięcym, nie jęczą, nie wrzeszczą, nie wycierają rąk w obce osoby, tylko po to, żeby cała rodzina coś zjadła na wyjazdach będąc. Wiem, że są świetne - takie egzemplarze, odpowiednio potraktowane, więc nie muszę słyszeć o tym co chwilę i co rusz, bo nawet jeśli ogarnięte bliźniaki to jakieś kuriozum, to ja chcę zjeść w spokoju brokuła i nakarmić dzieci pomidorową, a nie wdawać się w rozwijające dyskusję. Taki ze mnie nieużytek. Proszę mnie ogrodzić i zostawić w świętym spokoju.

    OdpowiedzUsuń
  35. Jestem za! W końcu się uwolnię od dzikiego tłumu zachwyconych moimi dziećmi współjedzących. Idę z nimi do restauracji / knajpki / czegoś tam, nie żeby się dowiedzieć, jakie są świetne, bo potrafią jeść jak ludzie, usiąść na kolanach albo w foteliku dziecięcym, nie jęczą, nie wrzeszczą, nie wycierają rąk w obce osoby, tylko po to, żeby cała rodzina coś zjadła na wyjazdach będąc. Wiem, że są świetne - takie egzemplarze, odpowiednio potraktowane, więc nie muszę słyszeć o tym co chwilę i co rusz, bo nawet jeśli ogarnięte bliźniaki to jakieś kuriozum, to ja chcę zjeść w spokoju brokuła i nakarmić dzieci pomidorową, a nie wdawać się w rozwijające dyskusję. Taki ze mnie nieużytek. Proszę mnie ogrodzić i zostawić w świętym spokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => kinioslawa: o! właśnie! dosyć zachwytów nad cywilizowanym potomstwem. dosyć słodkiego puciu-puciu!

      Usuń
  36. Dzieci i gołębi w miejscach publicznych nie dokarmiać! Ani cycem, ani ziarnem, ani żadną rzeczą która nasza jest!
    Nieletnich publicznie nie posiadać! Posiadanie grozi bowiem karą pozbawienia dostępu do przybytków rozrywki, środków transportu oraz wszelakich lokali gastronomicznych. Należy się liczyć również z możliwością zesłania na ławę wózkowych, tudzież pracowników dyspozycyjnie niepewnych, a więc zawodowo nieprzydatnych, bez szansy wykazania się kompetencją czy jakimkolwiek doświadczeniem.
    Dzieci należy w zaciszu domowym chować, zanadto się z nimi nie wychylać, na margines nie wyłazić! A kiedy wyrosną i odpowiednich umiejętności nabędą, wypuścić, ażeby potulnie i z pełnym poświęceniem zajęły się utrzymywaniem naszych emerytur na należytym poziomie.

    OdpowiedzUsuń
  37. Przyznaje, ze rowniez nie ogarniam, w jaki sposob mozna prowadzic dyspute na temat prawa do wykluczania innych obywateli (tak, dzieci tez sie do nich zaliczaja!) ze strefy publicznej.
    Jak mozna byc przekonanym, ze ma sie do tego prawo, dyskutowac bez pąsu na twarzy na ten temat i stosowac "logiczneargumenty" - tak jak pewna pani Nina Costam w fejsbukowych komentarzach. Nie wyobrazam sobie takiej rozmowy na zachodnioeuropejskim forum.

    Przeraza mnie, ze niektorzy uprawiaja jakas odmiane faszyzmu, bo zasciankowosc to tu zbyt delikatne okreslenie, nie zauwazajac nawet tego.

    monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zjedz obiad (po 10 czy 12 godzinach w biurze, w którym użerałeś się z klientami, fakturami, terminami, bankami, etc. w restauracji), w której mamusia "elastycznie" oraz "bezstresowo" wychowuje dziecko nie przywiązując przy okazji uwagi, że takowe biega, wrzeszczy i ma w nosie fakt, że jedyne czego obecnie pragniesz to chwila spokoju. Tu nie chodzi o separację młodocianych, ale o fakt w jaki sposób młodociani traktują miejsca publiczne. Myślę, że tak samo jak Pani Małgorzata odmawia mnie - matce dwójki ośmioletnich chłopców - spokoju i ciszy w miejscu publicznym oraz prawa do plotek z koleżankami, kiedy już znajdę na nie chwilę (oraz tak, czuję się urażona faktem, że Pani Małgorzata docenia jedynie głębokie rozważania na temat wczesnego Hoppera czy uprzedmiotowieniu kobiet na fotografiach Newtona, ewentualnie może się zniżyć do prowadzenia dyskusji o pięknie teorii strun oraz nieskończoności wszechświata, a nie lubi PODSŁUCHIWAĆ rozmów szarych ludzi), ja mogę odmówić racji jej stanowisku i basta. Pani Małgorzata nie dostrzega faktu jak bardzo sama jest uprzedzona do ludzi (z całym szacunkiem dla jej światowego obycia) żądając prawa do całkowitej akceptacji swoich poglądów oraz czyniąc powyższe porównania.

      Usuń
    2. Czy naprawdę nie widać, że tutaj nie chodzi o poglądy? Tu nie chodzi przecież o to, że ktoś lubi kolor zielony, a inny przepada za czerwonym.

      Tu chodzi o szacunek (bo nie o tolerancję, bo to głupie słowo) do drugiego człowieka. Nie pojmuję, jak można odmawiać prawa do wolności drugiemu człowiekowi? Skąd przekonanie, że wolno mi ustalać, gdzie inny, równoważny mi przecież człowiek może się poruszać, a gdzie już mu nie wolno?

      Jeśli w restauracji jakieś dziecko jest wg ciebie za głośno i tobie to przeszkadza, można to chyba zasygnalizować w normalnej rozmowie jego rodzicowi, który za zachowanie dziecka odpowiada?

      Dość faszystowskim wydaje mi się ustalanie w takim wypadku samozwańczo zakazu ograniczającego prawa drugiego człowieka.

      monika

      Usuń
    3. => moniko, czy jesteś tą moniką, która lubiła tu sypnąć grubym poglądem?
      jeżeli tak, to - WOW.
      jeżeli nie, to - sama nie umiałabym tego lepiej ująć.



      => Pani Karolino, proszę być pewną, nie miałam Pani osobiście na myśli w żadnym ze zdań, które skleciłam na moim blogu.
      obawiam się natomiast, że prokurując Pani komentarz miała Pani na myśli mnie. i nie była to myśl życzliwa.

      taka drobna różnica między argumentacją ad rem i ad personam.

      Usuń
    4. Gruby pogląd? Hm, po prostu zawsze szczery mój.
      Teraz, po przypadkowym odnalezieniu wspólnej stycznej, widać może, że nie chodzi mi o jego grubość, wyrazistość, czy kontrast do twojego poglądu, a jedynie tożsamość z samą sobą.

      A w tym wypadku akurat chodzi o "podstawy", które w cywilizowanym kraju- tak myślałam do tej pory - powinny być wspólne większości.

      monika

      Usuń
  38. Za gettem knajpowym pójdą też inne (samoloty, pociągi, itp.)
    Jestem przeciw, mimo, iż nie mam dzieci, bo:
    - w miejscu publicznym przychylność do siebie nawzajem i życzliwość (w tym również do rodzin i małolatów) jest jak najbardziej potrzebna
    - żeby nie było – potrzebna jest też tej drugiej stronie (tj. tej bez małolatów), bo uczy elastyczności w życiu, a często każe też przemyśleć własne, skostniałe rytuały pełniące rolę bogów
    - no i jestem za tym, żeby się wspierać, a nie dobijać nawzajem (a co nam szkodzi pogadać z takim latającym brzdącem, czy też np.: pomóc wnieść torbę do samolotu, żeby na chwilę odciążyć mamę – ale uczciwie dodam, że nie wiem, jak się na to zapatrują mamy)

    Tyle, pięciu za nie wymyślę:-)
    dk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => dk: cha! ja też oczyma duszy widzę pączkujące getta. w samolocie właśnie (całe loty wyłącznie dla nad-ludzi)
      w centrach handlowych (happy hours dla rodzin z dziećmi od 9 do 10, poza tym wstęp wzbroniony)
      w kinach, teatrach i muzeach
      och, jaki piękny byłby wtedy nasz świat, dorosłych, zdrowych ludzi. nie ganiających.

      Usuń
  39. jestem za po tym, jak moje dziecię (jedno z trojga) zdjęło plasterek pepperoni z własnego talerza i ułożyło go w wielkim skupieniu na rękawie marynarki przemiłej pani siedzącej przy sąsiednim stoliku. Jako prezent.
    Byłaby strefa - koszty byłyby niższe, bo osoby posiadające własne potomstwo są zdecydowanie bardziej czujne jeżeli chodzi o prezenty :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Potworniccy: nie no, przekonało Cię do getta jedno źle zainwestowane pepperoni?

      Usuń
    2. Zimno, przecież my ciągle obracamy się w swego rodzaju getcie. Moje strzeżone osiedle - getto. Biurowiec na magiczną kartę - getto. Placówki edukacyjne - getto po trzykroć. Lanserskie knajpy na Placu Zbawiciela - getto. Sami je tworzymy.
      A po książkę stoję w kolejce w bibliotece, ha!

      Usuń
  40. RESTAURACYJNYM odgradzaczom proponujemy zamknąć się we własnej jaskini i tam pozostać na wieki.
    GETTOM kawiarnianym zafundujmy koperkowy róż na ścianach, niech chociaż tak tchną optymizmem.
    MÓWIMY, że jesteśmy tolerancyjni, jesteśmy - tolerancyjni inaczej.
    ZDECYDOWANIE należałoby potraktować szpadlem niektóre pomysłowe czaszki, w większości puste.
    NIE, po prostu, bo to takie oczywiste!

    OdpowiedzUsuń
  41. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  42. Lubiłam zimno. Mimo, a może właśnie dlatego, że jeszcze nie jestem matką, lubiłam przechodzić na tę stronę lustra, gdzie macierzyństwo jest raz poetycką, raz prozaiczną codziennością. Już prawie nie przechodzę. Nie lubię myśleć, mówić i pisać pod sznurek, a tutaj raz, dwa, trzy, sznureczek jak na bieliznę szybciutko rozwinięty i każdy, kto napisze trochę obok sznureczka, albo zupełnie gdzie indziej, natychmiast zostaje zakrzyczany przez "ochujące" i "achujące" nad każdą opinią i zdaniem, które spłynie z pióra wijącej. Lubiłam zimno, a teraz czekam na wiosnę, bo jednak wolę ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  43. Chciałam powiedzieć tylko, cytując znakomitego pisarza i lekarza, wielkiego człowieka - Nie ma dzieci, są ludzie. I już. Bez podziałów, rozdziałów, segregacji, separacji.

    OdpowiedzUsuń