Obudziłam się latem. W ciepłych skarpetach i – cóż za szyk – w sandałach.
Klapek, skonstatowałam to z niejaką odrazą, lekkomyślnie użyłam w modelu
ortopedycznym, z rzemyków z brązowej skóry przeciągniętych przez metalowe
sprzączki, na grubej podeszwie, obrzeżami przepikowanej.
- Kurczę, - pomyślałam spanikowana – oblazł mi lakier!
Całkiem mi się złuszczyła emalia na paznokciach u stóp. Zgroza. Mayday! Mayday!
Jak się w tym stanie rzeczy uwolnić od skarpet.
Temperatura rosła. Epicentrum wakacji. Skarpety gryzły, sandały uwierały. Ktoś
rzucił niecierpliwe:
- Na co czekasz? Lecimy do lasu!
Ścieżka wiodła zakosami przez kamienny dziedziniec, dobrze ocieniony w te niemożliwe
upały i się z chrupotem uginała się pod moimi trzewikami. Pod moimi zapoconymi
stopami w czarnych, wełnianych skarpetach. I wciąż mi złowieszczo dudniło w
głowie:
- Obrzydliwy lakier!
Lakier!
Lakier!
Bo któż by dbał w grudniu o takie drobiazgi …
Pot, szorstka wełna i strupy czerwonej farby.
- Obudziłaś mnie w czasie snu! – rzekł jakiś czas później Nowy Człowiek z
pretensją typową dla stanu złowieszczej ekstrapolacji nastolatka. – Mamo!
Z ulgą się obudziłam w czasie snu w dwa tysiące trzynastym. Bez skarpet i bez
sandałów, za to w złuszczonej emalii. Nowy świeży rok. Skoro ta cezura jest umowna,
to dlaczego tak działa na wyobraźnię.
- A pjezenty bendą? – zapytał Silny, który rzężący i zasmarkany zaparkował w
posylwestrową noc pod rodzicielską kołdrą. Teraz opierał lepką łapkę na mojej nieprzytomnej
twarzy a drugą ręką ściskał poduszkę i jakąś zabawkę.
- Ee. – wyjęczałam, obrzeżami świadomości się uwalniając od potu i wełnianych
skarpet. – Nie będzie prezentów.
Silny się skrzywił.
- Aje może jakieś bendą? – jęknął z nadzieją.
- No wiesz … raczej …
nie
(co się wydaje gorsze od niemożności zdjęcia w upał skarpet).
Szczególnie przez
sen.
Zanurkowałam w piernaty.
Przykładem nielatów (za to sumptem własnym) rozbisurmaniona przez święta z ociąganiem wracam w realia.
A Wy?
Jak?
Bardzo niechetnie, bo realia sa z mgly, deszczu, zimna, wilgoci, grzyba i budzika o piatej rano.
OdpowiedzUsuńFuj!
=> Kaczko! ależ! spać! nawet, jeżeli u Ciebie jest inny czas!
UsuńKurcze, a na moją nie działa. Wyobraźnię. Ta cezura. Chyba.
OdpowiedzUsuń=> Ania M: ale jak to, jak to?
UsuńOpornie i niechętnie :)
OdpowiedzUsuńOpornie i niechętnie - mówiłam ja, Klara :)
OdpowiedzUsuń=> Klara: opornie, ale z uśmiechem na klawiaturze :)
Usuń:) Fakt, rzeczywiście! To ta choroba, no, optymizm, tak się objawia ponoć :) Klara
UsuńA sylwestra spędziłam w łazience. Z dygocącym psem, skulonym kotem, i mężem donoszącym mi wino. Różowe.
OdpowiedzUsuńu nas realia od poniedzialku.
OdpowiedzUsuńjutro jedziemy nad Pacyfik. spotkania z przyjaciolmi. plaza. Legoland. Balboa Park. kolejne spotkanie ze sw. Mikolajem. prezenty...
Sylwester z mężem spiacym na kanapie... Bez wina czy nawet gorącej herbaty, postanowiłam dotrwac do północy i go obudzić w TEN moment. Niepotrzebnie...
OdpowiedzUsuńA co to znaczy: "Klapek lekkomyślnie użyłam w modelu ortopedycznym"?
OdpowiedzUsuńBo nawet w znaczeniu onirycznym nie ma sensu za grosz.
A ja jeszcze mam luuuzik!
OdpowiedzUsuńI piernaty i ciepłą herbatkę z cytrynkom w tychże:)))
Jestem na elcztery znaczy zla, już w formie zdecydowanie rekonwalescencyjnej, same poczucie całkiem całkiem - cud miód malina!
Przepraszam, jeśli kogoś zdenerwowałam:P
a ja wierzę, że prezenty jednak będą:)
OdpowiedzUsuńod losu - przeznaczenia - opatrzności - dobrych ludzi..:)
oraz ubawił mnie Twój sen:)
ciekawe, co by na to powiedział Freud?
ograniczenia, które na dobra sparawę sami sobie narzucamy...?:)
A ja właśnie straciłam pracę:(
OdpowiedzUsuńCiężko widzę ten nowy rok!!!
Dosiego roku! Zdrowia i miłego wylegiwania się :)
OdpowiedzUsuń"Obrzydliwy lakier!
OdpowiedzUsuńLakier!
Lakier!
Bo któż by dbał w grudniu o takie drobiazgi …
... strupy czerwonej farby."
Dlatego zimą z przyjemnością dbam o takie drobiazgi... nie malując. Ech, blady, lekko różowy, a co najwazniejsze -naturalny odcień paznokci u nóg- miła odmiana (zamiast wspomanianych strupów). Swoja drogą: Fuj Zimno, zapuściłaś się.
Realia objawiły mi się wczoraj na A2, gdy pewna panienka zdecydowała, że sprawdzi czy skoczy/spadnie/zrzuci się na jakiś przejeżdający pod nią samochód...nas odpuściła:-) a dziś nieśpiesznie tylko odwiozłam dzieci, po czym zaczął się nam remont....praca od jutra, ale tylko dwa dni, więc powolutku wkroczę w radosne tryby składu praca-dom-zakupy-pranie-sprzątanie...itepe-itede...
OdpowiedzUsuńOglądając z balkonu, jak grupka pijanych imprezowiczów usiłuje nie trafić w siebie nawzajem petardami... obyło się bez ofiar.
OdpowiedzUsuńBardzo niechętnie, ale powoli też...
OdpowiedzUsuńNo cóż, nie ma wyjścia.
Wszystkiego dobrego w nowym roku! :)