Zmyliła mnie, bo kiedy rozmawiałyśmy dzień i dwa dni wcześniej, po minucie zdawkowej wymiany zdań (tak, mamo! świetnie! pewnie! ok!) zadawała niecierpliwe pytanie, czy już może oddać telefon pani.
- Pewnie, że możesz. Kocham cię. Pa.
- Pa, mamo – odpowiadała Erna i – jak mniemam – w podskokach gnała do swoich zajęć.
A ja do swoich.
I w z pozoru głównym wątku narracji głównie ogarniałam pracę.
Telefony na lewo,
korespondencja centralnie.
Zadania pilne – na przedwczoraj.
Te nie cierpiące zwłoki będą gotowe, prosz pani, prosz pana na ubiegłą sobotę rano.
SZÓSTĄ rano. Wstrząśniętą, nie zmieszaną.
Więc z pozoru w spokoju zarządzałam zawodowym pożarem, niespodzianie matka-jednego-dziecka
z niedzieli na poniedziałek.
[- Jedno dziecko? – westchnął z emfazą w słuchawkę Ojciec Dzieciom – JEDNO DZIECKO? A co to za kłopot?
Jechałam przez pola i lasy do domu, do domu, patataj i go zapytałam w telefon (tzn. w słuchawkę systemu głośnomówiącego, cha) jak im było poprzedniego wieczoru i tego ranka, kiedy ich porzuciłam, Silnego z ojcem, spontanicznie i nagle, bo mi powrotną drogę ewakuacji zasypał śnieg.
I ściął lód.
- Jedno dziecko – z satysfakcją podkreślił Współautor – jest kompletnie nieodczuwalne.]
O czym się człowiek rzecz jasna dowiaduje poniewczasie.
… więc mnie zmyliła Erna, że sobie świetnie radzi na białej szkole, organizacyjnie, logistycznie, psychologicznie i w zakresie odżywiania.
A rósł jej tam gul samotności i wyobcowania.
Czego oczywiście nie widać na zdjęciach grupowych i indywidualnych, oj tam, oj tam, po co być przesadnie skrupulatną.
Na moich zdjęciach z tego czasu – o ile robiono by takie – widać byłoby kobietę skupioną na tym albo na tamtym, na znacznie mniejszej liczbie absorbujących zajęć, niż normalnie.
Funkcji mentalnego stand by niestety nie chwytają zdjęcia, więc nikt by nie odnotował żadnej komiksowej chmurki znad mojej zafrasowanej głowy z permanentnie mnie nurtującym pytaniem, czy się rozchorują, oba nielaty, dopiero w domu czy jeszcze w czasie wyjazdu. Komu wyjdzie pokrzywka, kogo skręcą wymioty. Komu komu gorączka, kogo dotknie jeszcze jakiś inny przypadek. Wszystko zdalnie.
Zresztą, prosz, W OGÓLE się nie denerwuję (dzwoni pani nauczycielka), że rzyga ten czy tamta. Trzysta kilometrów ode mnie o 21:12.
I voilà, WCALE mi to nie psuje nastroju, nieodwracalnie, że (dzwoni pani nauczycielka) na dziecku po drugiej stronie kraju wyszła swędząca wysypka, dziecko jęczy, ja – w Gdańsku, dziecko – Kraków.
W ogóle nie widać na żadnych zdjęciach, żebym się przez pięć dni białej szkoły przesadnie stresowała.
Trzymałam kamienną twarz.
Ale zdjęcia, których nie ma - kłamią.
- Pewnie, że możesz. Kocham cię. Pa.
- Pa, mamo – odpowiadała Erna i – jak mniemam – w podskokach gnała do swoich zajęć.
A ja do swoich.
I w z pozoru głównym wątku narracji głównie ogarniałam pracę.
Telefony na lewo,
korespondencja centralnie.
Zadania pilne – na przedwczoraj.
Te nie cierpiące zwłoki będą gotowe, prosz pani, prosz pana na ubiegłą sobotę rano.
SZÓSTĄ rano. Wstrząśniętą, nie zmieszaną.
Więc z pozoru w spokoju zarządzałam zawodowym pożarem, niespodzianie matka-jednego-dziecka
z niedzieli na poniedziałek.
[- Jedno dziecko? – westchnął z emfazą w słuchawkę Ojciec Dzieciom – JEDNO DZIECKO? A co to za kłopot?
Jechałam przez pola i lasy do domu, do domu, patataj i go zapytałam w telefon (tzn. w słuchawkę systemu głośnomówiącego, cha) jak im było poprzedniego wieczoru i tego ranka, kiedy ich porzuciłam, Silnego z ojcem, spontanicznie i nagle, bo mi powrotną drogę ewakuacji zasypał śnieg.
I ściął lód.
- Jedno dziecko – z satysfakcją podkreślił Współautor – jest kompletnie nieodczuwalne.]
O czym się człowiek rzecz jasna dowiaduje poniewczasie.
… więc mnie zmyliła Erna, że sobie świetnie radzi na białej szkole, organizacyjnie, logistycznie, psychologicznie i w zakresie odżywiania.
A rósł jej tam gul samotności i wyobcowania.
Czego oczywiście nie widać na zdjęciach grupowych i indywidualnych, oj tam, oj tam, po co być przesadnie skrupulatną.
Na moich zdjęciach z tego czasu – o ile robiono by takie – widać byłoby kobietę skupioną na tym albo na tamtym, na znacznie mniejszej liczbie absorbujących zajęć, niż normalnie.
Funkcji mentalnego stand by niestety nie chwytają zdjęcia, więc nikt by nie odnotował żadnej komiksowej chmurki znad mojej zafrasowanej głowy z permanentnie mnie nurtującym pytaniem, czy się rozchorują, oba nielaty, dopiero w domu czy jeszcze w czasie wyjazdu. Komu wyjdzie pokrzywka, kogo skręcą wymioty. Komu komu gorączka, kogo dotknie jeszcze jakiś inny przypadek. Wszystko zdalnie.
Zresztą, prosz, W OGÓLE się nie denerwuję (dzwoni pani nauczycielka), że rzyga ten czy tamta. Trzysta kilometrów ode mnie o 21:12.
I voilà, WCALE mi to nie psuje nastroju, nieodwracalnie, że (dzwoni pani nauczycielka) na dziecku po drugiej stronie kraju wyszła swędząca wysypka, dziecko jęczy, ja – w Gdańsku, dziecko – Kraków.
W ogóle nie widać na żadnych zdjęciach, żebym się przez pięć dni białej szkoły przesadnie stresowała.
Trzymałam kamienną twarz.
Ale zdjęcia, których nie ma - kłamią.
***
Tymczasem mój retro-wózek rosemary znalazł operatorkę, jak widać. Takie cuda tylko w Internetach.
I byłoby ok, gdyby nie absolutnie chybiona stylizacja. Mayday!, źle ubrana bruneta mi podprowadza okładkę!
… okładkę książki, która póki co dość opornie się rozprowadza, trwają zawirowania organizacyjne w Wydawnictwie (nadal moim ulubionym, przynajmniej jeżeli chodzi o kadry), więc wersja papierowa jest na razie wyłącznie w ofercie Weltbilda.
Ale się pojawia światło w tunelu, że będzie jeszcze tu i tam, dam znać.
Pięknie. I wcale mnie już nie dziwi, że pierwsza twoja myśl o lektorce Projektu była - daje radę. Rzeczywiście, jeżeli więcej jest takich: "I w z pozoru głównym wątku narracji głównie ogarniałam", to doprawdy trzeba być mistrzem słowa aby ten koszmarny zbitek wyartykułować.
OdpowiedzUsuńA o książkę się nie martw, zapowiadali, że do czerwca wszystko sprzedadzą, więc pewnie sprzedadzą i wózek.
Mi
wiem... rozumiem... bo zawsze się bałam, że zadzwoni, będzie udawał dzielnego, a ja się dam nabrać... na szczęście szczerze wył w słuchawkę... a ja zaraz potem w poduszkę albo w stos faktur na biurku... a teraz jest dorosły i ja już nie muszę udawać dzielnej... dzisiaj wyjeżdża na kolejne kilka miesięcy... a ja szczerze wyję...
OdpowiedzUsuńa z telefonów Pań to najbardziej lubiłam "tylko niech się pani nie denerwuje, mamy tu z jasiem drobny problem... tylko, proszę spokojnie..."... po trzecim "spokojnie" na ogół siedziałam już spakowana w samochodzie...
=> jula bi: o tak "tylko się proszę nie denerwować" jest najlepsze.
Usuńtrzymam kciuki za nie-wycie!
Fajny blog :) Uwielbiam dialogi :)
OdpowiedzUsuń=> Petroff: wow
Usuńw zeszłym roku zrobiłam/wyrezyserowałam monodram "Laleczka" na podstawie Dzidzi S. Chutnik, którego podstawowym rekwizytem jest taki właśnie wózek tylko trochę bardziej styrany! znaczy stylowy! No czeeekamm, czeeeekam bardzo! pogoń, pejczykiem, pałką czym się da, boż ile można czekać??
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i powiem jeszcze zupełnie poważnie, że ja będąc z drugiej strony barykady, bym nie wysłała mojego dziecka absolutnie nigdzie do dwudziestego roku życia.
=> teatralna: więc ta ksywka nie jest przypadkowa?
Usuńa że do dwudziestego? no wiesz.
ŻE TAK POWIEM :))))
:-) Jako wielomatka - dla oszczędności czasu - obdzwoniłam wczoraj Empiki i niestety też musiałam zamówić zamiast trzymać w dłoni w dniu ukazania się. Tak więc przede mną jeszcze kilka dni ciekawości ;-))
OdpowiedzUsuń=> broszki: ma być w empiku jakoś zaraz
Usuńa mnie zdecydowanie Weltbild odmawia posłuszeństwa i jak juz dochodze do zalogowania kompletnego wyrzuca : 'strona o podanym przez Ciebie adresie nie istnieje'. nie mogę nabyć więc czekam na wieści o tu i tam.
OdpowiedzUsuń=> koliber: ten sklep jest krnąbrny. i lubi zerować zakupy w trakcie.
UsuńA jak otrzymać dedeykację w książce?:-)
OdpowiedzUsuń=> Aga: jeżeliś z Poznania lub okolic, to damy radę :)
UsuńZ okolic, to czekam cierpliwie i zdrowia życzę:-)
Usuńtez chce dedykacje i jestem z Poznania ;)plisss
UsuńEee tam to nie ten sam wózek, już pięciolatek poda 4 różnice...
OdpowiedzUsuń=> Izabelka: jutro przetestuję trzylatka :)
UsuńWózkiem z okładki woziła też Tilda Swinton wiadomego Kevina. Oglądałam niedawno, mam screeny, służę "dowodami".
OdpowiedzUsuń=> Aleksandra: ależ poproszę! bardzo! nie mogę tego wyguglać, a z chęcią wezmę do podręcznego katalogu wózków rosemary :))))))))
UsuńGranatowy wózek na okładce jest częstszy, niż myślisz, jak oko się uczuli to wszędzie są, patrz: http://merlin.pl/Pierwsza-osoba-liczby-mnogiej_Agnieszka-Topornicka/browse/product/1,637380.html
OdpowiedzUsuńa książka z 2009 roku. Ale Twoja okładka najładniejsza!
=> Beem: !!!
UsuńMerlin reklamuje TEN wózek obok MOJEGO wózka, ale jaja :)
a mnie jakoś tak ciepło na sercu.... miło i dumnie, za każdym razem, kiedy widzę recenzje albo zapowiedzi Twojej niepowieści. tak, jakby ktoś mi bliski i znajomy odniósł sukces. bo tak chyba jest. kupię i przeczytam na pewno. pozdrawiam Cię ciepło, Zimno:). współodczuwając.
OdpowiedzUsuńłolka
p.s. tak. to na pewno jest duma:) jestem z Ciebie dumna:)
=> łolka: ale ładnie to napisałaś!
Usuńdzięki!
całus :*