Noga nadal w roli głównej, noga-primabalerina, o buacha cha, a jakże.
Bezustanny ćmiący ból torpeduje pomysł, żeby się natychmiast wylogować z tematu
noga na rzecz ciekawszych tematów,
chociaż pisząc tu o „bólu” mam w tle głowy moją Dzielną Kumę i się zaraz mityguję,
żeby nie przeszarżować w użalaniu. Zachowajmy proporcje. Z rwącą kostką da się
ujechać, chociaż na razie nie da się jechać, acz mam na uwadze, że jeszcze dwa
dni temu żałośnie podrygiwałam o kulach, a teraz chodzę - w ortezie - i to
całkiem zgrabnie – tydzień po wypadku. Tak czy inaczej, zdarzenie było z
rodzaju tych, które ścierają z własną cielesnością i nie są to miłe starcia.
Gnasz, gnasz, byle szybciej, byle prędzej w dół schodów i na parking i byle
szybciej do domu, bo się spotkanie opóźniło o trzy godziny i zrujnowało popołudniowe
plany i jeszcze sto pięćdziesiąt kilometrów do przejechania i masz telefon w
ręce, bo dziesięć-smesięć zaległych połączeń do wykonania, a na ramieniu
laptop, a na drugim torebusia i co ja jeszcze muszę kupić do obiadu i na jutrzejsze
śniadanie i tak dalej, dalej, a tu nagle bam.
Bam i ci migoczą gwiazdy, jak z kreskówek przed oczami, elipsoidalny taniec w
głowie iskrzących się kawałków i już wiesz, bo ci się jarzy w mózgu lampka, że
się zepsułaś, że się poszarpałaś i tu i tam i że chociaż sekundę wcześniej
byłaś całkiem fit, to już nie ma tego stanu.
Fuj. Worek kości obciągniętych skórą, konstrukcja na tyle delikatna, że się
może rozsypać przy byle gwałtowniejszym starciu.
Nie lubię świadomości kruchości tego, z czego się składam.
I fatalnie jest czuć się na tyle bezradną, że problemem jest umycie głowy albo
zrobienie sobie kanapki.
Z nogą po kolano w gipsie miałam doprawdy używanie.
Jak zrobić pranie z nogą w gipsie do kolana.
Jak z rozwalonym stawem szybko! posadzić
na nocnik trzylatka.
Niedasię.
Ale przeszło i znowu jest (prawie) fajnie i jakże doceniam, że po schodach
wchodzę kuśtyk-kuśtyk, a nie się wciągam siłą słabo umięśnionych ramion.
Jestem kwintesencją doceniania.
Po prostu definicją wdzięczności, że składam się z wszystkich kończyn i
organów.
I to jest do szpiku poważna konstatacja, chociaż w moich rozważaniach „noga a
mizeria bytowania” jestem pewnie równie wiarygodna jak ktoś, kto wjechał na
Gubałówkę kolejką PKL, a teraz się zabiera do pisania poradnika dla wspinaczy w
Himalajach.
Tak czy inaczej, nagła konfrontacja ze słabością własnej powłoki, nawet, jeżeli
ta konfrontacja trwała tylko tydzień i z grubsza polegała na wyłączeniu funkcji
„poruszam się”, więc taka konfrontacja z własną niemocą to jest mocne
doświadczenie, z gatunku tych, które zadają kłam teoriom typu „twój los w
twoich rękach” i tak dalej.
Twój los w twoich rękach, dopóki jakiś drobiazg cię nie wypluje na out.
racja, cholerna zresztą a im dalej tym boleśniej odczuwalna. W 2009 wypadek unieruchomił mnie na pięć miesięcy. To była trauma. Miał jednak i dobre strony, okazało się, że świat nie uległ gwałtownemu zawaleniu po moim wyautowaniu Przykre? nie! raczej dające do myślenia i pomocne w zwolnieniu i delektowaniu niemalże każdej sekwencji życiowej)))))
OdpowiedzUsuńzdrowiej i nie szarżuj i nie wściekaj się, takie momenty też czegoś uczą.
ściskam
=> teatralna: ale ciekawa jest, przyznasz, konstatacja, że świat doskonale sobie bez nas radzi.
UsuńWspaniale się to czyta. Współczuje gipsiora, tym bardziej latem. Odropieństwo! A blog rewelacyjny!
Usuńw takich momentach, własnie na to liczę :o) a właściwie najbardziej liczę na męża ;p
Usuń=> turysta: merci.
Usuń=> Poranna: dobra żona
na od męża pomocach skupiona?
mnie moja zlamana w styczniu reka powiedziala mniej wiecej to samo co teatralnej wypadek. wszystko jest po cos. troche zwolnilam (jesli na poludniu da sie zwolnic jeszcze bardziej hahaha).
Usuńswiat radzi sobie bez nas doskonale (niestety?/stety?). moj Mlodszy nie potrafi sie pogodzic z tym, ze: kiedys go nie bedzie, ze umrze, a swiat bedzie dalej i inni ludzie i sprawy, ale on juz nie. pamietam, ze tez sie nad tym zastanawialam. tez mi to nie dawalo spokoju i absolutnie nie miescilo sie w glowie. i tez w wieku ok. 5-6 lat.
Ukochy ukochy! Szukam mazaków, żeby ci się w końcu wpisać. Ale Wiewiór zjadł ten ostatni, czerwony.
OdpowiedzUsuńBebe, niech Wiewior nie je mazakow! Salatki z kartofla podeslac?
Usuń=> bebeluszek: nadstawiam się.
Usuń=> Kaczka: TU ŚLIJ! TU ŚLIJ! może być z kartofla,może być z cebuli, byle nie z nerki i byle nie z płucka.
adres zdaje się znasz :))))))))
Lata świetlne temu bloger z Czarnolasu o nicku Jan Kocha Noski pisał:
OdpowiedzUsuńSzlachetne zdrowie,
Nikt się nie dowie,
Jako smakujesz,
Aż się zepsujesz.
Tam człowiek prawie
Widzi na jawie
I sam to powie,
Że nic nad zdrowie
Ani lepszego,
Ani droższego;
Bo dobre mienie,
Perły, kamienie,
Także wiek młody
I dar urody,
Miejsca wysokie
Władze szerokie
Dobre są, ale —
Gdy zdrowie w cale.
Gdzie niemasz siły,
I świat niemiły.
Klejnocie drogi,
Mój dom ubogi,
Oddany tobie,
Ulubuj sobie!
Warto czasem czytać stare blogi bo okazują się czasami bardzo aktualne ;)
=> Maryjan: a na jakiej platformie bloguje blogier ten, bo mi gugiel nie podaje?
Usuńw pyte ma fraze.
Ale co tu porównywać - marne kilkanaście wersów. Mic_Kie-Wicz_com.blog jeszcze gorzej wypada - zaledwie dwa wersy między Litwą a pięknością. Nie to co zimno - trzy blotki, bloty wręcz, o schodach, stawach, granicach, ulotnościach, praniach i nocnikach. To jest literamania - dużo i jasno. Noski wspomina o miejscach wysokich, a nie wiemy nawet czy to schody były i czy miał torebusie. I laptop. No i nic nie mówi, że trzeba uważać i jak z niego czerpać mają mądrość dzisiejsze internice? Zimno przynajmniej trzy razy to mówi w wielu wyrazach, chociaż się fotograficznie wystawia w wysokich obcasikach na plaży. No, ale tu ryzyka nie ma - najwyżej się obcasik w piachu obskrobie conieco.
UsuńJan Kocha Nioski
OdpowiedzUsuńKury Nioski.
Zdrowiej, o Kuro Domowa (chwilowo)
;)
y.: poezja wyborowa.
Usuńowa
owa
;)