[w odpowiedzi na komentarze do notki 2.266]
Nie
rób tyle, nie prasuj, nie wycieraj podłogi!
Kiedy piszę tutaj o zmęczeniu, ten rodzaj
odzewu się pojawia niezawodnie.
Weź
pomoc domową, kup pizzę w mrożonce, od lepkich blatów się nikt z domowników nie
przekręci na lepszą stronę.
Zrób to, tego nie rób. Tak to rób, w ten
sposób, jak ci mówię. Ale tamtego nie rusz!
Fakt, kobiety to istoty ze swej istoty bezwolne
- nawet w oczach innych kobiet. Lepiej je prowadzić po sznurku przez życie. Za
rączkę. Bo inaczej się same wpychają w kłopoty.
---------------------------------------------------
Drogie Komentatorki, nie zrozumcie mnie
źle, wiem, że pisząc o nieprasowaniu, brudzie i o generalnym luzie w
gospodarstwie domowym nie miałyście złych intencji, wiem to i doceniam
słowa otuchy. Chociaż oczywiście najbliższe mi są te komentarze, w których się
po prostu dzielicie doświadczeniem zmęczenia – stanem który jest, trwa i na
który nie ma pigułki.
Siostry!
---------------------------------------------------
Zmęczenie, które tu wylewam raz po raz od lat
nie wynika z tego, że co wieczór po dwudziestej drugiej i kiedy nielaty śpią
przecieram na mokro wszystkie podłogi.
I że raz w tygodniu myję czternaście domowych
okien.
Mówiąc szczerze nigdy nie przecieram
podłóg, ani nie myję okien.
Ale, myślę sobie, nawet, gdybym je
przecierała i myła i tarła w każdy wtorek szczotą bramę garażową i tak dalej,
aż do zdarcia paznokci, to to w ogóle nie jest powód do zmasowanej ofensywy pod
hasłem, że mycie podłóg, okien tudzież bram garażowych jest głupie. I że prasowanie
śmierdzi, że tylko frajerki gotują co dzień, co tydzień, dwa razy w miesiącu
obiad.
To nie tak.
Codzienność nie jest głupia, bez sensu i
do outsourcingu w całości.
Efekt codziennych, drobnych czynności jest
nietrwały (też mnie to boli ;))) ), ale ktoś te działania musi odbębnić (choćby
odpłatna pomoc domowa), bo większość z nas nie znajduje przyjemności w stałym
mieszkaniu w chaosie i w brudzie. I w żywieniu się pizzą z mrożonki.
Negowaniem istotności, ciężaru i wartości
prac domowych, więcej - ich – no, kurcze! – pewnej doniosłości, wbijamy sobie
samobója. Bo jeżeli to, co się robi w domu jest nic nie warte i do
zignorowania, to ta, która nie wychodzi co rano do pracy, ale zostaje z dziećmi
po prostu „siedzi” w domu, tak? I się nie przyczynia się do utrzymania rodziny?
Nie wnosi żadnego wkładu? Jej praca przez to, że nieodpłatna, nie ma żadnej
wymiernej ceny? Policzalnej?
Jest tylko głupią, niepotrzebną troską?
---------------------------------------------------
Jest jeszcze jeden aspekt porad
gospodarskich. Irrrytuje mnie on!
Otóż my, kobiety (uha, uha!) się czujemy podejrzanie
kompetentne w prywatnym życiu innych kobiet. Rzadko się któraś którejś wtrąca
do tego, co ta druga robi zawodowo (… za dużo siedzisz na fejsbuku!, podle
formatujesz w wordzie!, w ogóle nie czytasz orzecznictwa Trybunału
Sprawiedliwości!, albo z innej beczki: za długo zostajesz w robocie, za mało
cedujesz, dajesz sobie skakać po głowie, powinnaś zatrudnić z trzy osoby do
zespołu!).
Natomiast prywatne życie tej drugiej –
hulaj dusza.
Za ciepło ubrałaś dziecko. Za przewiewnie,
jest mróz! Załóż jej czapkę. Zdejmij tę czapkę! Włożyłaś mu rajstopy pod
spodnie?
Nie karmisz piersią? Wciąż karmisz
piersią? A twoje już chodzi? Moje chodziło w ósmym miesiącu.
Prasujesz pościel? Nie prasujesz pościeli?
Ile razy zmieniasz pościel, bo ja raz w tygodniu.
Dajmy sobie nawzajem odetchnąć, dajmy żyć
koleżankom z tej samej piaskownicy, z korytarza w szatni w przedszkolu, bez
pouczania tonem nie znoszącym sprzeciwu w kwestii żywienia dzieci, odpytywania z
angielskich słówek przed kartkówką, tudzież priorytetów życiowych. Która z nas
zna na wylot życie tej, której „doradza” z taką życzliwością?
[Jasne, myślę tu o sobie
w kontekście komentarzy.
Ktoś lubi się nie
zarzynać, kogoś innego relaksuje metafizyczna powtarzalność gestów w akcie
mycia podłogi. Chyba miło by było to uszanować?]
---------------------------------------------------
A poza wszystkim – tym, co mnie naprawdę męczy
nie jest żelazko, ani tym bardziej chochla, ale permanentna konieczność ciągnięcia
wielu wątków.
I nie dania ciała w żadnym.
Partycja twardego dysku w głowie na wiele
cząstek.
Stała uwaga w tym, co zawodowe, w tym, co
dotyczy mnie i tym, co się wiąże z każdym nielatem z osobna, w kwestiach
zaopatrzenia lodówki, ochrony zdrowia i zakupu prezentu na kinderbal w sobotę.
I bezustanny dopływ nowych danych do
przerobu.
I stale napięta uwaga, żeby nie zawalić terminów, nie pomylić faktów i
dat, być ustawicznie na bieżąco.
[Dzisiaj wypełniłam – i złożyłam
- oświadczenia podatkowe z datą z lutego 2014. Ciągnę się w permanentnym ogonie].
W kwestii zawodowej – we własnej firmie
nie ma „chorobowych”. Ani „opieki nad dzieckiem”. I nie tyle nawet w wymiarze
formalno-prawnym, ile w sensie to be or
not.
W kwestii macierzyńskiej – myślę, że wielomatki w dużej mierze dzielą to
doświadczenie – liczba dzieci robi różnicę obciążeniową (finansów też, ale i
parametrów percepcji rodziców, ich zdolności poznawczo-systematyzujących).
Troje dzieci to trzy osobno płynące
fabuły, które trzeba śledzić równolegle i uważnie zapamiętywać szczegóły
(imiona kumpli, pasje, nazwy gier, ostatnio czytanych książek i z czego jest sprawdzian
w piątek).
Poza tym duża rodzina to milion interakcji
między nielatami na minutę, codziennie tysiąc pożarów do ugaszenia. Każde
dziecko ma własne radości i smutki. Bardzo osobne.
Jeżeli infekcja – to rozciągnięta na trzy
odrębne role. Trzy samoistne biegunki. Trzy katary, każdy najgorszy.
To oczywiście także trylion przyjemności –
bo jest prze-przyjemnie mieć kilka swoich klonów, z których każdy, furda z
logiką, jest różny. Fajnie mieć wielką gromadę, pożytków jest z tego co nie
miara, ale ja tu piszę o tym, co mnie uciska, a nie o deszczu różowych
serduszek.
Słowem – w zmęczeniu chodzi o całokształt,
a nie mycie albo o niemycie podłogi.
Na całokształt z kolei chyba nie ma
tabletek ani czopków (choć być może można wnioskować przeciwnie z treści
telewizyjnych bloków reklamowych).
[źródło: http://berthi.textile-collection.nl/2009/11/16/een-ouderwetse/ ]