Znacie to?
Prezerwatywa się zsuwa w trakcie
namiętnych wygibasów, albo ---
Odkładasz tabletki na miesiąc, żeby poczuć
przez chwilę własny cykl hormonalny, a on obiecuje, że będzie uważać, albo ---
On co prawda już odszedł, więc
antykoncepcja też poszła w odstawkę, ale wrócił na chwilę po książki, płyty, po
ubrania i został do śniadania, albo ---
Znacie to, prawda?
Rano po wewnętrznej stronie uda płynie
biała, gęsta strużka i myśli też płyną jak zwariowane.
W Poznaniu robi się dalej tak:
-----------------------------------------------------
Ale, ale, zanim tu opowiem o Poznaniu
wróćmy do początku tej brzydkiej bajki. Na początku jest ich dwoje – małżonków,
narzeczonych, kochanków. Jednak od teraz ona zostaje sama (nawet, kiedy on ją
wozi od Annasza do Kajfasza, siedzi z nią i trzyma ją za rękę na szpitalnych
korytarzach – ona jest sama).
-----------------------------------------------------
Lekarz pomocy doraźnej – bo się trafił akurat
weekend i dostępność publicznej służby zdrowia na poziomie dla zaawansowanych –
więc lekarz pomocy doraźnej ma na oko dwadzieścia parę lat, jest szczupły,
schludny, w obcisłym swetrze pod fartuchem z logo jakiegoś czempiona farmacji.
Siedzi za biurkiem i zapisuje tabele w formularzu.
- Proszę o receptę na antykoncepcję
postkoitalną – mówi pacjentka.
Przysiadła na brzegu krzesła z torbą
kurczowo ściśniętą na kolanach, dorosła, ale po pensjonarsku zawstydzona
wydukaną właśnie między liniami deklaracją, że się przed momentem zmysłowo tarzała w prześcieradłach.
Lekarz wolno podnosi wzrok znad
wypełnionych tabel. Chrząka. Zaschło mu w gardle.
- Słucham? – pyta z emfazą. – O co pani
prosi? – męski głos przechodzi w dyszkancik.
- O receptę – powtarza pacjentka, jej głos
też się zaciął – na-anty-koncepcję-post-koitalną. Potrzebuję recepty …
Powietrze tężeje od niewypowiedzianych
dogmatów. Biurko się zwęża i wyciąga w ambonę, zamiast żrącej woni eteru albo
zapachu szafki z lekami – olibanum.
- Nie wypisuję recept na leki
wczesnoporonne – recytuje zakładnik wyznaniowych aksjomatów w przebraniu
lekarza. – Proszę wyjść z gabinetu i poprosić kolejną osobę. Żegnam panią.
Ale …
Ale.
Ta scena mogła trwać. Mogło dojść do gwałtownej
wymiany zdań na temat publicznego charakteru placówki i braku możności odmowy
wypisania recepty na legalny środek leczniczy dopuszczony do obrotu w kraju.
Nie wczesnoporonny, a postkoitalny. Mogły popłynąć łzy i zaklęcia, mogło dojść
do próby emocjonalnego szantażu.
To nigdy nie działa. Żadna metoda nie
łapie, pacjentka jedzie do szpitala.
- Potrzebuję receptę na antykoncepcję
postkoitalną – mówi kobieta i się przechyla przez wysoki blat szpitalnej
rejestracji.
Cztery albo pięć pielęgniarek okupuje
niskie fotele w głębi kanciapy.
- Słucham? – mówi siedząca najbliżej.
Kobieta powtarza zdanie o recepcie jak
mantrę.
- Badanie jest odpłatne – pielęgniarka
siedząca najgłębiej wstaje i się chwyta pod boki gestem dojarki. Jest potężna i
groźna. Marszczy twarz. – Sto osiemdziesiąt złotych plus koszt badania krwi. I
trzeba czekać. Rodzące wchodzą najpierw.
- Ile? – cicho pyta kobieta. - Czekać?
- Ile wypadnie.
Kobieta wyciąga dwa stuzłotowe banknoty z
portfela, a później staje pod ścianą w szpitalnej poczekalni. Co prawda ma
ubezpieczenie zdrowotne i prawo do nieodpłatnych świadczeń w placówkach
publicznych, ale to prawo się tu na nic nie nada.
Jest także inna wersja. Kobieta nerwowo
stuka w menu telefonu i w listę kontaktów. Dzwoni do kilku koleżanek. Anka
obiecuje, że zadzwoni do Magdy. Jest niedziela rano, jedzą rodzinne śniadanie.
Magda po chwili oddzwania, że sama już co prawda nie wie, bo od kilku lat nie
potrzebowała, ale porozmawia z Dagmarą. Dagmara przesyła esemesem prywatny
numer do lekarza. Lekarz odbiera połączenie mimo niedzieli rano, podaje swój
domowy adres. Otwiera drzwi, kasuje dwieście złotych, podaje kobiecie płaskie
opakowanie.
To jest wyłącznie kwestia kilku stów, jak
zawsze w sprawach, które się wiążą z macicą, zapłodnieniem, rozmnażaniem homo
sapiens. Te sprawy, w których sumienia jednych płoną świątobliwym wzmożeniem, u
innych się załatwia od ręki, o ile się ma za co.
… o ile jest się z miasta i ma się do
dyspozycji wiele aptek. Bo nawet w dużym mieście niektóre apteki „takich rzeczy
nie sprzedają”. I nie, nie mogą sprowadzić na jutro na zamówienie. Nie było
pytania.
- Coś jeszcze podać? – pyta farmaceutka.
- Nie, nie, dziękuję. Z zestawu witamin
dla ciężarnych póki co nie skorzystam, pozwoli pani.
Pacjentka wychodzi z apteki i w gniewie
trzaska drzwiami.
-----------------------------------------------------
Nie organizuję Poznańskiej Grupy Wsparcia
dla tych, którym odmówiono antykoncepcji postkoitalnej. Te historie przychodzą
do mnie same, zastępami.
Boję się takiego świata i to boję się podwójnie
– dla siebie (ale ja sobie poradzę) i dla mojej córki, jej koleżanek …
-----------------------------------------------------
Oddajmy tymczasem głos lekarce z
publicznego szpitala (przeprowadziłam ten wywiad naprawdę, od miesięcy zbieram
materiały):
- Przychodzą prosto z klubu, pijane.
Awanturują się na korytarzu. Jakby nie mogły poczekać do rana. Trzeba się było
zabezpieczyć. A one się rżną, z kim popadnie. Same się proszą o takie sytuacje.
A ja tylko pytałam, dlaczego procedura w
publicznej placówce służby zdrowia nie może wyglądać tak, że kiedy pojawia się
dziewczyna w potrzebie, jest badana, a później dostaje receptę,
którą może zrealizować w przyszpitalnej aptece? To mogłoby trwać kwadrans.
- … człowiek na dyżurze nie odpocznie,
całą noc tu przyłażą. Nie zostawię porodu, żeby się zająć pijaną …
Żadna z dziewczyn, z tych, z którymi
rozmawiałam o postkoitalnej nie pognała do lekarza z klubu, żadna nie była
nietrzeźwa (a nawet jeżeli byłaby, to czy można ją traktować jak wyjętą spod
prawa?). Wszystkim się zdarzył wypadek z mężem albo ze stałym partnerem. W
większości mają już dzieci.
Znacie to?
Posłuchajcie, czy tak jest w porządku? Czy
tak nam odpowiada?
-----------------------------------------------------
Mnóstwo leków ma skutki uboczne, te na
nadciśnienie mają, te na problemy skórne i te, które są na choroby stawów.
Nawet leki przeciwbólowe, dostępne obok lizaków przy kasie w
supermarkecie mogą rozstroić to i tamto.
A kto słyszał, żeby lekarz ze względów moralnych
odmówił wypisania recepty pacjentowi z problemami z krążeniem? Albo temu, który
przyszedł obsypany jakimiś pryszczami? A przecież wysypka to drobny kłopot w
porównaniu osteoporozą, jaskrą albo zaćmą wywołaną sterydami.
Dzieci są szczęściem i błogosławieństwem,
ale w trzy godziny po stosunku o jakim dziecku rozmawiamy?
Więc niech się wreszcie o tym zacznie
mówić. Że dostępność pigułek postkoitalnych jest żadna – i to w dużych
miastach. I że wszystko wymaga kasy. Bo nawet w publicznym ośrodku zażądają niemałego
haraczu. A później będziesz krążyć po mapie w poszukiwaniu apteki, która to sprzedaje.
Znacie to?
W tej sytuacji puenta może być tylko taka,
jak ta Doroty Wellman, szeroko w ostatnich dniach omawiana i z lewa, i z pudelka i z prawa.