Urwaliśmy się z Ojcem Dzieciom na ekspresowe zakupy we dwoje.
Spożywcze. Dla nieobdarzonych gromadą nielatów dość to wątpliwa
rozrywka.
Radio w samochodzie włączyło się po uruchomieniu silnika. W
głośnikach jęknęło, zacharczało i po krótkim para-bada-bum jakiegoś muzycznego
kawałka częstotliwość ustaliła się na wywiadzie z Agnieszką Chylińską.
Prowadzący wygiął się we wdzięcznym wygibasie - zobaczyłam to oczyma duszy, bo świetnie
znam tę narrację – i kuląc się w słownych lansadach poleciał do Agnieszki przymilnym
tekstem „słuchaj, jak ty, matka trójki dzieci dajesz radę …” et caetera.
Jak dajesz radę spać, jeść, trawić, pogrzebać palcem w oku,
znaleźć czas na rozrywkę.
Stanęliśmy na sklepowym parkingu, ale nie chciało mi się wychodzić
na zewnątrz.
Jak dajesz radę – i niemal usłyszałam, jak Agnieszka Ch. się osuwa
z redakcyjnego krzesła.
To jest doprawdy znakomita kwestia. Jak dajesz radę. A jaką niby „matka
trójki dzieci” (matka jednego albo matka – powiedzmy – dziesięciu) ma
alternatywę? Nie spać? Nie trawić? Nigdy nie grzebać palcem w oku? Nie miewać
żadnych rozrywek?
Agnieszka Ch. westchnęła, zacharczała, splunęła i rzekła coś
mętnie o tantrycznej przyjemności płynącej z zakupów przez internet. Dzieci się
zajmują sobą przez trzy, cztery sekundy, a ona wtedy migusiem klika. W książkę,
w świnkę Peppę dla córki, w perfumy albo w luksusowe szpilki.
A później jeszcze dość długo i ładnie mówiła o godzinie dziennie,
którą miewa dla siebie, kiedy wszystkie dzieci już śpią. O czytaniu – w przerwie
między codziennym biegiem a snem - o słuchaniu muzyki i oglądaniu starych zdjęć
(… i co się z tej dziewczynki z fotografii zrobiło).
To takie moje i tak bardzo na tym blogu przewałkowane, że aż wstyd
pisać o tym jeszcze raz. Moja herstory z getta matek wielodzietnych – gonię, nie
nadążam, łapię chwile.
Opowiedziałam o tym jakiś czas temu Przemysławowi Wilczyńskiemu z „Tygodnika
Powszechnego”. Sążnisty artykuł się ukazał w minioną środę, a treść zajawki ze
stron „Tygodnika” nieco wykrzywia wymowę tekstu. Wbrew pozorom materiał nie
jest cały w opozycji do Magdaleny Środy, przeciwnie.
klik
Tymczasem, ludzie listy piszą. Napisała do mnie czytelniczka.
Witam,
bardzo zdziwiła mnie Pani
krytyka wywiadu z prof. Środą - absolutnie nie uważam, że to o czym ona pisze
jest utopijne - wszystko zależy od tego jak ktoś sobie poukłada i zorganizuje
życie i związek.
Prof. Środa też ma córkę --
sama chodziłam z nią do liceum.
Ja jeszcze nie mam dzieci, ale
studiuję obecnie zaocznie drugi kierunek i pracuję na cały etat + ciągle się
dokształcam sama, bo w mojej branży to absolutna konieczność. Ponieważ mam
teraz znacznie mniej czasu niż mój mąż, to on gotuje codziennie, odkurza mieszkanie
i myje podłogi, ja wrzucam i wieszam pranie i zmywam naczynia, każdy prasuje
dla siebie (muszę prasować, bo chodzę do pracy gdzie trzeba w miarę
porządnie wyglądać, a dla dzieci bym chyba nie prasowała - nikt mi nie prasował
jak byłam mała ubrań i nie ucierpiałam na tym w żaden sposób -- i tak ubrania
kończyły zazwyczaj wytarzane w ziemi i na szkolnych parkietach).
Myślę, że zdecyduję się kiedyś
na dzieci, bo z tego jak mój mąż dba teraz o mnie i o dom mogę wnioskować, że
będzie też ponosił uczciwie połowę obowiązków, gdy będziemy je mieć. Gdybym nie
była pewna pod tym względem kogoś z kim jestem, nie zdecydowałabym się na
dzieci z nim. Nawet jeżeli miałoby to oznaczać nie posiadanie ich wcale... na
pewno nie zdecydowałabym się na trójkę... wszystko jest kwestią priorytetów i
nie każdy w swojej sytuacji (którą zazwyczaj sam sobie poukładał i zbudował)
jest w stanie żyć w sposób opisywany przez prof. Środę, ale jest wiele takich
kobiet i to nie tylko wśród tych, które stać na sprzątaczkę (mnie nie stać);
sama znam takich kobiet masę, proszę mi wierzyć, to żadna utopia, to
codzienność wielu z nas.
Pozdrawiam,
XY
(tekst bez żadnej mojej redakcyjnej ingerencji)
No właśnie.
Drogie Czytelniczki, Drodzy Czytelnicy, ja nadaję z getta. Z
chaosu i nieprzewidywalności. I z jednej godziny urywanej między biegiem a
snem, bardzo przyjemnej. Uprasza się więc teoretyków o powściągliwość (swoją
drogą, mam szczególną sympatię dla pana, który podpisany jakimś imieniem i
nazwiskiem pod linkiem do tekstu „Feminizm” na profilu „Tygodnika Powszechnego”
wyartykułował opinię „No i nie ma co komentować, pani blogerka jest
po prostu niepozbieranym leniem.”). Hm.
… tymczasem gromadzę materiały do felietonu pod tytułem „wszelkie prace
domowe zrzuciłam na męża”.
No bo co, kurczeblade, do licha.