poniedziałek, 29 września 2014

2.252 [O Kopciuszku]


Zastanawiam się jak napisać - żeby nie było, że się nadęła paniusia - o tym, jak się w sobotę wdałam w ożywioną, choć moderowaną dyskusję o solidarności kobiet. Z Kazimierą Szczuką, Agnieszką Kozłowską-Rajewicz, z Dorotą Warakomską, z Olą Sołtysiak-Łuczak (poznanianki i poznaniacy, głosujcie na nią 16 listopada! ;) ), no i z Elżbietą Pawlak, wiceburmistrzynią Borku.

Może by Wam, dajmy na to, opowiedzieć nową bajkę Kazimiery Szczuki o Kopciuszku?
Bo to jest, widzicie, w sumie dość smutna historia o nieszczęśliwych kobietach, które się wtarabaniły na życiową drogę Kopciuszka. Na pierwszy ogień złośliwe siostry – co one w końcu za to mogły, że je od dziecka uczyli, że liczy się tylko gładkie lico, pełna pierś, lśniący włos? I że kobieca uroda, wdzięk i młodość to takie pole, na którym trzeba konkurować?
Albo macocha, ucieleśnienie złych cech, czarna strona matki?
Wiadomo, matka jest dobra, pogodna i wybaczająca, matka się nie drze, nie sypie grubym słowem, nie traci panowania. Matce nie wypada zabulgotać. Macosze – owszem. Macocha jest zresztą samym wrzaskiem, nienawiścią, niechęcią i chaosem. Jest ciemną stroną księżyca, a macoszyństwo - antytezą macierzyństwa. Jakie to niesprawiedliwe dla wszystkich macoszek. A najgorsze, że same sobie nawzajem tkamy ten zły los.
I gdyby nie wróżka, przytomna starucha z odruchem solidarności, fabuła „Kopciuszka” by się ostatecznie spruła.

No a groch z popiołem?
Z grochu będzie zupa, a popiołem się zasypie dziurę przed chałupą ;)

… i w tym miejscu interweniuje burmistrz miasta z widowni, że nie należy zasypywać dziur przed chatą popiołem, bo to nieeleganckie, nieekologiczne i co do zasady zabronione.

Zresztą, koleżanki, po co ten cały trud, skoro jedyną nagrodą w kopciuszkowych zawodach jest książę?
Ok. Ta konkluzja się wydaje jednak paskudnie seksistowska. Zamiast zatem epatować seksizmem, pozostańmy przy mocy.

Bo to był bardzo dobry kongres – Wielkopolska z wyobraźnią” w Borku Wielkopolskim.
Siła kobiet.

A 25 października się zanosi na edycję poznańską. Stay tuned.










sobota, 13 września 2014

2.251 [O ostrym dyscyplinowaniu]


Rozgarnęłam krzaki i – jasne!, Silny tam był. W przekrzywionej czapce z daszkiem, zdyszany, zaaferowany zabawą.
- Już przyszłaś? – jęknął. – Mama …
Si. Przyczłapałam tu na azymut, w szpilkach na ukos po placu zabaw. Przełajem przez chaszcze.
(„Chaszcze” są oczywiście pewną hiperbolą, Droga Szkoło, to jasne).
- Nie idę! – oznajmił Silny odwracając się.

Bawimy się w podchody każdego popołudnia, to jest one się bawią, nielaty, w zabawę na orientację „znajdź nas, jeżeli potrafisz” (a kiedy znalazłaś jednego, nie zgub go, zanim nie odszukasz pozostałych).
Fantastyczny ten wrzesień, mówiłam, że zamiast gnić w świetlicy przed ekranem nielaty znikają w podwórkowych okolicznościach przyrody. Naprawdę, świetnie się bawię przez dwadzieścia do trzydziestu minut każdego dnia. Słowo, hiperwentylacja.

- Ja panią znam! – mikry towarzysz Silnego wbił we mnie przybrudzony piachem palec.
- Tak - wydukałam - jestem mamą twojego kumpla, Silnego …
… i pierwszy raz w życiu cię widzę … Czyżbyśmy się wszakże już gdzieś, kiedyś spotkali, a ja o tym byłam zapomniałam?
Silny i Mikry wyglądali już na takich, co to poważnie trzymają sztamę.
- Nie. Ja czytam w pani myślach! - Mikry patrzył na mnie hipnotycznie. – Znam wszystkie pani myśli!
… grubo, jak na pięciolatka.
- … naprawdę, znam wszystkie pani myśli, widzę je! – ciągnął Mikry z dykcją i wymową wróżbity z płatnego kanału w tv.
- To pjawda, – Silny wypiął pierś – Mama. On ma supejmoce!
Wiem, kumplowi po prostu nie wypada być ot tak, zwyczajnym.
Przez kolejny kwadrans to rozluźnialiśmy (ja), to zaciskaliśmy (oni) kumpelski uścisk na pożegnanie.
Do jutra!
Pa pa.
No to lecimy.
Jestem najszczęśliwszą z matek, że przychówkowi jest dobrze w przybytku edukacji.
Uff.



… tymczasem w tle do pisania o rozbestwieniu moich małolatów włączyłam kawałek z „Dzień dobry TVN”.
Miewam mentalną czkawkę w trakcie składania wyrazów i ze strony głównej „Gazety” (na którą przeskoczyłam z Worda) pognałam na portal plotek po słowach kluczowych „Rusin o ostrym dyscyplinowaniu dzieciOstre-dyscyplinowanie-dzieci mnie za każdym razem nieodwołanie podpala.

- Ten model – rzecze Rusin w DDTVN i się uśmiecha tak, jakby wiedziała, że my wiemy, że przecież nie o sobie gada - wymaga niezwykle dużo poświęcenia ze strony rodziców, - tu wywrócenie oczami - bo trzeba dziecko cały czas pilnować!
I nie chce mi się tego słuchać dalej.
NIEZWYKLE-DUŻO-POŚWIĘCENIA.
(kapitaliki i bold od redakcji, bo w tekście się nie da inaczej ująć intonacji.)
... niezwykle dużo unikatowego czasu spędzonego w korkach i na przypilnowywaniu.
Chodzi pani o hodowlę stosownie wytresowanego egzemplarza gatunku homo sapiens?
Osobiście nie chciałabym mieć do czynienia z dyscypliną przez okrągłą dobę dzień w dzień.
A pani by chciała, pani K.R.?
Skąd pani wie, że dla młodocianych to optymalne?
Cóż, ja na przykład, ja jestem bardzo leniwą matką.
Odstawiam przychówek do szkoły rano i odbieram po południu.
O wiele później, niż odbiera swoje dzieci wiele mam.
Po szkole wracamy do domu i nie istnieje żaden grafik.
Wyjąwszy obiad, odrabianie lekcji i pałętanie się pod nogami.
Granicą mojego poświęcenia jest poświęcanie na zawód tego czasu, który mogłabym poświęcić na pilnowanie moich nielatów w czasie zajęć dodatkowych z chińskiego, z klarnetu, z tai-chi.
Śmieszne, bo mam jednocześnie przekonanie, że ten luźny czas po lekcjach, który nielaty trawią snując się po szkolnym podwórzu z kumplami jest dla nich ważniejszy od tai-chi.
W tak zwanych naszych czasach wisieliby na trzepaku.
Na mandaryński i kantoński przyjdzie jeszcze czas.

(Tak, tak, wiem, że oczywiście JESZCZE POŻAŁUJĘ tej nonszalancji.
Bo dzieci trzeba ostro dyscyplinować, żeby się rozwijały ;)))) )


Ucha cha.



__________________________________________________________


Piękny mamy tu lokalnie oldschool, prawda?
Foty z dzisiejszej wycieczki rowerami.







(Zdumiewa mnie wszechobecność chudych, smutnych małpek z przekrzywioną mordką.
Dlaczego? Gdzie, kto i jak?
I kto to kupuje? I jak się tym kupiwszy, bawi?)




piątek, 5 września 2014

2.250 [O plaży, wrześniu i skręcie]


Na zdjęciu, które ściągnęłam kiedyś z pewnego francuskojęzycznego serwisu czwórka wygiętych smutkiem dzieci stoi w nierównym rzędzie, jak na ścięcie pod bramą garażu, z nosami na kwintę, z tornistrami, z workami na wf. Ani chybi zaraz wyjazd.
Szereg skazańców otwiera (albo zamyka) ich matka, wniebowzięta w podskoku, promienna brunetka. Enfin la rentrée! – rzecze podpis (nadpis …), czyli: nareszcie pierwszy września!

[Tu jest to zdjęcie. Nie mam żadnych podstaw, żeby je rozpowszechniać, a zatem ciii …] 



Tak, też mam syndrom wrześniowego wniebowzięcia, a w tym roku, z wielu przyczyn, w niespotykanym dotąd natężeniu. Nareszcie znowu jest porządek od drugiego września, Ordnung i plan dnia. Harmonogram.
Czuję namacalną ulgę, że placówka przejęła na kilka godzin czynności opiekuńczo-edukacyjne, co prawda znowu nie dosypiam, ale furda ze snem. Pobudka, śniadanie, wyjazd, dowóz, cmok!, praca. Jaka to ulga nie musieć już sztukować opieki dla nielatów, jak przez kolejne dni wakacji. Babcia, opiekunka, dziś was upchniemy pod biurkiem, całą trójkę, klienci raczej nie zauważą, że ktoś tam jest. ALE BĄDŹCIE CICHO.
Jaka to ulga, kiedy już nikogo nie trzeba upychać od drugiego września wie tylko ta/ten, która/y to ćwiczył(…a).

I jak miło, że magicznym wrześniowym zrządzeniem losu nagłej atrofii uległo deprymujące rozprężenie. Żaden rozbawiony nielat nie da się zapędzić w wakacje do pościeli zanim nie zapadnie zmrok. Bo to-śmo-owo. A w tym tygodniu niektórzy zasypiali ukradkiem na kanapie już w czasie „Dziennika”, nie doczekawszy swojej kolei do kąpieli.

Lubię zdrowe, szkolne zmęczenie. Nie da się go żadną miarą osiągnąć w wakacje, na efekt, który ścina z nóg się składa ranne niedospanie, radość (że wokół koleżanki i koledzy!), stres, intelektualne pobudzenie i sama nie wiem, co jeszcze. Nie mam lepszego sprzymierzeńca w negocjacjach z nielatami, niż to zmęczenie.


… chociaż to oczywiście tylko jedna strona medalu.
Jest i rewers.


Na swoim fejsbukowym profilu A. zalinkowała kilka dni temu grafikę ze stron The New Yorkera. Na brzegu morza, po parasolem odpoczywa golas w brylach. Podniósł głowę znad książki (mam nadzieję …) i się gapi w stronę wschodniego brzegu plaży. Ejże! Kilku zażywnych robotników zwija tam właśnie wybrzeże, turla je jak dywan, plażę i bryzę w belę. Oraz przybrzeżną falę. Robota im idzie nieźle, wydmę też wrolowali, mchy, muchy, porosty i kępy traw.
Plaża zwinięta na koniec lata w skręta, cóż za odrażająca wizja.

Bo jest oczywiście też trochę tak we wrześniu, jakby mi ktoś ukradkiem zrolował plażę pod osłoną nocy, słońce, góry i zapach wakacji, i odstawił to do innej szerokości geograficznej. Obudziłam się któregoś ranka i zamiast pełnego nasłonecznienia wisi poranna mgiełka.
Bez lajka.




I w tym wszystkim mikrus Silny debiutujący jako uczeń. Moje ciu-ciu mleczne maleństwo z tornistrem …
Silny nadrabia miną i jest bardzo dzielny, nawet zadowolony ze stanu rzeczy i awansu w domowej hierarchii do kategorii, w której od lat są Nowy Człowiek i Erna, tyci pechowiec z rocznika 2009, żeby pójść do szkolnej zerówki musiał do niej pójść w wieku 5 lat, bo jestem wyznawczynią klasy zero.
Będzie, to oczywiste, git.
Zresztą, logistycznie idealnie jest mieć całą trójcę w jednym miejscu … 
Mam masę korków mniej w harmonogramie dziennym.





PS. Róg obfitości sprzed czterech lat jest jeszcze w mojej głowie całkiem świeży …
Ten sprzed sześciu zresztą też. Czas szaleje.