Nielichy flow.
Blogowanie bywa fajne.
--------------------------------------------------------------
… tymczasem, tymczasem – jest koniec sierpnia, więc czas adaptacji.
Mam tutaj, jak wiadomo, po swojej stronie kabla, dwoje absolwentów przedszkola. Absolwentka E. obstaje, że przedszkole było dla niej najszczęśliwszym okresem edukacji, sielanką, idyllą i arkadią. Absolwent N.C. utrzymuje natomiast, że porażka. Skończyli to samo przedszkole, tę samą grupę nawet.
Jest jasne, że każde z nich się ociera w swoich opiniach o przesadę.
I oto nadszedł czas, żeby ostatni z gromady wyrobił sobie własne zdanie na temat przybytku Pod Ślimakiem.
Mgliście założyłam, że nie będzie łatwo, bo Silny-Pierożek z Marmoladą jest pieszczoszkiem swojej opiekunki Ani, swojej mamci i tak dalej. Pieszczoszek, dzidziulek, słodziaczek. Puciu-puciu, nikt z nas jakoś nie marzy, żeby Silny ekspresowo dorastał, Silny dorasta mimochodem i raz po raz nas olśniewa, że ma już więcej, niż dwa lata.
Tak czy inaczej, któregoś dnia zaczęliśmy ostrożnie bronować grunt pod przedszkolne flance. Mistrzostwo osiągała Erna.
- A wiesz, co tam jest najfajniejsze? – pytała z emfazą. Erna ma specjalny, uroczysty głos na podniosłe okazje. – Sa-mo-cho-dzik! – odpowiedziała sobie Erna, nie czekając na reakcję brata. – Cały koszyk samochodzików! Aż się wysypują na podłogę …
Silny wydął wargi. Brum-brum. Jemu wystarcza własne, kulawe auto bez jednego kółka. Brum-brum.
- I wiesz, co jeszcze? – ciągnęła Erna w górnych rejestrach. – Zjeżdżalnie!
Silny łypnął na Ernę nieufnie.
- Ja nie chce zjeżdżalni mieć cały dzień na oku. – jęknął.
Brum brum.
- Silny, - zawołałam spod drzwi wejściowych. – wyjeżdżamy!
Silny opuścił smętne witki ramion (jedzie Rodziewiczówną, ale w istocie – tak to wyglądało).
- Nie chce iść do pedśloja, - popadł w melodramatyczny lament. – bo sie zmenciłem!
Nie-
fart.
Dotarliśmy do placówki w rytm przelotnych suplikacji, pojękiwań i błagań. Silny się utrzymywał w standardzie. Do momentu ostatecznego oderwania od matki. W trakcie odrywania też się trzymał, powiedzmy, w kanonach świeżego przedszkolaka, ale był to bardzo głośny i nader wstrząsający kanon. Dramat między szafką na ubrania, a drzwiami do sali.
Żadne mi się tak nie darło, mówiąc wprost. Tzn. Erna się wcale nie darła.
Umarłam na miejscu i się rozpadłam na kawałki, przeszłam zawał, napad szaleństwa i kolaps. Pożałowałam wszystkich przedszkolnych decyzji i zaczęłam rozważać ewentualność ich odwołania. Wtorek (pierwszy dzień w przedszko) i środa były koszmarne.
W środę rano Silny zapytał, czy idzie. Tak, odpowiedziałam.
- Aje mama, - Silny spojrzał na mnie z przyganą. – ja już biłem jeden jaz do pedszkoja!
Hm.
W czwartek rano usiadł na ławce w szatni.
- Mamo, - zapytał poważnie. – a jak bende płakać, to nie zostanę w pedszkoju?
Zostaniesz, rzekłam, tyle, że z płaczem. I zedrzesz sobie gardło.
Hm, podumał Silny i poszedł do sali z miną skazańca. Nawet nie jęknął, nie mruknął, od czwartku nie zapłakał.
- Patrz, mamo, - podsumował to Nowy Człowiek. – więc on jednak ma mózg.
Ba.
A akcja podrzucania do przedszkola (Anita – też mama debiutanta, sprzedaje mi swój patent: zamierzam wrzucić, jak granat – pisze Anita. I uciec, zanim nie wybuchnie. Płaczem.), więc akcja przedszkolnego po(d)rzucania mi jako żywo nasuwa asocjacje z szeroko i bujnie swego czasu komentowaną historią dziewczynki pozostawionej przez rodziców na lotnisku z uwagi na nieaktualny paszport. Całkiem przypadkiem to sobie niedawno wyguglałam, reportaż o mamie, która twierdzi, że jeszcze raz w tej sytuacji by się zachowała tak samo i głos rzecznika praw dziecka na temat owej pani, że rzeczona powinna jakoby zweryfikować swoje kompetencje rodzicielskie, bo ma je rażąco słabe.
I jest w tym reportażu fragment nagrania z lotniskowych kamer - rodzice zostawiają dziecko za kontuarem i odchodzą, zrozpaczona dziewczynka biegnie za rodzicami, hostessa ją odprowadza i tak dwa razy.
W ubiegłym tygodniu zrobiłam to samo.
Co prawda nikt mnie nie nagrał, nie puszcza tego po internetach i nie linczuje mnie, pisząc, że jestem koszmarna, ale i ja przecież zostawiłam wrzaskuna i nie zważając na nic, trzasnęłam za sobą drzwiami.
Ok., moje intencje i zamiary były z gruntu inne, niż tamtych państwa, przedszkole to zasadniczo nie jest jakaś trauma, więc szukanie pokrewieństw między adaptacją przedszkolaka, a porzuceniem dziecka i wyjazdem na wakacje jest pewną przesadą. Ok. Jest. Pewną. Ale o tyle uprawnioną przesadą, że i jedna, i druga sytuacja wiązała się z wyrządzeniem krzywdy nielatom.
Wychowując krzywdzimy – tak czy inaczej.
Co nie znaczy, że pochwalam zachowanie tamtej pani-miłośniczki Hellady. Nie. Byłam wręcz wzdłuż i wszerz zbulwersowana. Ale na swój temat też nie mam jakiegoś ekstatycznego zdania.
A tu jest tradycyjny fotoreportaż z pierwszego dnia.
Widać opadający entuzjazm Silnego, słabnące siły i pytanie „a po co ja tu?” w każdej Silno-tkance.
Ja wiem, że to tani sentymentalizm, ale i tak powiem, że jako żywo mam w pamięci obraz Erny w analogicznej sytuacji - płot i ogromny różowy plecak na chudych nóżkach...Ach, jak one rosną, te dzieci!
OdpowiedzUsuńno to się popisałam pamięcią :) (nie kliknęłam w 'tradycyjny' i nie zobaczyłam, że równo 100 notek temu to zdjęcie było przypomniane...)
UsuńPrzedszkole to nie jakaś trauma? To nieuzasadniony optymizm.
OdpowiedzUsuńI jednak, pani mecenas czy adwokat, na litość - w porównaniach nie stawiamy przecinka. Bardzo to razi, bardziej niż odkrywanie Ameryki co dnia, naprawdę.
były z gruntu inne, niż tamtych państwa
ma już więcej, niż dwa lata
To w końcu nie jest aż tak trudne, prawda? Nauczyła się pani zdanie zaczynać wielką literą, po latach blogaskowania co prawda, więc nie tracę nadziei, że i tę zasadę sobie pani z czasem przyswoi.
śliczne jest ostatnie zdjęcie. mój 5 latek też wczoraj pierwszy raz po wakacjach. za głowę się chwycił jak kumpli zobaczył. mało koziołka nie fiknął. dodam na marginesie, że po wakacjach zostały mu tylko podgryzione przez psa kroksy, bo sandały zostawił na basenie, a z pantofli wyrósł więc biegał po sali w skarpetkach. ale, ale, zaraz po przedszkolu uzupełniliśmy braki.
OdpowiedzUsuńa ja tam tej pięknej Heleny nie potępiam. dziecko dziadkom zostawiła. tyle, że paszporty wcześniej mogła sprawdzić niż na lotnisku.
Ostatnie zdjęcie - wyciskacz łez! Ale najważniejsze, że Silny jest także Dzielny i że pełen sukces :-)
OdpowiedzUsuńA mnie zawsze uczono - przecinek - że pisanie listów / produkowanie się w sposób anonimowy jest plamą na honorze człowieka dobrze wychowanego - przecinek - wykształconego i z klasą - kropka
OdpowiedzUsuńŻyczę Wam powodzenia! Mnie podobne przeżycia czekają za tydzień. Po raz pierwszy. Syn jeszcze chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, co się święci...
Rozumiem, że wyuczona koda Kowalska? :D
UsuńPozdrawiam,
Janka Kowalska
Ps. zimno, wywal te przecinki, bo wygląda jakbyś miała zadyszkę, a nie ortezę.
Janka Kowalska nieAnonimowa
Nie wiem, czy pisanie o anonimowości nie jest nietaktem wobec naszej uroczej blogodyni, która, jak to doskonale pamiętamy z poprzednich odcinków, tak bardzo rozpaczała, kiedy konkurs onetowy wyciągnął ją na jaw jako Małgorzatę eŁ. "myślę, że większość populacji nie jest zainteresowana tym, kim jestem" mówiło zimno w prasie i myślę, że samo też nie jest zainteresowane, kim my jesteśmy. Czy ogonem, czy początkiem.
UsuńNiemożliwe że Silny ma ponad dwa lata. Jak zaczęłam czytać Zimno to jeszcze bardzo go nie było!
OdpowiedzUsuńNC mistrzem komentarza!
Ja w tym roku mam najstarszą-absolwentkę przedszkola. Średni jęczy że nie chce zostać w przedszkolu bez siostry. Najmłodsza jeszcze za mała ale obawiam się że będzie z nią podobnie jak z Silnym- nosi ona ksywkę Cukiereczek i jest niemożebnym pieszczochem.
Ja mam w kwestii pani od lotniska jeden problem- jak odprowadzasz Silnego do przedszkola to on WIE że zostaje w przedszkolu bez mamy. a nie tłuczesz mu wcześniej do głowy że jedzie z mamą i tatą na super wakacje.
Ostatnią fotkę Silnego proponuje zatytułować: " No bo po co ja tu " bez przecinków ;)
OdpowiedzUsuń