Pozwoliłam sobie mieć radykalnie różne zdanie na temat akcji z krawężnikami, niż aktywistki Fundacji MaMa [a generalnie całym sercem wspieram ich działania], za co mnie zrugałyście w komentarzach, więc – pozwólcie – napiszę to jeszcze raz, chociaż co do zasady wolę, żeby tekst tłumaczył się sam, didaskalia świadczą o niejasności pierwotnego przekazu. Tym razem jednak powtórzę to samo innymi słowami, bo sprawa jest dość ważna.
Otóż i mnie dotyczą bariery architektoniczne, mam wręcz czelność zauważyć, że dotyczą mnie w jakiś sposób bardziej, niż dużej części z Was. Mam troje niewielkich dzieci a dysponuję jedynie dwiema rękami. Nie twierdzę, że jest zawsze łatwo gdzieś tam się wspiąć i coś tam ogarnąć, kiedy nielaty poruszają się po własnych trajektoriach po krzywym chodniku [mama! bam!], albo wymagają – jednocześnie! - fizycznego wsparcia we wchodzeniu, schodzeniu, przechodzeniu, samochód! uważaj!.
Tak, chodniki są nieprzyjazne. Tak, przejścia podziemne są nieprzyjazne. Nieprzyjazne są przychodnie lekarskie, sklepy i kawiarnie/restauracje, nie przeczę. Przy czym z pewnością są nieprzyjazne bardziej dla osób niepełnosprawnych ruchowo albo niewidomych, niż dla matek. Co więcej, my – pozwolę sobie na solidarnościowe plurale tantum – wyrośniemy z wózka i z trójki nieletnich poniżej ósmego roku życia. Niedogodności architektoniczne dotyczą matek przez chwilę. Inne uciążliwości dotyczą matek stale – różne odmiany dyskryminacji, w tym te na rynku pracy, uwarunkowania społeczne, mentalne, miejsca w żłobkach, przedszkolach, jak zorganizować czas ucznia podstawówki, który kończy lekcje o dwunastej, kiedy rodzice są w pracy, mogłabym ciągnąć tę listę. Że nie wspomnę o lękach różnej maści i codziennych troskach, których nie da się scedować na nikogo ani – niestety! - dać komuś do bezbolesnego rozwiązania.
Cóż, nie zawsze jest prosto i lekko być matką.
Tak więc rzekłam – jest wiele powodów, dla których ma uzasadnienie bunt matek. Sprowadzenie natomiast buntu do wysokiego krawężnika co prawda – przyznaję – chwytliwe i nadające się na sztandary, tym niemniej jest dla mnie – dopuszczam oczywiście inne zdania - dość infantylnym postawieniem problemu „zbuntowana matka”. To aż się prosi o odzew: zrobimy wam gładkie przejścia i się tym zatkajcie.
Dlatego byłam not attending.
Zresztą, w czasie, kiedy zorganizowano flash mob odbierałam dzieci z placówek – dwoje dzieci, z w dwóch różnych części miasta i gnałam zwolnić Panią Opiekunkę dziecka numer trzy, jak co dnia. O tej porze w dni powszednie praktykuję, że tak to ujmę bycie matką i nie mam czasu owijać misia w szalik.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że są matki, które mają czas i które mają determinację i którym generalnie się to podoba. Ok i fajnie. To jest właśnie przejaw swobód obywatelskich – że wszystkim nie musi się podobać to samo a wyrażenie odmiennego zdania nie świadczy o pogardzie, ani o ciasnym horyzoncie tylko – właśnie! – o innym zdaniu. W prawdziwym życiu – szczęśliwie i w przeciwieństwie do fejsbuka - jest więcej opcji niż „Ilikeit”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz