czwartek, 26 maja 2011

1.990

- Mama! Czemu tak długo jedziemy? – Erna się wierci na tylnym siedzeniu. – Spalę się za chwilę na kotleta!
Hm?
- Za długo jedziemy po pjostu! – irytuje się Erna, zgrzyta, niecierpliwie pociera dłonią o dłoń, pomstuje pod nosem i kwęka.
Pół dnia w korku, drugie pół dnia spędzam w biegu. Elektroniczna agenda w telefonie metalicznym brzdęknięciem przypomina raz po raz o upływających terminach.
Teraz wrzucam na tylne siedzenie kawałek jakiegoś batonika. Jedną gumę rozpuszczalną, później drugą. Trzecią. Podkręcam potencjometr, w kieszeni odtwarzacza laser smaga ulubioną płytę Erny. Z częściowym sukcesem neutralizuję źródło emisji świdrujących jęknięć.
I się zawieszam, jestem sprzęgłem, jestem kierownicą. Jestem pomstowaniem na remonty drogowe i na nieudolność innych użytkowników.
Znowu dojeżdżamy pod szkołę tuż przed jej zamknięciem.
- Nawet lubię, kiedy mnie tak późno odbieracie. – filozoficznie bąka Nowy Człowiek, kiedy wychodzimy już na ostatnią prostą – główną ulicą ze szkoły prosto na wschód, później skręcić.
Jesteśmy!
[Po drodze tylko dwa albo trzy niezbędne zakupy, to chwila.]



Silny nas wita machaniem, śmiechem, serią pełnych werwy mama!, gramoleniem się na siedzenie kierowcy przez uchyloną szybę w drzwiach. Ma po pełnej piaskownicy w każdym z bucików, jest wypaćkaną historią wszystkich tych przygód, których zaznał, kiedy mnie z nim nie było. Domaga się:
- JA!
Więc ustępuję mu miejsca.
Bhrrr! jedzie Silny, kręci kółkiem, chce przekładać biegi.
- Kojek na Niestachowskiej – mówi Erna. – Kojek na Niestachowskiej mówi Pawełek, kiedy się bawimy w ogjódku. Mama! Co to jest naniestachowskiej?
Dzieci inscenizują w przedszkolu zatory drogowe, jakież to urocze, ujmujące wręcz, Erno.
A korek na Niestachowskiej, ten wyjątkowo nas nie dotyka. Tłumaczę powoli i dobitnie topografię i lokalizację naszego domu oraz rodziny Pawełka.




-----------------------------------------------------------------


Dzisiejszy świąteczny „Bunt matek” ma dotyczyć barier architektonicznych [w Mieście Od Korka Na Niestachowskiej zapowiadają flash mob o 17:00, pod pręgierzem].
Jestem zdecydowanie sceptyczna i not attending.

Nie no, to doprawdy urocze sprowadzić techniczny problem z ogarnięciem macierzyństwa do wysokości krawężnika. Nie twierdzę, że wszystkie moje krawężniki zawsze były płaskie a schody ruchome. Twierdzę natomiast, że istotny problem [matki naprawdę mają się przeciwko czemu buntować. i to jak!] obraca się tym krawężnikiem w groteskę. Wózek bywa w użyciu przez półtora roku, do dwóch lat powiedzmy. Natomiast mentalne bariery różnego autoramentu [o nich jest w zajawce na końcu, ale tylko w odniesieniu do karmienia piersią] nie znikną – jak zniknie, kiedy dziecko wyjdzie z pieluch - problem z wjadę czy nie wjadę.
Jestem definicją buntu matek, bo macierzyństwo to ciężka, codzienna, całodobowa praca, harówa bez nadmiernych możliwości outsourcingu.
Mam natomiast problem, żeby się entuzjazmować flash mobem z motywem owijania misia/lalki w kawałek szalika, bo ta humoreska, ten żarcik jest z krainy działań niepoważnych, działań z bajkowej krainy zamieszkałej przez zabawki, niemowlęta i matki, z tej idyllicznej krainy macierzyństwa, w której mamusie spacerują po słonecznych parkach ze swoimi dziećmi i przesiadują w piaskownicy.
Więc to nie jest ironia. To jest z gruntu sauté. To jest wprost z placu zabaw pod pręgierz, z piaskiem butach, z liściem w warkoczyku. To jest za łatwe, zbyt dosłowne i wcale nie dalekowzroczne. To jest mówienie językiem „ja, matka, mam problem z kółkiem od wózka dziecięcego”. To jest dobrowolne ustawienie się w pozycji istoty o banalnych, błahych kłopotach a takie frasunki, wiadomo!, każdy silny i sprawny osobnik rozwiązuje w trymiga przy pomocy młota i kielni.

Natomiast macierzyństwo jest – wydaje mi się, acz może żyję w zamroczeniu – również po urlopie macierzyńskim. A jego ogarnięcie nie sprowadza się wyłącznie do sprawnego wejścia po schodach do kawiarni. I do zjechania z chodnika na ulicę.

Nieodparcie odnoszę wrażenie, że istotniejsza jest przestrzeń publiczna w głowach, w mentalności, w świadomości tak zwanej społecznej i jeżeli się spektakularnie i z przytupem buntować, to przeciwko obecnemu status quo matek w tych miejscach.


A przejścia, zjazdy, podjazdy – idealistycznie wolałabym, żeby się po prostu pojawiły, jako naturalny skutek uboczny cywilizacji, autostrad, kostki brukowej i orlików.





Tymczasem życzę Wam choćby jednej ładnej, oczyszczającej, magicznej chwili z okazji Święta, Siostry w Macierzyństwie!

A optymalnie życzę Wam mnóstwa takich chwil ;)))))))))








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz