monika mimo-za napisała pod poprzednią
notką:
"Wiele par przeżywa silne frustracje na tym polu.
Dołożyli starań, aby sprawiedliwie podzielić się zadaniami i dokładnie
zdefiniować zakres odpowiedziedzialności. A mimo to często jedno z partnerów -
najczęściej jest to kobieta - nie może wyzbyć się poczucia, że całkowita
odpowiedzialność spoczywa tylko po jednej stronie" - "Pomaga mi we
wszystkim, chodzi na wywiadówki do szkoły, zmienia pieluchy tak samo jak ja i
załatwia wiele spraw. Dlaczego więc ciągle czuję się jak samotnie wychowująca
matka?" (Jesper Juul "Twoja kompetentna rodzina", s. 95).
Tutaj chodzi o dwie sprawy - o odpowiedzialność (której nie da się podzielić) i o atmosferę (którą przy tej okazji się tworzy), grafik jest dopiero na trzecim miejscu.
"Czynności takie jak sprzątanie, mycie naczyń czy gotowanie zostały niestety zredukowane tylko do swojej praktycznej wartości. Ma to niedobre konsekwencje, ponieważ w ten sposób tracimy z oczu ich ważny aspekt, który polega na tym, że budują pewną atmosferę w domu. Dzisiaj pracują najczęściej oboje rodzice, a dzieci przebywają w różnych placówkach opiekuńczo - wychowawczych. W takich warunkach na prawdę trudno stworzyć w domu dobrą atmosferę. Właśnie dlatego ważne jest, aby tak zwane praktyczne czynności znalazły uznanie, bowiem przyczyniają się do tego, że w domu panuje określony nastrój - co jednak nie stanie się, jeśli będziemy traktować je tylko jak obowiązki? Chodzi o to, aby czynności wykonywane w domu były wykonywane w określonym duchu, z określonym nastawieniem." (s. 66)
Dla mnie to bardzo kobieca narracja:)
Tutaj chodzi o dwie sprawy - o odpowiedzialność (której nie da się podzielić) i o atmosferę (którą przy tej okazji się tworzy), grafik jest dopiero na trzecim miejscu.
"Czynności takie jak sprzątanie, mycie naczyń czy gotowanie zostały niestety zredukowane tylko do swojej praktycznej wartości. Ma to niedobre konsekwencje, ponieważ w ten sposób tracimy z oczu ich ważny aspekt, który polega na tym, że budują pewną atmosferę w domu. Dzisiaj pracują najczęściej oboje rodzice, a dzieci przebywają w różnych placówkach opiekuńczo - wychowawczych. W takich warunkach na prawdę trudno stworzyć w domu dobrą atmosferę. Właśnie dlatego ważne jest, aby tak zwane praktyczne czynności znalazły uznanie, bowiem przyczyniają się do tego, że w domu panuje określony nastrój - co jednak nie stanie się, jeśli będziemy traktować je tylko jak obowiązki? Chodzi o to, aby czynności wykonywane w domu były wykonywane w określonym duchu, z określonym nastawieniem." (s. 66)
Dla mnie to bardzo kobieca narracja:)
Co o tym sądzisz
Zimno? Co o tym sądzicie?
Sądzę, że okołonotkowa dyskusja poszła w
zaskakującym kierunku, ale - och, jak bardzo jestem, no cóż, po-iryto-wana, że zdania cytowane wyżej wyszły z klawiatury faceta i że jest w nich jakiś nieznośnie konserwatywny
przydech (wynikający być może z tłumaczenia), chciałabym mieć to samo z
pazurem, w furii, wykrzyczane z wściekłą miną przez babę w fartuchu (a pod
fartuchem garsonka, na nogach szpile).
Dobra, żartuję.
A poważnie, to bardzo do mnie mówi
zwerbalizowanie idei, że codzienne stukanie chochlą w gary po przyjściu z
przedszkola, szkoły no i z pracy ma sens. I ma sens, że się kolegialnie wiesza wypraną
bieliznę i w kilka osób szuka skarpet do pary, a później ktoś je skręca
nieporadnymi łapkami w fantazyjne węzły. A w tym czasie ktoś inny myje
naczynia.
I że w tych wszystkich równościowych
gadkach o docenieniu kobiecej perspektywy chodzi nie tyle o outsourcing prac
domowych na siły zewnętrzne (siły kobiece, oczywiście; wiecie jak lubię ten temat), więc nie tyle o scedowanie zadań, żeby zoptymalizować procedury
rodzinne, ale o dowartościowanie przestrzeni domowej.
I oczywiście nie wiem, jak to zrobić w
sensie społecznym, w wymiarze ewolucji w obyczajach o szerszym zasięgu, ale
chce mi się o tym pisać. Chcę wierzyć, że udomowienie, nadanie prywatności waloru
i rangi jest – uwaga, lecę w patos – drogą do lepszego: świata, życia, bla bla
bla i takie tam. No bo ileż można zwiększać PKB?
[Tu dygresja: w
okolicznościach nadciągającego długiego weekendu, kolejnego długiego w szeregu
długich, nie mogę nie napomknąć o moim ulubionym typie doniesienia prasowego na
sezon weekendowo-ogórkowy. Chodzi mi o paszkwiliki w klimacie „jak wiele
miliardów tracimy przez długie weekendy” i „ile cennych złotówek nam (komu, komu,
w istocie?) umyka” przez to, że społeczeństwo łazi, grilluje i pije piwo.
Współczuję wyznawcom tej
nieoświeconej, krwiożerczo-ekonomicznej myśli.
Ja się wolę trzymać
swojej – że doprawdy mnóstwo zyskuję snując się z moimi nielatami to tu, to tam w
wolne weekendy, zamiast pędzić. Czas ma wartość, a nie pie---]
Och, droga redakcjo, jak żyć w świecie
niewyhamowanego pędu?
Wyhamować, prawdopodobnie odpowiada
redakcja.
Zrobić obiad wieczorem i go zjeść z
rodziną.
I jeszcze koniecznie podpisać taką
intercyzę, że i on, i ona się zaangażują w robienie rodziny, relacji, więzi i
tej całej reszty z dnia na dzień, każdego dnia, dzień po dniu, a nie, że on przed
Wielkanocą ekspediuje dywany na trzepak. A ona ma ramiona do kolan i wory pod
oczyma.
Te wszystkie zdania mają uzasadniać,
dlaczego tak kurczowo się trzymam wykańczającego obyczaju codziennych wspólnych
obiadów. Zakupów, zmywania. Obyczajowego skansenu etnograficznego.
Na co Nowy Człowiek – uwaga, synu, teraz Cię
będę obgadywać – więc Nowy Człowiek nadciąga do stołu z chmurną miną. Już prawie
nastolatek, powoli wchodzi w konwencję. Nadciąga, łypie i rzecze:
- Ale do tego mięsa nie pasuje makaron!
I foch. Acz taki niekonieczny, bo przecież
głód go skręca.
Raz dwa trzy, wentylacja. Przedwczoraj
wentylowałam na porodówce, dziś wentyluję, bo adolescencja. Czas mi już dawno
przestał po prostu płynąć. Zapieprza.
Wracając do dojrzewania. Ktoś z Państwa
już przechodził? W sensie, że jako rodzic? I wie? Rzecz naprawdę mija?
Bo jakże rozkosznie jest pisać na blogasku
o swojej słodkiej dzidzi, która akurat gu-gu-ga. I puciatymi nóziami pierwsze
kroczki tini-tini. Ciu-ciu-ciu, dzidzia, dzidzia. Pierdzioch w pępek. A potem mijają
jakieś dwa tygodnie (czy trzy) i ta sama słodka dziumdzia strzela obrażoną minę i
hoduje pierwszego pryszcza. A ja, doskonale pamiętając WŁASNEGO pierwszego pryszcza
improwizuję w roli rodzicy młodzieńca.
W tym kontekście przychodzi czas na
dzisiejszą pomarańczową ramkę. W sumie optymistyczną.
[Joanna Drosio-Czaplińska
w rozmowie z dr. Konradem Piotrowskim „Alkohole i hormony”, Tygodnik
Polityka, numer 17/2014 z 21.04.2014]
Wiemy?
Ja się upieram przy myśli, że relację
buduje się przed wspólne śniadanie, obiad, spacer na lody ze spożywczego, czytanie,
porządki w pokoju.
Bycie.
Czy mam rację – zobaczy-się.
moje teatralne dzieci aktualnie są w wieku gimnazjalnym... HESSOSSS MATKI I OJCOWIE( z naciskiem na matki) JAK WY TO WYTRZYMUJECIE??!!!
OdpowiedzUsuńja bym zabiła sto razy. mówię im to co pięć minut, że pomniki spiżowe ich rodzicielom się stawiać powinno...
także wiesz Zimno, najfajniejsze jeszcze (cudzysłów!!!) przed Tobą )))) szykuj się! oraz nic i nikt nie zastąpi relacji, budowanych przez PO PROSTU BYCIE, najtrudniejsza rzecz na świecie.
=> teatralna: ha! wiem (niestety ...), że prawdziwy cyrk dopiero przede mną ;)))))
UsuńTez wierze w to bycie, aczkolwiek nie zmuszam sie do zabaw z dzieckiem jesli mnie nuza ;) - bo bycie moze byc takze obok i bez slow. Wazne by slowa byly takze oczywiscie.
OdpowiedzUsuńCo do wspolnych posilkow - ok, ale nie ciagle i nie dla zasady... Mowie tu o wieku podokolonastoletnim ;) No i kazda rodzinan moze byc inna i miec inne sposoby na BYCIE, jedni beda razem sprzatajac i jedzac, inni wspolnie ogladajac filmy czy majstrujac. Byle bysmy znalezli te wspolan przestrzen i lubili w niej byc :))
wiesz, ja nie prowadzę kącika porad, piszę o moim doświadczeniu, bo zgadzam się, że najważniejsze jest lubić to, co się robi.
UsuńFajnie,że napomykasz o nastolatkach. O małych - blogów sto tysięcy. O większych - cisza. A ja mam w domu trzynastolatka i OCZY PRZECIERAM - na niego, na świat do którego go hodowałam i na siebie( że sie czasem tak głupio zachowuję, chociaż przysięgałam sobie, że ja nigdy..., że ja zrozumiem...). Bycie razem fajna sprawa, nawet trochę na siłę. Jutro mój młody jedzie ze swoim tatą na wypad rowerowy. Nie idzie do szkoły. Oczywiście wahałam
OdpowiedzUsuńsię, bo milion sprawdzianów i innych WAŻNYCH rzeczy, ale myślę, że to też jest ważne. Niech jedzie z ojcem. Niech się sobą nacieszą, póki jeszcze obaj chcą...:)
problem z nastolatkami na blogach po pierwsze jest taki, że pisanie o dorastającym dziecku niekoniecznie musi być akceptowane przez rzeczone, a po drugie - duże dzieci negatywnie weryfikują nasze dobre samopoczucie na własny temat niestety.
Usuńa pisanie o tym drugim nie należy do przyjemności.
mam nadzieję, że wycieczka się udała :)
podoba mi się ten pomysł na "bycie". taki nastolatek czasem może nie chcieć prowadzić głębokich rozmów o swoim pryszczu czy innych problemach (przynajmniej ja nie chciałam, wolałam o nich pogadać na jakimś tajemniczym kanale na IRCu, to były te czasy, kiedy się powszechny Internet zaczynał powoooli), ale po prostu być i czuć, że życie toczy się normalnie i całkiem fajnie - bez względu na hormony i niepasujący do mięcha makaron. I zawsze jest drugi człowiek obok, a nie tabelka z podziałem obowiązków i przymusowy rodzinny obiad o 15, bo trzeba budować więzi...
OdpowiedzUsuńPowodzenia! :)
=> bardzo-czarna-kawa: tak, bycie jest najistotniejsze.
Usuńchociaż bywa trudne.
Ja tam opiekam sie jeszcze w promieniach och i ach! 'mama, you are my best friend', wiec na adolescencje nie mam pomyslu. Moze jedynie zeby to 'best friend' sobie teraz zapeklowac, zalac formalina, zdeponowac w bankowym sejfie, by za dziesiec lat miec na zapas? :-)
OdpowiedzUsuń=> Kaczka: tak! rób zapasy! ja mam swoje :)))))))))))
Usuńjuż mi przestali mówić, że się ze mną ożenią.... :( więc myślę, że to jest niestety ta faza. najmniej przyjemna, najbardziej wymagająca i od nich i od nas. przetrwamy wspólnie - tez w to wierzę :)
OdpowiedzUsuń=> gwiezdna: jej, moje duże nigdy nie chciało się ze mną żenić ...
Usuńale przetrwamy to. oui!
Przyklasnęłam w ręce i przytupnęłam... hm... trampkiem (jako że w szpilach nie chadzam). No właśnie ototo - kolegialnie wiesza się bieliznę i po wspólne lody do spożywczego. A może Juul kobietą był, jak Kopernik albo Skłodowska?
OdpowiedzUsuńZa rok będę miała już dwójkę nastoletnich w domu. Juul radzi, żeby być parterem sparingowym - stawiać maksymalny opór wyrządzając minimalne szkody. Teatralna - jestem za pomnikiem, Kaczka - i za formaliną. Anonimie - i za nie uprawianiem farsy, każda rodzina jest inna. U mnie cholerna banda indywidualistów! Pozdrawiam Świat.
=> monika mimo-za: maksymalny opór przy minimalnych szkodach? wiesz, gdzieś przeczytałam, że bycie rodzicem to zawsze jest krzywdzenie. ale nie dajmy się zwariować :)
UsuńOpór w sensie reakcji na bunt.
UsuńDokładnie tak Zimno, improwizuję.
OdpowiedzUsuńI staram się nie zapominać, że jeszcze wczoraj sama siedziałam w nastoletniej skórze ;-)
=> Alcydło Kr.: no powiedz sama, to było WCZORAJ.
Usuńwczoraj, kurde ...
Wiesz Zimno, ja to się chyba zatrzymałam słonecznym popołudniem tego "wczoraj"... :)
UsuńI codziennie przecieram oczy, że jak to tak? Kiedy to zleciało?!
Ech...
Jak rzadko się z Tobą zgadzam, tak dziś się zgadzam. A fe!
OdpowiedzUsuńBulba
Och me nastoletnie dziewczę na huśtawce nastrojów od euforii po rozpacz tak bardzo przypomina mi mnie samą jeszcze jednak przedwczoraj. I widzę że ja zachowuję sie chwilami jak własna mama.
OdpowiedzUsuńI tylko mąż otwiera oczy ze zdumienia bo on siostry nie miał. A dorastanie plci meskiej przed nami, pewnie tez będę sie dziwić.
Wierzę że dzieci hmmm młodzież z tego wyrasta, jeszcze tylko kilka lat.
PODOBNO z tego wyrastają. Nie wiem. Bardzo chcę wierzyć. U nas etap huśtawek i fochów, i pryszczy trwa już od 3 lat. Znajome starszych latorośli mówią, że jeszcze trochę, cierpliwości. Najgorzej między 11-15 lat u dziewczyn i 12-17 u chłopców -- tak mówią te znajome. Dzielę się tą cenną wiedzą i pozdrawiam wszystkich z adolescencją już lub za chwilę pod własnym dachem.
OdpowiedzUsuń