Napisałam na Koniński Kongres Kobiet
kawałek tekstu, żeby zebrać myśli i się ogarnąć intelektualnie (ogarnianie się
ad hoc wydało mi się nieprofesjonalne, ani chybi zawodowy nawyk). Napisałam, a
na miejscu z napisanego powiedziałam ułamek promila, bo w dyskusji – żywej! –
między panelistkami (i jednym panelistą) eksplorowałyśmy inne obszary.
Ale skoro już co nieco utrwaliłam, to
szkoda, żeby się zmarnowało.
Bez rozpowszechnienia nie ma funu.
Zatem, zatem: punktem wyjścia do
koncepcyjnych wykopków na temat „Kobiet w mediach” była moja własna tożsamość,
a jakże, bo otóż się znalazłam w niemałym kłopocie z rozpoznaniem się w zwierciadle,
zaproszona do udziału w panelu medialnym w charakterze blogerki.
A blogerka to jak wiadomo istota z samozachwytu
i rozbujałej miłości własnej, ekspertka od selfies, zwanych samojebkami, autofilka
w przestrzeni wirtualnej, której w żyłach zamiast krwi płyną megabajty. Oraz
zera i lajki.
Rzeczownik „blogerka” jest zresztą w moim mniemaniu równie
trafnym i adekwatnym określeniem osoby, jak „internauta”. Lubię prasowe
doniesienia o tym co uczynili, sądzą albo co praktykują „internauci”, tak
jakbyśmy wszyscy nimi nie byli, internautami. Blogerkami. Są nimi nawet niektórzy
poczytni pisarze.
Cóż, dobrze się odnajdujemy w podziałach, zaetykietowani.
Tymczasem oto wszyscy jesteśmy blogerami,
użytkownikami portali społecznościowych, tweetującymi, komentatorami na forach.
Moja kompetencja płynąca z faktu bycia blogerką nie filtruje mojego oglądu na
miejsce kobiet w mediach przez żadne unikatowe sito. Szczęśliwie w życiu
występuję również w innych rolach społecznych, niż jako blogerka właśnie,
raczej jako kobieta, specjalistka od tego i owego, kobieta pracująca i matka
gromady dzieci, wątek blogerski jest poboczny w moim życiu.
Więc znalazłam się w kłopocie i to w podwójnym,
bo skoro miałabym przedstawiać punkt widzenia blogerki, założeniem byłaby jakaś
opowieść non fiction, narracja o moim osobistym doświadczeniu, o tym co
przeżyłam w kontekście bloga i dlaczego. I z jakimi skutkami. Ja natomiast
jestem dość przywiązana do tego, co na temat autotematyzmu mówi Inga Iwasiów,
też w końcu blogerka, ale i profesorka uniwersytetu, i felietonistka, i pisarka.
Otóż wedle Iwasiów autotematyzm jest świadectwem braku pomysłu, ja dodałabym
również, że braku refleksji.
Wolę się dzielić nie tyle życiorysem, ile przemyśleniami.
Kiedy w trakcie Wielkopolskiego Kongresu
Kobiet w listopadzie ubiegłego roku słuchałam Piotra Pacewicza mówiącego o
twardych, wynikających z przeprowadzonych badań danych dotyczących nieobecności
kobiet w mediach uderzyło mnie przede wszystkim, że kobiety specjalistki i
ekspertki również dlatego są niewidoczne, że po prostu odmawiają udziału w
programach. Zapraszany mężczyzna, polityk albo ekspert pyta dziennikarza, o której planuje się emisję. I z kim się spotka w kuluarach. Kobieta się waha, a lista przyczyn
odmowy jest długa. Zafrapowały mnie dwie.
Otóż kobiety odmawiają udziału w
programach radiowych albo telewizyjnych w roli ekspertek po pierwsze dlatego,
że nie czują się wystarczająco specjalistkami w danej dziedzinie, nawet jeżeli
odmawiająca ma doktorat albo dwadzieścia lat praktyki. Czy nie jesteśmy
tak wychowywane, żeby nigdy nie być w stu procentach pewnymi siebie, jeżeli nie
przeczytałyśmy na dany temat setki artykułów i komentarzy i nie sprawdziłyśmy wszystkich źródeł, archiwalnych także? Dlaczego
tkwi w nas bez przerwy niepewność co do kompetencji i znajomości własnego fachu?
Drugim powodem odmów jest konieczność
pełnienia obowiązków opiekuńczych w czasie najpopularniejszych emisji. Nie ma
mowy o poranku w radiu, skoro nadawanie programu trwa w czasie, kiedy trzeba
wyekspediować dzieci do przedszkola. Wieczorne programy opinii tym bardziej
odpadają, bo kto położy nielaty do łóżek i będzie czuwał nad ich snem piorąc/prasując/reperując
ubrania? Albo gotując obiad na „nazajutrz”?
Oba te powody wydały mi się bardzo moje
(mimo że w końcu nie cierpię na nadmiar zaproszeń do mediów).
Tymczasem w internecie nie ma barier
wejścia. Internet jest równościowy. Notatki na bloga można dodawać w zaciszu
własnej kuchni, kiedy dzieci zasnęły. A specjalistką można być w dowolnej
dziedzinie – haftu krzyżykowego, wypieku babeczek, satyrycznego rysunku albo
marketingu.
Specjaliści od socjologii w sieci z
pewnością w tym miejscu odmówiliby racji moim konstatacjom. Wskazaliby na swoistość
internetu w stosunku do analogowych mediów. Stwierdziliby, że internet nie tyle
promuje ekspertów, ile liderów, że w internecie nie liczą się twarde
umiejętności i merytoryczne kompetencje, ale osobowość i umiejętność
pociągnięcia za sobą gromady fanów. Jeżeli umiesz porwać ludzi – wygrywasz
internety. Tutaj aż się prosi o przykład blogerek modowych, od premierówny,
przez dziewczęta brylujące na tak zwanych ściankach, po wspomnianego, poczytnego
pisarza średniego pokolenia. Albo o przykład Ewy Chodakowskiej, królowej
youtube i cesarzowej fitnessu.
Żeby skonkludować – jestem przywiązana do
dwóch wniosków dotyczących kobiecej obecności w internecie.
Pierwszy ma charakter wewnętrzny. Otóż
przestrzeń internetu jest dla kobiet namiastką wspólnoty, przynależności do
grupy, plemienia. Jest wspólną wioską kobiet. Pisałam o tym w „Projekcie: matka”.
Sztuka autocytatu:
W „Polityce” Piotr Stasiak
pisze o „Plemionach sieci”. Jest kawałek o hejterach, bezlitośnie tropiących
każdą zmarszczkę tej czy tamtej gwiazdki. Jest o Demotywatorach i
wikipedystach, o graczach w Warcraft, o geekach i nerdach. W kilku liniach
Stasiak napomyka o start-upowcach („Przyszli
milionerzy. Przynajmniej w marzeniach”) i młodych matkach. „Młode matki, oderwane od tradycyjnego
modelu wielopokoleniowej rodziny, w którym siostry, matki i babki dostarczały
niezbędnego wsparcia i wiedzy, znalazły je na forach internetowych”.
Pomijam cokolwiek pobieżną analizę społeczności matek (po erze stycznióweczek i
marcóweczek – która jest bez winy i
nigdy nie łypała na adekwatne ciążowe forum na portalu gazety, niech pierwsza
rzuci fotą ciężarnego profilu – więc oprócz ciąży i połogu, jest przecież i
dalsze macierzyńskie życie).
Lubię natomiast trafność
diagnozy. Nie mam cienia wątpliwości, że Internet kompensuje brak realnych,
oświeconych i otwartych na dzielenie się doświadczeniem kobiet w zasięgu ręki.
Bez wątpienia jest miejscem ucieczki dla młodych matek zamkniętych tête-à-tête
z niemowlęciem w mieszkaniu na czterdziestoletni kredyt. W Internet można
wskoczyć między zmianą pieluchy a karmieniem. I ekspresowo wyskoczyć do
odcedzania przecieru z ekomarchwi. Bez wyrzutów sumienia. Zaczynam mieć też
niejasne wrażenie, że świadomość wspólnoty doświadczeń buduje siłę. Wspólnota
się dzieje, co prawda, online, więc w pewnym sensie i poniekąd na niby, ale i w
jedności czasu i miejsca. W wirtualnej gminie.
Sama się sobie dziwię, że
będąc bezsprzecznie analogową i dwudziestowieczną, piszę o sieciowym
macierzyństwie niczym skończenie digital
native. Cóż, moje macierzyństwo jest cyfrowe i to od przed-poczęcia.
Mam też świadomość
wykluczenia. Jestem wykluczona, bo macierzyństwo wyklucza z cosobotnich imprez.
Ale kompulsywnie realizowana praca zawodowa też wyklucza z tego i z owego.
Choroba również wyklucza i tak dalej. Marginalizujemy się we własnych światach,
bo nie ma jednego mainstreamu.
To, do czego dotarłam po
kilku latach praktykowania macierzyństwa to z jednej strony postulat własnej
drogi dla każdej, z drugiej natomiast to pragnienie nadania wartości kobiecym
przeżyciom. U Stasiaka „kwietniówki”
uprawiają na forach błahe pitu-pitu o kolkach i alergiach.
Mam wrażenie, że kobieca
gadanina idzie jednak głębiej.
Dla kobiet, skoro na kobietach się skupiamy
blogowanie albo udział w tematycznych forach internetowych może być namiastką
wspólnoty, symbolicznego, zmitologizowanego darcia pierza.
Drugi wniosek ma charakter zewnętrzny. Mam
wrażenie – a wrażeniologia to przecież teraz niemal nauka ścisła – i mam
wrażenie, że się nie mylę, że internet jest miejscem, które daje kobietom
szanse zabrania głosu interweniującego w przestrzeń publiczną, szansę na
wydobycie kobiecej perspektywy z lekceważenia.
I chociaż jest w tym rozważaniu zaszyte
pytanie o to, co było pierwsze: kura czy jajko, to pokuszę się o tezę, że internet
się przyczynia do zmian w postrzeganiu rodzicielstwa. Popularność blogów
parentignowych, siła macierzyńskich forów, internetowy charakter akcji protestacyjnej
Elbanowskich przeciwko obniżeniu wieku szkolnego – to wszystko się dzieje w internecie,
zaczyna w przestrzeni cyfrowej, ale ma odzwierciedlenie w realiach, w mediach
analogowych, no i w ewolucji sposobu bycia, obyczaju.
I o ile jestem umiarkowaną entuzjastką internetu
jako miejsca spędzania życia, w którym lajki mają większe znaczenie, niż zaokienna
aura, i jeżeli na tyle cenię sobie prywatność, żeby nie informować internetów
na bieżąco o moim menu, migrenach albo szczegółach właśnie odbywanej przejażdżki,
o tyle cenię sobie internet jako miejsce wyrażania poglądów, eksponowania
kobiecej perspektywy. Jako możliwość publikowania tekstów trafiających do wielu
osób bez bariery redakcyjnej, obostrzeń redakcji tekstu czy spójności z linią
albo profilem.
Internet, bez dwóch zdań, bywa kobietą.
Tak, tak i tak.
OdpowiedzUsuńPs. Również wielbię "internautów", etykieta o kalibrze "Polak", "wyborca", "kosmonauta" i "kosmita".
Trafione w rzeczy sedno. Żadna ze mnie blogerka. Blog powstał z samotności. Bo brak wspólnoty doświadczeń w najbliższym otoczeniu, bo poglądy tylko tu wymienić mogę, przyjaciółki po świecie mi rozrzuciło. I pisze się między słowami, zajęciami, w czasie kradzionym.
OdpowiedzUsuńTo przez sieć czuję się jedną z wielu spośród Kobiet, mam poczucie więzi.
Smutne to? Nie wiem. Pozwala mi to pogodnie żyć z rodziną, bez własnych deficytów. Cieszy mnie, że gdzieś mam swoje własne miejsce, nawet jeżeli to tylko projekcja z mej kuchni.
Zimno, pięknych, spokojnych świąt z daleka od "internautów" życzę i przyklejam etykietkę "zdesperowany" "frustrat"
OdpowiedzUsuńZimno, dokładnie tak:
OdpowiedzUsuń"w internecie nie ma barier wejścia" (mazurek właśnie się dopieka, prakla kręci praniem, córka ubiera bluzę)
"internet jest miejscem, które daje kobietom szansę na wydobycie kobiecej perspektywy z lekceważenia" (wiele razy odczułam, że to właśnie tu moja narracja jest szanowana i powielana).
- Blogerka