czwartek, 17 kwietnia 2014

2.237 [O kobietach w mediach]


Napisałam na Koniński Kongres Kobiet kawałek tekstu, żeby zebrać myśli i się ogarnąć intelektualnie (ogarnianie się ad hoc wydało mi się nieprofesjonalne, ani chybi zawodowy nawyk). Napisałam, a na miejscu z napisanego powiedziałam ułamek promila, bo w dyskusji – żywej! – między panelistkami (i jednym panelistą) eksplorowałyśmy inne obszary.
Ale skoro już co nieco utrwaliłam, to szkoda, żeby się zmarnowało.
Bez rozpowszechnienia nie ma funu.


Zatem, zatem: punktem wyjścia do koncepcyjnych wykopków na temat „Kobiet w mediach” była moja własna tożsamość, a jakże, bo otóż się znalazłam w niemałym kłopocie z rozpoznaniem się w zwierciadle, zaproszona do udziału w panelu medialnym w charakterze blogerki.

A blogerka to jak wiadomo istota z samozachwytu i rozbujałej miłości własnej, ekspertka od selfies, zwanych samojebkami, autofilka w przestrzeni wirtualnej, której w żyłach zamiast krwi płyną megabajty. Oraz zera i lajki. 
Rzeczownik „blogerka” jest zresztą w moim mniemaniu równie trafnym i adekwatnym określeniem osoby, jak internauta. Lubię prasowe doniesienia o tym co uczynili, sądzą albo co praktykują internauci, tak jakbyśmy wszyscy nimi nie byli, internautami. Blogerkami. Są nimi nawet niektórzy poczytni pisarze.

Cóż, dobrze się odnajdujemy w podziałach, zaetykietowani.

Tymczasem oto wszyscy jesteśmy blogerami, użytkownikami portali społecznościowych, tweetującymi, komentatorami na forach. Moja kompetencja płynąca z faktu bycia blogerką nie filtruje mojego oglądu na miejsce kobiet w mediach przez żadne unikatowe sito. Szczęśliwie w życiu występuję również w innych rolach społecznych, niż jako blogerka właśnie, raczej jako kobieta, specjalistka od tego i owego, kobieta pracująca i matka gromady dzieci, wątek blogerski jest poboczny w moim życiu.

Więc znalazłam się w kłopocie i to w podwójnym, bo skoro miałabym przedstawiać punkt widzenia blogerki, założeniem byłaby jakaś opowieść non fiction, narracja o moim osobistym doświadczeniu, o tym co przeżyłam w kontekście bloga i dlaczego. I z jakimi skutkami. Ja natomiast jestem dość przywiązana do tego, co na temat autotematyzmu mówi Inga Iwasiów, też w końcu blogerka, ale i profesorka uniwersytetu, i felietonistka, i pisarka. Otóż wedle Iwasiów autotematyzm jest świadectwem braku pomysłu, ja dodałabym również, że braku refleksji.

Wolę się dzielić nie tyle życiorysem, ile przemyśleniami.



Kiedy w trakcie Wielkopolskiego Kongresu Kobiet w listopadzie ubiegłego roku słuchałam Piotra Pacewicza mówiącego o twardych, wynikających z przeprowadzonych badań danych dotyczących nieobecności kobiet w mediach uderzyło mnie przede wszystkim, że kobiety specjalistki i ekspertki również dlatego są niewidoczne, że po prostu odmawiają udziału w programach. Zapraszany mężczyzna, polityk albo ekspert pyta dziennikarza, o której planuje się emisję. I z kim się spotka w kuluarach. Kobieta się waha, a lista przyczyn odmowy jest długa. Zafrapowały mnie dwie.

Otóż kobiety odmawiają udziału w programach radiowych albo telewizyjnych w roli ekspertek po pierwsze dlatego, że nie czują się wystarczająco specjalistkami w danej dziedzinie, nawet jeżeli odmawiająca ma doktorat albo dwadzieścia lat praktyki. Czy nie jesteśmy tak wychowywane, żeby nigdy nie być w stu procentach pewnymi siebie, jeżeli nie przeczytałyśmy na dany temat setki artykułów i komentarzy i nie sprawdziłyśmy wszystkich źródeł, archiwalnych także? Dlaczego tkwi w nas bez przerwy niepewność co do kompetencji i znajomości własnego fachu?

Drugim powodem odmów jest konieczność pełnienia obowiązków opiekuńczych w czasie najpopularniejszych emisji. Nie ma mowy o poranku w radiu, skoro nadawanie programu trwa w czasie, kiedy trzeba wyekspediować dzieci do przedszkola. Wieczorne programy opinii tym bardziej odpadają, bo kto położy nielaty do łóżek i będzie czuwał nad ich snem piorąc/prasując/reperując ubrania? Albo gotując obiad na „nazajutrz”?

Oba te powody wydały mi się bardzo moje (mimo że w końcu nie cierpię na nadmiar zaproszeń do mediów).

Tymczasem w internecie nie ma barier wejścia. Internet jest równościowy. Notatki na bloga można dodawać w zaciszu własnej kuchni, kiedy dzieci zasnęły. A specjalistką można być w dowolnej dziedzinie – haftu krzyżykowego, wypieku babeczek, satyrycznego rysunku albo marketingu.

Specjaliści od socjologii w sieci z pewnością w tym miejscu odmówiliby racji moim konstatacjom. Wskazaliby na swoistość internetu w stosunku do analogowych mediów. Stwierdziliby, że internet nie tyle promuje ekspertów, ile liderów, że w internecie nie liczą się twarde umiejętności i merytoryczne kompetencje, ale osobowość i umiejętność pociągnięcia za sobą gromady fanów. Jeżeli umiesz porwać ludzi – wygrywasz internety. Tutaj aż się prosi o przykład blogerek modowych, od premierówny, przez dziewczęta brylujące na tak zwanych ściankach, po wspomnianego, poczytnego pisarza średniego pokolenia. Albo o przykład Ewy Chodakowskiej, królowej youtube i cesarzowej fitnessu.



Żeby skonkludować – jestem przywiązana do dwóch wniosków dotyczących kobiecej obecności w internecie.

Pierwszy ma charakter wewnętrzny. Otóż przestrzeń internetu jest dla kobiet namiastką wspólnoty, przynależności do grupy, plemienia. Jest wspólną wioską kobiet. Pisałam o tym w „Projekcie: matka”.

Sztuka autocytatu:

W „Polityce” Piotr Stasiak pisze o „Plemionach sieci”. Jest kawałek o hejterach, bezlitośnie tropiących każdą zmarszczkę tej czy tamtej gwiazdki. Jest o Demotywatorach i wikipedystach, o graczach w Warcraft, o geekach i nerdach. W kilku liniach Stasiak napomyka o start-upowcach („Przyszli milionerzy. Przynajmniej w marzeniach”) i młodych matkach. „Młode matki, oderwane od tradycyjnego modelu wielopokoleniowej rodziny, w którym siostry, matki i babki dostarczały niezbędnego wsparcia i wiedzy, znalazły je na forach internetowych”. Pomijam cokolwiek pobieżną analizę społeczności matek (po erze stycznióweczek i marcóweczek –  która jest bez winy i nigdy nie łypała na adekwatne ciążowe forum na portalu gazety, niech pierwsza rzuci fotą ciężarnego profilu – więc oprócz ciąży i połogu, jest przecież i dalsze macierzyńskie życie).
Lubię natomiast trafność diagnozy. Nie mam cienia wątpliwości, że Internet kompensuje brak realnych, oświeconych i otwartych na dzielenie się doświadczeniem kobiet w zasięgu ręki. Bez wątpienia jest miejscem ucieczki dla młodych matek zamkniętych tête-à-tête z niemowlęciem w mieszkaniu na czterdziestoletni kredyt. W Internet można wskoczyć między zmianą pieluchy a karmieniem. I ekspresowo wyskoczyć do odcedzania przecieru z ekomarchwi. Bez wyrzutów sumienia. Zaczynam mieć też niejasne wrażenie, że świadomość wspólnoty doświadczeń buduje siłę. Wspólnota się dzieje, co prawda, online, więc w pewnym sensie i poniekąd na niby, ale i w jedności czasu i miejsca. W wirtualnej gminie.
Sama się sobie dziwię, że będąc bezsprzecznie analogową i dwudziestowieczną, piszę o sieciowym macierzyństwie niczym skończenie digital native. Cóż, moje macierzyństwo jest cyfrowe i to od przed-poczęcia.
Mam też świadomość wykluczenia. Jestem wykluczona, bo macierzyństwo wyklucza z cosobotnich imprez. Ale kompulsywnie realizowana praca zawodowa też wyklucza z tego i z owego. Choroba również wyklucza i tak dalej. Marginalizujemy się we własnych światach, bo nie ma jednego mainstreamu.
To, do czego dotarłam po kilku latach praktykowania macierzyństwa to z jednej strony postulat własnej drogi dla każdej, z drugiej natomiast to pragnienie nadania wartości kobiecym przeżyciom. U Stasiaka „kwietniówki” uprawiają na forach błahe pitu-pitu o kolkach i alergiach.
Mam wrażenie, że kobieca gadanina idzie jednak głębiej


Dla kobiet, skoro na kobietach się skupiamy blogowanie albo udział w tematycznych forach internetowych może być namiastką wspólnoty, symbolicznego, zmitologizowanego darcia pierza.

Drugi wniosek ma charakter zewnętrzny. Mam wrażenie – a wrażeniologia to przecież teraz niemal nauka ścisła – i mam wrażenie, że się nie mylę, że internet jest miejscem, które daje kobietom szanse zabrania głosu interweniującego w przestrzeń publiczną, szansę na wydobycie kobiecej perspektywy z lekceważenia.

I chociaż jest w tym rozważaniu zaszyte pytanie o to, co było pierwsze: kura czy jajko, to pokuszę się o tezę, że internet się przyczynia do zmian w postrzeganiu rodzicielstwa. Popularność blogów parentignowych, siła macierzyńskich forów, internetowy charakter akcji protestacyjnej Elbanowskich przeciwko obniżeniu wieku szkolnego – to wszystko się dzieje w internecie, zaczyna w przestrzeni cyfrowej, ale ma odzwierciedlenie w realiach, w mediach analogowych, no i w ewolucji sposobu bycia, obyczaju.

I o ile jestem umiarkowaną entuzjastką internetu jako miejsca spędzania życia, w którym lajki mają większe znaczenie, niż zaokienna aura, i jeżeli na tyle cenię sobie prywatność, żeby nie informować internetów na bieżąco o moim menu, migrenach albo szczegółach właśnie odbywanej przejażdżki, o tyle cenię sobie internet jako miejsce wyrażania poglądów, eksponowania kobiecej perspektywy. Jako możliwość publikowania tekstów trafiających do wielu osób bez bariery redakcyjnej, obostrzeń redakcji tekstu czy spójności z linią albo profilem.


Internet, bez dwóch zdań, bywa kobietą.




4 komentarze:

  1. Tak, tak i tak.

    Ps. Również wielbię "internautów", etykieta o kalibrze "Polak", "wyborca", "kosmonauta" i "kosmita".

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafione w rzeczy sedno. Żadna ze mnie blogerka. Blog powstał z samotności. Bo brak wspólnoty doświadczeń w najbliższym otoczeniu, bo poglądy tylko tu wymienić mogę, przyjaciółki po świecie mi rozrzuciło. I pisze się między słowami, zajęciami, w czasie kradzionym.

    To przez sieć czuję się jedną z wielu spośród Kobiet, mam poczucie więzi.

    Smutne to? Nie wiem. Pozwala mi to pogodnie żyć z rodziną, bez własnych deficytów. Cieszy mnie, że gdzieś mam swoje własne miejsce, nawet jeżeli to tylko projekcja z mej kuchni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zimno, pięknych, spokojnych świąt z daleka od "internautów" życzę i przyklejam etykietkę "zdesperowany" "frustrat"

    OdpowiedzUsuń
  4. Zimno, dokładnie tak:
    "w internecie nie ma barier wejścia" (mazurek właśnie się dopieka, prakla kręci praniem, córka ubiera bluzę)
    "internet jest miejscem, które daje kobietom szansę na wydobycie kobiecej perspektywy z lekceważenia" (wiele razy odczułam, że to właśnie tu moja narracja jest szanowana i powielana).
    - Blogerka

    OdpowiedzUsuń