wtorek, 8 kwietnia 2014

2.234 [O kanapkach z rozczarowaniami]


Przy zmianie pór roku ruszamy na łowy. Po trzy pary sezonowych butów, po jakieś bluzy albo kurtki, ale przede wszystkim po botki, baleriny, po czółenka, kamasze, po adidasy w rozmiarach młodzieżowych, nie umiem ich kupić w internetach, sytuacja obuwnicza mnie przerasta netowo, idealny dziecięcy trzewik stanowi wypadkową estetyki, adekwatnego koloru, miękkości, szerokości, głębokości cholewki, ergonomii zapięcia albo zasznurowania i dobrego albo złego humoru przyszłego nosiciela. Nosicielki.
But wymaga przed zakupem pełnej akceptacji nielata, inaczej – biada wam, matko i ojcze.

To trwa pół dnia. Cztery albo pięć godzin przerzucania kolejnych par, nieodpowiednich, do niczego nie zdatnych i ogólnie do … kitu, gonitwy z (o)błędnym okiem holem galerii handlowej, nie cierpię sobót z przełomu sezonów.

I wtedy Silny się rozczapierza w przejściu i już dalej nie pójdzie, chyba że wcześniej przejedzie kilka rundek na kiwającym się kaczorze. Jedna rundka dwa złote.
- Mama-wolałaby-teraz-czytać-książkę – syczy Erna w braterskie ucho – a nie kupować nam buty.
Ma rację. Fajnie, że wie. I że o tym mówi. Brnę od sklepu do sklepu z poczuciem czczości, bezkresnej po prostu jałowości czasu roztrwonionego w sanktuarium konsumpcji.

Oda do zakupu dziecięcego buta.
Z igły widły i o czym ty kobieto bzdurzysz.
O kurczącym się czasie, w istocie.
O tykaniu, które brzmi mi głośniej przy miałkich czynnościach.
Przy daremnym wysiłku wkładanym w codzienność, to nie są żadne quality hours, kiedy sortujemy z nielatami stosy kartonów w poszukiwaniu rozmiaru czterdziestego. Wcześniej – uff! - z powodzeniem już zlokalizowaliśmy trzydzieści trzy i dwadzieścia osiem.
Czterdzieści, ech, moje tycie, sprężyste niemowlę sprzed dziesięciu lat nosi rozmiar cztery-zero, do końca okresu wzrostu dobije do 46 czy do cztery-osiem?
I co się stało z moim czasem? Jakim cudem i skutkiem jakiej metodologii moje maciupkie ciu-ciu zakłada dzisiaj czterdziestki, ja też przecież noszę czterdziestki, a stopy mam jak podolski złodziej …

Źle znoszę weekendy przeputane na zakupy.
Źle mi robi na mózg przepuszczanie czasu przez a-tu-cię-nie-ciśnie albo: a-może-jednak-tamten-model.

***



Tymczasem wszyscy już oczywiście obejrzeli dresiarskie wygibasy Mister D. z Anją Rubik i Maciejem Nowakiem (tym ostatnim w stylizacji – powiedzmy – poprawnej dżenderowo), wszyscy widzieli i już o tym milion razy napisali, a ja wypiekałam to i owo w międzyczasie, i prałam skarpety, i spodnie oraz kupowałam buty, więc się budzę dzisiaj – tadam – po dwóch tygodniach. O buacha cha cha. Jedyna moja satysfakcja, że rzutem na taśmę zdążam przed publikacją Mister D. w tej „Polityce”, która będzie jutro.

Otóż bierze mnie ta fraza:

Co nie pójdę do Żabki. 
nie ma tam kolejki
Może daleko, ale dają te naklejki
Za 500 dostajesz maskotkę
Bynajmniej dla mnie
Są one mega słodkie …


[Mister D. „Chleb”]

… półtora miliona odsłon od 24 marca, sporo nabiłam sama i kręcę licznik dalej. Słucham, patrzę i łapię dość skrupulatnie, dlaczego znowu mnie zachwyca zaskakujący diapazon artystycznych usiłowań D.M.
Bynajmniej.

["PRZYNAJMNIEJ DLA MNIE NIE (biiiip) BYNAJMNIEJ"  pisze jeden z youtubowych komentatorów, brawa dla tego pana.
"Bynajmniej to nie przynajmniej kurwa."
Koniec cytatu]

Niestety nie wiem za to, dlaczego mając za punkt wyjścia zakup obuwia mój napęd wykonał woltę do chleba z hajsem, jakże bezpośrednią i łatwą. To znaczy to skojarzenie jest chyba w sumie dość naturalne. Hej-op, zanućmy razem:

Zrób mi kanapki z hajsem, ze smalcem (…)
Z tłustym hajsem
Z szynką z amstafa i z hajsem

[Mister D. „Haj$”]

Na trzy pary dziecięcych butów idzie masę hajsu, no i w pełni podzielam ogląd DJ Masłoskiej, że społeczeństwo jest bardzo niemiłe, bardzo, podkłada bez namysłu świnie tam, gdzie opłaciłaby się współpraca, a w obuwniczych robi bajzel w pudłach i miesza zawartość. Co to się później człowiek namorduje, żeby zlokalizować model i rozmiary.

Tymczasem sobie luźno skojarzyłam bekę D.M. z osiedlowo-małomiasteczkowego lifestyle, zgrabnie utrefioną w rytmiczną frazę ---

Tak się składa, ze dziś stara w ciężkim stanie zlądowała na OIOM-ie
Raczej trochę tam zostanie
Tomografia dobrze jej nie wróży
A maszyna do chleba dobra się kurzy
”Ja bynajmniej bym odsprzedał ci ją tanio
Dodał gratis nakładkę i książkę z przepisami
Piekła byś se chleb”

--- więc szyderę z wielkopłytowej narracji z „Nędzą Warszawy”, reportażem Janusza Korczaka, który otwiera „Antologię polskiego reportażu XX wieku” Mariusza Szczygła.
[Ponieważ zakres moich działań związanych z konsumpcją kultury mieści się bynajmniej między odsłuchaniem Mister D. w czasie jedzenia koło południa kanapki, a z góry przegraną walką z półtorakilogramowym zbiorem reportaży po północy, przed spaniem. I powiadam wam – łatwiej jest się wygodnie ułożyć w pościeli z zaawansowaną ciążą (pamiętam!), niż z „Antologią reportażu”]

Ale wracając do sprawy. Otóż Korczak w zacięciu odkrywcy się zapuszcza na peryferia Warszawy, jest 1901 r., mróz, ciemno na drodze i pod czerepami i nie ma żadnego dziennikarskiego obciachu w klasyfikacji, że jesteśmy my i są oni, „ci ludzie, którzy na trzeźwo zaledwie pojedynczymi wyrazami się posługują”[1]. Reporter przybywa do ich świata poza krańcami miasta, gdzie panuje ich moralność, obowiązuje ich rozumowanie, ich skłonność do łatwego wydawania grosza, czytając myślałam, że szczęśliwie współczesna polityczna poprawność uwalnia od łatwych typizacji, dzisiaj po prostu nie wypada tak się dziwić zwyczajom na rogatkach miasta. A tu proszę. Mister D. rytmicznie skanduje o kanapkach z hajsem.

Płacz, płaczą wszystkie koleżanki
Gdy wpierdalam je na przerwie jak ziemniaki
I gdy podjeżdżasz po mnie pod szkołę
Swoim Audi zaprzężonym w głodne amstafy
Przejdźmy się na Gran Kanarie
Tylko pamiętaj, że jutro mam na ósmą matmę

W prozie byłoby grubo. Po teledyskach da się łyskać brokatami. A publika klaszcze.

Ale, ale. Jutro na ósmą mam wf, więc powoli zbieram zabawki.

***

Na koniec – czy to w sumie nie tragifarsa, że tygodniami działasz jak dobrze wyregulowany robot do kanapek/prania/zwiększania PKD/dowozów i przyjazdów i żaden tryb się nie zatrze, żaden zator w centrum nie przeszkodzi w zdążaniu, żadna czerwona koszula się nie zaplącze do białego wsadu, mechanizm ustawiony zadaniowo odhacza kolejne tematy i – aż tu nagle! – niespodziewany kryzys indukują zakupy w świątyni polerowanych witryn i wydawania hajsu.
Już mi przeszło, rzecz jasna.
Ale dla przyszłych pokoleń łapię te przebłyski świadomości zza amoku wielozadaniowej matki.  
Bo w byciu wielozadaniową matką nie ma nic naturalnego ani przyrodzonego, wielozadaniowość nie jest hormonalna, tego autopilota trzeba rozumowo nastawić. Bez cierpiętnictwa – jest fajnie, ale to i owo się traci. Wysiłek bywa daremny, niewspółmierny do efektów, nietrwały. Na jesień znowu ruszymy po buty, czyste t-shirty jutro wieczór nadadzą się głównie do prania, z dzisiejszego obiadu na jutro nic nie zostało, z budowania codzienności nie ma żadnego opus magnum.











[1] ANTOLOGIA 100/XX, pomysł, układ i komentarz Mariusz Szczygieł, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, str. 27


21 komentarzy:

  1. Kupowałam buty dla mych maluchów parę dni temu. Nie ja, matka moja - ja nie mam hajsu, taki lajf.

    Poszłyśmy w porze niestosownej konsumpcyjnie, pustki na parkingu, pusty sklep - rewelacja. Maluchy godzą się na wszystko, zachwycone są, że dostają nowe i wygodne. Nie grymaszą, pierwsze, co pasuje - bierzemy.

    Dzieci biedoodporne, dwa skarby moje.

    Tak, wiem, że wyrosną. Tak, boję się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Niezaradna: jakikolwiek komentarz wydaje mi się mało stosowny.

      Usuń
    2. jak napisałam - my idziemy w dziesiątki par każdego roku.. siłą rzeczy większość wyrośniętych mało jest zużyta, albo wręcz jak nowe, może akurat jakiś rozmiar by pasował? chętnie oddam, bo u mnie tylko zajmują miejsce na strychu. a zapewniam, że porządne i "markowe" ;) jakby co to alpenlove@gmail.com,pozdro.

      Usuń
  2. i ja miesiąc temu zaciągnęłam potomstwo "siłom wielkom" do sklepu po owo ustrojstwo obuwiem zwane. charcząc i rzężąc, z obłędem w oczach przelecieliśmy jak jeźdźcy Apokalipsy przez lepsiajsze sklepy, bo osiąść w najtańszym z dostępnych na mieliźnie szczęścia nad jaskrawozielonymi sznurówkami :D uchetani po pachy wlekliśmy się do domu z refleksją zgodną całego zgromadzenie, że z naszego stada to tylko TATA lubi chodzić na zakupy obuwniczo-ubraniowe :D na jesieni JEGO kolej bynajmniej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => gwiezdna: jak my w ubiegłym roku! ale to nie były niestety oszałamiająco trwałe buty niestety.

      Usuń
  3. a podobno te lajki i odsłony można sobie kupić ( http://allegro.pl/listing/listing.php?string=lajki&search_scope= )
    bo ja słuchać tego jakoś nie mogę
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => maybe-or-not: nie sądzę, żeby piosenkarskie wygłupy D.M. były przykładem zakupu.
      o niej wszyscy pisali, to generuje kliknięcia.

      Usuń
  4. Klikam i co mi pisze? 'Ten film nie jest dostepny w twoim kraju, bo zawiera muzyke, co do ktorej nie uzgodnilismy...' Czuc sie ubozsza o doznania artystyczne? :-)
    Czterdziestym numerem stopy dalas mi do myslenia. Pojde, zamkne w dloniach stope Biskwita, bo pojutrze ona tez bedzie nosic czterdziestke.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Kaczka: zasusz sobie wizualizację biskwitowej stopy w pamięci operacyjnej, zrób sobie mózgowy skan trójwymiar.
      ona zaraz zażąda conversów, za moment wspomnisz moje słowa, dziewczyno.

      (a jeżeli chodzi o Mister D. to tak, pozbawiono Cię uczty. bez wątpienia)

      Usuń
  5. "tego autopilota trzeba rozumowo nastawić" - dziękuję Ci zimno i łącze w bólu- u mnie 28, 33, 34 i 37 na stanie i jeszcze niestety runda za sandałami nas czeka brr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => aba: sandały u nas jakoś z mniejszym bólem, bo PALEC WIDAĆ. to zmniejsza liczbę dylematów macierzyńskich ;))))

      powodzenia!

      Usuń
  6. zakup butów ciągle przed nami (brr, przed świętami już się chyba nie zmuszę, na szczęście mają jeszcze jakieś stare).
    w wieku lat 15 rozmiar stopy 46 - i mam wrażenie, że jeszcze daleko do końca okresu wzrostowego :).
    a Antologię mam na Kindlu i coraz bardziej przekonuję się, że to była słuszna decyzja - mogę czytać wszędzie, nawet w autobusie, wyciągając z torebki małe zgrabne urządzonko, które nie waży 1,5 kg :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Skręciwszy nogę, 2 pary butów wiosennych (dla 7- i 3-latki) nabyłam via net. Udało się, co - jako rzecze Zimno - łatwe tą drogą nie jest. Ale, przy okazji, oprócz oszczędności czasu i atłasu, ujawniła się dodatkowa zaleta(?). Albowiem córka starsza już jest w wieku bardzo sprecyzowanych gustu, kompletnie od mojego odmiennego i - jak to w tym wieku - dość strasznego (estetyka nadmiaru...). Tymczasem dokonując wstępnego przeczesania sieci można u zarania odrzucić to co mi się nieakceptowalne wydaje. Proceder ten nie jest jednak całkiem dla sumienia obojętny - wciąż ustalamy z ojcem dzieciom granicę między kształtowaniem dziecka a zrozumieniem dziecięcych upodobań (np. wolę jej czytać Tonię z Glimmerdalen niż o księżniczkach z różowego pokoju, puszczać Pingwiny z Madagaskaru niż Monster High, itp.).
    A jak u Was?
    ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => ania: u nas pranie mózgu pod płaszczykiem leseferyzmu.
      nie znoszę monsterek, ale nie wyję wielkim głosem na ich widok. Erna ma zeszyty z diablicami, podkładkę do pisania, jakąś poduszkę.
      przy zakupie odzienia natomiast zalecam Ernie głęboki wdech i moment zastanowienia, czy rzeczywiście chce tenisówki Hallo Kitty.
      tak chce.
      wdech.
      nie, nie chce ;))))

      Usuń
  8. a ja jestem na net skazana.. ale chwalę to sobie. wybór, dostępność, ceny.. panna wczesnonastoletnia, matrensy, conversy i vansy, online ca po 200-300 pln za parę, w pobliskiej galerii za 500. wybór jest prosty. plus różne kolorowe desiguale iron fist i irregular choice (ukochane w jej szkole), których w sklepach zwyczajnie nie ma. poza tym np na spartoo.pl (tam kupuję prawie wszystko, a u nas idzie to w dziesiątki par) jest genialny program lojalnościowy, a co najważniejsze zawsze jest dużo czasu na zwrot źle wybranych butów. na zalando i sarenza to samo. nic nie ryzykujesz, a po jakimś czasie wiesz już mniej więcej, która marka jaką ma rozmiarówkę, czy pasują dziecku czy nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => alpenlove: taaak! korzystałam ze spartoo, potwierdzam - łatwo i bez problemów można zwrócić towar, a śledzenie losów przesyłki na mapie Europy to bezcenne doświadczenie ;))))

      Usuń
  9. Bardzo milo wspominam Twoja zeszloroczna notke o lowach obowniczych. Czytalam ja osmego kwietnia na oddziale gin-poz, kilka godzin przed pojawieniem sie na swiecie mojej corki.

    OdpowiedzUsuń