W nagrodę za te wszystkie lektury dla
szkoły podstawowej, przy których czytaniu na głos głos mi wiązł w gardle [i nie,
nie, nie, dzisiaj nie będzie żadnej wyliczanki ani przytaczania nazwisk], więc tytułem
literackiej gratyfikacji się ostatnio raczymy z Erną Tove Jansson.
A co.
Z radością i smakiem.
I kiedy Panna Migotka traci grzywkę w
czasie akcji odwetowej Hatifnatów, a Erna naciąga w trwodze kołdrę po same
okulary i na wdechu powtarza za Muminkiem, że „dziwne to doprawdy, ale
z
biegiem czasu
o
wiele bardziej
podobają
mi się
dziewczynki
bez
włosów”.
- … eee, kompletnie BEZ WŁOSÓW, mamo???
… to mnie zdumiewa (milcząco i bez
komentarza), że i ze mną ta książka rozmawia. Czasami.
- Życie nie jest czymś spokojnym! – odparł
Włóczykij z zadowoloną miną.
[„W Dolinie Muminków”, wyd.
Nasza Księgarnia 2010, str. 91]
No i proszę bardzo.
W dzisiejszej „Polityce” jest duży artykuł
o domowych przepychankach trzydziestolatków, o dzieleniu domowych obowiązków „po
równo”, z suwmiarką, między nią i niego. I otóż konkluzja tekstu jest taka, jak
się wydaje, że nie da się przeprowadzić perfekcyjnego podziału, bo jak
przeliczyć sztuki umytych talerzy na metry kwadratowe odkurzania?
Megafrustrująca sprawa.
Więc czyżby antidotum był powrót do „tradycyjnego”
podziału obowiązków domowych, polegającego na braku podziału, albowiem „nie
jest dobrze, aby mężczyzna był sam”?
Dobra, robię sobie jaja, acz nie daję rady
się wczuć empatycznie w emocjonalny klincz jednej z bohaterek tekstu, która się
podzieliła z partnerem dostępem do garów i odkurzacza, ale – jak rzecze: „W pewnym momencie tej sielanki zdałam sobie
sprawę, że skoro on wszystko umie, po co ja jestem potrzebna?”.
[„Fronty domowe”
Elżbieta Turlej, „Tygodnik Polityka” Nr 17 (2955) 22.04-27.04.2014]
Ciekawe skąd się to wykluwa, doprawdy,
żeby czerpać poczucie życiowej przydatności z liczby przeprasowanych majtek.
I dlaczego chorują na to wyłącznie nasze matki, córki i sąsiadki. Oraz pani, pani, pani, no i pani także.
Ja, po kolejnych świętach, których nie
uwieczniłam żadnymi okolicznościowymi fotkami na blogasku, bo pilnowałam zupy przypalającej
się w garnku (a Ojciec dzieciom równościowo skrobał później smażeninę z dna), ani nie rozesłałam pięciuset esemesów w Wielką Sobotę, bo nadzorowałam
procedurę paprania się nielatów w farbach do jajek, więc po kilku
arcyprzyjemnych i męczących domowych dniach mam oto wrażenie, że problem z
obowiązkami rodzinnymi nie leży wcale w postulacie idealnie „równego” podziału,
który to doskonały podział ze swej istoty jest po prostu życiowo niewykonalny.
Na pożywkę trafiłam znienacka, czytając w „Wysokich Obcasach” materiał o
cypryjskiej dziennikarce.
[Paulina Reiter „Na kredyt. Życie na Cyprze”]
Nie ma sielanki sielanki perfekcyjnego podziału,
jest grafik.
Jest lista obligatoryjnych punktów każdego
dnia, do odhaczenia, do nie-pominięcia. Żadnego zmiłuj, harmonogram musi być
wykonany, twoje dzieci liczą na ciebie.
Że odrobisz z nimi matmę.
Że pojeździsz transformersem i się
spektakularnie zlękniesz transformacji.
Że wnikliwie obgadasz zagadnienie konieczności
moskitiery nad kanapą i czy bardziej powinna pójść w fiolety, czy może jednak kolorystycznie
neutralniej.
I że to wszystko zrobisz w jednym czasie.
W tym samym czasie, w ciągu tych nielicznych minut, które masz po przyjściu z
pracy i zjedzeniu obiadu, a przed pójściem spać.
Plus zakupy, gotowanie, sprzątanie, pranie,
bla bla bla i bla.
Fantastycznie jest być rodzicem i mieć jednocześnie
do odrobienia matmę, i transformersa w transformacji, i dekorację wnętrz według
gustów ośmiolatki, ale to jest – kurde, truizm! - mocno męcząca praca. Uha uha.
Praca, z której nie ma zwolnień lekarskich, szybkiej ścieżki ewakuacji i tak
dalej. Liczy się sprawna obsługa, niezawodność, synchronizacja.
A czasami pęka jakaś żyłka.
I wtedy: A! A! A!
Cóż.
- Życie nie jest czymś spokojnym!
Lecę przemyśleć jutrzejszy grafik.
- Mamo, nie będę miał dzieci - oznajmił najstarszy syn, obecnie szesnastoletni, na progu pisania egzaminu gimnazjalnego - one okropnie ograniczają.
OdpowiedzUsuńJak długo potrwa jego mądrość życiowa?...
=> gwiezdna: miejmy nadzieję, że maksymalnie do trzydziestki.
Usuńupieram się, że miłoby było, żeby gatunek nie wyginął ;)
cicho być! nie upieraj się tak bardzo za prokreacją, przynajmniej jeden z nich nie przywlecze wnuków na weekend! ;D - napisała matka trójki mająca w oczach i myślach przerażający ewentualny sześcian rozrodczy :) a co będzie jeśli pójdą o krok dalej niż my sami?!
UsuńDlatego czuję, jakby ktoś wyjął mi baterie. Zawsze, kiedy dopadał mnie taki stan, brałam do ręki "Szczeliny istnienia" Brach-Czainy i usiłowałam nadać kierunek swoim rozszalałym myślom. Sens, sens, sens... Tym razem już nie jestem w stanie. Jestem zmęczona. Wyglądam z siebie półprzytomnymi oczami i grafik, grafik, grafik. Odpocznę pewnie w trumnie, chyba że mnie dziatwa wykopie, bo się okaże, że się z czegoś tam nie wywiązałam, a powinnam była... O spadek się kłócić nie będą - moimi książkami każę obciążyć trumienkę, żeby się głębiej zapadła i żeby się dłużej dokopywali. Albo się puszczę. Z dymem. A teraz pranie, lista zakupów, mycie podłogi. I zlecenie gdzieś pomiędzy...
OdpowiedzUsuń=> Agnieszka Nietresta-Zatoń: no tak właśnie jest dzień w dzień.
Usuńale zdarzają się długie weekendy. spanie do dziesiątej i wyprawa na lody.
zdarzają się, prawda?
Zdarzają się tak rzadko, że przemykają niezauważalnie... Zbuntowany trzy-z-kawałkiem-latek i wściekła jedenastolatka symultanicznie wyrażający swoje potrzeby przy pomocy rąk, nóg i wrzasków nie nastrajają do rodzinnych wypadów na lody; a gdzieś w tym wszystkim ja - bunt czterdziestolatki, której duch ochoczy, ale ciało mdłe.
UsuńZimno, to obejrzyj to koniecznie: http://www.ibtimes.co.in/articles/549020/20140422/worlds-toughest-job-video-mother-bud-light.htm . SO TRUE...
OdpowiedzUsuńjuż nawet notkę o tym napisałam tydzień temu:
Usuńhttp://zimnoblog.blogspot.com/2014/04/2236-ogoszenie-o-prace.html
;))))))))))))))
"Nie ma sielanki sielanki perfekcyjnego podziału, jest grafik." Owszem może i tak ale podział być musi. Są faceci, którzy w obowiązki, dawniej typowo kobiece, wchodzą niczemu się nie dziwiąc (mój mąż dla przykładu, i pewno dlatego jest moim mężem). Obojgu przyświeca nam wizja naszej rodziny jako sprawnie działającej firmy, gdzie słowem kluczowym jest optymalizacja (kosztów, energii, wysiłku, czasu itd.) Lubimy swoje pasje i lubimy spędzać czas razem dlatego obojgu nam zależy aby tego czasu wolnego było jak najwięcej.
OdpowiedzUsuńWiem jednak, że takie podejście (tak, mieszkam w małym, mocno prawicowym mieście) to novum. Mój własny ojciec ostatnio narzekał na zaniedbanie domu przez moją mamę (mama opiekuje się w ciągu dnia dziadkiem chorującym na alzheimera). Zapytałam go dlaczego sam sobie nie uprał czy nie przyszył guzika, przecież potrafi. Ktoś mu broni? Popatrzył na mnie jakbym spadła z księżyca.
Jak mówi przysłowie, chłopa ze wsi można wygnać ale wsi z chłopa już nie tak prosto. Parafrazując, facetów można skłonić do bardziej partnerskiego podejścia do związków (choćby przez ten nieszczęsny grafik), tyle, że pozbycie się patriarchalnego sposobu myślenia przez kobiety (jak on wszystko będzie robił to na co mu będę potrzebna) jest jak widzę o wiele trudniejsze.
Pozdrawiam serdecznie
ida27
=> ida27: kobiety mają sporo za uszami w sprawie kręcenia sobie samodzielnie stryczka.
Usuńja też mam, nie wymiguję się.
Witaj Autorko bloga!
OdpowiedzUsuńOd dzisiaj słucham "projektu matka". Jestem zachwycona. Sama mam córeczkę 8 miesięczną i przed zajściem w ciążę miałam takie same obawy, rozterki i niechęć do dzieci jak Ty...
Teraz weszłam na Twojego bloga i czytam: "Fantastycznie jest być rodzicem.." i serce mi rośnie...
Pozdrawiam i szczerze podziwiam wytrwałość w pisaniu bloga przez tak długi czas, tak intensywnie i z taką energią..
=> Monika Durkiewicz: DZIĘKUJĘ!
Usuńbardzo, bardzo mi miło!
smyranie w stópki dla córeczki ;))))
Zupełnie inaczej czytam "Muminki odkąd przeczytałam biografię Tove Jansson...Czytałaś?
OdpowiedzUsuń=> Basia: tę, prawda: http://www.marginesy.com.pl/marginesy_tove_jansson_mama_muminkow.html ?
Usuńostatnio ją rekomendowałam Nowemu Człowiekowi. dobra rzecz.
"Wiele par przeżywa silne frustracje na tym polu. Dołożyli starań, aby sprawiedliwie podzielić się zadaniami i dokładnie zdefiniować zakres odpowiedziedzialności. A mimo to często jedno z partnerów - najczęściej jest to kobieta - nie może wyzbyć się poczucia, że całkowita odpowiedzialność spoczywa tylko po jednej stronie" - "Pomaga mi we wszystkim, chodzi na wywiadówki do szkoły, zmienia pieluchy tak samo jak ja i załatwia wiele spraw. Dlaczego więc ciągle czuję się jak samotnie wychowująca matka?" (Jesper Juul "Twoja kompetentna rodzina", s. 95).
OdpowiedzUsuńTutaj chodzi o dwie sprawy - o odpowiedzialność (której nie da się podzielić) i o atmosferę (którą przy tej okazji się tworzy), grafik jest dopiero na trzecim miejscu.
"Czynności takie jak sprzątanie, mycie naczyń czy gotowanie zostały niestety zredukowane tylko do swojej praktycznej wartości. Ma to niedobre konsekwencje, ponieważ w ten sposób tracimy z oczu ich ważny aspekt, który polega na tym, że budują pewną atmosferę w domu. Dzisiaj pracują najczęściej oboje rodzice, a dzieci przebywają w różnych placówkach opiekuńczo - wychowawczych. W takich warunkach na prawdę trudno stworzyć w domu dobrą atmosferę. Właśnie dlatego ważne jest, aby tak zwane praktyczne czynności znalazły uznanie, bowiem przyczyniają się do tego, że w domu panuje określony nastrój - co jednak nie stanie się, jeśli będziemy traktować je tylko jak obowiązki? Chodzi o to, aby czynności wykonywane w domu były wykonywane w określonym duchu, z określonym nastawieniem." (s. 66)
Dla mnie to bardzo kobieca narracja:)
Co o tym sądzisz Zimno? Co o tym sądzicie?
=> monika mimo-za: wypuściłaś dżina z butelki ;)))
UsuńSądzę, że nadużywanie słowa "narracja" stało się na tym blogu nagminne.
OdpowiedzUsuńMycie naczyń ma budować atmosferę? nie u mnie w domu, z wyjącym przy nodze dwulatkiem. Gotowanie również - ta sama scenka.
OdpowiedzUsuńWykonywanie obowiązków domowych budzi w moim domu jedynie atmosferę powszechnego wqurwu:
- mojego, bo wycie przy mojej nodze jest tym, czego naprawdę, ale to naprawde szczerze nie cierpię, no ale dzieci muszę nakarmić, tak?
- młodego - bo jak to tak, mama gotuje/pakuje zmywarkę , a ja chcę się bawić/potulić się z nią.
(ograniczam wykonywanie obowiązków do niezbędnego minimum, czyli: zakupy, gotowanie, zmywanie, pranie. prasuję i sprzątam od wielkiego dzwonu)
- starszej (5 lat) - bo młodszy wyje i ona nie słyszy tv.
- mojego - bo starsza ogląda tv zamiast się twórczo bawić (ale muszę skończyc te cholerne naczynia pakowac do zmywary i przygotowac coś na obiado-kolację)
- męża - bo po tym, jak spędził cały dzień z dwulatkiem miał nadzieję, że po moim powrocie z pracy uda mu się popracować a tutaj: starsza krzyczy, młody wyje, a ja warczę
... i tak się zastanowiłam ostatnio, gdzie zaczyna się źródło tych stresów... i nie wiem. wychodzi mi, że źródło stresów i nerwów to mój normowany czas pracy. co niedługo się zmieni i wówczas przekonam się, czy jest lepiej, mniej nerwowo
ola
To nie mycie naczyń buduje atmosferę, tylko my - myjąc naczynia (nie myjąc zresztą też).
UsuńStrategia "od wielkiego dzwonu" przy małych dzieciach jest całkiem niezła.
monika, na jedno wychodzi...nerwy nakręcają nerwy, czas goni, jest go wciąż za mało. Na tę chwilę obowiazki domowe to dla mnie tylko i wyłącznie źródło frustracji. Kurz na meblach również.
UsuńAle to minie, jestem o tym przekonana :)
ola