Wystarczy, że wyjedziemy przed siebie (z
nielatami na tylnym siedzeniu i z walizami w bagażniku), żeby się do mnie
przyplątał jakiś niespodziewany Leitmotiv wycieczki. A to patriotyzm w niezobowiązujących
formach, a to wrzask w przestrzeni - używając arcytrafnego określenia Piotra Sarzyńskiego.
Było tak. Ruszyliśmy na południowy wschód
i okolica do mnie zawyła.
Dlaczego zawyła dopiero w Podkarpackim?
Nie wiem.
Bo pierwsze pięćset ileś kilometrów to albo
Heimat albo dużo autostrady i mało widać? (poza tym – drzemałam na siedzeniu
pasażera)
Bo co prawda na zachodzie nad Wartą też
nie jesteśmy bez winy, ale tu mi się już oko przyzwyczaiło? Więcej, tutaj
jednak kontrast między naturą a architekturą jest mniejszy (to ma być potężny komplement
dla Podkarpackiego). Tam, na południowym wschodzie, na samiutkim
południowo-wschodnim cyplu RP natura naprawdę zapiera dech w piersiach. Więc architektoniczne
wytwory ludzkiej ręki tym bardziej obrażają okolicę.
Jedziemy. Turli turli. Obudziłam się i
łypię.
Jedziemy i się biję pokutnie w zbiorową
pierś narodu, narodzie, po co ci przy drogach taki gąszcz reklam, że nie widać
pobocza, reklam też zresztą w gruncie rzeczy nie widać, widać kakofonię kolorów,
numerów telefonów i tekstów, których przejeżdżając nie da się odczytać, bo są
za małą czcionką i za gęsto, bezużyteczny zbytek treści (zawory hydrauliczne,
opony używane, glazura, zakład usług pogrzebowych, kompleksowo, pomidory za
3,69).
Narodzie, po cóżeś to sobie uczynił, że z
drogi nie dojrzysz kotliny, za to rzędy obłupanych tablic, każda w innym formacie i
w innym braku estetyki, każda wyje tu
jestem!, przydrożna putanica ze sklejki?
Tam, gdzie byliśmy jest wąsko. Raczej
klaustrofobicznie, jeżeli się migusiem przyjechało z rozległych, nizinnych
przestrzeni. Wąsko, pagórki z prawej i z lewej, droga się malowniczo między
nimi wije, a tuż przy drodze stoi chata. Drewniana. Ma sto pięćdziesiąt lat i doskonałe proporcje
długości do wysokości i tak dalej, rozmieszczenia otworów okiennych, z
godnością się chyli ku ziemi. Gospodarze się już w ubiegłym wieku przenieśli do
domu z cegieł. Dom jest trzypiętrowy, z budowlaną fantazją, z podwyższoną
piwnicą, z balkonami na każdym piętrze (a nie przyjemniej by się siedziało wprost
na trawniku? o narodzie, narodzie, do którego przynależę …). Górnych pięter
domu nikt od zawsze chyba nie używa, bo w szczerbatych oknach zawieszono
wzorzyste tkaniny. W każdym inną. Przed domem – resztka pustaków z budowy, od
1981 przykrytych plandeką. Jakieś deski. Ciągnik Ursus, rocznik tużpowojenny,
nieużywany od czasu oddania murowanego domostwa do użytku. Kawał sfatygowanej siatki
zamiast płotu (narodzie, po co ci tu płot?). Sporo złomu, archiwalnych maszyn
rolniczych, przydasi z rdzy i zbutwienia. Dużo wyrośniętych chwastów.
To jednak chyba nie z biedy.
Jest samochód. Albo i dwa. Poza tym - ile
kosztuje uprzątnięcie własnego przydomowego burdelu?
Jedziemy kulawą trasą do Komańczy, jeden pas jezdni jest zdarty w półmetrowe wyrwy, turlamy się wąską wstążką asfaltu w ruchu
wahadłowym, dwadzieścia kilometrów w godzinę, a tuż obok przejeżdżających aut,
na skraju drogi kuca dwójka dzieci. Nachylają się nad wyłomem w asfalcie, jedno
i drugie z patykiem i łowią. Buro, ponuro, beznamiętnie. Błoto, niedola, mizeria.
(jasne, przyjechała paniusia z miasta, wyfiokowała
się, nadęła i wydziwia)
Paniusia z miasta i reszta wycieczki dwie posesje
wcześniej minęła wypaśny plac zabaw, niechybnie wystawiony przez lokalną gminę
za środki z dotacji na sport, kulturę albo na coś tam. Na wspieranie rodziny. Na
kolorowym placu zabaw nie bawiło się żadne dziecko.
Więc to, nad czym należałoby zapłakać to
nie – wstrząsający skądinąd – widok dzieci pławiących patyki na ulicy (a precyzyjniej
– na dość ruchliwej trasie 892), ale – dlaczego nikt im nie pokazał, że można
na huśtawki albo do piaskownicy?
Narodzie, narodzie.
Uwiera mnie ta przestrzeń i ten sposób
myślenia.
A z drugiej strony, patrząc od pełnej
strony szklanki (jakże malowniczo pełnej!) - po ubiegłorocznej, dość pobieżnej
eksploracji Bieszczad (z nogą w ortezie kuśtykałam tylko nad Zalewem)
ruszyliśmy w tym roku z impetem na połoniny.
O bogowie górotwórczych wypiętrzeń, jakże
tam jest pięknie!
(a wrażenie, jakobym JUŻ nie nadążała na
szlaku za nielatami jest błędne)
O kurka. To mój heimat.
OdpowiedzUsuńNo i połoniny schodzone mam do wydeptania ;)
Fajnie, że Wam się pogoda trafiła.
PS. byliście też w Sanoku?
kuśka
=> kuśka: Sanok i okolicę obeszliśmy w ubiegłym sierpniu. pięknie!
Usuńo, tak było:
http://zimnoblog.blogspot.com/2012/08/2094.html
Interesuje mnie przeslanie dotyczace Krosna. Ich, czy oni?
OdpowiedzUsuńNo i zwierzyna! Wypchana? Ustawiona dla turystow z miasta?
=> Kaczka: Krosno - oni. biegiem z Komańczy do Ustrzyk Górnych przez Wetlinę, szczytami, z fantazją, albo połoniną. dość ekstremalne wyzwanie, bo to ponad 60 km, widzieliśmy tych mocarzy. łał. (...)dalali, że aż miło.
Usuńa zwierzyna dobrze wypchana i z jakimś chińskim mechanizmem na pilota i w ogóle, z baterią, bo ruszała łbem i łaziła wokół drzewa.
nielaty piszczały z zachwytu :)
czy to nie był aby bieg rzeźnika? podwójny maraton górami? 6tyś. przewyższeń? w krócej niż 18h?
UsuńBo to Bieg Rzeźnika był ;) Nasi tam byli i go nawet ukończyli ;);)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńBieg Rzeźnika! jest moc!
Usuńnamawiam ojca dzieciom do startu w 2014 :)))))
http://www.biegrzeznika.pl/
Taki był tekst ulubionej Poprzęckiej. Na mazowickich podmiejskich łąkach więcej reklam niż rumianków
OdpowiedzUsuńhttp://www.dwutygodnik.com/artykul/2405-na-oko-laka-pod-reklame.html
właśnie! wylotówki są zmorą.
Usuńdawno, dawno temu (prawie 12 lat) w taki sprytny sposób szukaliśmy materiału na nasz dom. jeździliśmy po małopolskich wsiach i patrzylismy gdzie paskudztwo z pustaka stoi przyklejone do starej drewnianej chałupy. i jak drewno było ok to wchodzilismy zapytać czy za jakieś nieduże pieniądze nie chcieliby nam sprzedać tej starej chałupy :) no i mamy dom z klocków drewnianych - z dwóch zlozylismy jeden (wprawdzie piętrowy, ale bez balkonów).
OdpowiedzUsuńwieś miała nie lada zagwozdkę, bo kto to widział z drewna budować. całe pielgrzymki przychodziły popatrzeć :)
i tylko smutne, że te nowe domy zwykle są dużo brzydsze niż stare.
=> bojulia: tak, brzydsze, bo bez proporcji, bez sensu wysokie, otynkowane na oczojebny fiolet ...
UsuńByliśmy tam latem:) Zwierzyna (w tej samej spokojnej pozie) czekała na kolejnych turystów piejących w zachwycie... dopóki jakaś pańcia (z miasta, pewnie wyfiokowana) nie uparła się podejść bliżej (a może nawet pogłaskać), przewodnik bieszczadzki dostał szału, ehhh było pięknie:))
OdpowiedzUsuń=> kolorki: więc to jest Tradycyjny Jeleń z Weliny?
Usuńma etat za Jedynym Świerkiem?
świetne!
Chodziły ploty, że odchowany u ludzi, więc się nie boi, ludzie wspominali nawet o imieniu;) ale nie pamiętam:))
Usuńdo czego to doszło, po 24 latach człowiek z utęsknieniem czeka na wjazd na autostradę, bo tam reklam prawie nie ma. a kiedyś? ech, nudy...
OdpowiedzUsuńale dzieciakom z patykami może się nudzi na placu zabaw??
=> baa: hm. mam wrażenie, że pod wieloma względami byłoby lepiej, gdyby się nie nudziły na ruchliwej jezdni ...
UsuńMatko! Jacy ONI są już duzi!
OdpowiedzUsuń=> Tomaszowa: NO CO TY???
UsuńMALEŃSTWA!
długonogie i rącze te Twoje maleństwa ;))))
UsuńAleż mi Zimno drogie uderzyłaś w czułą strunę tymi zdjęciami! Udeptaliśmy i my, nieraz... a ciągle mało:)
OdpowiedzUsuńCo do domów uzbrojonych w nadmierną ilość pięter oraz złomowisko w ogródku, to znam ten temat aż za dobrze. I nie trzeba wcale szukać daleko, niestety... Małopolska też nie jest wolna od takich obrazków. Bolesne to bardzo. Tylko przyroda chcąc coś z tym zrobić, powoli zarasta porzucone żelastwo chropowate od rdzy. Człowiek wciąż ślepy na to, co pod nosem...
=> Alcydło Kr.: mimo, że mamy znacznie dalej w Bieszczady, niż Ty zamierzam udeptywać.
Usuńzapadłam chronicznie.
Zimno - jeżdżąca Rodzino, jakże bliska mojemu sercu:)) Nie wiem czy znacie, czy bywacie - ale jesli nie, to urzeknie Was Beskid Niski. I cerkiewko-kościółki pokazujace na co dzień prawdziwy ekumenizm (państwo chcą zobaczyć ołtarz prawosławny? Tam za ikonostasem jest, proszę wejść! - No, ale ja chyba nie moge, tam kobietom nie wolno wchodzić? - Pani, dziś środa, dziś kościół katolicki, chodź pani! :)" cudowne niewiarygodnie - od ogółu do najmniejszego szczególiku. Od nieziemskiej, uduchowionej Binarowej (tuż koło Biecza), przez wspaniałą Sękową (z unikatowymi sobotami), Owczary, Wysową, urzekający Kwiatoń - do mojego ukochanego Skwirtnego, ubogiego i poruszającego kazdy nerw duszy:) Do tego cudowne panoramy, Zalew tuż obok (tam krecono sceny na Dnieprze w "Ogniem i mieczem"), rewelacyjna kuchnia regionalna (kugel, mój Boże...). Prawie nieznane. Jeszcze pewnie ze dwadzieścia pozycji absolutnie niezbędnych na mapie - cerkiewki i kosciółki, gotycki dwór obronny w Jeżewie, fenomenalnie piękny dwór renesansowy i przeciekawe muzeumko (bo maleńkie) w Szymbarku, wspaniałe miody w Bartku w Stróżach - wymianiać mogę godzinami. A, jeszcze - Szalowa, chyba jedyne w Polsce zachowane PAPIEROWE tapety barokowe, jak holenderskie kafle, tylko piękniejsze, gdzie dzrzwi (e tam, drzwi! odzrzwia! zamyka się na kłódkę z XV wieku. No i nie do pominiecia Ptaszkowa (nie tylko za nazwę:)) - tam przeuroczy proboszcz-spolecznik pokazuje oryginał Matki Boskiej ze słonecznikiem i opowiada historię płaskorzeźby ze szkoły Wita Stwosza, którą - gdy przyjechał po raz pierwszy - znalazł pod płotem, bo stare, a "grotę" trzeba umyć, Dobrodzieju... I przecudowna Kęsowa ze znaną wszystkim Matką Boską - z cyklu Pieknych Madonn... To wiano, jakie wniósł do związku mój-już-mąż, ja, Warszawianka z dziada pradziada, pokochałam te miejsca do wrzenia.
OdpowiedzUsuń