niedziela, 23 czerwca 2013

2.197

Zaplatam warkocze Erny.
Długie pasma dziecięcych włosów pachnących tym letnim wiatrem i upałem, co to je zbiera, wisząc głową w dół na huśtawce. Erna się trochę wierci, ale nie za wiele. Drapie się w kostkę, macza w misce z keczupem grzankę z szynką, popija herbatą.
Silny grzebie w szufladzie ze sztućcami. Wspiął się na palce i spomiędzy łyżeczek wydłubuje plastikowe strzykawki, którymi zwykłam podawać nielatom lekarstwa.
- Ksyzal – mantruje cicho. – Ksyzal. Ksyzal. Syjop.
Ojciec dzieciom pije kawę. Siedzi przy stole w porannym świetle filtrowanym żaluzjami. 
Kuchenno-letnia poświata w paski.
Nowy Człowiek je kanapkę. Milczy. Trochę się kiwa, wygląd ma zafrasowany.
- A dlaczego ludzie muszą płacić za mandaty – pyta z nagła Erna – chociaż wcale ich nie chcą kupić? Mamo?
- Mama, – zastanawia się Silny - a czy jutjo jest dzisiaj? Czy jutjo jest dzisiaj, mama?

Oddzielam ducha od kostno-mięsnego truchła, unoszę się, szybuję pod sufitem wokół lampy, patrzę na to z góry, 
z odległości, z dystansu.
To będzie dobry dzień, myślę, dobry dzień, myślę
Bardzo.






5 komentarzy: