Zaplatam warkocze Erny.
Długie pasma dziecięcych włosów pachnących tym letnim wiatrem i
upałem, co to je zbiera, wisząc głową w dół na huśtawce. Erna się trochę
wierci, ale nie za wiele. Drapie się w kostkę, macza w misce z keczupem grzankę
z szynką, popija herbatą.
Silny grzebie w szufladzie ze sztućcami. Wspiął się na palce i
spomiędzy łyżeczek wydłubuje plastikowe strzykawki, którymi zwykłam podawać nielatom lekarstwa.
- Ksyzal – mantruje cicho. – Ksyzal. Ksyzal. Syjop.
Ojciec dzieciom pije kawę. Siedzi przy stole w porannym świetle filtrowanym
żaluzjami.
Kuchenno-letnia poświata w paski.
Nowy Człowiek je kanapkę. Milczy. Trochę się kiwa, wygląd ma zafrasowany.
- A dlaczego ludzie muszą płacić za mandaty – pyta z nagła Erna –
chociaż wcale ich nie chcą kupić? Mamo?
- Mama, – zastanawia się Silny - a czy jutjo jest dzisiaj? Czy jutjo
jest dzisiaj, mama?
Oddzielam ducha od kostno-mięsnego truchła, unoszę się, szybuję pod
sufitem wokół lampy, patrzę na to z góry,
z odległości, z dystansu.
z odległości, z dystansu.
To będzie dobry dzień, myślę, dobry dzień, myślę.
Bardzo.
Bardzo.
I był dobry! Był,prawda? :)
OdpowiedzUsuńjasne!
Usuń:*
Usuńto był dobry dzień...
OdpowiedzUsuńa jednak zdarzają się dni, jak z reklamy Lidla :)
OdpowiedzUsuńOla