- Wszystko mi idzie na majne! – westchnęła Erna z emfazą i zatrzepotała rękami.
Nęka ją gil, nęka ją pokasływanie, jest przynudzona przeciągającym się siedzeniem w czterech ścianach.
- Co? – zapytałam.
- No życie!
- Jak to?
Takie ładne życie, ledwie napoczęte, jeszcze dobrze nie rozpakowane, właścicielka dopiero co skubnęła jego możliwości i to tylko z wierzchniej warstwy, więc jak to już - na marne?
- No ja chce coś zaśpiewać, - jęknęła Erna i ciężko opadła na kanapę. - a muzyka mi przeszkadza i ja nie mogę śpiewać, kiedy muzyka jest!
Zamarłam.
- I to mi idzie na majne! – ostatkiem sił wysapała Erna. - TO!
Ściszyłam radio.
***
Czy ktoś jeszcze pamięta drewniany komiks z nielatami?
***
- Mama! – Nowy Człowiek spojrzał na mnie poważnie. – Mam problem z uchem!A ja mam problem z bieżącym zarządzaniem domowym szpitalem. Wyczerpałam możliwości i kwalifikacje, mam migającą, czerwoną lampkę rezerwy w tej części mózgu, która jest odpowiedzialna za generowanie dystansu do nieletnich katarów.
- Jaki problem?
- Słyszę głośniej. – precyzyjnie wyjaśnił Nowy Człowiek i spektakularnie się strapił.
- Jakieś żarty? – huknęłam.
- A myślałaś, że jaki to jest problem? – Nowy Człowiek nie przestawał poważnie na mnie patrzeć.
Odpowiedziałam, że problem z bólem. Z zapaleniem. Z czymkolwiek ostrym i nadającym się do diagnozy przez Dr. House’a.
- Ale tydzień temu naprawdę mnie bolało ucho. – zreferował Nowy Człowiek z uporczywą powagą.
Tydzień temu, kilka butelek/kilkanaście tabletek/kilkadziesiąt ampułek z apteki wcześniej.
Jasne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz