Do spamowej zakładki skrzynki pocztowej
wpadła mi parę dni temu informacja o nowościach w sklepie Polityki.pl (to nie
jest tekst sponsorowany, Polityka Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością spółka
komandytowo-akcyjna nie maczała w nim maila, nie „inspirowała” mnie materialnie
ani nie zafundowała mi niczego, żebym napisała to, o czym piszę), zatem:
odebrałam spamowego maila z newsem, że wychodzi kolejny tom Poradnika Psychologicznego Polityki.
Tom 13 „Jak radzić sobie ze szkołą”.
"Szkoła jest dziś w kryzysie. Wielu mówi wręcz o katastrofie oświatowej.
Imponująca technologia przekazu wiedzy, lawinowo przecież przyrastającej,
sprawia, że instytucje oświatowe jawią się jako ociężałe i anachroniczne
machiny. To wspaniale, że szkoła stara się –nie chce być już tak represyjna i
nudna, jak jeszcze niedawno. Lecz bez wątpienia traci autorytet. I urok. (…)
Jednakże szkoła istnieje. Młody człowiek, to jasne, trenuje tam umysł. I dostaje w kość od życia. Doświadcza akceptacji i podziwu, ale też osamotnienia, izolacji, wzgardy. Zwycięża i przegrywa. Musi radzić sobie z zawiścią innych i własną – o sukcesy kolegów, z agresją, czasem z niezasłużoną karą, niesprawiedliwą oceną. Ze stresem.(…)
Jak więc szkołę przeżyć bez zbyt bolesnych ran psychicznych? Jak mądrze przygotować i potem asekurować tam własne dzieci? Jak uczyć skutecznie, ale też tak, by nie kontuzjować uczniów psychicznie i intelektualnie?”.
Jednakże szkoła istnieje. Młody człowiek, to jasne, trenuje tam umysł. I dostaje w kość od życia. Doświadcza akceptacji i podziwu, ale też osamotnienia, izolacji, wzgardy. Zwycięża i przegrywa. Musi radzić sobie z zawiścią innych i własną – o sukcesy kolegów, z agresją, czasem z niezasłużoną karą, niesprawiedliwą oceną. Ze stresem.(…)
Jak więc szkołę przeżyć bez zbyt bolesnych ran psychicznych? Jak mądrze przygotować i potem asekurować tam własne dzieci? Jak uczyć skutecznie, ale też tak, by nie kontuzjować uczniów psychicznie i intelektualnie?”.
Cóż, muszę to mieć, #dajmitozaraz, irytuje
mnie, że nadal tego nie ma w obiegu. Obiegłam okoliczne empiki i „salony
prasowe” („salon prasowy” brzmi dumnie, jest w tym zawadiacka, kolporterska pycha).
Więc obleciałam sąsiedztwo i - nie ma.
A ja chcę przeczytać – teraz, już,
natychmiast - o tym, dlaczego nas to dopada, nas – rodziców chorych na szkołę,
z edukacyjną gorączką i z oświatową wysypką.
Pod ostatnią notką wywiązała się zajmująca
dyskusja o szkole. O rodzicielskiej wizji nowoczesnej edukacji. Dziękuję za to,
o czym pisałyście, Dziewczyny.
W ogóle, okołoszkolne debaty nieźle mnie
ostatnio kręcą, porównywalnie jak swego czasu zajmowała mnie skaza białkowa,
karmienie piersią, nauka korzystania z nocnika albo przedszkolny debiut. Teraz jest
level: podstawówka. Przyjmuję to z dobrodziejstwem i nie zamierzam się wykręcać
albo udawać, że małolaty samodzielnie odrabiają wszystkie lekcje, każde za
swoim biurkiem, a ja w tym czasie kiwam klapeczkiem.
Żeby było jasne – nie mam konstruktywnej
wersji innowacyjnej szkoły podstawowej, takiej, do której nie miałabym żadnych
zastrzeżeń. A właściwie nie tyle nawet chodzi o samą szkołę jako instytucję i
organizację (bo swoją własną nielaty kochają), ile o tzw. program. O to, co
powinno być przez szkołę egzekwowane bezdyskusyjnie (moim zdaniem – ortografia,
gramatyka i tabliczka mnożenia), a czego nie powinno się uczyć jak prawd wiary.
„Patriotyzm”, „narodowość” i „mniejszości etniczne” same mi się w tym kontekście
pchają na klawiaturę.
Chociaż z drugiej strony … W pierwszej
albo w drugiej klasie liceum miałam nieźle obkuty cykl rozwojowy glisty
ludzkiej. Cykl rozwojowy pierścienic. Budowę anatomiczną kury (włączając
grzebień na mostku). Mitochondrium i DNA na wyrywki (a trzeba pamiętać, że tamtych
czasach matrix mitochondrialna nie kojarzyła się z żadnym filmem).
Z prędkością pistoletu wyrzucałam spod
kredy przejścia chemiczne od węgla do jakichś kwasów organicznych. Teraz te
enigmatyczne hieroglify nie mówią mi zbyt wiele. Wcale do mnie nie mówią. CH3CHO i C2H5Cl
milczą do mnie jak zaklęte.
Nie wspominając nawet o pociągu, który wyjeżdżał z
prędkością 56km/h ze stacji A. Ze stacji B w tym samym czasie wyjeżdżał inny
pociąg, pytanie brzmiało: co na obiad zjadł maszynista.
Pasztetową z ogórem?
Bigos?
I cóż, nie zdechłam śmiercią tragiczną od
nadmiaru pamięciówki (a w tamtych czasach nikomu się przecież nie śniło o tym,
żeby z testowania zrobić podstawową metodę weryfikacji wiedzy).
Nie zdechłam, ale czy mnie to uczyniło rozumniejszym
człowiekiem?
Nie wiem i oczywiście nigdy się nie
dowiem.
Czy bez rozległej swego czasu wiedzy o RNA
znajdowałabym się w aktualnym czy może w diametralnie różnym punkcie oświecenia.
A jednak intuicyjnie czuję, że chcę dla
moich młodych czegoś innego. Nauki zadawania pytań. Informacji, że są pytania,
na które jest wiele prawidłowych odpowiedzi.
No i nie lubię, kiedy zadanie jest źle
zrobione mimo podkreślenia prawidłowej odpowiedzi, tylko dlatego, że
polecenie brzmiało „obwiedź odpowiedź pętlą”. Mam
nieodparte wrażenie, że metoda zaznaczenia nie ma na dłuższą, życiową metę
żadnego znaczenia (wiem, że chodzi tu o ROZUMIENIE polecenia acz pieprzę tę
metodologię, mówiąc szczerze).
Ale przecież niewyłącznie o tym chciałam
dzisiaj.
Chciałam o szkole również w kontekście
pewnej książki i pewnej dziewczyny. To będzie bardzo osobisty kawałek, ale się
inaczej nie da.
Między kuciem kwasów octowych, cytoplazmą a organellum miałyśmy z pewną Magdą w VIII liceum bardzo konkretne marzenia,
miałyśmy taką bowiem idée fixe, że będziemy pisać książki, nieważna tematyka.
Żadna z nas nie została Masłoską, niestety. Żadna - młodą nadzieją literatury,
nasze marzenia o książkach się spełniają z bardzo opóźnionym zapłonem,
zahibernowane ciężką komuną, aboco.
Ale się spełniają (mimo, że obie już dawno
zapomniałyśmy, jak przejść od węgla do nie-wiadomo-czego).
Magda właśnie wydała fantastyczny
przewodnik po Poznaniu, bardzo zalecam, jestem z Magdy i z tego przewodnika
dumna, jakbym co najmniej miała w niego jakiś wkład, a za cały mój wkład są tylko
dzielone, dziewczęce marzenia o długim terminie ważności.
Jutro, w sobotę można pojeździć z dziećmi i z Magdą
po Poznaniu.
Magda ma kapitalną wiedzę o mieście i
potrafi ją znakomicie sprzedać.
Zapraszam w jej imieniu :)))))))))))))))))
Tak się zaczęłam zastanawiać, jakie były moje licealne marzenia...prywatne się spełniły, dość nawet niespodziewanie... Zawodowe? Poszłam w zupełnie inną stronę...
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa, czy nasi rodzice też tak przeżywali naszą bytność w szkole. Szczerze wątpię. No więc bez przesady. I nikt wtedy książek dla nich nie pisał. Przeżyliśmy i nawet fajnie w tej budzie bywało. Więcej luzu!
OdpowiedzUsuńPolecam też tę książkę. All in one.
OdpowiedzUsuńhttp://www.impulsoficyna.com.pl/wyszukaj/obraz-edukacji-w-polskim-dyskursie-prasowym,1442.html
Jedno mi sie nasunelo... ze trudno przekonac dzieci do koniecznosci zrobienia czegokolwiek: czy to zadania czy porzadku w pokoju, jesli samemu sie nie jest przekonanym, ze wkuwanie (i tak zapomne albo nie przyda mi sie w przyszlosci) czy ciagle sprzatanie (i tak sie pobrudzi) - ma sens. Otoz ma sens, bo tylko nieliczni maja szanse robic to, co rzeczywiscie lubia i jeszcze z tego sie potrafia utrzymac, wiekszosc natomiast przede wszystkim musi pracowac,.by zyc godnie. Tu oczywiscie znow kuku robia nam realia, gdzie wiele ludzi pracuje a na godne zycie i tak nie wystarczy, no ale tego raczej dziecku nie powiemy...
OdpowiedzUsuńKonkludujac, dopoki dzieci sa traktowane w szkole powaznie, godnie - tzn.nikt nie da im linijka po lapach za brak zadania, dopoki nie wpada z nadmiaru nauki w depresje, wydaje mi sie, ze jest ok. a jak nie zechce sie uczyc chemii czy biologii czy historii na pamiec tak, by miec z tego przedmiotu wymeczone 5 to i 3 zdobyte bez stresu bedzie dobra ocena.
Ola
OdpowiedzUsuńjetem po drugiej stronie))
na poziomie podstawowym (historia) staram się, żeby było ciekawie i sensownie,
staram się łączyć mój sposób nauczania z wymogami ministerialnymi,
choć ma się to jak przysłowiowa pięść do nosa.
Uczę ich myśleć!!!!!, łączyć fakty!!!!!!!,wątpić!!!!!!!, wyciągać wnioski!!!!!!,
na drugim planie - szukać samodzielnie, zwłaszcza w internecie!!
w klasach cztery-sześć prace piszą samodzielnie, własnymi rękami
w kwestiach wiedzy- internet jest źródłem niemile widzianym
natomiast obrazu, ciekawostek - owszem.
Dlaczego?, ano dlatego, że jeszcze nie potrafią oddzielać ziaren od plew,
więc muszą korzystać z najlepszych źródeł.
Pokazuję je osobiście. Przynoszę na lekcje, targam i prezentuję.
Pilnuję też, żeby prace wszelkie robili na lekcjach, a w domu
samodzielnie!!! nie angażując rodziców.
Nie podchodzę do zachodnich nowinek - metod - edukacyjnych na kolanach.
Żyję TU, nie tam i siam. Tak jak jem sezonowe owoce, bo najzdrowiej!
ale
ale skoro ich, tych uczniów codziennością będzie rozwiązywanie testów!!!!
analiza tekstów, czytanie ze zrozumieniem.......wykonywanie POLECEŃ
to trudno-darmo muszę ....kłaść i na to nacisk
aby im UŁATWIĆ nie utrudnić życie!!!!
i doprawdy rozumiem rodziców, że się wkurwiają. ROZUMIEM.
ale co ja mogę.....jestem TYLKO nauczycielem, nie przewodnikiem duchowym,
nie mistrzem, nie osobą godną zaufania, która podpowiada i delikatnie nakierunkowuje....
Poza tym mamuśkom ze ściśniętymi tyłeczkami, życzę więcej luzu!! bez złośliwości ))
Yes! Yes! Yes!
UsuńOkazuje się na przykład, że "narysuj trzy chmurki obok słoneczka" nie uwzględnia jako poprawnej opcji: dwie chmurki z lewej i jedna z prawej - absurd!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam rodziców pierwszoklasistów :)
Widzę w Twoim spojrzeniu dzieci-ja pewną niespójność. Otóż dziwisz się, że dzieciom wpaja się definicje geopolityczne natomiast sama kułaś cykle rozwojowe pasożytów i przebiegi reakcji chemicznych. Jakie czasy taka szkoła. I śmię twierdzić, że dzięki temu iż wiedza na temat RNA i pierścienic przydaje Ci się w życiu tyle co nic, to właśnie dzięki tej wiedzy możesz czuć się WYKSZTAŁCONA (w przeciwieństwie do osób, które będą szukać rowinięcia skrótu w internecie... bo im się nie chciało słuchać, uważać). Ja dzieki perfekcyjnie opanowanemu cylowi rozwojowemu motylicy wątrobowej dostałam sie na studia ;) i mimo, że niewiele z tego pamiętam dziś, dziękuję mojemu Profesorowi, że podyktował nam do zeszytu dokładniejszy niż książkowy schemat. Teraz robię w życiu to co mnie interesuje, ale powiedz mi, kto tak naprawdę kończąc edukację średnią wie co chce w życiu robić???
OdpowiedzUsuńTaka wiedza się przyda, nawet nie wiesz w którym momencie.
Sorry, ale nie moge sie powstrzymac: szkoda, ze prof nie nauczyl Cie pisac 'smiem', zamiast 'smie'..smiem twierdzic, ze to by sie bardziej w zyciu przydalo.
UsuńPo drugie, Ty akurat zapamietalas cykl rozwojowy motylicy watrabowej, bo mialas go pod koniec szkoly I pewnie ciezko bylo zapomniec, a co jesli wkuwalabys go na pamiec 4 lata wczesniej - duzo bys zapamietala??
w uczeniu się w dużej mierze nie chodzi o zapamiętanie rna czy cyklu motylicy po wsze czasy, ale o trening mózgownicy. i pamięci. oczywiście, szkoła mogłaby się bardziej skupiać na zadawaniu pytań/drążeniu/ poddawaniu w wątpliwość, ale aby pytać i poddawać w wątpliwość trzeba jednak mieć jakąś teoretyczną podbudowę. aby mieć co poddawać w wątpliwość i wiedzieć dlaczego. Na szczęście myślenie krytyczne można także zaszczepić w domu. Także ja zachwycona programem nie jestem ale i nie panikowałabym i nie stresowałabym się aż tak.
OdpowiedzUsuńA tytuł książki Twojej licealnej koleżanki fantastyczny! Poznańmy się- aż mam ochotę wybrać się z moimi nielatami do Poznania w towarzystwie tego przewodnika!
Zgadzam się z tym treningiem w 100% :)))
UsuńMozg sie trenuje rozwiazywaniem problemow, zadan lub graniem w szachy bez planszy. Nie odnajduje zadnego treningu w pamieciowym wykuciu na blache cyklu rozwojowego pratchawcow. Teoretyczna podbudowa? Wiem gdzie szukac, jesli do szczescia nagle potrzebny bylby mi pratchawiec, ale tej umiejetnosci szukania nie nauczyla mnie szkola. W sumie to juz u nas rodzinna dykteryjka, przez lata Rodzona Matka na pytanie: alepocoto? odpowiadala , ze 'dla teningu mozgownicy'. Po latach wyznala, ze klamala w zywe oczy :-)
UsuńDziękuję bardzo za zwrócenie uwagi, widzisz człowiek uczy się całe życie.
OdpowiedzUsuńI potem takie wyrośnięte młode nawet nie będzie mogło sobie zagłosować na swojego ulubionego prezydenta, bo obwiedzie zamiast wstawić krzyżyk.
OdpowiedzUsuńZnaczenie słów jest ważne i odróżnianie "obok" od "wokół", jeżeli nie chce się potem napadać na bogu ducha winne matki dzieciom.
To zabawne zresztą jak wszyscy znają na leczeniu, prądzie i nauczaniu. Nie wiem co dało mi wkuwanie glisty, ale uważam, ze nie powinno się wkuwać. ROTFL.
a nawet "Masłowską" :) maja
OdpowiedzUsuńprzed zrobieniem uwagi warto zasięgnąć języka tu i tam, skoro się w głowie tego nie ma.
Usuńna początek doradzam wpisanie w dr. google frazy, powiedzmy, "masłoska rzondzi".
z drugiej strony barykady wygląda to w skrócie tak:
OdpowiedzUsuńegzaminy są zewnętrzne i po nich ocenia się ucznia, nauczyciela i szkołę (cokolwiek innego by się nie słyszało w eterze).- z tego wszyscy są rozliczani. a to zakłada obwiedź, podkreśl i zaznacz. o myśleniu, rozumieniu rzadko się wspomina. odgórnie wymusza się taki sposób myślenia (myślenia???????)
zawsze podkreślam i jest to dla mnie najistotniejsze: MACIE MYŚLEĆ. MIEĆ SWOJE ZDANIE. ale widzę, że uczniowie sami komentują: a po co? dlaczego? skoro mam tylko podkreślić/ zakreślić/otoczyć.
mój pogląd na szkołe (paradoksalnie- uczę od 13 lat, mąż od 14) jest dość pejoratywny. zwłaszcza od kiedy młodsza do takowej uczęszcza. dyrektywy są takie:
RÓWNAJ. ŚREDNIA. SZEREG.NIE WYCHYLAJ SIĘ. CICHO. SMUTNO. POTAKUJ. RÓWNO.LINIJKA.
trudno bronić szkoły i nauczycieli. zwłaszcza, jak się jest częścią tego systemu i naprawdę się widzi, ile głupich, znudzonych, smutnych i niekompetentnych ludzi stanowi część tego właśnie społeczeństwa.
ech.
łolka
no i właśnie!
Usuńale C2H5OH do ciebie czasem przemawia? :)
OdpowiedzUsuńostatnio tutaj o tym pisałam http://zimnoblog.blogspot.com/2013/09/2202.html na przykład
UsuńA co dziewczyny myślicie o edukacji demokratycznej, Trampolinie itp.?
OdpowiedzUsuńAlex