W nielatach wendeta budzi się w niedziele
rano.
(w soboty czasem też)
Żądza zemsty zrywa ich z mięciutkich
poduszek, spod puchowych kołderek.
Z gryczanych materacyków.
- Mama, - rzecze Silny. Stoi nad moją
głową, moja głowa śpi. – Mama, patrz, umiem stawać jak bocian!
I stoi.
Myślę, że stoi jak bocian, chociaż tego
nie widzę. Śpię przecież.
- Brawo – chwali Silnego mój sen.
- Mamo, zobacz, znalazłem guziczek, tu
leżał, zobacz mamo, jaki ma kojoj guziczek, mamo, gdzieodłożyćguziczek??? MÓW, MAMO,
DO MNIE, NIE ŚPIJ!
Co rano zrywamy nielaty z piernatów mniej
więcej o siódmej.
Co weekend odpłacają nam za to z wypukłym
meniskiem.
Wyjąwszy największego, pozostałe są
nieprzytomne w poniedziałek, wtorek, środę, w czwartek i w piątek.
Żeby dojść do siebie o świcie, potrzeba im
soboty. Albo niedzieli.
Brr.
Jutro rano mogłabym się wyspać.
Pomówmy o czymś przyjemniejszym.
O weekendowym śniadaniu z kumą na mieście.
Didaskalia: jesień. Chociaż przecież
jeszcze nie zupełna.
Idziemy przez miasto, miasto miewa frapujące
perspektywy, kiedy się je eksploruje pieszo. Jest pusto, dzielnica nie w
centrum. Jakieś niezobowiązujące liście na chodniku, starsza pani na
przechadzce z kundelkiem.
Idziemy, kuma i ja, aura: chłodno-rześka.
I nagle, niespodziewanie, przekraczając
próg, popchnąwszy drzwi wejściowe lokalu
gastronomicznego wchodzimy z kumą w pięć albo w siedem domowych śniadań w
publicznym miejscu. Każdy śniadaniowy stolik jest swoim własnym uniwersum, zaskakująca
obserwacja, mamy ją obie równocześnie. Tamta para, już nie bardzo zakochana, ta
rodzina bliżej nas, z dwójką małych dzieci, dwie dziewczyny i pies, za chwilę
dołączy do nich trzecia – wszyscy są tu prywatnie łamane przez incognito, oni i
ich bułki, ich kawy z mlekiem, pomidory, jajecznice. Sól, pieprz, cukier,
intymność, gazeta. Pozamykani między nieistniejącymi ścianami, każdy u siebie.
Ten facet przy stoliku po sąsiedzku
również.
Najpierw walczy z kurtką, zwycięsko.
Później się mierzy z kablem od laptopa, roztrzęsiony szuka gniazdka, znajduje,
podpina. Sądzę, że oddycha z ulgą. Siedzi czterdzieści centymetrów od mojego lewego
ramienia, jego nerwowość zaczyna mi się udzielać. Smaruję masłem bułki, ale kątem
oka widzę z jaką starannością mój sąsiad lokuje laptop na niewielkim stoliku.
Stolik się chwieje, mężczyzna ma kołatanie przegród, wzywa obsługę, w zwięzłych
słowach ubliża. Obsługa znajduje stolikowi optymalną równowagę, podsuwa
nerwusowi kawę i jajecznicę.
[… i nici z pogaduszek z kumą, zamiast z
nią omawiać istotne aspekty
koncentruję się na sąsiedzie]
Wreszcie system operacyjny odpala. Avemaria.
Sąsiad je łapczywie, je nachylony nad
talerzem, zgarnia jajecznicę z talerza wprost do ust wpatrzony w monitor. Łypie
w monitor jak w jakieś oczi cziornyje,
jak w – powiedzmy – nieskazitelną twarz wyznającą mu coś żarliwie, spija treści
z monitora wchłaniając jajecznicę.
Niedbale odstawia puste naczynie.
Przy kawie to samo. Głowa sąsiada wysunięta
do przodu charakterystycznym żółwikiem, ta pozycja fajnie deformuje kręgosłup w
odcinku szyjnym, coś o tym wiem, kawa jest przy stoliku obok na marginesie, sąsiad
znów się zanurza w powierzchni LCD.
Oczywiście mogę się mylić w ocenie, jestem
z analoga i nieuleczalnie anumeryczna, ale to jednak nie do końca to samo, co
czytać przy śniadaniu gazetę.
To jest zjawisko z cyklu nie lubię.
Unlike.
Nie lubię fenomenu wyżerania duszy przez
monitor i przez to, co na nim widać. Co z niego dobiega.
… co mi przypomina inne śniadanie, tym
razem rodzinne. Nasza liczna famuła jak szarańcza przy niewielkim
stole w śniadaniowni w hotelu, kanapki z czekoladą, okruchy, herbaty z cytryną,
kuksańce i mama-a-on-mi! mama-powiedz-jej!,
a przy sąsiednim - samotny mężczyzna. U nas chaos i pomięte serwetki, a facet
elegancko przeżuwał chlebuś z szynką do monitora komputera. I z takim
niewymuszonym, dżentelmeńskim wdziękiem manewrował tartinkami i kawusią jednocześnie
pisząc maile, że go zzoomowałam. Powiększyłam kadr.
Dear,
I’m still
single.
pisał nasz sąsiad do jakiejś kobiety.
No nie do końca single,
przecież razem z komputerem.
Nie wiem, czy nobliwy dżentelmen z hotelowej śniadaniowi
czuł smak wchłanianych kanapek.
W sumie mi to wisi.
Próbuję Wam tylko powiedzieć, że mam ostatnio pewien
problem z wirtualem.
Brzydzi mnie ostatnio przenoszenie realiów do
sieci.
Czy brzydzi Cię aż tak bardzo, że odmówisz mi późnej kolacji w towarzystwie Twojego bloga?
OdpowiedzUsuń:)))
no wiesz, rzecz jest mi obrzydliwa wyłącznie od mojej strony panelu administracyjnego bloga :))))))
UsuńRozumiem. Dlatego wystraszyłam się, że przestaniesz pisać ;))
Usuńnie wiem. na razie od paru notek piszę, że nie mogę pisać.
Usuńblog to nałóg :)
Piszę półtora roku i też już się uzależniłam. Ale na razie chce mi się pisać codziennie. To miał być roczny projekt, ale ciągle trwa :))
Usuńhehe, przeczytałam notkę tę w kawiarni... laptop "kurturarnie" na stoliku, ale stolik wielgachny, niechwiejny ;)
UsuńZimno, nie zapominaj, że uzależnienie dotyczy nie tylko Ciebie! Z wszystkich moich nałogów do rzucenia Twój blog jest ostatni w kolejce...
Usuń=> Ania M.: aż popatrzyłam. szacun.
Usuń=> Goldie: czy ja mogę z innej beczki?
jak z gromadą na pokładzie? jak Goldina?
Od wczoraj w domu (Józio się solidnie zażółcił), na razie entuzjazm, fanfary i mamy się świetnie. Oby tak dalej...
Usuń=> Glodie: OBY!
Usuńtrzymam wszystkie wielodzietne kciuki za współrodziców w pato-
logii.
w trzy jest moc :)
mnie zbrzydziło doszczętnie.
OdpowiedzUsuń=> Li: wiem! widzę.
Usuńjak Ci z tym?
(pytanie jak z terapii zbiorowej blogowego odwyku ...)
Ja się nie dziwię, takie realia z wymiętymi serwetkami, okruchami na obrusie, drącymi się bachorami skorym świtem, każdego by zbrzydziło. Poza tym przenosisz, przenosisz, w trudzie, z eposem, z rozmachem litera-Ckim, a kiedy się to rozbuchanie wyciśnie, to ostaje jeno pierdoła o tym, że ludzie jedzą w knajpach, a dzieci spać nie dają w sobotach.
OdpowiedzUsuńNo i doprawdy, powinnaś odwołać słowa do owej biednej, zagubionej matki z dziećmi na głowie u dentysty, albowiem i tam z pewnością siedziało jakieś ciepło, które obsmarowało ją w noci swojego blogusia albo w oczach swojej duszy.
Przyznam, bardzo brzydzą mnie twoje oceny jedzenia śniadań.
Ty to masochista jestes jakiś chyba. Po jakie licho tu wchodzisz w porze sniadaniowej? Jeszcze sie porzygasz....
Usuńmms
A ja się uśmiałam przy czytaniu tej notki i rechocząc opryskałam kawą monitor. Uwielbiam Twoje posty.
OdpowiedzUsuńŚwitało. Blade promienie słońca zaglądały przed okno sypialni. Tup. Tup tup. Tup tup tup. Ciekawość otworzyła prawo oko. Lity metr niewyraźnej postaci stał przy łóżku: "Mamo, wyspała się". Tyle, więcej nic. No bo cóż jeszcze? Ta scenka się powtarzała. Kropka
OdpowiedzUsuńPS. Czy lud o czymś nie wie czy? Czy się nie domyśla się?! Jakże my, lud prosty, o zimnobloga realiach czytać mamy bez wirtuala? Czy w podziałek następny, zamiast do kawy croissanta kruszyć, będziemy więc ciepłą szpaltę zimnobloga nadgryzać więc?
;)
=> Tata: "więc" zawisło nad mą klawiaturą jak miecz Demoklesa :)
UsuńUwielbiam pochłaniac oczami wyniki Twoich obserwacji. Nie musze przypominać, że działa to tez w druga stronę. Jestes obserwowana...Ale Ty odwazna kobieta jestes i na pewno sie nie boisz. Bo nie ma czego i tak na pocieszenie, z macierzynstwa sie nie wyrasta, ale nabiera sie odpornosci....
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twój dar obserwacji życia i snucia refleksji :)
OdpowiedzUsuńMagda
no mi też szkoda by było, gdyby Cię tu nie było...
OdpowiedzUsuńA u mnie takie sytuacje wywołują raczej uczucie zmieszania i współczucia...
OdpowiedzUsuńI ładnie to tak cudzą korespondencję czytać, hę?
panie premierze, jak żyć?/nata
OdpowiedzUsuńno a na przykład podglądanie innych i o nich gadanie cię nie brzydzi?
OdpowiedzUsuńmonika