czwartek, 13 lutego 2014

2.226 [Ojapierdolęjużniemogę]


Zażywna kobieta stojąca przede mną w kolejce po poranny chleb zażądała:
- Z makiem cały pokrojony!
a ekspedientka piekarni migusiem i co do joty spełniła absurdalne żądanie, chlastając stosownym bochnem w foliowej torbie o blat.
Cały pokrojony za dwa pięćdziesiąt. Proszę, dziękuję, co dla pani?
Takie cuda tylko w piekarni.
Cały-cały-pokrojony, blady a jednocześnie rumiany, wypieczony chociaż z zakalcem. Obcasy kozaków rozjechały mi się na zbrylonym śniegu przed piekarnią, bo było to jeszcze zanim nie nastała wiosna i przed jedną ospą i jednymi zapalonymi oskrzelami. W sensie – parą.
A żeby bez potrzeby nie przyczerniać obrazu, to było to też przed wyjazdem na ferie z nielatami, miłym przerywnikiem, wciśniętym cudem między Zinnat a Klacid (oraz Tanno-Hermal. I cóż, bizarre, ale żadna apteka nie sponsoruje tekstu numer 2.226, cha!).

Cały cały pokrojony, nie narzekaj, przy minimalnym wysiłku da się pogodzić to z tamtym.
Niemożliwe z niewykonalnym.
A w ogóle – cóż to za temat, że masz te swoje dzieciaki? Nie myśl, nie myśl, po prostu bądź. Matką.


Między zapaleniem krtani a oskrzelami (jedno i drugie leczone, rzecz jasna, przez pediatrę) miałam taki moment, że niezmiernie tu chciałam wyrazić swoje zdanie na temat pożytków i lęków związanych z rocznym urlopem macierzyńskim, o czym było głośno dwa tygodnie temu tu i tam. Temat eksplodował i niestety zgasł, zanim usiadłam do prywatnego pisania. I to mi jednak – dygresja - bezwzględnie przeszkadza, że entuzjazm portali, fejsbuka i blogów na gorące tematy trwa nanosekundę, a w kolejnej wygrywa Justyna Kowalczyk i już psa z kulawą nogą nie interesuje godzenie macierzyństwa z pozadomową pracą.
Mnie natomiast ten wątek zajmuje bardziej niż łącznie Stoch, Kowalczyk, OFE oraz dlaczego karę śmierci zamieniono w latach 90 nie na dożywocie, a na dwadzieścia pięć lat.


Ale najpierw rzeknę tak.
Po tym, jak wrzuciłam ostatni smutny tekst na bloga nie mogłam się jednak, kurczeblade!, nie roześmiać wszystkimi zębami na widok tego, co z mojego smutactwa zrobiły „Blogi Wysokich Obcasów”.



O buacha cha cha.
Sama się zastanawiam why so serious, właściwie z chęcią przebiłabym tego balona w trymiga.
I normalnie luźniutko bym sobie pobiegła przez ukwieconą łączkę wprost w świeżo wyprane prześcieradła, a Manuel podawałby nielatom kromki z świeżym masłem.
Takie rzeczy niestety tylko w przerwie na reklamy.
W piekarni co prawda nadal cały krojony, ale u mnie niezmiennie niedoczas, zadyszka i zawalone to oraz tamto i nie wierzę żadnej z tych komentatorek, które z palcem w nosie joggingiem przebiegają między pieluchą, korporacją a sauną i ogólnie zen, botoks oraz świetnie-sobie-dałam-radę.



Katarzyna Staszak i Natalia Waloch-Matlakiewicz, matki na rocznym macierzyńskim pytają „Ale jak dokładnie się to robi i jakie są tego koszty?

Kontekst pytania:

Teraz naprawdę doceniamy wysiłek wszystkich pracujących matek i je podziwiamy. Że dają radę, że nie wariują od wyrzutów sumienia, że potrafią przeskakiwać z jednej przestrzeni do drugiej. Na pewno da się być fajną matką i robić karierę.



Nie znam bardziej zajmującego mnie tematu.
Jak DOKŁADNIE się to robi?
O matko, o matko.
Mam wrażenie, że najbardziej szokująca w tym kontekście jest konstatacja, że ten pierwszy rok łączenia bycia matką i pracy to w ogóle jakoś zleci. Na hormonach, z rozpędu, na rezerwie snu/siły sprzed dziecka.
Ale są jeszcze kolejne lata. Dość chyba w sumie sporo kolejnych lat.
I chociaż moje osobiste doświadczenie jest jednak mało miarodajne, bo gdyby Nowy Człowiek był jedynakiem, miałabym już pewnie za sobą moment ulgi i uff!, zmniejszałoby się już moje macierzyńskie zaangażowanie, to jednak uważam, że rozmowa o byciu matką i łączeniu tego z pozadomową pracą nie może się ograniczać do sytuacji matek na rocznym macierzyńskim.
Albowiem po rocznym macierzyńskim (a także wobec jego wcześniejszego ustawowego braku) jest padanie na pysk i czołem o blat, ale o tym ciii, bo naruszam zasadę decorum, pisząc, że jestem skonana.

Żeby było jasne.
Macierzyństwo jest najbardziej satysfakcjonującą pracą jaką znam.
Jestem też – tfu, odpukać w niemalowany control/delete+alt – najszczęśliwszą z wielomatek.
Ale niezmiennie zamierzam trwać przy moim zdaniu, że wiodącą narracją osoby, która od dziesięciu lat dzierga macierzyństwo i pozadomową pracę jest ojapierdolęjużniemogę.
I nie chcę za to orderu.
Myślę tylko, że byłoby fajnie, gdybyśmy my, matki (och, We_the_Mothers) same przed sobą potrafiły się przyznać do ojapierdolęjużniemogę. A nie, że ze śpiewem na ustach od ząbkowania do pisania apelacji. I to wszystko w pełnym makijażu, a Kasia Cichopek - wiecznie w mini - czy jest aby nadal seksi mamą?
Oraz: „nie dajesz rady? a zobacz na tamtą, jak sobie świetnie zagania do obórki swoje nielaty!”.



A skoro już tak hurtem tu odpowiadam na zaległe komentarze, to nie mogę się nie ustosunkować osobno do wątku, który mię był delikatnie wytrącił z przytomności swego czasu i wręcz przechylił mi kubek z gorącą herbatą wprost na kolana.
Myślę o tezie „ Żyje się po prostu, a nie duma o życiu, na dumanie czasu mi brak.
Przychodzi mi do głowy kilku wokalistów, którzy z maestrią mogliby zrobić z takiego kawałka pieśń na youtube i do paru komercyjnych stacji.
Podziw. Jest rytm, jest pomysł, brawo.
Ja jednak pozostanę przy swoim archaicznym obyczaju zastanawiania się i zadawania pytań i nieznajdywania odpowiedzi. Mam w tym przyjemność, rozkosz wręcz. Oraz w wyławianiu cytatów. Nawet z łbem ze zmęczenia na blacie.
  

Pozostawiam Państwa zatem z kawałkiem rozmowy Grzegorza Sroczyńskiego z Marcinem Królem.

[źródło: „Byliśmy głupi”, Magazyn Świąteczny 8-9 lutego 2014 r.]





I oby nam się.




37 komentarzy:

  1. Ach, ten czar pomarańczowych ramek! A właśnie kwadrans temu dumałam sobie o tym "Po co?". Pytania "Jak?" nie zadaję już od dawna. Przecież tyle czynników może się zmieniać w naszym życiu i tak mało od nas zależy, że obieranie jakiejś konkretnej drogi, z góry określonego sposobu działania jest tylko zajawką. Nie chodzi o to, by trzymać się kursu, tylko by dotrzeć do portu przeznaczenia.

    A "...wiodącą narracją osoby, która od dziesięciu lat dzierga macierzyństwo i pozadomową pracę jest ojapierdolęjużniemogę" wyryłam w pamięci. Cudnie ujęte.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Moe: właśnie. jakie "cele" w życiu? wyłącznie zajawki.
      i dzięki, bo też lubię moje pomarańczowe ramki :)

      Usuń
  2. Matka matkę zawsze najtrafniej (auć! Prosto w serducho!) podsumuje. Nie ma, że zmiłuj. Pracuje? Wyrodna. Byczy się rok na macierzyńskim? Papka w rozmiękczonym mózgu. I dalej tak jeszcze.

    Mam dość serwowania matkom jedynych słusznych rozwiązań. Cóż, skoro tyle mądrych wokół. Milczę w pokorze.

    A chleb? Po co do sklepu. Szybko, sprawnie, bez zbędnych nakładów sił i energii maszyna robi, Nawet na zakwasie. I jej, jak pachnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Niezaradna: wbijanie szpilki "nie radzisz sobie? a ja doskonale potrafię!" jest, zdaje się, naszym sportem narodowym.

      Usuń
  3. Caly w sensie caly bochenek, nie pół
    Cały pokrojony

    OdpowiedzUsuń
  4. "Ojapierdolęjużniemogę" święte słowa. Ja też czasami ojapierdolęjużniemogę.
    Pozdrawiam, pracująca dwumatka

    OdpowiedzUsuń
  5. Droga Zimno, czytam Cię i podziwiam, i czasem identyfikuję bardzo bardzo, czasem nieco mniej (bo ja mam tylko dwoje młodych, więc luzik mam ;-). ale akurat czytałam ciekawy tekst m.in. o matkach, ludzkich (i małpich) i jak to tak naprawdę "NIEnaturalne" jest to co robimy teraz, to bycie na 100% samowystarczalną i najlepszą i super-matką. o tu: http://www.academia.pan.pl/nasze-teksty/nauki-biologiczne/item/37-mity-o-naturalnosci. ciekawe, naprawdę :-) pozdrawiam Cie serdecznie i ściskam, i życzę oddechu, czasami :-) agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  6. czasem ma się ochotę wyskoczyć w biegu z tego pociągu i wskoczyć do tego byle jakiego, byle gdzie
    ale coż..:)
    dobrze, że teraz nie boimy się o tym mówić i że mamy w dużym poważaniu to, że kogoś to oburza

    zimno, pamiętam Twój zapał i werwę sprzed lat ;P
    swój też pamiętam, fajny był ;)
    pozdrawiam i wracam do swojego "Ojapierdolęjużniemogę"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => viki: ja też pamiętam - swoje - werwę i zapał.
      od tego czasu wszakże upłynęło, jako rzecze => Katachreza, wiele litrów antybiotyku w zawiesinie. oraz innych takich.

      pozdrowienia!

      Usuń
  7. Rozdrabniajac sie wlasnie na jeden galopujacy katar oraz drugie nagle leki separacyjne, przypomne jeszcze, ze komentarze pod poprzednia notka sugerowaly chybiona antykoncepcje. No i wezze, przestan juz myslec i popelnij jakis radosny i optymistyczny esej o tym, jak przyjemnie i tanio mozna spedzic czas z dziateczkami na hustawce lub slizgawce.
    Tymczasem ide dziergac na cztery rece, a skoro nie ma z tego orderow to sobie sama wykroje z kartofla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Kaczka: ha! zmotywowałaś mię, żeby udziergać coś o sielankowym wypadzie z nielatami na lizaki albo na watę cukrową!

      Usuń
  8. Mam ochotę wytatuować sobie na lewej ręce Twoje słowa "Macierzyństwo jest najbardziej satysfakcjonującą pracą jaką znam". Na prawej byłoby "Ojapierdolę już nie mogę". Spoglądałabym sobie na jedną rękę w zależności od nastroju. Jak by było źle bardzo, dzieci chore, ja umęczona, to dla polepszenia nastroju i odpowiedzenia sobie na pytanie po co tkwię w tym kieracie- patrzę na lewą. Jak by było słodziutko, sielsko i anielsko to- tak dla równowagi- szybkie spojrzenie na prawą rękę. Znaczy, że jest dobrze, ale zawsze może być gorzej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Krollewna Pl: fajna jest ta wspólnota doświadczeń :)

      Usuń
  9. mną też ruszył tamten komentarz bo poza wszystkim-brakiem logiki(ze starcza czasu ale z mężem to tylko na skype), brakiem zrozumienia, że jednak pani pisze o innych bo zagranicznych realiach(znacie kogokolwiek u nas, kto pracuje idzie po dzieci bo może, czeka na męża, który wraca wcześniej niż o 21 i może pójść znowu do pracy?) itp., uważam, że to kliniczny przypadek kobiecej fali.. "mi też nikt nie pomagał"! ile razy to słyszałam ! od teściowej, mamy, położnej, sprzedawczyni, wychowawczyni w przedszkolu. .żadnego-" pamiętam jak było ciężko, więc idź na 2h spacer dziewczyno albo to nic, że się spóźniłaś 15 min mamo" o nie! za dobrze by było! rozumie to zazwyczaj tylko niania na godziny, czasem nawet rezygnując z tych 20 zł, na które tylko mnie stać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TAK! kobieca fala to jest wyraźny problem społeczny w kraju Matek Polek.

      Usuń
  10. no pewnie że ja ojapierdolęjużniemogę. pozdrawiam znad trójki nielatów

    OdpowiedzUsuń
  11. Ojapierdolę, ale celnie uchwyciłaś to, co mnie dolega ;) Niby fajnie, że nie tylko mnie - zawsze to jakieś pocieszenie, że się ma towarzyszy niedoli. Z drugiej strony, szkoda, że po raz kolejny zapewniasz - mniemam, iż w pewnym sensie "musisz" - o tym, że macierzyństwo to satysfakcjonująca sprawa. Szkoda, że musimy (bo przecież nie tylko Ty) tłumaczyć się z tego, że czasem (często) mamy dość.

    Pozdrawiam, nieustająco lubiąc ;) Tytuł dzisiejszej notki to absolutne mistrzostwo ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => fuks_ja: owszem, wolę obstawić flanki. "muszę" zapewnić, że nie jestem mobilną macierzyńską frustracją.
      wymogi zasady decorum :)

      Usuń
  12. Kot mi tu ciężko oddycha, w rytmie perły-żryjże. Utulam Cię serdecznie w sam środek ojapierdolęjużniemogę, które to hasło pysznie i strasznie oddaje moich ostatnich piętnaście lat życia. Kilkadziesiąt litrów antybiotyku w zawiesinie temu. Przed klikuset katarami na liczne alergiczne nosy. Zanim okazało się, że dzieci dają bez szkoleń na matkę, a intuicji akurat chciało się płakać, bo została z dzieckiem sama. Jakoś wtedy myślę nudziłam się chyba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => katachreza: dziesięć litrów antybiotyku temu - pamiętam wyraźnie! - NIE nudziłam się.
      acz co ja wtedy ROBIŁAM, nie mam bladego pojęcia ...

      odwzajemniam u-ścisk ;)

      Usuń
  13. ojapierdole pierwsza w nocy a ja czekam az sie ciasto dla nielata naurodziny na jutro wreszcie upiecsze juz nie moge dziwne bo dopiero pierwsza a ja wymiekam i pojde spac i udekoruje rano... dziwne powinnam jednak siedziec w nocy do skutku alechyba oa pierdrolejuzniemoge
    a mam tylko dwojenielatow akutalnie prawie polowa zdrowa,
    m z jimk siedzi w chacie gile wyciera i do lekarzy wozi i ojapierdole tez juz nie moze bo mu sie przy nielatach doktorat nie pisze
    a ja opjapierdolejuz niemoge cale dnie w robocie o ten caly chleb krojony i te pol apteki trza zarobic
    i co z tego ze ferie, jakie ferie tytlko problemy bo nielaty trza zagospodarowac, sniegu niema dzieci hore urlopu nie bedzie o japierdolejuzniemoge

    OdpowiedzUsuń
  14. ojapierdole komcia wywyalilo w kosmos juzniemoge
    pierwsza nocy wlasnienwyjelam xiasto z pieca na jutrzejsze urodziny nielata i ze juz nie moge fni to zostawie do rana odlogiem i rano udekoruje
    mam tylko dwoje z czepo nielatow z czepo prawie polowa juz zdrowa
    i co z tego ze ferie tylko nielatom trzeba zajecia znaleźć
    sniegu nie ma dzieci chore urlopunie bedzie
    o a japierdolejuzniemoge
    a jeszcze meza z nielatamimw chaxie uziemilam i on tez ojapierdole on juz nie moze bo jak z nielatami po lekarzaxh jexdzi to mu sie doktorat pisac nie chce a matka se do pracy jedzie na rodzine pozarabiac
    ojapierdole juz njie mogę

    OdpowiedzUsuń
  15. u mnie właśnie nadszedł czas na podsumowanie, czy warto było korzystać z rocznego i wniosek jeden: skorzystałabym jeszcze raz w razie ewentualności, gdyby było mi dane. mimo zapierniczania i ledwowyrabiania na zakrętach przy dwójce nielatów i przy "tylko siedzeniu w domu" ( sezon na gile też swoje dołożył), popełniłabym ten nietakt ponownie. Przykre jedynie to, że wracam w nieznane, mimo to, że etat i wydział, gdzie na co dzień broni się praw pracowniczych:/

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie rozumiem, cóż to za narracja, że możliwość spędzenia roku z dzieckiem jest zła. Przecież nie trzeba, nikt nikogo nie zmusza, wróć po pół roku, jeśli chcesz.

    Musi jednak istnieć jakiś powód, dla którego roczny "urlop" wychowawczy jest standardem na Zachodzie Europy. I tam nikt nie pyta dlaczego, raczej szybsze powroty są odsetkiem.
    Gadaniem, że rok to za długo, na pewno nie "wychowujemy" sobie pracodawców, którzy kiedyś pojmą, że rok to rok i tyle. Na Zachodzie jakoś załapali.

    OdpowiedzUsuń
  17. Rozumiem, że większość kobiet w Polsce ma problem z pogodzeniem pracy i życia rodzinnego, z przyczyny prozaicznej - finansowej. Niemniej zastanawia mnie, czy osoba z Twoją Zimno pozycją zawodową nie może sobie pozwolić na organizację życia, która nie prowadzi do ciągłego narzekania? I żeby nie było wątpliwości nie mówię tu o:
    a) rezygnacji z pracy
    b)"outsourcingu" usług związanych z prowadzeniem domu.

    Jestem za łączeniem pracy i rodziny, jestem absolutnie przeciwko postawie pani z wywiadu Lewiatana, aby przerzucić opiekę nad dziećmi, zakupy, gotowanie, sprzątanie na osoby trzecie. Super jak się docenia i działalność zawodową i "bycie" w domu, te prozaiczne czynności składające się na życie, na wychowanie, na budowanie relacji.

    Ale czy (niestety obecnie tylko dla osób o określonym poziomie dochodów) nie ma jakiejś "trzeciej drogi" między rezygnacją z dzieci/ambicji a godzeniem ról w pocie i łzach?

    Czy któreś z rodziców nie może pracować w mniejszym wymiarze czasu niż pełen etat? Czy nie można pracować zdalnie? Czy nie można być "tylko" profesjonalnym prawnikiem zamiast partnerem? Albo mieć swoją kancelarię i brać ograniczoną ilość zleceń? Czy nie można czasem poprosić o pomoc rodzinę (nie, nie mówię o postawie, że z założenia dziadkowie maja obowiązek zajmować się wnukami)? Skorzystać z usług pani sprzątającej (jeszcze raz powtórzę - nie scedować prowadzenia domu na innych, ale też nie mówić, że wszystko muszę zrobić sama, perfekcyjnie, i prześcieradło wyprasować też)?

    Po prostu chyba nie da się jednocześnie ciągnąć dwóch etatów bez uszczerbku dla któregoś z nich albo samego siebie. W krajach bogatszych oczywistą konsekwencją zrozumienia tego faktu jest to, że rodzice pracują np. 3 dni w tygodniu. U nas niestety większość społeczeństwa nie może sobie na to pozwolić, bo albo pracodawca się nie godzi, albo - nawet gdyby się zgodził - wynagrodzenie za 1/2, 3/4 czy inną część etatu nie pozwoli się utrzymać, ponieważ przy całym ledwo wiąże się koniec z końcem.

    Natomiast w przypadku osób zamożnych - proszę oświećcie mnie - w czym tkwi przeszkoda, aby żyć w ten sposób? Jeżeli mnie stać i mam wolny zawód, ale preferuję pracę na 100 % od godziny do godziny i samodzielne (rozumiem przez to z mężem, ale bez "outsourcingu") zajmowanie się domem, no to cóż - chyba kwestia wyboru, a nie braku zrozumienia w społeczeństwie. Odlukrowanie wizerunku matki-Polki było potrzebne, ale we wszystkim ważny jest umiar.
    Kiedyś było tylko na różowo, teraz sama szarość. Chyba w równouprawnieniu ostatecznie nie chodzi o to, aby wszyscy dostrzegli jak nam kobietom jest ciężko, ale aby aż tak ciężko przestało być.

    Moim zdaniem to wymaga przede wszystkim rozwoju gospodarczego, dzięki któremu praca w mniejszym wymiarze pozwoliłaby utrzymać siebie i rodzinę. Oczywiście podejście pracodawców jest kluczowe, ale te zmiany mentalności postępują sprawnie, a ekonomicznych nie widać.

    Tymczasem głównym problemem jest "niewyrabianie na zakrętach". Nie daję rady, bo? Bo nie mogę sobie pozwolić na życie inaczej? Czy też: muszę być zawsze perfekcyjna, więc nie pozwalam sobie na życie inaczej? Izabela

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Izabelo,

      Czytam Pani komentarz i zastanawiam się nad tym jak to jest, że trawa po drugiej stronie płotu zawsze jest bardziej zielona. Dlaczego matki matkom tak często wilkiem i zawsze jest jakaś szpilka do wbicia? Bo ty masz łatwiej, bo masz tylko jedno dziecko [tylko dwoje, tylko troje, nie masz bliźniaków...], bo masz łatwiej, bo masz roczny macierzyński, bo masz łatwiej mając babcię, bo zatrudniasz panią, która przyjdzie ci posprzątać, bo twój mąż wraca z pracy o 15, bo pracujesz w urzędzie, bo nie musisz pracować… Jak łatwo ferować sądy o życiu innych ludzi i jak łatwo widzieć dla nich rozwiązanie.

      Nie wiem jak jest konkretnie w przypadku Zimno, ale u mnie jest tak: pozycja zawodowa podobna do Zimno [choć powiedzmy kilka dobrych lat mniej doświadczenia], dziecko jedno, 10 miesięcy, oboje z mężem jesteśmy jak to Pani nazwała „osobami o określonym poziomie dochodów” i… nadal narzekam. Raczej nie ciągle, ale aktualnie od kilku tygodni zapalenia oskrzeli przeplatanego przeziębieniami to jest bardziej ojapierdolęjużniemogę.

      Też łudziłam się, że istnieje „trzecia droga”, ale muszę Panią zmartwić. Bycie „tylko” profesjonalnym prawnikiem, posiadanie swojej kancelarii i branie ograniczonej liczby zleceń to nie jest TO rozwiązanie. Mam własną kancelarię, trochę klientów, nie mam wybujałych ambicji i postanowiłam nie pracować więcej niż 5h dziennie. Dziadków chętnych do pomocy brak. Wspomagam się outsoursingiem sprzątania [Pani Doroto, bez Pani moje życie byłoby koszmarem! Dziękuję]. Mąż też na własnej działalności, co nie oznacza, że może ograniczyć pracę do 3 dni w tygodniu tylko wręcz przeciwnie, pracuje często po 10-12h, czasem wyjeżdża i nie może „wziąć opieki”.

      cdn.

      Usuń
    2. cd.
      Ale niestety praca „tylko” profesjonalnego prawnika z własna kancelarią i ograniczoną liczbą zleceń to nie sielanka, która pozwala bez godzenia ról w pocie i łzach przejść „trzecią drogą” przez macierzyństwo. Przede wszystkim jako prawnik nie możesz zostawić swoich klientów bez pomocy [etyka no i chęć zatrzymania tych klientów], więc nie możesz przesunąć terminu rozprawy, terminu do złożenia apelacji czy innego pisma ze względu na to, że akurat dziecko ma zapalenie oskrzeli i do tego jeszcze cię zaraziło. Więc siedzisz i piszesz apelację z cieknącym nosem, z niemowlakiem leżącym i charczącym na kolanach jedną ręką przerzucając akta a drugą oklepując. I próbujesz wymyślić jakiś sposób i znaleźć kogoś kto zajmie się dzieckiem w dniu, gdy musisz jechać na ważną rozprawę do Stolicy, której termin znałaś już 3 miesiące temu, niestety dziecko nie anonsowało swojej choroby tak wcześnie. I nie, nie dało się tego przewidzieć, bo procesy zaczynałaś rok przed ślubem, 2 lata przed narodzeniem charczącego potomka i trudno było to zaplanować. I nie, nie da się tego zlecić znajomemu profesjonalnemu prawnikowi, bo on też jest zawalony, a przebicie się przez akta i zrozumienie problemu zajęłoby tydzień. Własna kancelaria to nie jest coś co się zamyka i otwiera zgodnie z cyklem chorób dziecka, nie jest coś co można zamknąć na czas ciąży i macierzyńskiego [ostatnie maila pisałam do klientów po odejściu wód, w szpitalu rozmawiałam kilak razy z paniami z sądu, które do mnie dzwoniły, bo całe szczęście klienci byli uprzedzeni, a pierwszy spacer z dzieckiem odbył się na pocztę z naręczem pism i nie, nie wynikało to z mojej słabej organizacji pracy, tak się składa, że listy na poczcie, teraz w Małpce, czekają 14 dni na odbiór, a większość terminów jest 7 dniowych] czy wziąć od tego L4. Wszystko to NAWET w przypadku, gdy klientów ma się niewielu, prace się ogranicza i nie zaczyna się specjalnie nowych rzeczy. Tak jak klienci zrozumieją poród i połóg, tak teraz jak dzwoni taki klient o 18, że potrzebuje na jutro, natychmiast, na gwałt, na pali się, jedną opinię, a ja siedzę przy dziecku z gorączką i mogę go odesłać, ale też raczej muszę z czegoś zapłacić ZUS, składkę, rachunki. Bo taka zdalna kancelaria też kosztuje, obciążenia fiskalne są, rachunki do zapłacenia, składki do uiszczenia, ubezpieczenia i inne czary. A jakby ta praca nie przynosiła jeszcze żadnych dochodów, to chyba w ogóle byłby absurd, nie? No więc usypia się chorego niemowlaka, bierze się delikatną tabletkę do ssania [z sakramentalnym pytaniem dlaczego nie mogę wziąć żadnych leków karmiąc piesią? Nawet tych, które może brać już dziecko??] i pisze się opinię. Prawnik we własnej kancelarii rzadko może pracować od 11 do 15. Nawet jeśli [tak jak ja] bardzo się stara. I nie, zupełnie nie jestem perfekcjonistką. W domu mam raczej chaos [gdyby nie Pani Dorota, zginęłabym. Dziękuję raz jeszcze!], ale pracę traktuję jako coś w czym muszę być najlepsza jak się da [mamy to wpisane w kodeks etyki, poza tym mam ubezpieczenie oc, ale wolałabym z niego nie korzystać], a jak jestem z córką to też chcę z nią być naprawdę, bo inaczej to chyba nie ma sensu.

      Myślę więc, że jeśli jest jakaś „trzecia droga” to nie ta konkretnie. I myślę też, że nawet księżna Kate z małym Jerzykiem ma czasem momenty, że ojapierdolęjużniemogę. To chyba jest wpisane w macierzyństwo i trzeba przetrwać. Bo zakładam, że po tym zapaleniu oskrzeli wzejdzie słońce, przyjdzie wiosna, wirusy pójdą spać. I nie myślę, żeby wszystko było do końca różowe albo szare. Jest ot takie jakie aktualnie jest. W idealnym świecie, gdzie nie ma niespodzianek, dzieci nie chorują, albo anonsują to odpowiednio wcześnie, przy dobrej organizacji wszystko da się zrobić bez tego strasznego ojapierdolęjużniemogę. Niestety idealny świat nie istnieje. W macierzyńskim życiu za każdym narożnikiem czai się niespodzianka i jakoś trzeba wymyślić rozwiązanie na bieżąco, nawet przy pracy w mniejszym wymiarze.

      Pozdrawiam i wracam do mojego „nie wyrabiania się na zakrętach”.

      Ag

      Usuń
  18. Droga Pani Ag,

    Nie twierdzę ani że matkom jest łatwo, ani że nie ma powodów do narzekania, ani że przyznanie się do trudności jest czymś złym. Również prowadzę własną działalność w tej samej branży i uważam, że w porównaniu do innych zawodów bycie prawnikiem daje i tak bardzo dużą elastyczność. Owszem terminy biegną, siedzi się niejednokrotnie po nocach, a wieczorami odbiera telefony od klientów, ale można też coś załatwić w ciągu dnia, szef nie musi stać nad głową i pilnować czy jest 15:45 czy 16:15. Dużo zależy od tego, czy się pracuje u kogoś czy u siebie. Jako osoba rozpoczynająca swoją drogę zawodowa poświęcam pracy dużo czasu a zarabiam niewiele. Ale wiem, że między mną a partnerem w dużej kancelarii z kilkunastoletnim stażem jest przepaść. Zaczynam przy ogromnie nasyconym rynku i ciągle się uczę. Gdybym miała wiedzę, doświadczenie i wiernych klientów jak samorządowi koledzy i koleżanki latach dziewięćdziesiątych, myślę, że nie musiałabym drżeć o zabezpieczenie sobie bytu. Nie wszyscy mają wybór, aby pracować w innym systemie albo mniej. Ale Ci którzy mają nie powinni narzekać na konsekwencje swoich decyzji. Irytuje mnie postawa permanentnego mówienia o tym, jak jest ciężko, bez próby zmiany czegoś na lepsze. To taka nasza wada narodowa. Zimno nie wygląda na osobę, która wchodzi w taką rolę.
    Nie wiem, może kiedyś przyznam rację Pani i Zimno. Może nie uda mi się pogodzić pracy i rodziny. Może nawali mi organizacja czasu albo system okaże się tak skonstruowany. Może jedynym stanem będzie stan permanentnego zmęczenia i nadmiaru obowiązków. Może tak się dzieje, gdy się rodzi dziecko - wszystkie "mądrości" sprzed się dezaktualizują.
    Zadaję tylko pytanie - czy w przypadku wszystkich kobiet jest to kwestia niezależna od nich, czy też czasem jednak bywa tak, że chcemy wszystkiego naraz i na 100 %? Dzieci, kariery, pieniędzy - jeszcze wszystko zrobić bez niczyjej pomocy? Nie mówię, że tak jest w przypadku Autorki, ale wielu wokół jest ludzi, którzy się zarzynają, bo trzeba zarobić na wielki dom, drogi samochód, prywatne szkoły dla dzieci, potem mieszkania dla tych dzieci i tak bez końca. Chyba zawsze jest coś za coś. Chce mieć czas dla rodziny i dla siebie = muszę pracować mniej. Wtedy mniej zarobię. Poślę dzieci do osiedlowej publicznej podstawówki lub zamieszkam w bloku. Oczekuję wyższego standardu życia albo chcę się bardziej realizować zawodowo = nie zostanie mi wiele czasu na pozostałe sfery życia.
    Mówię tylko i wyłącznie o tym, że nie da się upchać wszystkiego w jedno życie. Jedyne o co mi chodzi, to dostrzeżenie, że nie jest to skutek złego systemu, mężczyzn, ogólnoświatowego spisku itd. Chcemy pracy, rodziny, nie chcemy żyć w M2 z trójką dzieci jak nasi rodzice, to może trzeba przyznać, że ojapierdolęjuzniemoge jest też trochę na nasze własne życzenie? :) Pozdrawiam serdecznie. Izabela

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Izabelo,

      pewnie wszystko jest na nasze własne życzenie. I dziecko, i praca, i kredyt, i pewien irytujący klient, któremu się wydaje, że telefon o 21 jest czymś ok. Są wybory i są konsekwencje. To że robię to co wybrałam i czego chcę nie znaczy, że nie bywa ciężko. To że bywa ciężko i o tym mówię nie znaczy, że nie próbuję znaleźć rozwiązania i zmiany na lepsze. Czasem trzeba jednak upuścić trochę pary, przyznać że jest ciężko, wypłakać i iść dalej. Nie jako ciągłe biadolenie, bo tego nie trawię, ale jako wyraz bezsilności. Siłę jakiej potrzebujemy do tych wszystkich zadań czerpiemy też ze wsparcia przyjaciół- tych realnych i wirtualnych, także blogowych [dzięki Zimno!].

      Praca w elastycznych godzinach ma plusy, ale niech te plusy nie przesłonią nam minusów. Niejednokrotnie marzę o wyjściu o 16, umyciu kubka i zapomnieniu do 8 dnia następnego. Ale trawa zawsze jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu. Nie o to chodzi. Jeszcze rok temu myślałam, że "trzecia droga" istnieje, że mam na nią przepis tak jak Pani. Teraz mam chwilę kryzysu. Myślę że to trochę tak jak np przy bieganiu maratonu. Chyba każdy ma chwilę, kiedy myśli ojapierdolęjużniemogę. Myśli, ale się nie poddaje i biegnie dalej. Z własnego wyboru. Ale to nie znaczy, że ma być łatwo. Życzę Pani, bez ironii i z całego serca, żeby Pani "trzecia droga" się sprawdziła i żeby Pani nie miała chwil zwątpienia. Tymczasem u mnie światełko w tunelu, córka zdrowieje, ja zdrowieję, opieka na czas piątkowej rozprawy załatwiona i idzie ku lepszemu.

      Pozdrawiam serdecznie,
      Ag

      Usuń
  19. Mam wrażenie, że Ci, którzy jeszcze nie posiadają dzieci, nie są w stanie sobie wyobrazić, (choć na pewno wiedzą o tym, wiedza to jednak coś innego), że dziecko to dożywotnia i nieustanna (w fajranty, weekendy, w nocy i na urlopach dzieci nie mają od bycia dzieckiem wolnego) koncentracja przynajmniej na dwóch (ograniczeń wzwyż nie ma) rzeczach jednocześnie.


    To było moje osobiste odkrycie po urodzeniu dziecka. Świadomość tego i takie funkcjonowanie może potwornie męczyć.

    OdpowiedzUsuń
  20. Aktualnie wracam do żywych po tym, jak dopadł mnie wirus, ktory wyłozył polowe przedszkola starszego dziecka. Moje dzieciaki - na szczęście tylko wysypka i stan podgorączkowy, ja - lepiej o tym zapomnieć, czułam się okropnie sponiewierana ;)
    ojapierdolęjużniemogę - tak, popadam z tym stwierdzeniem nie raz w zadumę, w stupor wręcz, gdy dzieci roznoszą mieszkanie i chcą, bym pobawila się z nimi a ja raczej zmierzam ku kuchni, by zrobić im kolację, sterta naczyń piętrzy się ze zlewu, bo nie mam kiedy załadowac zmywarki, a lodówka świeci pustkami - bo po pracy pędziłam prosto do domu, by zwolnic męża, który pracuje na własny rachunek, ale od 3 tygodni pielęgnuje te cholerne wirusy, więc tez już nie może (ale z całą mocą i świadomością doceniam fakt, że przeziębione dzieciaki po prostu zostawiam w domu i sama wychodzę do pracy - mimo własnego wirusa...)... i w takim momencie, w tej sekundzie zastanowienia, że ojapierdolę... dopada mnie mysl, ze łatwiej to na pewno przez dobrych kilka lat nie będzie, bo od wrzesnia starsza pójdzie do szkoly jako 6 latek (kolejny temat rzeka), a za kolejnych parę miesięcy ja zaczynam własny biznes, bo na skutek planowanego zamknięcia obecnego miejsca pracy inaczej stałabym się bezrobotną.. i jest i lęk, i stres i niestety też pewność, że czeka nas kolejnych parę ciężkich lat. I w tych chwilach powtarzam sobie, ze nic nie trwa wiecznie (i że za paręnaście lat dzieci podrosną i dopiero zaczną się problemy, tak, ze z rozrzewnieniem będe wspominać stresy z powodu kaszlów i temperatur)

    ale ale... powiedzcie drogie mamy, jaki jest Wasz ulubiony moment dnia - mój to ten, gdy dzieciaki już spią, a ja mam te pierwsze pół godziny dla siebie, gdy mogę robić cokolwiek (byle nie za głośno, by nie zbudzić dzieciaków). szkoda tylko, że ta chwila tak szybko mija - do czasu, gdy przetrę oczy i zobaczę to całe pobojowisko :)

    ola

    OdpowiedzUsuń
  21. Pani Ag,
    Chwile zwątpienia jak sądzę ma każdy z nas, może nawet są nam potrzebne, żeby docenić to, co mamy, a często przyjmujemy za oczywistość. Ważne, żeby potem dostrzec to światełko w tunelu. Wszystkiego dobrego, również zdrowia i sił do walki z wszelkimi infekcjami własnymi i dziecięcymi dla Pani jak i Autorki. Izabela

    OdpowiedzUsuń
  22. Zimno, też mi ten właśnie fragment zaległ na tyłach czaszki: Po co?
    Ojapierdolęznowumogę;).

    OdpowiedzUsuń