Blog mi się zepsuł, jak Państwo widzą. I
chociaż sytuacja nie jest nowa, powtarza się w nieregularnych zrywach od blisko
dwunastu lat, od kiedy piszę „zimno”, to za każdym razem bywa – co tu kryć! – poważną
psychofizyczną katastrofą, bo istotą grafomanii jest – ach! - niewysłowione
cierpienie, kiedy grafomana opuszczają litery.
I ani ziu.
Tuż po Świętach chciałam Wam napisać, że
nie-wiem-jak-Wy-to-robicie, ale ja nie umiem zdążyć z choinką, pierogami i z odprasowaniem
nieletnich i jeszcze wrzucić status na fejsa, że merry christmas, Drodzy Czytelnicy.
Po prostu permanentne tyły.
Nie napisałam, bo zgubiłam alfabet, już mówiłam.
Później (i wcześniej) wielokrotnie
przychodziła mi do głowy myśl, że coraz mniej i słabiej łapię z otaczającego
świata, więc jak w tych okolicznościach pisać? No się nie da.
Żeby wymienić pierwsze z brzegu i w
związku z Leitmotivem bloga – najpierw prof. Zoll, przewodniczący komisji
kodyfikacyjnej prawa karnego przy ministrze sprawiedliwości (poprzednio,
przypomnijmy, sędzia i prezes Trybunału Konstytucyjnego tudzież rzecznik praw obywatelskich), który w
antyaborcyjnym amoku wymiennie szafował w mediach „dzieckiem poczętym zdolnym
do samodzielnego życia” i zarodkiem in vitro, nie wspominając o tak zwanej „pigułce
wczesnoporonnej” (przy czym to, co jest w chwili obecnej dopuszczone do obrotu
w Polsce nazywa się antykoncepcją postkoitalną, o ile się nie mylę).
… a zaraz po profesorze wigilijna demonstracja
Katarzyny Bratkowskiej pt. „przerwałam tę ciążę, o której mówiłam” oraz „ciąża to
nic takiego”. Okurde.
Od jednego i drugiego ekstremum jest mi
niedobrze, literalnie mi słabo, gdzie w tym wszystkim choćby cień
humanistycznej refleksji? Biłam się z myślą, czy aby czasem mnie blog i
historia nie wzywają do notki do antykoncepcji, aborcji i innych takich
dżenderach, ale nie, nie wzywają. Ginę w gąszczu cudzych słów i nie swoich tez,
z których z żadnymi się nie identyfikuję niestety.
Później, w nagłej eksplozji optymizmu
chciałam się z Wami podzielić radosną nowiną wyczytaną w newsletterze Rzecznika
Praw Obywatelskich (hm, rzeczniczki w istocie). I chociaż ta wiadomość ma
praktyczny wymiar dla, jak myślę, ułamka promila czytelniczek bloga, to w
sensie społecznym jest przecież zwycięstwem pewnej macierzyńskiej myśli obywatelskiej,
więc miałam zamiar z nią pobiec ku Wam radośnie w notatce. Nie pobiegłam.
Otóż zastępca rzeczonej Rzeczniczki skierował w połowie grudnia pismo do ministra sprawiedliwości, w
którym to piśmie zwraca uwagę na dyskryminujące matki karmiące zasady
prowadzenia egzaminów adwokackiego, radcowskiego i notarialnego.
Miód na moje serce:
„Analizując zasady tych egzaminów należy także zwrócić uwagę na sytuację
matek karmiących piersią. Obecnie mogą one opuścić salę egzaminacyjną w celu
nakarmienia dziecka, jednak czas tej przerwy także nie jest doliczany do czasu
egzaminu. Trzeba przy tym zwrócić uwagę, że pomimo, iż nie jest możliwe
dokładne określenie częstotliwości karmienia piersią to ustawodawca w art. 187
ustawy z dnia 26 czerwca 1974 r. Kodeks pracy (Dz. U. z 1974 r. Nr 24, poz. 141 ze zm.), przewidział zasady
regulujące prawo pracownic karmiących piersią do przerw wliczanych do czasu
pracy. Zasadnym wydaje się więc
wprowadzenie reguł pozwalających na doliczenie do czasu egzaminu przystępującej
do niego kobiecie karmiącej piersią określonej przerwy na karmienie.
Obecnie przewodniczący komisji egzaminacyjnej może zarządzić przerwę na
karmienie dziecka, nie ma jednak możliwości wydłużenia czasu egzaminu o czas
tych przerw.
Trzeba przy tym zauważyć, że z zgodnie art. 18 Konstytucji RP macierzyństwo
znajduje się pod opieką i ochroną Rzeczypospolitej Polskiej. Niewątpliwie w celu realizacji tej
konstytucyjnej gwarancji należy wprowadzić rozwiązania, w wyniku których
kobiety nie musiałyby wybierać między zwiększeniem szans na zdanie egzaminu a
karmieniem dziecka. Takie rozwiązanie sprzyjałoby również realizacji zasady równości kobiet i
mężczyzn zawartej w art. 33 Konstytucji RP. Nie można zapominać, że zasada
równości nie oznacza nakazu kierowania jednakowych norm do wszystkich
podmiotów, ale takich norm, których skutkiem jest równość faktyczna tych
podmiotów.
***
Zastanawiam się, czym się w dalszej
kolejności oburzyłam. Chyba nagonką na Owsiaka, a później, chociaż z mniejszym
impetem, hodowlą lajków na profilach „kochamy Łukasza Berezaka”. O tempora, o
mores. To jak z tymi lajkami, którymi się świetnie najadają afrykańskie dzieci.
Nie-ogarniam-fejsa.
Oraz: rzeczywistość mi się zakrzywia.
A poza wszystkim i choćby nie wiem jak się
wytężać moja doba ma nadal nędzne 24 godziny i nie chce się dowolnie modelować,
w sensie – się beztrosko wydłużać, zwłaszcza po dwudziestej trzeciej, kiedy-dom-śpi.
Trafiłam ostatnio kątem oka na artykuł o
matkach, którym się po porodzie (w domyśle: pierwszego dziecka) nagle skurczył czas
i nie nadążają z tym, co dotychczas plus dziecko.
Od mojego ostatniego porodu za kwartał
minie pięć lat, a coraz mniej nadążam i nie mam wrażenia, że mi ubywa
macierzyńskich powinności, przeciwnie. Logika każe mieć nadzieję, że kiedyś nadejdzie
apogeum, a później będzie już tylko coraz luźniej i luźniej i masa czasu na
piłowanie paznokci i pisanie bez zawodowego celu.
Tymczasem jednak otóż blogowo zdechłam.
Pamiętacie Rachel Cusk i jej „kiedy stajemy się matkami, to umieramy”?
No więc kolejny wymiar tego bon mota jest
taki mianowicie, że z przesycenia macierzyńskimi powinnościami (oraz pozostałym
życiem) może dojść do atrofii własnej refleksji (czytaj: nie umiem pisać bloga,
bo wieczorem lecę na ryj).
Mam nadzieję, że się wiarygodnie
wytłumaczyłam.
A żeby zakończyć pozytywną refleksją – co prawda
nie piszę bloga, ale za to czytam.
… książki dla dzieci.
I oto niuchając po wirtualnych półkach
wirtualnych księgarń trafiłam (wiem, to niezbyt odkrywcze, za to demaskujące
moje braki z dzieciństwa) na prozę Roalda Dahla, tego od „Charliego i fabryki
czekolady”. Czytam nielatom jak leci. Teraz BFO.
…
dzieci. Ale w moich stronach niegrzecznie jest o tym rozmawiać.
-
Nie do niary! – zawołał BFO. – Jeśli wszyscy prukuszkują, to dlaczego nie wolno
o tym mówić? No ale nic …”
[źródło: Roald Dahl „BFO”,
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2003, str. 65]
„Prukuszka to wysłówka szczęścia” idealnie
mi się wpisuje w konkluzję dzisiejszej notki.
Ahoj, Czytelnicy.
Jak zwykle. Przeczytam raz. I jeszcze raz. Raz jeszcze. Takie piętrowe to Pani blogowanie. Podumam. Życie przerasta, net przerasta, fejsy w nim pędzą. Nie szkodzi. Te parę rzuceń oka to tu, to tam - jak zwykle. Podumam, Dzięki za to dumanie.
OdpowiedzUsuń=> Niezaradna: :)
UsuńMałgosiu piękny piątek będę mieć dzięki Tobie!
OdpowiedzUsuńMogłabyś zdradzić, kto tłumaczył? Bo znam tylko oryginał, a wysłówka szcęścia mnie też powaliła. Ach, już znalazłam - o rety, to taka historia jak z Władcą Pierścieni (i jeden z bohaterów jest ten sam...) - konkurencyjne tłumaczenia
OdpowiedzUsuńRoald Dahl „Wielkomilud”, przekł.: Michał Kłobukowski, ilustr.: Franciszek Maśluszczak, wyd.: GIG, Warszawa 1991
Roald Dahl „BFO”, przekł.: Jerzy Łoziński, ilustr.: Quentin Blake, wyd.: Zysk i S-ka, Poznań 2003
I cała historia i porównanie tutaj: http://poczytajmi.blox.pl/tagi_b/13016/wyd-Zysk-i-S-ka.html
Teraz będę polować na oba. Córka zaczytywała się w angielskiej wersji, mam nadzieję, że łatwo będzie ją naciągnąć na polską.
=> panpaniscus: to jest tłumaczenie Jerzego Łozińskiego. doskonałe!
UsuńZimno drogie,nie- słuchałas-czytałaś -(stosować zamiennie)wypowiedzi niejakiego duszpasterza Oko,i nie wiesz pewnie o szaleństwie pewnej posłanki,która zaskarżyła "wielką ksiegę cipek",która to księga znieważa wizerunek Jezusa,Maryi i krzyża.Ja już tyle lat żyję na tym świecie i wydawałoby się,że powinnam się uodpornić,ale nie,nie udaje mi się.
OdpowiedzUsuńZa każdym razem dostaję wytrzeszczu ,kiedy czytam te brednie,dobrze,ze odzwyczaiłam się mierzyć sobie temperaturę w przekonaniu,że to co słyszę to zwidy w malignie.
Zaiste powiadam ,że otaczający nas świat nie jest do ogarnięcia.....
A jeżeli chodzi o kurczenie się czasu...
choinka,pierogi,mocno już "letni"odprasowują się sami a ty i tak makijaż robisz,kiedy wszyscy udają się w stronę stołu,ze zniecierpliwieniem czekając na matkę guzdrałę....
Tak jakoś trudno nadążyć ze wszystkim,a doprawdy daleko mi do Perfekcyjnej....
Mam nadzieje,ze znajdziesz pogubione literki,bo długie przerwy bardzo są stresujące...
Mam to samo, tak to samo. Walę się na ryj, wygrzebuję z depresji, pędzę, nie ogarniam i coś tam próbuję na blogu napisać, wychodząj akies pokręcone, pokwałkowane notki pisane przez kilkanaście nocy z rzędu w różnych okolicznościach przyrody. Ośmiolatka właśnie Dahla znosi do domu i się zaczytuje. Paralele jak widzę się mnożą. Sięgnę nocą op Dahla zamiast produkowac bezsensowne notki na bloga. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOd dziś Prukuszka wchodzi do mojego słlownika;-) A tak przy okazji - skoro prukuszka to wysłówka szczęścia - pędzę najeść sie grochówki ! Ahoj, zimno!
OdpowiedzUsuń"Trafiłam ostatnio kątem oka na artykuł o matkach, którym się po porodzie (w domyśle: pierwszego dziecka) nagle skurczył czas i nie nadążają z tym, co dotychczas plus dziecko."
OdpowiedzUsuńMożesz podrzucić jakieś namiary na ten artykuł? Z moich doświadczeń wynika, że im więcej dzieci, tym lepsza organizacja czasu, no ale ja mam tylko dwójkę. Czy przy trójce czas jakoś drastycznie przyspiesza?
gdzieś czytałam (prawie jestem pewna, że w papierowej wersji zimna), że naukowo dowiedziono, że apogeum to trójka.
Usuńnie tyle w "papierowej", ile na e-dziecku:
Usuńhttp://www.edziecko.pl/rodzice/1,79353,13918656,Matki_z_trojka_dzieci_sa_najbardziej_zestresowane_.html?as=1
Można zapytać tą panią z blogu poniżej -- od 3 tygodni ma siódemkę (w tym 6 synów) :-)
OdpowiedzUsuńI jak widać jakimś cudem także czas na prowadzenie bloga...
http://prowincjonalny.blog.pl/
mycha
uczę się tutaj i nabieram wiary w mądrość zwyczajnego człowieka
OdpowiedzUsuńobyś nie zanikła !!