Otóż kiedy mnie opuściła w tym rozdaniu smykałka do pisania o sobie dla internetów trafiłam – cóż za wyrafinowana satyra prosto-z-biblioteki – na „Tajny dziennik” Mirona Białoszewskiego. Rzecz jest opasła, liczy ponad dziewięćset stron i porządnie wydana, w twardej oprawie i zszyta. Tom jest w sensie materialnym dość ciężki i treść też nielekka, imponująca narracja ja! ja! ja! na dziewięciuset stronach, muszę rzec, że to zdecydowanie mój faworyt na bloga roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego i poprzednich, i następnych. Rzadko czytuję dzienniki (i tu się ugryzłam w te dwa palce wskazujące, metaforycznie, którymi rąbię w klawiaturę; rzadko-bo-rzadko, ale teraz na przykład dla odmiany Pilcha i jakże mnie on przygnębia), więc – zasadniczo rzadko, bo od skanu z życia wolę jednak dobrze uszytą fabułę, a tu ten Miron. I jego bóle. Antybiotyki. Trzy łyżeczki galaretki z czarnej porzeczki, toż jest nieprzyzwoitością patrzeć w takie teksty, to voyeryzm.
Miałem
sporo gości.
Była
profesor Misia, docent Maryna i Małgorzata B. Małgorzata B. przyniosła mi pęk
kolorowych świeczek.
Wigilijne statusy Mirona z fejsbuka,
którego nie było, profetycznie. 1977.
Doświadczam, kategorycznie, przegrzania od
nadmiaru ja! ja! ja! w internetach, od kakofonii nieprzemyślanych tez, od wystawiania
tych swoich udrapowanych ja w
witrynach. Przybranych sztucznym kwieciem. Narcyzkami przybranych. Plus samojebka
od lepszego profilu.
O
czym teraz myślisz? pyta witryna.
Wcale nie myślę, witryno.
Oraz nie mam [lepszego] profilu.
Wszędzie ja!, a może by mi ktoś przetłumaczył
świat, bo nie do końca mi się bilansują pasywa i aktywa.
Od kilku dni na przykład nie wiem co zrobić
z takim fantem, że kliknęłam beztrosko we wnętrzarski reportaż Jerzego Owsiaka
i – cóż, voyerystka! – obejrzałam każdy obraz na ścianie, który było widać i puchaty
ręcznik, obrotowe stołki w kuchni i wannę na girkach.
A teraz nie wiem, co mam sobie z tym
zrobić. Chcę wierzyć w szlachetne intencje, w chwalebne pobudki, w „po czynach go
poznacie”. W aparaty do przesiewowego badania słuchu, którymi mi testowano na
salach poporodowych nieletnich. W te ostatnie nie muszę wierzyć, dotknęłam.
A tu co? Miał być dowód na skromne lokum w
popularnym standardzie? To czas zwolnić piarowców, którzy na tak oskarowe dziełko
pozwolili, dowód nie wyszedł.
Jeżeli chodziło o coś innego, to ja nie
wiem o co, ale wyczuwam zgrzyt.
***
- Mama, - pyta Erna – a wiesz czym jest
śmierć?
Końcem? Początkiem? Ostatecznym przeminięciem?
- Nie, - rzecze Erna – jest taksówkarzem
do piekła.
I nie mam pojęcia, doprawdy, skąd tyle
zgryzoty w tak filigranowej panience.
***
A skoro już jesteśmy przy fejsbukach, ba,
cały czas jesteśmy przy fejsbukach, pisząc nie-o-sobie, bez przerwy w końcu tu o
sobie piszę, więc skoro jesteśmy, to sztuczna inteligencja spod jurysdykcji stanu
Kalifornia mnie wyczuła, niczym prosiak grzyba i - jak donosi Chuda - przestrzega
przed korzystaniem z tutejszych refleksji.
Być zaszczycona ja.
Kurcze, serio.
Skąd bym wzięła kontent do tej notki,
gdyby nie fejsbuk?
Bo otóż siedzę i łowię w lawinie beztreści
i co-ja-widzę?, patrzę, widzę i rechoczę i oto po co mi fejsbuk.
Kilka dni temu wrzuciłam na blogowy profil
skan z „Polityki” sprzed dwóch tygodni, cytat z Magdaleny Środy, wcześniej go
jeszcze obwiodłam pomarańczową ramką przy użyciu zaawansowanych narzędzi
programu Paint, żeby wyglądało ślicznie (ślicznie choć raczej nielegalnie,
przymykam oczy na całą moją wiedzę o wykonywaniu autorskich praw zależnych i
rozpowszechnianiu tak powstałych utworów, kiedy skanuję teksty i je wrzucam na
serwis pod prawem Kalifornii albo na tutejszy, uznaję dla spokoju sumienia, że chodzi o cytat, o prawo do cytatu, tak, to zdecydowanie za każdym
razem jest cytat):
Spodobał mi się ten bon mot, bo nie dalej,
jak pół roku temu pisałam tutaj bulgoczący tekst o feministkach, którym w domach sprzątają
przeznaczone do tych celów kobiety. A tu proszę. Jednak małżonek. Hm.
Więc wrzuciłam. Post – jak na moje niszowe
miejsce w internetach - miał znakomite osiągi popularności i udostępnień. A po
trzech dniach fotę udostępniła sama Magdalena Środa na swoim profilu, niestety bez
moich kąśliwych uwag, za to z nieprawdziwą adnotacją, że grafikę uczyniła niejaka
Europa+.
Nie, naprawdę nie Europa+. Ja, moi, me. Moją pomarańczową ramkę rozpoznaję nawet pod prawem Kalifornii.
Miałam powód do wewnętrznego kwiku przez dłuższych kilka chwil.
Miałam powód do wewnętrznego kwiku przez dłuższych kilka chwil.
Myslisz, ze spoleczenstwo spodziewa sie, ze Owsiak bedzie mieszkal w ciasnym M-3 z trzydziestoletnia mebloscianka?
OdpowiedzUsuńCo do mieszkania, to absolutnie nic nadzwyczajnego, ladnie i z charakterem urzadzony apartament, tylko 115 m2 (moja ciocia w Warszawie ma duzo wiekszy, ponad 150 m2 - wprawdzie wujek byl naukowcem sporo publikujacym i wykladajacym za granica, ale dlaczego mamy sie spodziewac, ze Owsiak zarabia duzo mniej? jest znana postacia, pracuje, zarabia i czegos sie dorobil, czy to takie dziwne?).
ej.. a mnie Owsiak ujął właśnie, serio, spodziewałam się wypasionej chaty, a tu mieszkanko. może jednak nie taki głupi ten PRowiec, nie wiem..
OdpowiedzUsuńGdyby takie mieszkanie pokazał 30-latek, no - nawet 40-latek (choć w tym wypadku tylko wtedy, gdyby był podejrzewany o niecne przepompowywanie kasy z puszek w ręczniki puszyste), to mogłabym zrozumieć zgrzyt. Ale Owsiak ma c.a. 60 lat. I karierę robi od ponad 30 (nie był Panem Nikt jak rozkręcał pierwszą WOŚP w 91 roku). Mnie tam nic nie zgrzyta, to może jest nieco ponad standard dla młodych ludzi, ale oni nie są już na dorobku... od dawna. Mnie zgrzyta wymóg przaśności. Jak ręcznik, to niech będzie z TESCO, najlepiej lekko sprany? :)
OdpowiedzUsuńRecznik? Ja mam spranych recznikow w naddatku. Chetnie sie podziele. :-)
UsuńMam wrażenie, że każdy spodziewał się po prostu 60m2, a nie 115, pewnie jakichś starych mebli po babci/cioci przeplatanych meblościanką black red white, a nie otwartego salonu i kilkudziesięciu obrazów współczesnych twórców po pięć stów każdy, kotar ciężkich późny gierek do samej ziemi, a nie okien dachowych i malutkiej, najlepiej ślepej kuchni bez zmywarki, a nie białych high tech mebli na wysoki połysk.
OdpowiedzUsuńTo pierwsze to byłaby pewnie średnia krajowa, która potwierdziłaby tezę, że Owsiak to "swój chłop" i byłby git. No a teraz jest kicha, bo Owsiak ma kuchnię za dwie dychy, a oglądający Polaczyna kurna nie i się zaczyna zastanawiać, czy Owsiak może faktycznie inkubatory po kieszeniach chowa.
mycha
Mycha, o, to, to ;-))).
UsuńKto by pomyślał, że akurat słowo "mąż" będzie sednem sztuki "Sprzątnęli i wilka" ;)))
OdpowiedzUsuńŻeby było to jasne – nie interesuje mnie czym się wyciera Jerzy Owsiak po kąpieli, ani przed jakim telewizorem siedzi. Nie interesuje mnie cena okapu w jego kuchni, ani żadne takie bzdety.
OdpowiedzUsuńOd zawsze natomiast byłam pod wrażeniem jego działań i entuzjazmu. Akcja środowisk prawicowych i okołokościelnych pt. „nie dawajcie na WOSP” mnie oburzyła i zniesmaczyła.
Ale przy całym moim pozytywnym podejściu do misji WOSP nie wiem, po co był im ten film wnętrzarski. I jeszcze z komentarzem, że mieszkanko blokowe i bardzo skromne, chociaż przecież takie nie jest. Jaki to kontrargument dla hejterów i oskarżycieli mieszkających w naprawdę skromnych mieszkaniach w prawdziwych blokach z płyty?
Nie ogarniam myśli, jaka stała za tym pomysłem. Nic a nic.
Zimno, ależ nie rozumiem o co pretensje do piarowców. Pokazał jak NAPRAWDE mieszka i żyje, taka oto prosta myśl stała za tym pomysłem:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Marta